Królowa Margot (Dumas, 1892)/Tom V/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Królowa Margot
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1892
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Reine Margot
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział XI.
KAPLICA.

Ponury orszak w najgłębszem milczeniu przeszedł dwa zwodzone mosty wieży i wielkie podwórze zamku wiodące do kaplicy, na której oknach, blade światło barwiło sine postacie apostołów, w czerwone odzianych szaty.
Coconnas chciwie wciągał w siebie nocne powietrze, pomimo, że powietrze to zupełnie było przesiąkłe wilgocią od padającego deszczu.
Noc była bardzo ciemna, cieszył się zatem, że wszystkie okoliczności sprzyjają jego i towarzysza jego ucieczce.
Trzeba mu było uzbroić się całą siłą woli i rozsądku, aby nie zeskoczyć z noszów, skoro wniesiony do kaplicy, spostrzegł w odległości trzech kroków od ołtarza, leżącą postać w biały płaszcz odzianą.
Był to La Mole.
Dwaj żołnierze towarzyszący lektyce, zatrzymali się za drzwiami.
— Ponieważ uczyniono tę wielką łaskę, iż pozwolono nam przepędzić razem trochę czasu — rzekł Coconnas omdlałym głosem — zanieście mnie do mego przyjaciela.
Posługacze nie otrzymali przeciwnego rozkazu, spełnili więc prośbę Coconnasa.
La Mole był posępny i blady, a głowa jego oparta była o marmur ściany; czarne włosy, mokre od obfitego potu, nadającego jego twarzy matową bladość słoniowej kości — najeżywszy się na głowie, wydawały się skamieniałemi.
Na znak stróża, dwaj służalcy oddalili się aby wyszukać księdza, którego żądał Coconnas.
Był to znak umówiony.
Coconnas z trwogą śledził ich oczyma; lecz nietylko on jeden zwracał na nich spojrzenia.
Zaledwie zniknęli, gdy z za ołtarza wybiegły dwie kobiety i ze drżeniem radości zbliżyły się do miejsca, gdzie znajdowali się nasi przyjaciele.
Małgorzata rzuciła się ku La Molowi i porwała go w objęcia.
La Mole wydał straszny krzyk; krzyk ten był zupełnie podobny do tego, jaki Coconnas słyszał w więzieniu i na który o mało nie oszalał.
— Mój Boże! Co ci jest, La Molu? — spytała Małgorzata, cofając się ze strachu.
La Mole jęknął głęboko i podniósł do oczu ręce, jakby dlatego, ażeby nie widzieć Małgorzaty.
Milczenie to, ten gest, bardziej jeszcze niż krzyk La Mola, zatrwożyły Małgorzatę.
— O! — zawołała — co to jest? cały jesteś we krwi.
Coconnas, który już się rzucił do ołtarza i trzymał w jednej ręce sztylet, a drugą obejmował Henrietę, odwrócił się.
— Podnieś-że się — powiedziała Małgorzata — błagam cię! widzisz, że już chwila nadeszła.
Smutny uśmiech przebiegł blade usta La Mola, zdawało się, iż już nie powinien się uśmiechać.
— Kochana królowo! — rzekł biedny młodzieniec — nie liczyłaś na Katarzynę, to jest na zbrodnię. Byłem wzięty na tortury, kości moje są pokruszone, a całe ciało jest tylko jedną raną; poruszenie zaś, które w tej chwili robię, żeby pocałować twe czoło, sprawia mi[1] boleści gorsze niż śmierć.
I w rzeczy samej, La Mole z trudnością i bledniejąc, dotknął swemi usty czoła królowej.
— Na tortury! — zawołał Coconnas — lecz ja także byłem wzięty na tortury. A więc kat nie zrobił dla ciebie tego, co zrobił dla mnie?
I Coconnas wszystko opowiedział.
— A! rozumiem — rzekł La Mole — ty podałeś mu rękę, kiedyś my go odwiedzali; ja zapomniałem, że wszyscy ludzie są braćmi; ja nim pogardziłem. Bóg ukarał mię za moją dumę; wdzięczność składam Bogu!
I La Mole złożył ręce.
Coconas i obie kobiety zamienili z sobą spojrzenie niewypowiedzianej trwogi.
— Prędzej, prędzej! — powiedział dozorca podsłuchujący dotychczas u drzwi — nie trać pan czasu, kochany panie de Coconnas; daj mi pan uderzenie, tylko jak przynależy na uczciwego szlachcica. Oni wkrótce przyjdą.
Małgorzata uklękła obok La Mola, podobna do figury z marmuru, pochylonej nad grobem obok wyobrażenia tego, którego ten grób w sobie mieści.
— No, śmielej, mój przyjacielu! — powiedział Coconnas — jestem silny, uniosę cię, posadzę na twego konia, nawet cię będę trzymał przed sobą, jeśli nie możesz utrzymać się na siodle; lecz śpieszmy się. Czy słyszysz co on mówi: że idzie tu o życie lub śmierć.[2]
La Mole zrobił nadludzkie usiłowanie.
— Prawda — rzekł — idzie tu o twe życie.
I spróbował podnieść się.
Annibal wziął go pod rękę i postawił na nogi.
La Mole głucho tylko jęczał; lecz w chwili, gdy Coconnas puścił go i poszedł do stróża, i gdy La Mole pozostał tylko w rękach kobiet — nogi jego się zgięły i pomimo starań płaczącej Małgorzaty, padł, a rozdzierający krzyk, którego nikt nie mógł wstrzymać, odbił się w kaplicy posępnem echem, długi czas rozlegającem się po sklepieniach.
— Widzisz — rzekł La Mole z wyrazem rozpaczy — widzisz, moja królowo! Zostawcie mnie więc, pożegnajmy się po raz ostatni. Nic nie wyznałem, Małgorzato; twoja tajemnica pozostała osłoniona moją miłością i umrze ze mną. Zegnam cię, królowo, żegnam...
Małgorzata, sama prawie bez życia, objęła rękoma tę zachwycającą głowę i wycisnęła na niej prawdziwie religijny pocałunek.
— A ty, Annibalu — powiedział La Mole — ty, coś uniknął mąk, jeszcze jesteś młody i możesz żyć; uciekaj, mój przyjacielu, pociesz mnie swoją wolnością.
— Czas uchodzi — krzyknął dozorca — śpieszcie się!
Henrieta zlekka spróbowała uprowadzić z sobą Annibala, gdy tymczasem Małgorzata, klęcząc przed La Molem, z rozrzuconym włosem, z oczyma zalanemi łzami, podobna była do Magdaleny.
— Uciekaj, n&nibalu, uciekaj; — powiedział La Mole — nie darz naszych nieprzyjaciół radosnym widokiem śmierci dwóch niewinnych.
Coconnas łagodnie odepchnął Henrietę, ciągnącą go ku drzwiom, i rzekł:
— Przedewszystkiem oddaj pani pięćset talarów, któreśmy obiecali temu człowiekowi.
— Oto są — powiedziała Henrieta.
Potem, zwracając się do La Mola i smutnie potrząsając głową, dodał:
— Co się tyczy ciebie, dobry La Molu, znieważasz mnie, myśląc chociaż na chwilę, że cię mogę opuścić. Czyż nie poprzysiągłem żyć i umierać z tobą? lecz ty tak cierpisz, mój przyjacielu, że ci przebaczam.
I odważnie położył się obok swego przyjaciela, pochyliwszy na niego głowę.
Potem czule, czule, jak gdyby matka dziecię swoje, przyciągnął do siebie głowę przyjaciela, która, ześliznąwszy się po murze, opadła na jego piersi.
Małgorzata była posępna.
Podniosła sztylet, który upuścił Coconnas.
— O! moja królowo — zawołał La Mole, pojmując jej myśl i wyciągając ku niej ręce. — O! moja, królowo, nie zapominaj, iż umieram, żeby zgasić najmniejszą iskrę podejrzenia o naszej miłości.
— Lecz cóż ja mogę uczynić dla ciebie? zawołała w rozpaczy Małgorzata.
— Czyż nie mogę umrzeć razem z tobą?
— Ty — odpowiedział La Mole — możesz uczynić, żeby śmierć była mi słodką. Spotkam się z nią z uśmiechniętą twarzą.
Małgorzata zbliżyła się do niego, składając ręce, jakby prosząc żeby mówił.
— Czy pamiętasz ten wieczór, Małgorzato, kiedy, w zamian życia tobie wtedy ofiarowanego, które i dziś ci ofiaruję, uczyniłaś świętą obietnicę?...
Małgorzata zadrżała.
— A! pamiętasz to — rzekł La Mole — gdyż drgnęłaś.
— Tak, tak, przypominam sobie — odpowiedziała Małgorzata — i na mą duszę, mój Hyacyncie, spełnię obietnicę!
Małgorzata wyciągnęła rękę do ołtarza, jak by po drugi raz biorąc Boga na świadka swojej przysięgi.
Oblicze La Mola rozjaśniło się, jak gdyby rozwarło się sklepienie kaplicy i niebiański nań zstąpił promień.
— Już idą, idą! — powiedział dozorca.
Małgorzata krzyknęła i rzuciła się ku La Molowi; lecz obawa zwiększenia jego cierpień, zatrzymała ją przed nim drżącą.
Henrieta dotknęła usty czoła Coconnasa, i rzekła do niego:
— Rozumiem cię, mój Annibalu, i szczycę się tobą. Wiem, że bohaterstwo wiedzie cię na śmierć; lecz kocham cię za to bohaterstwo. Oświadczam w obliczu Boga, że zawsze cię kochać będę nadewszystko, i co Małgorzata przysięgła uczynić dla La Mola, to przysięgam uczynić dla ciebie.
I wyciągnęła rękę do Małgorzaty.
— Dobrze, dobrze! dziękuję — powiedział Coconnas.
— Nim jednak rozłączemy się, moja królowo — rzekł La Mole — zrób mi ostatnią łaskę; daj mi co od siebie na pamiątkę, abym ją, mógł pocałować, wstępując na rusztowanie.
— A! prawda!.. — zawołała Małgorzata! — Poczekaj!..
Zdjęła z szyi relikwię, oprawioną w złoto i zawieszoną na złotym łańcuszku.
— Oto święta relikwia, którą noszę od dzieciństwa — powiedziała. — Matka moja zawiesiła mi ją na szyi, kiedy byłam dzieckiem i gdy mię jeszcze kochała. Podarunek ten pochodzi od naszego wuja papieża Klemensa, nigdy go nie zdejmowałam. Weź ją.
La Mole wziął i chciwie pocałował.
— Otwierają drzwi — rzekł dozorca. — Uciekajcie, panie!... uciekajcie!..
Obie kobiety rzuciły się za ołtarz i zniknęły.
W tej chwili wszedł ksiądz.





  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakujący fragment uzupełniono na podstawie wydania Królowa Margo Alexandra Dumas Tom VI str. 93 rok wydania 1848 Warszawa w Drukarni Jana Jaworskiego
  2. Przypis własny Wikiźródeł Brakujący fragment uzupełniono na podstawie wydania Królowa Margo Alexandra Dumas Tom VI str. 94 rok wydania 1848 Warszawa w Drukarni Jana Jaworskiego





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.