<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Lam
Tytuł Kroniki lwowskie
Podtytuł umieszczane w Gazecie Narodowej w r. 1868 i 1869, jako przyczynek do historji Galicji
Pochodzenie Gazeta Narodowa Nr. 194. z d. 23. sierpnia r. 1868
Wydawca A. J. O. Rogosz
Data wyd. 1874
Druk A. J. O. Rogosz
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
33.
Powrót teatru polskiego. — Rumuni nie zadali nam żadnej klęski. — Rozpamiętywania na galerji sejmowej. — Szczęśliwe położenie fejletonisty. — Es ist etwas faul im Staate Cisleithanien. — Oświadczenie posła Borkowskiego w sprawie listu do „Słowianina“.

Mamy teraz dnie samych powitań. Witamy teatr nasz, wracający z letniej na Wołoszę wyprawy, witamy powracających do domu uczestników obchodu w Rapperswyl, i witamy, po długiem niewidzeniu, szanownych posłów sejmu krajowego, w chwili otwarcia najciekawszej, jak dotychczas, sesji parlamentu galicyjsko-lodomeryjskiego.
Z wszystkich tych powitań najczulsze, położyłem na pierwszem miejscu. Nie chcę rozrzewniać siebie i czytelników łzami radości, którebyśmy musieli wylewać, zastanawiając się nad niespodzianie prędkim powrotem teatru do Lwowa, obliczając piękniejszą część hufców Talii i nabywając pewności, że nie ponieśliśmy żadnej a żadnej straty. Szczęśliwszy od króla Olbrachta, p. Miłaszewski powrócił z nieprzerzedzonemi szeregami. Mówią, że Rumuni srożyli się nieco, ale potem — dali pokój. I dobrze zrobili! My, jak Grecy, nie damy sobie wydrzeć bezkarnie żadnej Heleny. Niechnoby się który był ośmielił, a Czerniowce, jak niegdyś Troja, uległyby były długiemu oblężeniu! Znalazłby się był „popularny“ Agamemnon, któryby był poprowadził nasze zastępy. Wiem nawet, ktoby był w takim razie wypełnił funkcje Ajaksa, Diomeda, Achilla; wiem może, ktoby był został — Menelausem. Ale dosyć tej przypuszczalnej Iliady; znam młodych i starych kawalerów, którzy gotowi w tych niewinnych reminiscencjach z Homera upatrzyć jakie aluzje do siebie i uczynić dla referenta Gazety Narodowej pobyt w teatrze tak niebezpiecznym, jak pobyt w sali Towarzystwa narodowo-demokratycznego. Heleny wróciły do ognisk domowych, Menelausowie pełnią, swoje obowiązki w pokoju, a Parysy bukowińscy połykają ślinkę z daleka. Bella gerant alii, tu felix Galicia.... nie mogę skończyć, bo nie wiem jak tromtadrata ma in imperativo.
Cytacje łacińskie mają w sobie zawsze coś niebezpiecznego, dlatego też pewien literat w Krakowie cytuje Plauta i Cycerona — po niemiecku. Tenże sam po niemiecku tylko cytuje Szekspira, podczas gdy u nas nawet Schyler bywa tłómaczony z francuzkiego. Otóż właśnie przychodzi mi na myśl jeden taki niemiecki cytat z Szekspira: Es ist etwas faut im Staate Dänemark. Rzecz godna uwagi, że cytat ten wlazł mi do głowy wczoraj w południe na galerji sejmowej. Miałożby to być jakieś przeczucie, jakieś złe omen? Nic się przecież nie stało niepokojącego, i owszem, było nawet nieco pochwał i wyrazów zaufania — w mesażu rządowym, — sejm nasz, jeżeli się będzie dobrze sprawował, ma szanse otrzymać pierwsze premium e moribus. I znowu ta przeklęta łacina! Przypomina mi ona popisy dawniejsze w gimnazjach, przy których od parwy do retoryki mianowano co roku jednych i tych samych premiantów, aż po sześciu latach, na „fizyce“ i „logice“ pokazało się, że premianci byli gruntownymi hebesami. Pamiętam i to także, że my, upośledzeni przy klasyfikacji, nie lubiliśmy tych premiantów, a gdy niejeden z nich odznaczał się zbyt uprzedzającą potulnością dla p. profesora, otrzymywał zwykle przydomek „fagasa.“
Dotychczas nie mogę pojąć, zkąd mi przyszły wszystkie te studenckie wspomnienia na galerji sejmowej, podczas gdy właśnie powinien był przypominać mi się n. p. senat rzymski albo coś podobnego. Złote łańcuchy i krzyże księży arcybiskupów błyszczały tak uroczyście, broda posła Borkowskiego wyglądała tak poważnie, torysowie krakowscy i wigowie lwowscy mieli miny tak skupione i namaszczone, że patrząc na to wszystko, można było przecież myśleć o czemś innem, niż o eminencjach lub trójkach, które nam niegdyś dawali księża jezuici i bazylianie. Nie można przecież było oczekiwać, że komisarz rządowy wywoła tego lub owego i wręczy mu czerwono oprawną książkę ze złoconym napisem: Zur Belohnung, albo że ksiądz Kaczała wetknie księdzu Pawlikowi Sprachzeichen do ręki, by nie kaleczył tak niemiłosiernie ruszczyzny. Ale już to taka jest pobieżność i niegruntowność u tych fejletonistów, jak słusznie zauważał książę Adam Sapieha, że najwznioślejsze rzeczy, ot n. p. kwestję kopalń w Kałuszu, traktują lekko i profanują je swojem dotknięciem. Skoro więc to jest wadą całej korporacji, do której należę, dlaczegożbym ja nie miał folgować wybrykom wyobraźni, o którą tak trudno teraz, jak świadczy nasza poezja? Dlaczegożbym ja miał mitrężyć się gruntownem zgłębianiem objawów życia parlamentarnego, choć troska propinacyjna legła na czole posła Bocheńskiego, choć widmo zżydowienia kraju zasępia oblicze księcia Sanguszki, choć jeden i drugi z pp. delegatów rajchsratowych męczy się w cichości nad pytaniem, jak tu wytłumaczyć profanom, że zrobił w Wiedniu wszystko jak najlepiej, że upominał się jak najenergiczniej o koncesje dla kraju i jak najzręczniej korzystał z każdej sposobności, by je otrzymać. Rzecz aż nadto widoczna, że panowie ci męczą się daremnie: propinację trzeba będzie czemprędzej sprzedać, żydów wyemancypować, a krajowi zostawić to smutne przekonanie, że wszystko mogłoby było pójść trochę lepiej, choć Towarzystwo demokratyczne powzięło już uchwałę w duchu przeciwnym. Dlatego też wracam do pierwszego mojego cytatu: Es ist etwas faul im Staate Dänemark — to jest po polsku: „Coś się popsuło w Przedlitawskiej maszynie rządowej“. Jedno z kółek zaczyna skrzypieć i nie obraca się już tak dobrze, jak pierwej. Potrzeba by to kółko dobrze posmarować, jeżeli cała skomplikowana maszyna niema stanąć na miejscu. Studenci nie chcą słuchać pana profesora, es gibt viele „Schwätzer“ — nie będzie eminencji e moribus; cała klasa zasługuje na naganę i napomnienie.
Gdybym był marszałkiem sejmowym, kazałbym najprzód dr. Smolkę, dr, Zyblikiewicza i p. Krzeczunowicza zapisać do Schwarcebuchu za to, że zaalarmowali spokojny świat przedlitawski, występując nagle jako skrajna opozycja. Galerje, jak zwykle, przyłączyły się do nich, i przyjęły oklaskami wniosek dr. Smolki, żądający cofnięcia uchwały sejmowej z dnia 2. marca r. z. W tym więc wypadku, nie można powiedzieć, że dr. Smolka, uczepiwszy się ogona rozhukanego konia, dał mu się unieść — owszem uniósł on innych za sobą. Ale czy dr. Smolka daje się unosić, czy sam porywa drugich, rzecz zostaje zawsze bardzo irytującą. Jakiś rodzaj zgrozy malował się na twarzach większości reprezentantów kraju, a książę marszałek groził, że zamknie.... posiedzenie, jeżeli się galerja nie uciszy. Tylko włościanie i księża zachowali wzorową obojętność.
Przyszłe posiedzenie wykaże zapewne więcej jeszcze takich charakterystycznych objawów — nie omieszkamy zdać z nich sprawy w Kronice, ilustrując tym sposobem zwykłe sprawozdania z posiedzeń sejmowych. Uwaga powszechna zwrócona jest w tej chwili na to, co się dzieje w sejmie; jedna tylko panna Gallmeyer jest w stanie rozdwoić zajęcie pewnej części publiczności i skierować je ku sobie.
Ale, ale — zapomniałbym prawie donieść, że poseł Borkowski wydrukował oświadczenie w sprawie listu swego, ogłoszonego w moskiewsko-polskim Słowianinie. Pan hrabia, który lubi zwykle chwalić się sokolim, i więcej niż sokolim, bo proroczym wzrokiem — przyznaje się nagle, że czasem niedowidzą, tak, jak pierwszy lepszy z krótkowidzących polityków galicyjsko-lodomeryjskich. Otóż dowiadujemy się, że pan hrabia w skutek tej niedoskonałości wzroku swego politycznego nie dojrzał w programie Słowianina tego, co widziały nietylko dzienniki, ale nawet małe dzieci, które skończyły pierwszy kurs nauki czytania. Gdyby p. hrabia nosił okulary, jak poseł Krzeczunowicz, nie byłby owym listem trącił o opinię kraju i swoich wyborców, jak o słup nosem. Ale stało się, i przynajmniej w cztery tygodnie po fakcie dokonanym dowiedzieliśmy się, że Słowianin nie jest organem przybocznym posła obwodu Samborskiego. P. hrabia nie Moskwę, ale Słowiańszczyznę uważa jako port wygodny, do którego będziemy mogli zawinąć, skoro nam się sprzykrzy być Polakami. Gdy nam się to nigdy nie sprzykrzy, więc uwalniamy pana hrabiego od obowiązków hetmana, przez sam już wzgląd na krótki wzrok jego, i poszukamy sobie drogi bez jego sternictwa.
Nie byłby zresztą literat p. Borkowski tem, czem jest, to jest, korsarzem w polemice, gdyby się nie był odwzajemnił Gazecie Narodowej za to, iż wydrukowała wystosowaną do niego, nieco natarczywą interpelację jednego z wyborców Samborskich. Wyborca pytał przerażony, czy p. hrabia doprawdy pochwala program moskiewski — a p. hrabia odpowiada, że Gazeta jest organem moskiewskim! Zaatakował nas tu p. hrabia na polu, na którem mamy stanowczą przewagę nad nim, a to tak dalece, że nie potrzebujemy wcale bronić się przeciw temu zarzutowi, bo nie pochwalaliśmy nigdy nic moskiewskiego, podczas gdy panu hrabiemu wydarzył się ten przypadek, i p. hrabia widział się zniewolonym tłumaczyć się publicznie, że była to tylko nierozwaga z jego strony. Musiało to być coś bardzo w oczy bijącego, skoro nietylko wyborca, korespondujący do Gazety Narodowej, ale nawet cały zastęp przyjaciół posła Borkowskiego w „Organie demokratycznym“ uważał za potrzebne prosić go o „wyjaśnienie“. Zagadnięty ze wszystkich stron, p. hrabia „wyjaśnił“ rzecz w sposób, któryby przyniósł zaszczyt talentom krasomówczym najbieglejszej w ustnych rozprawach damie, trudniącej się en détail sprzedażą pietruszki na przedmieściu Krakowskiem, czyli, jak raczy wyrażać się p. hrabia, najwięcej pyskatej przekupce. Ażeby nie pozbawić czytelników naszych sposobności poznania dzisiejszego stylu autora Parafiańszczyzny, podajemy im tu antologię z tego najnowszego płodu jego muzy:
— Pan hrabia dowiedział się wprawdzie, że „Narodówka“ dopuszcza się w przedmiocie jego listu różnych pajacowskich fyrtanin,“ ale „nie widział potrzeby stawania przed kratki w skutek wyzywającej hałaśliwości gazety, sponiewieranej przez wszystkie rodzaje plugawego wyuzdania.“ — Gazeta miała wprawdzie już raz przyjemność polemizowania z panem hrabią, ale czyniła to bez tak energicznych zwrotów mowy, mimo to pan hrabia, jak widać, pamięta jej to bardzo dobrze. Jakichże-to niemożliwych ideałów grubiaństwa byłby dosięgnął pegaz Cymbalady, gdyby n. p. Gazeta była nazwała niektóre niespodziane fajerwerki pana hrabiego „pajacowskiemi fyrtaninami!“ Dykcjonarz polski, węgierski i moskiewski nie byłby wystarczył p. hrabiemu do napisania odpowiedzi. A jednak, co uchodzi p. hrabiemu, powinnoby uchodzić i demokratycznej Gazecie. Ale dosyć tego, — p. hrabia sam, wykrzyczawszy się do woli — kończy tą piękną sentencją: „Rozsądny patrjotyzm nie szuka odwetu, jak przekupka, w zelżywem szkalowaniu.“ Gdyby zamiast słów: „rozsądny patrjotyzm“ substytuowano w powyższej formułce nazwisko szanownego posła Samborskiego, brzmiałaby ona tak: „Leszek Dunin Borkowski nie szuka odwetu, jak przekupka, w zelżywem szkalowaniu.“ Czytelnicy raczą osądzić, o ile sentencja, tak przeistoczona, byłaby prawdziwą.

I wyborcy swemu, który napisał ową korespondencję do Gazety, nie może przebaczyć pan hrabia. Czemu ten wyborca nie podpisał się swojem nazwiskiem? Może nie chciał, by p. hrabia w odpowiedzi nie połączył jego nazwiska z wyrazami jak „wyzywająca hałaśliwość, sponiewierana przez wszystkie rodzaje plugawego wyuzdania“. Są ludzie, którzy na błoto nie wychodzą inaczej, jak w kaloszach. Kaloszami była w tym wypadku bezimienność, a skutek pokazał, że kalosze takie w polemice z p. hrabią mogą być pożyteczne.
(Gazeta Narodowa, Nr. 194. z d. 23. sierpnia r. 1868.)





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Lam.