La San Felice/Tom I/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zostawiliśmy Salvato Palmieri w chwili gdy miał podać spiskowym odpowiedź generała Championnet.
W istocie przypomnijmy sobie, że Hector Caraffa. w imieniu włoskich patrjotów pisał do francuzkiego generała dowodzącego armią Rzymską, donosząc mu o usposobieniu umysłów w Neapolu i zapytując go czy w razie gdyby się rewolucja nie udała, można liczyć na poparcie nietylko wojska francuzkiego ale i rządu.
Powiedzmy słów parę o tej pięknej postaci republikańskiej, chlubie najwyższej naszych czasów patrjotycznych; postawmy go już na właściwem miejscu w tym wielkim obrazie, jaki zamierzamy skreślić, a pokazując gdzie dąży, słusznem jest powiedzieć z kąd przybywa.
Generał Championnet był w epoce do której doszliśmy — człowiekiem trzydziestosześcioletnim, twarzy łagodnej i uprzedzającej, kryjąc pod tą powierzchownością raczej światowca jak żołnierza, nadzwyczajną siłę woli i wypróbowaną odwagę.
Był on naturalnym synem pewnego prezesa, który nie chciał mu nadać swego nazwiska, a tylko nazwisko małej wioski w okolicach Walencji, swego rodzinnego miasta. Był to duch awanturniczy, pogromca koni zanim został pogromcą ludzi. W dwunastym czy piętnastym roku, dosiadał najuporczywszych koni i zmuszał do posłuszeństwa.
W ośmnastym roku życia, rzucił się na zdobycie jednej z dwóch mar zwanych sławą albo majątkiem; wyjechał do Hiszpanii i pod imieniem Bellerose, zaciągnął się do wojsk wallouskich.
W obozie Saint-Roch utworzonym przed Gibraltarem, spotkał w pułku Bretońskim wielu swoich szkolnych kolegów; a uzyskawszy pozwolenie od swego pułkownika, opuścił wojska wallońskie i przeszedł do nich jako ochotnik.
W czasie pokoju powrócił do Francji gdzie go ojciec przyjął otwartemi ramionami jako marnotrawnego syna.
W samym początku ruchów z 1789, znowu się zaciągnął. Działa z 10 Sierpnia odezwały się i zawiązała się pierwsza koalicja. Każden departament wówczas wystawił oddział ochotników: departament Drôme dostawił 6-ty bataljon; Championnet został głównodowodzącym i wysłany z tymże bataljonem do Besançon Bataljony ochotników tworzyły armię rezerwową.
Pichegru, przechodząc przez Besançon, dla objęcia dowództwa nad armją Górnego Renu, zastał tam Championneta, znanego mu jeszcze gdy sam tak jak i on był naczelnikiem oddziału ochotników. Championnet błagał, żeby mógł przejść do armii czynnej, proźba jego została wysłuchaną.
Od tej chwili, Championnet zapisał swoje imię obok imion Joubert, Marceau, Hoche, Kleber, Jourdan i Bernadotte.
Służył kolejno pod nimi, a raczej był ich przyjacielem. Tak dobrze znali oni jego awanturniczy charakter, że ile razy była wyprawa trudna, prawie niepodobna do poprowadzenia, wtedy mówili:
— Poślijmy tam Championneta.
Ten zaś zwykle powracał zwycięzcą, usprawiedliwiając przysłowie: Szczęśliwy jak bękart.
Ten szereg powodzeń nagrodzono najprzód tytułem generała brygady, później generała dywizji, dowodzącego brzegami Północnego morza od Dunkierki do Flessingu.
Pokój w Campo Formio przywołał go do Paryża. Wrócił tam i z całego sztabu zatrzymał przy sobie tylko młodego adjutanta.
W różnych potyczkach staczanych z Anglikami, Championnet zauważył młodego kapitana, który w czasach gdzie wszyscy byli odważnymi, znalazł sposób zwrócenia uwagi na swą odwagę. Nie było jednej walki żeby jeżeli w niej brał udział, nie opowiadano o jego świetnych czynach. Przy wzięciu Altenkirchen, pierwszy rzucił się do szturmu. W przejściu przez Lahn, pod ogniem nieprzyjacielskim zsondował rzekę i znalazł bród. Szeregowcom z Lanbach, zabrał chorągiew; nakoniec, w potyczce na polach Dunes, na czele trzystu ludzi, rzucił się na tysiąc pięciuset Anglików; lecz gdy po rozpaczliwem natarciu pułku księcia Gallii, Frapcuzi zostali odparci, on tylko nie chciał się cofnąć ani kroku.
Championnet śledząc go wzrokiem i widział ginącego, otoczonego nieprzyjaciółmi. Wielbiciel męztwa sam waleczny, Championnet na czele stu ludzi rzucił się na jego oswobodzenie. Przybywszy do miejsca gdzie go stracił z oczów, zastał go stojącego, z nogą na piersiach angielskiego generała, któremu złamał udo wystrzałem z pistoletu, otoczonego trupami i rannego trzy razy bagnetem. Zmusił go do porzucenia walki, powierzył swemu chirurgowi, a kiedy wyzdrowiał, zaproponował mu miejsce adjutanta przy sobie. Przystał.
Tym młodym kapitanem był Salvato Palmieri.
Kiedy wymienił swoje nazwisko, było ono nowym przedmiotem podziwu dla Championneta. Widoczne że był Włochem; wreszcie nie mając powodu zaprzeczać swego pochodzenia, wyznawał je sam, a jednak ile razy potrzeba było wydobyć jakie objaśnienie od więźnia angielskiego czy austrjackiego, Salvato badał w ich języku z taką łatwością, jakby był urodzony w Dreźnie lub Londynie.
Salvato poprzestał na powiedzeniu generałowi, że młodo został wywiezionym do Francji i że kończył nauki w Anglii i Niemczech, nic więc nie było dziwnego że mówił niemieckim, angielskim i francuzkim językiem jak swoim ojczystym.
Championnet pojmując ile mu może być użytecznym młody człowiek tak waleczny, a zarazem tak wykształcony, zatrzymał, jakeśmy to powiedzieli z całego sztabu, jego tylko przy sobie w Paryżu.
Podczas wyruszenia Bonapartego do Egiptu, chociaż nieznano celu wyprawy, Championnet chciał się przyłączyć do szczęśliwego zwycięzcy z Arcoli i Rivoli; ale Barras, do którego się z tem udał, położył rękę na ramieniu mówiąc:
— Pozostań z nami, obywatelu generale, będziemy ciebie potrzebowali na stałym lądzie.
I w istocie, po wyjeździe Bonapartego, Joubert zastępujący go w dowodzeniu armją Włoską, zażądał do pomocy Championneta, aby dowodził armją Rzymską, przeznaczoną pilnować, a w potrzebie grozić Neapolowi.
I tym razem Barras, szczególnie się nim zajmujący, powiedział dając mu instrukcje:
— Jeżeli znów wojna wybuchnie, będziesz pierwszym z generałów republikańskich, któremu będzie poleconem zdetronizowanie króla.
— Zamiary Dyrektorjatu będą wypełnione, odpowiedział Championnet ze skromnością godną Spartańczyka.
I rzecz dziwna, obietnica miała się ziścić.
Championnet wyjechał z Salvatym do Włoch; z łatwością już mówił po włosku, brakowało mu tylko wprawy; ale od tej chwili mówił z Salvatym tylko po włosku, a nawet, w przewidywaniu co się może zdarzyć, wyuczył się od niego języka ludu neapolitańskiego, którego się Salvato wyuczył od swego ojca.
W Mediolanie gdzie się generał zatrzymał, po kilku dniach Salvato zaznajomił się z hrabią Ruvo i przedstawił go generałowi Championnet, jako jednego z najszlachetniejszych panów i najgorętszych patrjotów z Neapolu. Opowiedział mu jak Hector Caraffa, oskarżony przez szpiegów królowej Karoliny, prześladowany przez juntę Stanu, uwięziony w zamku Ś-go Elma, uciekł z tamtąd i prosił dla niego o łaskę, aby mógł być przyłączony do sztabu głównego, nie będąc związanym żadną rangą.
Obydwaj towarzyszyli mu do Rzymu.
Program nakreślony generałowi Championnet był następujący:
„Odpierać zbrojnie każdą nieprzyjazną zaczepkę przeciwko niepodległości Rzeczypospolitej rzymskiej, przenieść wojnę na terytcrjum neapolitańskie, jeżeliby król Neapolu wykonał zamiar wkroczenia tak często przez niego ogłaszany“.
Raz będąc w Rzymie, hrabia de Ruvo, jak to wyżej powiedzieliśmy, nie mógł oprzeć się chęci przyjęcia czynnego udziału w ruchu rewolucyjnym jaki, mówiono, lada chwila miał wybuchnąć w Neapolu; wszedł tam przebrany, za pośrednictwem Salvaty ułatwił porozumienie się patrjotów włoskich z francuzkimi republikanami, nastając na generała, żeby im posłał Salvatę, w którym Championnet miał największe zaufanie, a który niewątpliwie też zaufanie obudzi w swoich ziomkach. Celem tego poselstwa było naoczne przekonanie się jak rzeczy stoją, aby za powrotem mógł zdać sprawę generałowi, jakiemi środkami włoscy patrjoci mogą rozporządzać.
Widzieliśmy jakie niebezpieczeństwa przebył Salvato przybywając na schadzkę, i jak widząc że spiskowi nie mieli dla niego tajemnic, chciał ze swej strony przekonać ich, czemu zawdzięcza swoje stanowisko i nie mieć dla nich tajemnic.
Lecz na nieszczęście, środki działania Championneta w otrzymanem dowództwie, mającem na celu osłanianie Rzeczypospolitej rzymskiej, nie odpowiadały zupełnie jego potrzebom. Przybywał do wiecznego grodu w rok po zamordowaniu generała Duphot, które jeżeli nie wywołane to przynajmniej tolerowane i pozostawione bezkarnie przez papieża Piusa VI. sprowadziło zajęcie Rzymu i ogłoszenie Rzeczypospolitej rzymskiej.
Berthier oznajmił światu o tem zmartwychwstaniu. Odbył wjazd do Rzymu i wszedł do Kapitolu jak starożytny zwycięzca, stąpając po tej samej poświęconej drodze, którą siedemnaście wieków przed nim stąpali zwycięzcy świata. Przybywszy do Kapitolu, obszedł dwa razy plac, na którym wznosi się posąg Marka-Aureljusza, przy szalonych okrzykach ludu: „niech żyje wolność, niech żyje Rzeczpospolita rzymska, niech żyje Bonaparte, niech żyje niezwyciężona armja francuzka!“
Później nakazawszy milczenie, bohater wolności przemówił w te słowa:
„Cienie Katona, Pompejusza, Brutusa, Cycerona, Hortensjusza, odbierzcie hołd od ludzi wolnych tej stolicy, gdzieście tyle razy bronili praw ludu i wsławili waszą wymową i czynami Rzeczpospolitą rzymską. Dzieci Gallów, z oliwną gałązką w ręku przybywają do wielkiego grodu, aby na nowo postawić ołtarze wolności, wzniesione przez pierwszego z Brutusów. Ty zaś narodzie rzymski, powracając do swych słusznych praw, pamiętaj jaka krew płynie w twoich żyłach. Spójrz na pomniki chwały otaczające cię, powróć do cnót swoich, okaż się godnym dawnej świetności, i przekonaj Europę że są jeszcze dusze, które nie odrodziły się od cnót swoich praojców!“
Przez trzy dni illuminowano Rzym, puszczano ognie bengalskie, fajerwerki, sadzono drzewa wolności, tańczono, śpiewano, krzyczano: „Niech żyje Rzeczpospolita!“ w około tych drzew; ale zapał nie trwał długo. W dziesięć dni po mowie Berthiera, która oprócz odezwy do cieniów Katona i Hortensjusza, zawierała obietnicę nietykalności dochodów i skarbów Kościoła, zaniesiono też same skarby z rozkazu Dyrektorjatu do mennicy, tam stopiono je i przerobiono na pieniądze złote i srebrne, nie z wyobrażeniem Rzeczypospolitej rzymskiej, ale francuzkiej; i przelano do kasy jak mówili jedni, Luksemburgskiej, a drudzy do kasy armii: tych którzy utrzymywali że do kasy armii było bardzo mało, a jeszcze mniej tych, którzy temu wierzyli.
Później, wystawiono na sprzedaż dobra narodowe, a że Dyrektorjat gwałtownie potrzebował pieniędzy dla armii w Egipcie, dobra te zostały sprzedane niżej wartości. Wtedy zawezwano o składkę pieniężną i produkta w naturze bogatych właścicieli, którzy pomimo swego patryjotyzmu, jaki kilkakrotnie ponawiane wymagania francuzkiego rządu znacznie osłabiły, zostali wkrótce zrujnowani.
Z tąd wypływało że pomimo ofiar czynionych przez bogatych i żądań Dyrektorjatu bezustannie ponawianych, wydatki najniezbędniejsze nie były zaspakajane, a żołd wojska narodowego, płaca urzędników publicznych, przedstawiały przy końcu trzeciego miesiąca zaległość datującą od dnia ogłoszenia rzeczy pospolitej.
Rzemieślnicy znów, nie otrzymując zapłaty, a jak wiadomo nie skłonni do pracy, porzucili swoje, zajęcia i zostali jedni żebrakami, inni znów bandytami.
Co do władz, które powinny były w swoich czynnościach dawać przykład lacedemońskiej nieskazitelności, te nie odbierając ani grosza, stały się jeszcze więcej przedajne i złodziejskie jak przedtem. Urząd Annony obowiązany do żywienia narodu, instytucja starego Rzymu Cezarów, która utrzymała się i w Rzymie papiezkim, nie mogąc za zdyskredytowane papiery zrobić potrzebnych zapasów, nie mając mąki, oliwy i mięsa oświadczył, że już nie posiada żadnego zaradczego środka przeciwko głodowi; i kiedy Championnet przybył do miasta, mówiono sobie po cichu, że w Rzymie już tylko na trzy dni wystarczy żywności, i że jeżeli król Neapolu i jego wojska nie przybędą prędko wypędzić Francuzów, przywrócić na tron Ojca świętego i powrócić dostatek ludowi, przyjdzie do tej ostateczności iż trzeba będzie albo się zjadać wzajemnie, albo umierać z głodu.
Oto co był obowiązany Salvato donieść zaraz patrjotom neapolitańskim, nędzne było położenie rzeczypospolitej rzymskiej; położeniu temu próbowano stawić czoło oszczędnością i szlachetnością. Na początek Championnet wypędził z Rzymu wszystkich agentów skarbu i przyjął na siebie obracanie na potrzeby miasta i armii wszystkich przesyłek pieniężnych, zkądkolwiekby one przychodziły a przeznaczonych na użytek Dyrektorjatu.
A teraz, oto co jeszcze Salvato miał dodać odnośnie do położenia armii francuzkiej, a które to położenie wcale nie było od rzymskiej świetniejszem.
Wojsko rzymskie nad którym Championnet objął dowództwo, podług wykazu Dyrektorjatu mające się składać z trzydziestu dwóch tysięcy, w rzeczywistości zaledwo ośmiu tysięcy ludzi dochodziło. Te ośm tysięcy ludzi od trzech miesięcy nie pobierające żołdu, bez obuwia, odzienia i chleba, otoczone było armją króla neapolitańskiego dobrze odzianą, żywioną i codziennie płatną Za całą amunicję armja francuzka posiadała sto ośmdziesiąt tysięcy nabojów, to jest piętnaście strzałów na jednego człowieka. Żadna forteca nie była zaopatrzona nie tylko w zapasy żywności, ale nawet w proch, a brakowało go tak bardzo, że w Civita Veccia nie można było dać ognia do statku barbaryjskiego, chcącego zabrać łódkę rybaka w odległości pół strzału armatniego od warowni. Posiadano wszystkiego dziesięć armat. Cała artylerja została przetopioną na miedzianą monetę. Prawda że w niektórych warowniach były armaty, ale bądź zdrada, bądź niedbalstwo sprawiły, że do każdej z nich były kule niewłaściwego kalibru, a w niektórych nie było ich wcale.
Arsenały były tak puste jak i fortece; napróżno usiłowano uzbroić w strzelby dwa bataljony gwardji narodowej i to w kraju gdzie niespotykano człowieka inaczej jak z fuzją na ramieniu, jeżeli szedł piechotą, a przywiązaną do siodła jeżeli jechał konno.
Ale Championnet napisał do Jouberta i miano mu przysłać z Aleksandrji i Mediolanu miljon ładunków i dziesięć armat z furgonami.
Co do kul, Championnet wystawił piece, w których odlewano ich od czterech do pięciu tysięcy dziennie. Prosił więc tylko jak o łaskę patrjotów aby się nie spieszyli, gdyż potrzebuje jeszcze miesiąca czasu już nie dla zwycięztwa, a dla obrony tylko.
Salvato miał sobie powierzonym list tej treści do ambasadora francuzkiego w Neapolu, w którym wyjaśnił mu swoje położenie i prosił o dołożenie wszelkich starań o przedłużenie pokoju miedzy dwoma Państwami. Szczęściem list ten w pugilaresie z baraniej skóry hermetycznie zamknięty, nie doznał żadnego uszkodzenia.
Zresztą Salvato znając co takowy zawierał, gdyby był się stał nawet nieczytelnym, mógł go słowo w słowo powtórzyć ambasadorowi; tylko ambasador nie odbierając listu nie wiedziałby w jakim stopniu zaufaniem obdarzyć posłannika.
Po przedstawieniu tych faktów, nastało chwilowe milczenie i spiskowi pytająco patrzyli jeden na drugiego.
— Cóż robić? zapytał hrabia Ruvo, najniecierpliwszy ze wszystkich.
— Nie odstępować od instrukcji generała, odpowiedział Cirillo.
— I aby się do nich zastosować, dodał Salvato, natychmiast udaję się do ambasadora francuskiego.
— W takim razie spiesz się, odezwał się na wierzchu schodów głos, na który zadrżeli wszyscy spiskowi, a nawet Salvato, bo tego głosu nie słyszano jeszcze, ambasador jak upewniają, dziś w nocy lub jutro rano wyjeżdża do Paryża.
— Velasco! jednocześnie zawołał Nicolino i Monthonnet.
Później Nicolino sam dodał:
— Uspokój się panie Palmieri, jest to szósty przyjaciel, którego oczekiwaliśmy i który z mojej winy, z mojej bardzo wielkiej winy przeszedł po desce, której zapomniałem usunąć, nie raz ale dwa, pierwszy przynosząc sznur, a drugi ubranie
.
— Nicolino, Nicolino, powiedział Monthonnet, z twojej przyczyny będziemy powieszeni.
— Pierwej od ciebie to powiedziałem, odrzekł niedbale Nicolino. Dla czegóż spiskujecie z warjatem?