La San Felice/Tom III/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Luiza wcale nie pojmowała odbywającej się sceny. Odgadywała tylko że ocaliła życie osobie drogiej dla Cirilla. Widząc poczciwego doktora blednącego pod ciężarem doznanego wzruszenia, nalała szklankę zimnej wody i podała mu. On ją wypróżnił do połowy.
— A teraz nie traćmy chwili czasu, powiedział podnosząc się Cirillo. Gdzie on jest?
— Tam, odrzekła Luiza, wskazując koniec korytarza.
Cirillo chciał pójść wskazaną drogą, Luiza go zatrzymała.
— Ale... powiedziała z wahaniem.
— Ale? powtórzył Cirillo.
— Posłuchaj mnie, a przedewszystkiem nie obwiniaj mój przyjacielu, powiedziała pieszczotliwym głosem opierając obiedwie ręce na jego ramionach.
— Słucham, odrzekł uśmiechając się Cirillo; on nie kona jeszcze wszak prawda?
— Nie, Bogu dzięki! sądzę nawet że jest tak dobrze, jak tylko może być człowiek w jego położeniu; przynajmniej tak było kiedy go przed dwoma godzinami opuszczałam. Oto co chciałam ci powiedzieć i co jest niezbędne abyś wiedział nim go zobaczysz. Nie śmiałam posiać po ciebie, bo wiedziałam że jesteś przyjacielem mego męża, a instynktownie czułam że on o tem wszystkiem wiedzieć nie powinien. Nie chciałam powierzyć obcemu doktorowi, tak ważnej tajemnicy, bo w tem się ukrywa ważna tajemnica, wszak prawda mój przyjacielu?
— Straszna tajemnica Luizo.
— Tajemnica stanu, nieprawdaż?
— Cicho! Kto ci powiedział?
— Nazwisko zabójcy.
— Wiedziałaś je?
— Mój mleczny brat Michał poznał Pasquala Simone... Ale pozwól mi skończyć. Chciałam więc powiedzieć, że lękając się posłać po ciebie, nie chcąc sprowadzać obcego lekarza, pierwszych starań udzieliła rannemu osoba przypadkowo znajdująca się tutaj.
— Czy to osoba nauki? zapytał Cirillo.
— Nie, ale powiada że zna sztukę leczenia.
— To widać jakiś szarlatan.
— Nie, ale miej mnie za wytłómaczoną kochany doktorze, jestem tak ostrożna że myśli mi się plączą. Mój mleczny brat Michał, którego nazywają Michałem warjatem, sądzę że go znasz?
— Tak, powiem ci nawet nawiasowo, strzeż się go, to zagorzały rojalista, przy którym obawiałbym się przechodzić gdybym miał włosy ostrzyżone a la Titus; mówi on tylko o paleniu i wieszaniu jakobinów.
— Tak, ale nie zdradzi tajemnicy do której ja należę.
— Może być. Nasz gmin składa się z dobrego i złego jednocześnie; tylko w większej części złe przewyższa dobre. Mówiłaś że twój mleczny brat Michał...
— Pod pozorem wróżenia mi — przysięgam ci, że to jego a nie moja myśl — sprowadził wróżkę albańska. Przepowiedziała mi wszelkiego rodzaju szaleństwa, była tutaj kiedyśmy przynieśli nieszczęśliwego młodzieńca; ona to ziołami, których jak mówi zna skuteczność, wstrzymała płynienie krwi i opatrzyła rany.
— Hm! mruknął Cirillo niespokojnie.
— Cóż?
— Czy ona nie miała powodów źle życzyć rannemu?
— Żadnych, nie zna go wcale i przeciwnie zainteresowała się nim bardzo.
— Więc jesteś pewną że w celu jakiejkolwiek zemsty nie użyła roślin trujących.
— Wielki Boże! krzyknęła Luiza blednąc, obudzasz we mnie podejrzenie; ale to niepodobna, po jej opatrzeniu czuje się lepiej, jest tylko bardzo osłabiony.
— Te kobiety, mówił jakby sam do siebie Cirillo, czasami posiadają środki doskonałe. W średnich wiekach zanim nauka do nas z Persji przybyła z Avicennami i z Hiszpanii z Averrhoësami, były one powiernicami natury. O gdyby medycyna nie była tak dumną, przyznałaby że im zawdzięcza niektóre swoje najlepsze środki. Tylko kochana Luizo, ciągnął dalej, znów się zwracając do młodej kobiety, tego rodzaju istoty są dzikie i zazdrosne, niebezpiecznem byłoby dla twego chorego gdyby wróżka dowiedziała się o pielęgnowaniu go przez innego doktora. Staraj się więc oddalić ją abym mógł zobaczyć chorego.
— Właśnie o tem myślałam i to samo chciałam ci powiedzieć kochany przyjacielu, powiedziała Luiza. Teraz kiedy sam to odgadłeś, pójdź; wejdziesz do sąsiedniego pokoju, ja oddalę Nanno pod jakimkolwiek pozorem i wtedy, wtedy kochany doktorze, mówiła składając przed nim ręce jak przed Bogiem, wtedy ocalisz go, wszak prawda?
— To sama natura ocala moje dziecko, nie zaś my, odrzekł Cirillo. My jej pomagamy tylko. Mam nadzieję że zdziałała ona już dla naszego chorego wszystko co tylko dało się zrobić. Ale nie traćmy czasu, w tego rodzaju wypadkach, spieszny ratunek ważną gra rolę w uleczeniu. Jeżeli trzeba ufać naturze, nie należy jednak pozostawiać ją dowolnie.
— Pójdźmy więc, rzekła Luiza.
Wyszła pierwsza, doktór udał się za nią. Przeszli długi szereg pokojów należących do San Felice, potem otworzono drzwi łączące dwa domy z sobą.
— Ah! rzekł Cirillo, zauważywszy kombinację która przypadkiem tak dobrze posłużyła, to doskonale. Rozumiem... rozumiem... On nie jest u was, jest u księżnej Fusco. Jest Opatrzność, moje dziecko.
— I spojrzeniem w niebo, Cirillo podziękował tej Opatrzności, w którą ogólnie doktorzy nie wierzą.
— Więc to prawda, że on powinien b}ć ukryty?...
Cirillo domyślił się co Luiza chciała przez to powiedzieć.
— Przedewszystkiem, bez żadnego wyjątku, rozumiesz mnie? Obecność jego w tym domu, chociaż on nie jest twoim, najprzód skompromitowałby bardzo twego męża.
— A więc, zawołała wesoło Luiza, nie omyliłam się i dobrze zrobiłam zachowując tajemnicę dla siebie samej.
— Tak, dobrze zrobiłaś i jednem słowem zwalczę wszystkie twoje skrupuły. Gdyby tego młodego człowieka poznano i zatrzymano, nietylko jego życie byłoby w niebezpieczeństwie, ale twoje, twego męża, moje i wielu innych więcej wartych odemnie.
— Oh! nikt nie może być więcej wart od ciebie mój przyjacielu i nikt lepiej odemnie nie zna twojej wartości. Lecz jesteśmy przy drzwiach doktorze, czy zechcesz mnie wpuścić i zostać tu chwilkę?
— Owszem, powiedział Cirillo usuwając się.
Luiza lekko dotknęła ręką klamki i drzwi otwarły się bez najmniejszego szelestu. Niewątpliwie przedsięwzięto środki aby się tak cicho otwierały. Ku wielkiemu zdziwieniu młodej kobiety, zastała przy rannym tylko Ninę, która z małej gąbki trzymanej w ręku, wyciskała na jego piersi po kropli sok z ziół zebranych przez wróżkę.
— Gdzie Nanno? gdzie Michał? zapytała Luiza.
— Nanno odeszła mówiąc że wszystko jest dobrze, że tutaj ona już nie potrzebna, a gdzie indziej miała wiele do czynienia.
— A Michał?
— Michał powiedział że w skutek wypadku dzisiejszej nocy zapewne będzie wrzawa na starym rynku i że on jako naczelnik swego cyrkułu w takim razie chciałby być tam obecnym.
— Więc jesteś sama?
— Zupełnie sama, pani.
— Wejdź, wejdź, doktorze, powiedziała Luiza, nie ma jej.
Doktór wszedł. Chory leżał na łóżku którego wezgłowie przytykało do ściany. Miał piersi obnażone, tylko bandaż płócienny położony na krzyż, przechodząc przez ramiona, przytrzymywał zioła przyłożone na ranę. Właśnie na tę ranę Nina wyciskała sok z gąbki.
Salvato leżał nieruchomie, mając zamknięte oczy, kiedy Luiza otwierała drzwi. Jednocześnie z ich otwarciem Salvato otworzył oczy, a twarz jego przybrała wyraz szczęścia po za którem prawie zniknęło cierpienie.
Zawołany przez młodą kobietę Cirillo ukazał się z kolei; ranny patrzył nań z niepokojem. Kto był ten człowiek? Ojciec prawdopodobnie; a może mąż. Nagle poznał go, poruszył się, jakby chcąc się podnieść, wyszeptał imię Cirilla i podał mu rękę. Potem upadł na poduszki, wycieńczony uczynionym wysiłkiem.
Cirillo położywszy palce na usta nakazał mu milczenie. Zbliżył się do chorego, zdjął bandaż opasujący mu piersi, wziął do rąk zioła tłuczone przez Michała, zbadał je uważnie, skosztował soku z nich wyciśniętego i uśmiechnął się poznawszy troistą mieszaninę ziół ściskających: dymnicy, babki i artemizy.
— Dobrze, powiedział do Luizy, na której spójrzenie i uśmiech chorego spoczęły, można dalej używać leków wróżki; może nie to przepisałbym, ale z pewnością nie przepisałbym nic lepszego.
Potem zwróciwszy się do chorego, badał go z największą uwagą.
Dzięki ściągającym roślinom tworzącym opatrzenie, dzięki ich sokom wciąż obmywającym ranę, brzegi jej zbliżyły się; były różowe i dobrze wyglądające, prawdopodobnie nie było wewnętrznego krwotoku, a jeżeli był jego początek, został przerwany tem co chirurdzy nazywają gruzołkiem krwi, cudownym dziełem natury, walczącej za istoty przez siebie stworzone, z rozumem do jakiego medycyna nie dojdzie nigdy. Puls był słaby ale dobry. Pozostawało się dowiedzieć jakim był głos. Cirillo przyłożył ucho do piersi chorego i słuchał jego oddechu.
Musiał być z niego zadowolony, bo podniósł się zapewniając uśmiechem Luizę śledzącą wszystkie jego poruszenia.
— Jakże się czujesz kochany Salvato? zapytał rannego.
— Osłabionym, zresztą dobrze, chciałbym tak pozostać zawsze.
— Bravo! powiedział Cirillo, głos jest lepszy niż się spodziewałem. Nanno jest znakomita lekarka i sądzę że nie męcząc się bardzo będziesz mógł odpowiedzieć na niektóre pytania, których sam niewątpliwie ocenisz ważność.
— Rozumiem, rzekł chory.
I w istocie w każdej innej okoliczności Cirillo byłby do drugiego dnia odłożył wszelkie wypytywania się Salvato; ale sytuacja była tak ważna, że nie było chwili czasu do stracenia aby przedsięwziąć środki ostrożności.
— Skoro się tylko uczujesz znużonym, zamilcz, powiedział rannemu i jeżeli Luiza będzie mogła odpowiadać na moje pytania, oszczędzaj sobie trudu odpowiadania samemu.
— Nazywasz się Luiza? powiedział Salvato, było to także jedno z imion mojej matki. Bóg dał jednakowe imię kobiecie która mi dała życie i tej która mi je ocaliła. Składam Mu za to dzięki.
— Mój przyjacielu, powiedział Cirillo, oszczędzaj słów swoich; wyrzucam sobie każdy wyraz do wymówienia którego zmuszam cię. Nie mów więc przynajmniej bezpotrzebnie.
Salvato skinął głową na znak posłuszeństwa.
— O której godzinie, spytał Cirillo, w połowie zwracając się do Salvato a w połowie do Luizy, o której godzinie ranny odzyskał przytomność? Luiza pospiesznie odpowiedziała za Salvatę:
— O piątej rano, właśnie razem z wschodzącą jutrzenką.
Ranny uśmiechnął się; właśnie przy pierwszym promieniu jutrzenki zobaczył Luizę.
— Jaka była twoja pierwsza myśl, znalazłszy się w tym pokoju i zobaczywszy przy sobie nieznajomą osobę?
— Pierwsza myśl była że umarłem i że anioł przybył zaprowadzić mnie do nieba.
Luiza poruszyła się chcąc się ukryć za Cirilla, ale Salvato tak gwałtownie wyciągnął za nią rękę, że Cirillo zatrzymał młodą kobietę i postawił na miejscu gdzie ją mógł widzieć ranny.
— Wziął cię za anioła śmierci, powiedział Cirillo, przekonaj go że się pomylił, że ty jesteś właśnie aniołem życia.
Luiza westchnęła, przycisnęła ręką serce, zapewne aby powstrzymać jego gwałtowne uderzenia i nie mając siły opierania się, zbliżyła do rannego.
Oczy obojga pięknych młodych ludzi spotkały się z sobą i już się więcej nie rozłączyły.
— Czy nie domyślasz się kto mógł być twoi zabójcy? zapytał Cirillo.
— Znam ich, żywo odezwała się Luiza, i mówiłam ci już o nich: byli to ludzie królowej.
Według zalecenia Cirilla, aby Luiza zań odpowiadała, Salvato zrobił tylko znak potakujący.
— I nie domyślasz się w jakim celu chciano cię zamordować?
— Powiedzieli mi to sami, odrzekł Salvato, w celu odebrania mi papierów.
— A gdzież były te papiery?
— W kieszeni opończy pożyczonej mi przez Nicolina.
— I te papiery?
— W chwili zemdlenia, sądzę iż czułem jak mi je zabierano.
— Upoważniasz mię do przeszukania twego ubrania?
Ranny poruszył głową, ale Luiza przerwała
— Jeżeli pan chcesz dam mu je, powiedziała, ale to będzie bezużyteczne, kieszenie są puste.
A że Cirillo patrzył na nią pytająco zkąd to mogła wiedzieć?
— Naszym pierwszem staraniem było, odparła Luiza na to nieme zapytanie, starać się dowiedzieć kim był ranny. Gdyby był miał matkę albo siostrę w Neapolu, moją pierwszą powinnością byłoby, nawet z narażeniem siebie, uwiadomić je o tem co zaszło. Nic nie znalazłyśmy Nino, wszak prawda?
— Zupełnie nic, pani.
— A jakie były papiery które w tej chwili są już w ręku naszych wrogów czy przypominasz sobie to Salvato?
— Był tylko list generała Championneta, polecający ambasadorowi francuzkiemu utrzymanie dobrych stosunków między dwoma Państwami, ponieważ nie jest przygotowanym do prowadzenia wojny.
— Czy wspominał co w tym liście o patrjotach mających z nim stosunki?
— Tak, mówił aby ich uspokoić.
— Wymieniał ich nazwiska?
— Nie.
— Jesteś tego pewnym?
— Tak.
Zmordowany wysiłkiem jaki uczynił aby na wszystkie pytania Cirilla odpowiedzieć, ranny zbladł i zamknął oczy.
Luiza krzyknęła, sądząc że zemdlał.
Na ten krzyk, Salvato otworzył oczy z uśmiechem — czy on miał wdzięczność, czy też miłość oznaczać
— To nic, pani, to nic, powiedział.
— Ani słowa więcej, powiedział Cirillo. Wiem już wszystko. Gdyby tylko moje życie było narażone, byłbym nakazał bezwarunkowe milczenie, ale ty wiesz że to nie tylko o mnie chodzi, i dla tego wybaczysz mi.
Salvato wziął rękę podawaną mu przez doktora i uścisnął z siłą dowodzącą że jego energja nie opuściła go.
— A teraz, mówił Cirillo, ucisz i uspokój się, złe nie jest tak wielkie jak sądziłem i obawiałem się.
— Ale generał, powiedział ranny, niezważając na nakazane mu milczenie, generał powinien wiedzieć co zaszło.
— Generał przed upływem trzech dni, będzie wiedział o wszystkiem. Dowie się że byłeś niebezpiecznie ale nie śmiertelnie raniony! Dowie się że policja Neapolitańska nie może ciebie dosięgnąć. Dowie się że masz przy sobie dozorczynię którą wziąłeś za posłankę nieba, zanim się dowiedziałeś że to siostra miłosierdzia. Nakoniec dowie się, kochany Salvato, że każdy ranny chciałby być na twoim miejscu, a będąc na twoim miejscu prosiłby o to doktora, żeby go nie leczył zbyt prędko.
Cirillo podniósł się i poszedł do stołu na którym znajdowało się pióro, papier i atrament. Podczas jego pisania, Salvato szukał ręki Luizy, którą ona rumieniąc się sama mu podała. Napisawszy receptę, Cirillo oddał ją Ninie, ta zaś zaraz z nią wyszła. Wtedy przyzwawszy młodą kobietę, mówił do niej tak cicho, aby ranny nie mógł słyszeć:
— Pielęgnuj tego młodzieńca, powiedział jej, jak siostra pielęgnowałaby brata; nie, to za mało jeszcze, pielęgnuj go tak, jakby matka pielęgnowała swoje dziecko. Niech nikt a nawet San Felice nie wie o jego obecności tutaj. Opatrzność wybrała twoje niewinne i łagodne ręce, aby im powierzyć drogocenne życie jednego z swoich wybranych. Jesteś za nie odpowiedzialna przed Opatrznością.
Luiza z westchnieniem spuściła głowę. Niestety! zalecenia doktora były zbyteczne, bo głos własnego serca polecał niemniej czule rannego, jakby to mógł uczynić Cirillo.
— Pojutrze powrócę, mówił dalej Cirillo. Jeżeli nie zajdzie nic ważnego, nie przysyłajcie po mnie, bo po zdarzeniach dzisiejszej nocy, policja będzie miała oczy zwrócone na mnie. Nic nie ma więcej do zrobienia, nad to co już zostało zrobionem. Czuwaj aby ranny nie doznał żadnego wstrząśnienia moralnego lub fizycznego. Dla wszystkich, nawet dla San Felice to ty jesteś chorą i ciebie ja odwiedzam.
— Jednakże, wyszeptała młoda kobieta, gdyby mój mąż dowiedział się...
— W takim razie, ja biorę wszystko na siebie, odrzekł Cirillo.
Luiza spojrzała w niebo i swobodniej odetchnęła.
W tej chwili Nina powróciła z lekarstwem.
Z pomocą młodej dziewczyny, Cirillo zioła świeżo utarte przyłożył na piersi rannego, poprawił bandaż i prawie uspokojony o jego życie, pożegnał Luizę obiecując swoją bytność.
W chwili kiedy Nina zamykała drzwi od ulicy, carrazzollo jechał z Pausilippu.
Cirillo kiwnął na niego i wsiadł.
— Dokąd Wasza Ekscellencja jedzie? zapytał stangret.
— Do Portici mój przyjacielu, dostaniesz piastra za kurs jeżeli przybędziemy za godzinę.
I pokazał piastra, ale go nie dał.
— Viva San Gennaro! krzyknął stangret. I zaciął konia który pobiegł galopem.
Tak jadąc, Cirillo prędzej niż w godzinę byłby dosięgnął celu swojej podróży, ale dojeżdżając do ulicy Neuve-de-la-Marino znalazł na rogu ogromne zbiegowisko tamujące przejazd.