La San Felice/Tom VII/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na wszystkich trzech punktach, gdzie Francuzi uderzyli na Neapol, walczono z równą zaciętością. Ze wszystkich stron adjutanci przybywają do głównej kwatery bramy Kapuańskiej i znajdują biwak generała między Via del Vasto i Arenaccia, za podwójną linią palących się domów.
Generał Dufresse, pomiędzy Aversa i Neapolem, w punkcie gdzie ścieśnia się droga, spotkał oddział z 10, do 12,000 lazzaronów złożony z sześciu działami. Lazzaroni byli u stóp wzgórza, armaty zaś na szczycie. Huzary Dufressa pięciokrotnie na nich uderzyli nie mogąc ich rozbić. Byli tak liczni i ściśnięci, że zabici pozostawali w szeregach, podtrzymywani przez żyjących.
Potrzeba było grenadjerów i bagnetów, by w nich zrobić wyłom. Cztery działa artyleiji konnej pod kierunkiem generała Eble przez trzy godziny raziły lazzaronów kartaczami; schronili się na wysokość Capodimonte, gdzie Dufrese uderzy na nich nazajutrz.
Przy końcu walki, oddział patrjotów pod przewodnictwem Schipaniego i Manthonneta, rzucił się w szeregi generała Dufresse. Oznajmili oni że Nicolino opanował zamek San Elmo; ale ma tylko trzydziestu ludzi, a jest otoczonym przez tysiące lazzaronów, zbierających faszyny. aby podłożyć ogień pod bramy i znoszących drabiny, chcąc się dostać na mury. Zajęli klasztor św. Marcina leżący u stóp wału twierdzy, a raczej zakonnicy wezwali ich i otworzyli im bramy; z tarasów klasztornych ostrzeliwują mury. Jeżeli Nicolino nie otrzyma spiesznej pomocy, nie ulega wątpliwości, iż warownia San-Elmo ze świtem będzie zdobytą.
Trzechset ludzi prowadzonych przez Hektora Caraffę i patrjotów, utorują sobie drogę podczas nocy, aż do bram warowni San-Elmo, dwustu powiększy liczbę załogi a stu odbiorą lazzaronom klasztor św. Marcina.
Kellerman po zaciętej walce, zajął wzgórza Capodichino, ale nie mógł przestąpić Campo-Santo. Był on zmuszony zdobywać bagnetami jedne po drugich zabudowania, kościoły i wille, wszystkie bohaterski opór stawiające. Jazda stanowiąca główną jego siłę, była mu bezużyteczną, pośród tego mnóstwa pagórków grunt pokrywających. Z swego namiotu widzi on długą ulicę Foria zapchaną lazzaronami; niezmierna budowla, szpital ubogich, daje im schronienie. W każdem jego oknie widać światło; jutro ze wszystkich tych okien będą padały kule.
Na ulicy San Giovaniella znajduje się baterja armat; na Largo delle Pigne, biwak po większej części złożony z żołnierzy armii królewskiej. Dwa działa bronią wejścia do muzeum Borbonico, wychodzącego na wielką ulicę Toledo.
Za pomocą lunety widzi on dowódzców, przebiegających konno ulice, dodających odwagi swoim ludziom. Jeden z tych dowódzców nosi ubranie kapucyna i siedzi na ośle.
Mateusz Maurice i dowódzca brygady Broussier, opanowali bagniska. Ale ponieważ bagna są poprzerzynane siecią rowów, przy zdobyciu ich poniesiono znaczne straty, tem więcej że lazzaroni byli zasłonieni nierównościami gruntu, republikanie zaś walczyli odkryci. Dotarli aż do Granili, której wcale nie myślano bronić; przecięli drogę do Portici. Broussier stoi obozem na pobrzeżu Marinella; Mateusz Maurice, lekko ranionym w lewe ramię, jest w młynie Inferno. Jutro będą w pogotowiu do zaatakowania mostu Magdaleny, płonącego od woskowych świec, palących się przed statuą św. Januarjusza.
Z okiem Granili widać cały Neapol od Marinelli aż do tamy portowej; miasto przepełnione jest lazzaronaroi gotującemi się do obrony.
Championnet słuchał tego ostatniego raportu, kiedy nagle za sobą usłyszał ogromną wrzawę i strzelanie rozpoczęło się w rozległem kole, którego jeden kraniec dotykał bramy Kapuańskiej, drugi sięgał do Arenaccia. Kule rozrzucają popiół na ogniu przy którym grzał się główny dowódzca.
W jednej chwili Championnet, Duhesme, Thiebault, Marmier już są na nogach. Trzy tysiące ludzi, składających korpus armii głównego dowódzcy, formują się w czworobok i dają ognia na nacierających, których nie znają jeszcze.
Są to powstańcy ze wszystkich wiosek, przez które Francuzi w ciągu dnia przechodzili; połączywszy się, teraz oni na Francuzów uderzają; korzystając z ciemności nocy, podeszli na odległość strzału i dali ognia. Gęstość wystrzałów wskazuje, że oddział składa się przynajmniej z czterech do pięciu tysięcy ludzi.
Ale wśród huku strzałów, po nad okrzykami i wyciem lazzaronów, z drugiej strony tej grożącej linii, słychać odgłos bębnów i dźwięki trąb, potem ogień plutonowy wskazujący zbliżanie się regularnego wojska. Lazzaroni sądząc iż im się powiedzie podejść Francuzów, sami zostali znienacka napadnięci.
— Zkąd przybywa ta pomoc, równie niespodziana jak napad?
Championnet i Duhesme pytali się wzrokiem, nie umiejąc sobie dać odpowiedzi.
Bębny i muzyka zbliżają się, okrzyki: „Niech żyje rzeczpospolita!“ odpowiadają na takież same okrzyki. Główno dowodzący zawołał:
— Żołnierze! to Salvato i Villeneuve przybywają z Beneventu. Uderzmy na tę całą hołotę, zaręczam wam, że nie odważy się na nas czekać.
Duhesme i Monnier zamieniając czworoboki na kolumny atakujące, strzelcy dosiadają koni, ogólny ruch wszystkich ożywia. Lazzaroni zostają rozbici przez huzarów Salvaty i strzelców Thiebaulta, przez bagnety Monniera i Duhesma i po trupach wroga dwa oddziały łączą się i ściskają przy okrzykach: „Niech żyje Rzeczpospolita!
Championnet i Salvato kilka słów pospiesznie zamieniają. Salvato jak zwykle, przybył w dobrą chwilę i oznajmił swoje przyjście uderzeniem piorunu.
Z swoimi 600 ludźmi uda się on wzmocnić oddziały Mateusza Maurice i Broussiera. Jeżeli rana Mateusza Maurice jest niebezpieczniejszą niż mniemano, lub jeżeli generał ten, zawsze dotknięty, ponieważ zawsze znajduje się w pierwszym szeregu, nową otrzyma ranę, Salvato obęjmie dowództwo.
Zawiózł on generałowi Mateuszowi Maurice rozkaz atakowania mostu Magdaleny równo ze świtem. Most ten jest broniony strzelnicami w domach Marynarki i zamku San-Loreto; za nim jest warownia Del Carmine, broniona przez sześć dział, batalion albańczyków i tysiące lazzaronów, do których przyłączyło się tysiąc żołnierzy przybyłych z Livorno.
Około trzeciej zrana obudzono Championneta śpiącego w płaszczu.
Adjutant Kellermana przybywał z wiadomościami o wyprawie na zamek San-EImo.
Hector Carafta, korzystając z ciemności zdołał wślizgnąć się wpośród wzgórz łączących Capodimonte z San-Elmo. Oprócz trudności przebycia wynikającego z nierówności gruntu, musiał on podczas czterech godzin pochodu ciągłe toczyć walki, często z nierównemi siłami, morderczo zawsze. Należało przebyć pięć mil przepełnionych zasadzkami, następującemi jedne po drugich, a nadto całą dzielnicę Neapolu, gdzie wrzało powstanie.
Przybywszy pod ogień warowni San-Elmo, podtrzymywany ślepemi strzałami z dział, aby kule nie myliły się w celu i zamiast wroga, nie dosięgały przyjaciół, Hektor Caraffa nie rozdzielił swych ludzi na dwa hufce, lecz zjednoczył wszystkie swe siły i w chwili gdy mniemano iż podąży z niemi do warowni San-Elmo, rzucił się na klasztor San Martino. Lazzaroni nie spodziewając się napadu, próbowali się bronić, a napróżno. Patryoci pragnąc przekonać Francuzów że odwadze nikomu nie ustępują, wybiegli na czoło kolumny i pierwsi weszli z okrzykami: „Niech żyje Rzeczpospolita! “ Mniej niż w przeciągu dziesięciu minut lazzaronów z klasztoru wypędzono i bramy zamknęły się za Francuzami.
Stu, jak było postanowiono, zostało w klasztorze; dwustu innych przez pochyłość Del Petrio, weszło do warowni, gdzie ich przyjęto nietylko jako sprzymierzeńców, ale jako wybawców.
Nicolino kazał prosić Championneta, by mu udzielił zaszczyt dania nazajutrz sygnału do walki, wystrzałem armatnim przy pierwszym promieniu słonecznem.
Otrzymał na to zezwolenie i generał wysłał adjutanta do wszystkich dowódców korpusów celem zawiadomienia ich, że sygnałem do ataku będzie wystrzał armatni, dany przez patrjotów neapolitańskich z twierdzy San-Elmo.