La San Felice/Tom VII/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
O godzinie szóstej rano ognista linia zarysowała się w zmroku nad czarną masą zamku San-Elmo, usłyszano wystrzał armatni: sygnał był dany.
Trąby i bębny francuzkie odpowiedziały i wszystkie wzgórza górujące nad ulicami Neapolu uwieńczone armatami przez generała Eblę, dały ognia jednocześnie.
Na ten sygnał, Francuzi z trzech różnych punktów zaatakowali Neapol.
Kellerman dowodzący prawem skrzydłem, połączył się z Dufressem i uderzył na Neapol przez Capodimonte i Capodichino. Podwójne natarcie miało dosięgnąć do bramy św. Januarjusza, Strada Foria.
Generał Championnet miał jak zapowiedział dnia poprzedniego, wysadzić bramę Kapuańską, przed którą mianował Thiebaulta generałem brygady, i miał wejść do miasta przez ulicę de Tribunali i przez San Giovanni de Carbonara.
Nakoniec Salvato, Mateusz Maurice i Broussier, mieli zdobyć most Magdaleny, opanować zamek del Carmine, przez plac Starego Rynku dostać się na ulicę dei Tribunali i inną drogą nad brzegiem morza dotrzeć do tamy przystani.
Lazzaroni mający bronić Neapolu od strony Capodimonte i Capodichino, zostawali pod dowództwem Fra Pacifico; na czele broniących bramy Kapuańskiej, stał nasz przyjaciel Michał szalony; nakoniec broniącymi mostu Magdaleny i bramy del Carmine dowodził towarzysz jego Pagliuccela.
W tego rodzaju walkach, gdzie nie chodzi o wzięcie szturmem miasta, ale o zdobycie każdego domu z osobna, lud podburzony jest straszniejszym niż wojsko regularne. Wojsko regularne bije się mechanicznie, z zimną krwią i że się tak wyrazimy, jak można najmniejszym kosztem, podczas gdy w walce jaką usiłujemy opisać, pospólstwo wzburzone przeciwstawia zamiast poruszeń strategicznych łatwych do odparcia, bo łatwych do przewidzenia, wybuchy szalonych namiętności, upór zacięty i podstępy indywidualnej wyobraźni.
Wtedy nie jest to już bitwa, ale walka na śmierć, rzeź, morderstwo, gdzie nacierający są zmuszeni stawić upór odwagi przeciwko wściekłości rozpaczy; w tej okoliczności mianowicie, gdy Francuzi w liczbie 10 tysięcy atakowali ludność 500,000 ze wszystkich stron zagrożeni potrójnem powstaniem w Abruzzach, Kapitanacie i w Terra del Lahore, obawiali się przbycia przez morze na pomoc tej ludności, armii której szczątki mogły być jeszcze cztery razy liczniejsze od ich wojska, chodziło już nie o zwycięztwo dla chwały, ale o zwycięztwo dla własnego zachowania. Cezar mówił: „We wszystkich wydanych przeżeranie bitwach, walczyłem o zwycięztwo, w Munda walczyłem o życie.“ W Neapolu Championnet mógł tak samo wyrzec jak Cezar i ażeby niezginąć, trzeba było zwyciężyć tak, jak Cezar zwyciężył w Munda.
Żołnierze wiedzieli o tem że od wzięcia Neapolu zależało ocalenie armii. Chorągiew francuzka musiała powiewać nad Neapolem, gdyby nawet miała na gruzach powiewać.
Przy każdej kompanii było dwóch ludzi niosących pochodnie, przygotowane przez artylerją. W braku dział, toporów, bagnetów, w tym nieprzebytym labiryncie uliczek i zaułków, tak jak w nieprzebytych lasach Ameryki — ogień miał torować drogę.
Równocześnie prawie, to jest około siódmej rano, Kellerman wchodził z dragonami na czele na przedmieście Capodimonte, Dufresse na czele grenadjerów do Capodichino, Championnet wysadził bramę Kapuańską, a Salvato z włoską chorągwią trójkolorową, niebieską, żółtą i czarną w ręku, zdobywał most Magdaleny i widział armaty z del Carmine kładące trupem około niego pierwsze szeregi jego ludzi.
Niepodobieństwem byłoby opisać ze wszystkiemi szczegółami te trzy ataki. Szczegóły zresztą są te same. W którymkolwiek punkcie miasta Francuzi usiłowali otworzyć sobie przejście, wszędzie napotykali ten sam opór zacięty, niesłychany, śmiertelny. Nie było ani jednego okna, ani jednego tarasu, ani jednego otworu w dachu lub piwnicy, który nie miałby swoich obrońców i któreby nie zionęły ogniem i śmiercią. Francuzi z swojej strony, postępowali poprzedzani swą artylerją, torując sobie drogę ogniem kartaczowym; wybijali drzwi, dobywali się do domów, przechodząc od jednego do drugiego, pozostawiając za sobą pożogi. Domy których nie można było zdobyć, zostały spalone. Wtedy w środku tego płomienistego krateru którego dym gnany wiatrem jak żałobna kopuła, unosił się nad miastem, wychodziły przekleństwa konających, wycia śmierci nieszczęśliwych palących się żywcem. Ulice przedstawiały widok sklepienia ognistego, pod którem toczyły się krwi potoki. W posiadaniu strasznej artylerji, lazzaroni bronili każdego placu, każdej ulicy, każdego zaułku z roztropnością i siłą, jakich wojsko regularne nie oczekiwało; i na przemiany, odparci lub napadający, zwyciężeni, albo zwycięzcy, chronili się w uliczki nie zaprzestając walki i rozpoczynali zaczepkę z energią rozpaczy i uporem fanatyzmu.
Nasi żołnierze niemniej zacięci w napaści jak oni w obronie, ścigali ich wśród płomieni, które zdawały się chcieć ich pochłonąć, gdy tymczasem oni podobni demonom walczącym w swoim żywiole wypadali z palących się domów, nacierając z większą jeszcze niż poprzednio śmiałością. Walczą, posuwają się, cofają pod kupą zwalisk. Zapadające się domy miażdżą walczących; bagnety prują masy ścieśnione przedstawiające szczególny widok walki sam na sam pomiędzy trzydziestu tysiącami walczących, a raczej trzydzieści tysięcy walk w których zwykła broń staje się nieużyteczną. Nasi żołnierze zrywają bagnety z swej broni używając ich jak sztyletów, a kolby strzelb służą im za maczugi. Ręce usiłują dusić, zęby gryść, piersi tłoczyć. Na popiołach, na kamieniach, na rozżarzonych węglach, w płynącej krwi, czołgają się ranni, jak zdeptane węże w konaniu kąsając jeszcze. Każda piędź ziemi jest wywalczoną. Za każdym krokiem stąpa się po trupie lub umierającym.
Około południa nowa pomoc przybyła lazzaronom. Dziesięcio tysięczny tłum podniecony przez mnichów i księży, udał się dnia poprzedniego drogą Pontona, w celu odebrania Kapui. Nie wątpili oni że mury Kapui runą przed nimi, jak mury Jericho przed Izraelitami.
Lazzaroni ci przechodzili z Petit-Mole i z Santa-Lucia.
Lecz widząc kurzawę przez tłum ten wzniesioną na płaszczyźnie około Santa-Maria, oddzielającej starą Kapuę na nowej, Macdonald zawsze całem sercem francuz, jakkolwiek dymisjonowany, stanął jako ochotnik na czele załogi i podczas gdy z wysokości wałów dziesięć armat zionęło ogień morderczy na ten motłoch, zrobił dwie wycieczki dwoma przeciwnemi bramami i tworząc olbrzymie koło, którego punktem środkowym była Kapua i jej artylerja, dwoma zaś skrzydłami piechota i jej ogień plutonowy, zrządził straszną rzeź w tym tłumie. 2,000 lazzaronów zabitych lub ranionych legło na polu bitwy między Caserte i Pontana. Ktokolwiek ocalał, lub lekką tylko poniósł ranę, chronił się ucieczką i niezatrzymywał aż w Casanuova.
Nazajutrz słyszano grzmot dział w kierunku Neapolu; ale utrudzeni jeszcze wczorajszą porażką, oczekiwali pijąc wieści o bitwie. Z rana dowiedzieli się że dzień był pomyślnym dla Francuzów, którzy zabrali ich towarzyszom 27 dział, zabili 1,000 ludzi i wzięli 600 do niewoli.
Wtedy zebrało się ich do 7,000 i spiesznym pochodem puścili się na pomoc lazzaronom broniącym miasta, zostawiając na drodze jako wskazówki rzezi tych ranionych, którzy połączywszy się poprzedniego dnia i w nocy, nie mieli dość siły aby biedź z nimi.
Przybywszy do Largo del Castello, podzielili się na trzy oddziały. Jedni przez Toledo pobiegli z pomocą na Largo delle Pigne; drudzy przez la strada dei Tribunali do Castelcapuano, inni przez La Marina na Stary Rynek.
Kurzem i krwią okryci, upojeni winem, które im przez całą drogę dawano, rzucili się jako nowe posiłki w szeregi od wczoraj walczących. Już raz zwyciężeni, przybiegając na pomoc braciom, nie chcieli być zwyciężonymi po raz drugi. Każdemu republikanów! walczącemu jeden przeciwko sześciu, przybywał jeszcze jeden lub dwóch wrogów do pokonania; a iżby ich pokonać, niedość było ranić, należało zabić, bo jak już powiedzieliśmy, ranni walczyli do ostatniego tchnienia.
Walka ta prawie bez żadnej korzyści trwała do trzeciej po południu. Salvato, Monnier i Mateusz Maurice zdobyli zamek del Carmine i Stary Rynek; Championnet, Thiebault i Duhesme zajęli Castel Capuano i posunęli swoje przednie straże aż do largo San Giuseppe i do trzeciej części ulicy dei Tribunali; Kellerman postąpił aż do końca ulicy dei Cristallini, podczas gdy Dufresse po zaciętej walce opanował Albergo dei Poveri.
Wtedy nastąpił rodzaj rozejmu skutkiem utrudzenia; obie strony już były rzezią znużone. Championnet spodziewał się że ten straszny dzień, w którym lazzaroni utracili 4 do 5,000 ludzi, będzie dla nich nauką i że się upokorzą. Widząc że się na to niezanosi, pisał wśród zgiełku na bębnie proklamacją do ludu neapolitańskiego i polecił adjutantowi swemu Villeneuve, który napowrót objął przy nim swą służbę, aby ją zawiózł do magistratu Neapolu. W tym celu dodał mu jako parlamentarzowi trębacza i białą chorągiew. Ale wśród okropności jakich był pastwą Neapol, magistrat stracił całą powagę. Patrjoci wiedząc iż w owych zamieszaniach byliby zamordowani, pozostawali ukryci. Villeneuve pomimo trębacza i chorągwi białej, gdzie tylko się zjawił, był strzałami przyjęty. Kula zerwała mu łęk u siodła i był zmuszony powrócić, nie dawszy nieprzyjacielowi poznać proklamacji generała.
Była ona zredagowaną po włosku, w języku którym Championnet władał równie jak francuzkim i brzmiała jak następuje:
„Obywatele! Zawiesiłem na chwilę zemstę wojenną wywołaną strasznem rozpasaniem i wściekłością kilku osobistości zapłaconych przez waszych morderców. Wiem jak lud neapolitański jest dobrym i dlatego z głębi serca ubolewam nad złem, jakie jestem zmuszony mu wyrządzić. To też korzystam z tej chwili spoczynku, aby odwołać się do was, jakby się odwołał ojciec do swych dzieci wzburzonych, ale kochanych zawsze, aby wam powiedzieć: wyrzeczcie się obrony bezużytecznej, złóżcie broń, a osoby, własność i religia będą uszanowane.
„Każdy dom z którego padnie strzał, będzie spalonym, a mieszkańcy jego rozstrzelani. Ale niech tylko nastanie spokój, zapomnę przeszłości i błogosławieństwa Niebios spadną znów na tę szczęśliwą okolicę.
Po przyjęciu jakiego doznał Villeneuve, trudno było nie stracić nadziei, na ten dzień przynajmniej. O czwartej godzinie kroki nieprzyjacielskie rozpoczęto z większą niż kiedykolwiek zaciętością. Nawet noc nie zdołała rozłączyć walczących. Jedni strzelali, nie zważając na ciemność; drudzy kładli się między umarłymi na gorących popiołach i rozpalonych gruzach, Armia francuzka upadająca z utrudzenia, utrąciwszy tysiąc ludzi zabitych i rannych, zatknęła sztandar kolorowy na twierdzy del Carmine, na Castel Capuano i na Albergo dei Poveri.
Jak to już powiedzieliśmy, prawie trzecia część miasta była w ręku Francuzów.
Wydano rozkaz aby armia całą noc stała pod bronią, pilnowała stanowisk i równo ze dniem rozpoczęła walkę.