La San Felice/Tom VII/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | La San Felice |
Wydawca | Józef Śliwowski |
Data wyd. | 1896 |
Druk | Piotr Noskowski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La San Felice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Zaledwo Championnet przeszedł ćwierć mili drogą z Maddone do Aversa, gdy spostrzegł jeźdźca pędzącego co koń wyskoczy: był to książę Maliterno, uciekający przed wściekłością lazzaronów.
Ci, skoro tylko spostrzegli chorągiew trójkolorową powiewającą na zamku San-Elmo, okrzyk: „Do broni!“ rozległ się w calem mieście i od Portici do Pouzzoles, wszyscy ktokolwiek był zdolny nieść strzelbę, pikę, kij, nóż, począwszy od piętnastoletnich dzieci aż do sześćdziesięcioletnich starców, rzucili się do miasta, krzycząc a raczej wyjąć: „Śmierć Francuzom!“
Sto tysięcy ludzi stawiło się na szalone powoływania księży i mnichów, którzy z białą chorągwią, w jednej, z krzyżem w drugiej ręce, przemawiali we drzwiach kościołów, albo na słupach w zaułkach.
Te kazania pełne doniosłości, pobudziły w lazzaronach do najwyższego stopnia zapał przeciwko Francuzom i jakobinom. Każde zabójstwo dopełnione na osobie Franuza lub jakobina, uważane było za czyn zasługi; każdy lazzaron zabity, będzie uważany za męczennika.
Od pięciu lub sześciu dni, ludność ta na pół dzika, tak łatwo dająca się nakłonić do okrucieństw, upojona krwią, rabunkiem, pożogą, doszła do tego stopnia wściekłego szaleństwa, w którym, stając się narzędziem zniszczenia, człowiek myśląc tylko o morderstwach, zapomina nawet o własnem bezpieczeństwie.
Ale gdy lazzaroni dowiedzieli się że Francuzi zbliżają się jednocześnie przez Capodichino i Pogio-Reale, gdy spostrzeżono tych dwóch kolumn czoła, podczas kiedy tumany kurzu wskazywały że trzecia okrąża miasto i przez bagna i Via de Pascone zbliża się do mostu Magdaleny, zdawało się jak gdyby prąd elektryczny popychał, jak wir, ten tłum do punktów zagrożonych.
Kolumnami grożącemi Neapolowi, dowodzili:
Tą która postępowała drogą Aversa, generał Dufresse, zastępujący Macdonalda, który skutkiem sprzeczki z Championnetem w Kapui, podał się do dymisji i podobny do konia jeszcze pianą okrytego słuchał drżąc odgłosu trąb i bębnów, będąc sam zmuszonym do bezczynności. Generał Dufresse miał pod rozkazami Hektora Caraffę, który, jak Koriolan wolności, przybywał w imieniu wielkiej bogini, walczyć z despotyzmem.
Kolumną zbliżającą się przez Capodichino, dowodził Kellerman mający pod swemi rozkazami generała Rusca, którego, ten co pisze tę książkę, widział padającego w 1814 roku przy oblężeniu Soissons, gdy kula armatnia urwała mu głowę.
Zbliżająca się przez Poggio-Reale, miała na czele generała głównodowodzącego, pod którego rozkazami pozostawali generałowie Duhesme i Monnier.
Nakoniec tę która postępowała przez bagna i Via del Pascone, okrążając miasto, prowadził generał Mateusz Maurice i dowódzca brygady Broussier.
Kolumną najdalej posuniętą w marszu, bo postępowała najpiękniejszą drogą, była kolumna Championneta. Opierała się ona prawą stroną o drogę Capodichino, którą jak powiedzieliśmy, szedł Kellerman, lewą zaś o bagna któremi postępował Mateusz Maurice, jeszcze nie wyleczony z rany zadanej mu w bok kulą Fra-Diavola.
Duhesme blady jeszcze z odebranych dwóch ran, ale u którego zapał wojenny zastępował krew utraconą, dowodził przednią strażą Championneta. Miał rozkaz wytępienia wszystkiego cokolwiek spotka na swojej drodze. Duhesme był człowiekiem jakiego potrzeba do owych śmiałych przedsięwzięć wymagających silnego postanowienia i odwagi.
O ćwierć mili przed bramą Kapuańską spotkał tłum z 5 do 6,000 lazzaronów złożony; ciągnęli oni baterję dział obsługiwaną przez żołnierzy generała Naselli, którzy się z nimi połączyli.
Duhesme wysłał Monniera i 600 ludzi z rozkazem, ażeby ten tłum rozbił bagnetami i zabrał armaty umieszczone na małem wzniesieniu, a które raziły Francuzów po nad głowami lazzaronów.
Przeciwko wojsku regularnemu podobny rozkaz byłby bezrozumnym; nieprzyjaciel w ten sposób napadnięty, potrzebowałby tylko rozstąpić się i z obydwóch stron dać ognia, aby w jednej chwili znieść sześćset napastników. Ale Duhesme wcale nie uważał lazzaronów za wojsko. Monnier postąpił z wystawionemi bagnetami i nie zwracając uwagi ani na strzały ani na ciosy puginałów, przebił się przez środek tłumu i znikł biorąc wszystkich na bagnety, ktokolwiek się nawinął, przebiegł, jak potok przebiega jezioro, wpośród krzyków, wycia i przekleństw, podczas gdy Duhesme niewzruszony, na czele swoich ludzi pod ogniem baterji, wstępował z nastawionemi bagnetami na pagórek, pozabijał artylerzystów usiłujących bronić się przy swych działach, obniżył cel armat i dał ognia do lazzaronów z ich dział własnych.
Jednocześnie, korzystając z nieładu, jaki ta porażka sprawiła w tłumie, Duhesme kazał bębnić do ataku i uderzył na niego z bagnetem.
Niezdolni do uformowania się w kolumny atakujące, dla odebrania baterji lub w czworoboki, aby wytrzymać natarcie Duhesma, lazzaroni rozbiegli się po płaszczyźnie, jak stado spłoszonych ptaków.
Niezajmując się już tymi 6 czy 8,000 ludzi, Duhesme ciągnąc za sobą zdobyte armaty, postępował ku bramie Kapuańskiej.
Ale o dwieście kroków przed placem nieregularnym, rozciągającym się przed bramą Kapuańską, Duhesme na początku ścieżki prowadzącej do Casanova, spotkał mały mostek i z dwóch stron tego mostu domy, opatrzone strzelnicami, z których tak rzęsiście i celnie strzelano, że żołnierze zachwiali się. Monnier spostrzegł to wahanie, puścił się więc na ich czele, wznosząc swój kapelusz na końcu szabli; ale zaledwo zrobił dziesięć kroków, upadł niebezpiecznie raniony. Jego oficerowie i żołnierze skoczyli aby go podeprzeć i odprowadzić na bezpieczne miejsce; ale lazzaroni do całej tej masy dali ognia. Trzech lub czterech oficerów, ośmiu do dziesięciu żołnierzy, padło na swego rannego generała, nieład powstał w szeregach, przednia straż zaczęła się cofać.
Lazzaroni rzucili się na umarłych i ranionych: na ranionych aby ich dobić, na umarłych aby oszpecić martwe ich ciała.
Duhesme spostrzegł ten ruch, zawołał swego adjutanta Ordonneau, rozkazał mu wziąść dwie kompanie grenadjerów i za jakąbądż cenę przejście przez most otworzyć.
Byli to starzy żołnierze z Montebello i Rivoli: zdobyli z generałem Augereau most Arcole, z Bonapartem most Rivoli. Ze spuszczonemi bagnetami puścili się biegiem i pod gradem kul rozproszyli lazzaronów i przybyli na wierzchołek ścieżki. Generał, żołnierze i oficerowie ranni zostali ocaleni; ale byli oni wystawieni na morderczy ogień ze wszystkich okien i tarasów, podczas kiedy na środku ulicy podobny do wieży, wznosił się trzypiętrowy dom rażący ogniem od dołu do szczytu.
Dwie barykady wznoszące się do wysokości pierwszego pietra, zostały wzniesione z każdej strony domu i broniły przystępu do ulicy.
Trzy tysiące lazzaronów broniło ulicy, domu i barykad. 5 do 6,000 rozproszonych na płaszczyźnie łączyło się z tymiż, przez małe uliczki i wyłomy ogrodowe.
Ordonneau znalazłszy się w obec tego stanowiska, uważał je za niezdobyte.
Jednakże wahał się jeszcze, z wydaniem rozkazu do odwrotu, kiedy został ugodzony kulą i upadł.
Duhesme przybywał, prowadząc za sobą działa zabrane lazzaronom pod ogniem tyralierskim. Ustawiono je w baterje, i za trzecim wystrzałem dom zachwiał się, straszliwie zatrzeszczał zapadł się, miażdżąc swoim upadkiem i tych którzy w nim znajdowali się i obrońców barykad.
Duhesme rzucił się z bagnetami i z okrzykiem: „Niech żyje rzeczpospolita!“ zatknął sztandar trójkolorowy na zwaliskach domu.
Ale podczas tego lazzaroni ustawili wielką baterję z dwunastu armat, na wysokości o wiele przenoszącej stos kamieni, na którym sztandar powiewał a republikanie w posiadaniu dwóch barykad i zwalisk domu, zostali nagle gradem karta czy zasypani.
Duhesme schronił swoją kolumnę za ruinami i barykadami i rozkazał 25-u pułkowi strzelców konnych wziąść trzydziestu artylerzystów za sobą, okrążyć wzgórze gdzie się znajdowała baterja z dwunastu działami i uderzyć na nie z tyłu.
Zanim lazzaroni mogli domyśleć się zamiaru strzelców, ciż przez płaszczyznę nie zważając na rażące ich z drogi strzały, obeszli półkole; potem, nagle dawszy koniom ostrogi, rzucili się na wzgórze i przebiegli je galopem. Na odgłos tego huraganu ludzkiego, od którego ziemia się zatrzęsła, lazzaroni opuścili armaty w połowie nabite. Artylerzyści z swojej strony, przybywszy na szczyt wzgórza, skoczyli na ziemię i zabrali się do swojej czynności; strzelcy zaś spuszczając się jak lawina z przeciwnej strony wzgórza, ścigali lazzaronów i rozproszyli ich po płaszczyźnie.
Duhesme pozbywszy się napastujących, rozkazał saperom otworzyć wyłom w barykadzie i pchając armaty przed sobą, posuwał się oczyszczając drogę, podczas kiedy z wierzchołka wzgórza, artylerzyści republikańscy dawali ognia do każdej grupy usiłującej formować się.
W tejże chwili Duhesme usłyszał za sobą odgłos bębnów bijących do ataku, odwrócił się i zobaczył 64-ą i 63-ą półbrygadę liniową prowadzone przez Thiebauta, przybywające pospiesznie z okrzykami: „Niech żyje rzeczpospolita!“
Championnet słysząc straszną kanonadę, poznjąc po liczbie i nieregularności strzałów z ręcznej broni, że Duhesme miał do czynienia z tysiącami ludzi, puścił konia galopem, rozkazując Thiebautowi, aby udał się za nim jak najspieszniej dla niesienia pomocy Duhesmowi. Thiebaut nie dał sobie tego powtarzać dwa razy: wyruszył i przybył szybkim biegiem.
Przebiegli most, przeszli po trupach zalegających ulice, przeskoczyli wyłomy barykad i przybyli w chwili, kiedy Duhesme zostawszy panem pola bitwy, kazał się zatrzymać swoim zmordowanym żołnierzom.
O sto kroków od żołnierzy Duhesma, wznosiła się brama Kapuańska, ze swemi wieżami, a dwa rzędy domów tworzących przedmieście, zdawały się zbliżać na przeciwko republikanów.
Nagle gdy się tego najmniej spodziewano, straszne strzelanie dało się słyszeć z tarasów i okien tych domów, na płaskim dachu bramy zaś dwie ręczne armatki zionęły kartaczami.
— Ah! na Boga! wykrzyknął Thiebaut, obawiałem się, ze przybędę za późno. Naprzód przyjaciele! To świeże wojsko, prowadzone przez jednego z najdzielniejszych oficerów armii, dostało się na przedmieście pomiędzy dwa ognie. Ale zamiast postępować środkiem ulicy, podwójna kolumna szła pod domami, kolumna lewa dawała ognia i do okien i tarasów z prawej strony, podczas gdy uzbrojeni siekierami sapery wybijali drzwi domów.
Wtedy waleczni żołnierze Duhesma wypocząwszy dostatecznie, zrozumieli obrót Thiebauta i wpadając do wnętrza domów, w miarę jak je otwierali sapery, rzucali się na lazzaronów, ścigali ich z dołu na pierwsze piętro, z pierwszego na drugie, z drugiego na tarasy. Wtedy ujrzano lazzaronów i republikanów w walce nadpowietrznej. Tarasy pokrywały się ogniem i dymem, podczas kiedy uciekający którzy nie mieli czasu dostać się do tarasów, sądząc, podług tego co im powiadali księża i zakonnicy, iż nie mogą spodziewać się łaski od Francuzów, rzucali się przez okna łamiąc nogi na bruku lub spadając na bagnety.
Wszystkie domy przedmieścia zostały w ten sposób wzięte i opróżnione; następnie ponieważ nadeszła już noc i było za późno uderzyć na bramę Kapuańską, ponieważ obawiano się jakiego podejścia, sapery otrzymali rozkaz spalenia domów, korpus zaś Championneta zajął stanowisko przed bramą którą miał nazajutrz atakować, a od której oddzieliła go wkrótce podwójna zasłona płomieni.
Tymczasem przybył Championnet, uściskał Duhesma, i aby wynagrodzić Thiebauta za jego piękne czyny zapomniane i dopiero wykonaną wspaniałą akcją zaczepną: — Wprost bramy Kapuańskiej, którą zdobędziesz jutro, powiedział, mianuję cię generał-adjutantem.
— A więc powiedział Duhesme, ucieszony nagrodą przyznaną walecznemu oficerowi, dla którego czuł wysoki szacunek, otóż to nazywa się dojść pięknego stopnia, przez piękną bramę.