<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł La San Felice
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1896
Druk Piotr Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La San Felice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


Święty Januarjusz i Wirgiliusz.

Zaledwo Championnet zobaczył znikających Michała, Salvatę i kompanię francuzką na rogu la strada del l’Orticello, kiedy przyszła mu nagle myśl mogąca się nazwać natchnieniem. Pomyślał że najlepszym środkiem do zerwania szeregów lazzaronów, usiłujących bronić się jeszcze i zakończenia rabunków pojedyńczych, będzie wydanie na rabunek powszechny królewskiego pałacu. Spiesznie zakomunikował tę myśl kilku lazzaronom wziętym do niewoli których uwolniono pod warunkiem, że powrócą do swoich towarzyszów i objawią im ten projekt jako swój własny. Był to rodzaj wynagrodzenia samych siebie za poniesione trudy i krew przelaną.
Projekt ten został pożądanym skutkiem uwieńczony. Najzaciętsi, widząc trzy części miasta zdobyte, stracili nadzieję zwycięztwa i tem samem uznali za korzystniejsze rabować niż bić się dalej.
W istocie zaledwo lazzaroni dowiedzieli się o upoważnieniu zrabowania zamku — a nie tajono przed nimi że upoważnienie to pochodziło od generała francuzkiego — cała ta tłuszcza rzuciła się w ulicę Toledo i w ulicę dei Tribunali ku pałacowi królewskiemu, zabierając z sobą kobiety i dzieci, roztrącając warty, wyłamując drzwi i zalewając potokiem trzy piętra pałacu.
W niespełna trzy godziny, wszystko zabrano, nawet okucia okien.
Pagliuccella, którego Michal daremnie szukał na Largo delle Pigne, aby go uwiadomić o swym świetnym losie, jeden z pierwszych rzucił się do pałacu i zwiedził go z ciekowością która nie była bezowocną, od piwnic do strychu i od frontu wychodzącego na kościół San Ferdinando do wychodzącego na Darsena.
Fra Pacifico przeciwnie, widząc że wszystko stracone, wzgardził nagrodą ofiarowaną za upokorzoną jego odwagę i z bezinteresownością przynoszącą zaszczyt dawnej nauce karności na fregacie admirała, jak lew ciągle stawiając czoło nieprzyjacielowi, cofał się do klasztoru Infrascata i la salita dei Capucini; potem, gdy się zamknęły za nim drzwi klasztoru, odprowadził osła do stajni, kij swój rzucił w ogień i połączył się z innymi braciszkami śpiewającymi w kościele Dies illa, dies irae. Musiałby być bardzo przebiegłym, ktoby odgadł pod suknią mnicha jednego z dowódzców lazzarońskich, który przez trzy dni walczył.
Nicolino Caracciolo z wysokości wału zamku San-Elmo widział wszystkie koleje dnia 21, 22 i 23 i przekonaliśmy się że w chwili kiedy mógł przynieść pomoc Francuzom, dotrzymał im słowa. Zdziwienie jego było niezmierne, kiedy zobaczył lazzaronów opuszczających stanowiska wtenczas gdy ich nikt nie ścigał i z bronią w ręku i z pozorem odwrotu, nie cofających się do pałacu królewskiego, lecz rzucających się na niego.
Po chwili wszystko się wyjaśniło Po sposobie w jaki odepchnięto wartę, wysadzono drzwi, potem po ukazaniu ich się w oknach na wszystkich piętrach i na wszystkich balkonach, domyślił się że walczący, korzystając z chwili zawieszenia broni, aby nie tracić czasu, urządzili sobie rabunek. A że nie wiedział że rabunek ten nastąpił z poduszczenia generała francuzkiego, w cały ten tłum posłał trzy strzały armatnie, które zabiły siedmnaście osób, między nimi jednego księdza, a zgruchotały nogę olbrzyma marmurowego, starożytnego posągu Jowisza Statora, zdobiącego plac pałacowy.
Żądza rabunku tak ten tłum opanowała, tak dalece zastąpiła wszystkie inne uczucia, że przytoczymy dwa fakta, dające wyobrażenie o ruchliwości umysłu tego ludu, dokonywającego chwilą przedtem cudów waleczności dla obrony swego króla.
W pośród tego tłumu myślącego tylko o rabunku, adjutant Villeneuve, trzymający straż w Castel Nuovo, wysłał porucznika na czele patrolu z pięćdziesięciu ludzi, z rozkazem posunięcia się do Toledo, celem porozumienia się z przednią strażą francuzką Porucznik kazał postępować przed sobą kilku lazzaronom patrjotom, wołającym: „Niech żyją Francuzi! Niech żyje wolność!“ Na te okrzyki, marynarz z Santa Lucia, zagorzały burbonista — marynarze z Santa-Lucia do dziś dnia są jeszcze burbonistami, — zaczął krzyczyć: „Niech żyje król“ Ponieważ ten okrzyk mógł znaleźć echo i spowodować wymordowanie całego oddziału, porucznik schwycił marynarza za kołnierz i przytrzymując go zawołał: „ognia!“
Marynarz padł rozstrzelany wśród tłumu, a ten tłum zaprzątniemy teraz innemi sprawami, nie zwrócił na to uwagi i nie pomyślał o zemście.
Drugim przykładem był sługa pałacowy, który gdy nieoględnie wyszedł w liberji wyszywanej złotem, liberję tę podarto na szmaty, aby oberwać złoto, chociaż to była liberja królewska.
W tej samej chwili, kiedy sługę królewskiego zostawiono w koszuli aby zerwać galony jego ubrania, Kellerman na czele oddziału złożonego z 200 lub 300 ludzi idąc od strony Mergelliny, wchodził przez Santa-Lucia na plac zamkowy. Ale zanim tam przybył, zatrzymał się przy kościele Santa-Maria di Porto Salvo i kazał wywołać don Michel-Angelo Ciccone.
Przypominamy sobie że był to ten sam ksiądz patrjota, którego Cirillo sprowadził dla udzielenia ostatnich Sakramentów zbirowi ranionemu przez Salvatę w nocy z dnia 22 na 23 września, a który 23 września rano skonał w domu gdzie go złożono, na rogu wodotrysku lwa.
Kellerman miał list od Cirilla, który odwoływał się do patrjotyzmu godnego księdza, zachęcając aby się połączył z Francuzami.
Don Michel-Angelo Ciccone nie wahał się ani chwili: poszedł z Kellermanem.
W południe lazzaroni złożyli broń i Championnet zwycięzca przebiegał miasto. Kupcy, mieszczanie, cała spokojna część ludności nie biorąca udziału w walce, nie słysząc już wystrzałów, ani okrzyków śmierci, zaczęli nieśmiało otwierać drzwi i okna magazynów i domów. Pierwszy rzut oka na generała dawał już rękojmię bezpieczeństwa, gdyż był otoczony ludźmi których talent, nauka i odwaga były szanowane w całym Neapolu. Byli to: Baffi, Poerio, Pagano, Cuoco, Logoteta, Carlo Lambert, Ettore Caraffa, Cirillo, Manthonnet, Schipani. Dzień nagrody nadszedł nakoniec dla tych ludzi, którzy z pod despotyzmu przechodzili na prześladowanie, teraz zaś z prześladowanych stawali się wolnymi. Generał w miarę jak widział otwierające się drzwi, zbliżał się do nich i usiłował upewnić tych, którzy ukazywali się na progu, mówiąc że wszystko skończone, że przynosił im pokój nie wojnę i że tyranię zastąpi wolnością. Wtedy rzuciwszy okiem na drogę przebytą przez generała, widząc spokój panujący tam gdzie przed chwilą Francuzi i lazzaroni mordowali się wzajemnie, neapolitańczycy uspokoili się w istocie i cała ludność di mezzo ceto, to jest mieszczaństwo stanowiące siłę i bogactwo Neapolu, z trójkolorową kokardą na czapce, krzycząc: „Niech żyją Francuzi! Niech żyje wolność! Niech żyje rzeczpospolita!“ rozbiegła się wesoło po ulicach, powiewając chustkami, a w miarę jak się więcej uspokajało, oddawała się żywej radości, ogarniającej tych którzy już pogrążeni w otchłani ciemności i śmierci, nagle jakby cudem odnajdują dzień, światło i życie.
Rzeczywiście gdyby Francuzi byli o 24 godzin później wkroczyli do Neapolu, któż zdoła oznaczyć ile byłoby pozostało domów stojących i ile patrjotów przy życiu?
O godzinie drugiej po południu, Rocca Romana i Maliterno zatwierdzeni w swoich stopniach naczelników ludu, wydali edykt rozkazujący otworzyć sklepy. Edykt ten był wydany pod datą roku I i dnia 2 rzeczy pospolitej Partenopejskiej.
Championnet widział z niepokojem że tylko mieszczaństwo i szlachta zgromadzili się około niego, lud trzymał się na uboczu. Wtedy postanowił nazajutrz użyć środka stanowczego. Wiedział on doskonale że gdyby mu się powiodło przeciągnąć na swoją stronę św. Januarjusza, lud za św. Januarjuszem pójdzie wszędzie. Wysłał polecenie do Salvaty. Salvato mający powierzoną sobie straż katedry, najważniejszego punktu Neapolu, odebrał rozkaz, aby nie opuszczał swego stanowiska bez wyraźnego wezwania wprost od generała.
Polecenie przesłane Salvacie nakazywało mu porozumieć się z kanonikami i zachęcić ich aby nazajutrz wystawili uświęconą ampułkę dla uczczenia przez publiczność, w nadziei że św. Januarjusz dla którego Francuzi najwyższą cześć wyznawali, raczy ukazać cud na ich korzyść.
Kanonicy znaleźli się między dwoma ogniami. Jeżeli św. Januarjusz sprawi cud, skompromitują się w oczach dworu Jeżeli go nie spełni, będą narażeni na gniew generała Francuzkiego. Znaleźli wykręt i odpowiedzieli, że to nie jest pora w której św. Januarjusz miał zwyczaj okazywać cud i że powątpiewają bardzo aby dostojny błogosławiony zechciał nawet dla Francuzów, zmienić zwykłą datę.
Salvato za pośrednictwem Michała odpowiedź kanoników przesłał Championnetowi.
Ale z kolei Championnet odpowiedział, że ta sprawa do Świętego, nie do nich należy, że oni nie powinni przesądzać o złych lub dobrych zamiarach św. Januarjusza i że znaną mu była pewna modlitwa, którą spodziewał się, iż św. Januarjusz pozwoli się wzruszyć.
Kanonicy odpowiedzieli, że ponieważ Championnet wymaga tego koniecznie, oni wystawią ampułki, ale z swojej strony za nic nie odpowiadają.
Zaledwo Championnet był w ten sposób upewniony, kazał natychmiast ogłosić w całem mieście wiadomość, że uświęcone ampułki, będą nazajutrz wystawione i punkt o wpół do jedenastej z rana płynienie drogocennej krwi nastąpi Była to wiadomość dziwna i zupełnie niezrozumiała dla neapolitańczyków. Św. Januarjusz dotąd nic nie uczynił takiego, coby usprawiedliwiło jego stronniczość na korzyść Francuzów. Przeciwnie od jakiegoś czasu okazywał się kapryśnym aż do manii. I tak, w chwili swego wyjazdu na wojnę rzymską, król Ferdynand osobiście stawił się w katedrze, prosząc św. Januarjusza o pomoc i opiekę, a św. Januarjusz pomimo naglącej modlitwy uparcie odmowił płynienia swojej krwi; skutkiem czego wiele osób przewidywało jego klęskę. Przeto, jeżeli św. Januarjusz czynił dla Francuzów to, czego odmówił królowi neapolitańskiemu, to znaczy że św. Januarjusz zmienił swoją opinię, że został jakobinem.
O czwartej po południu widząc spokojność zupełnie przywróconą, Championnet wsiadł na konia i kazał się zaprowadzić do grobowca innego patrona Neapolu, dla którego czuł o wiele większą cześć niż dla św. Januarjusza. Grobowcem tym był grób Publiusza Wirgiliusza Marona, a przynajmniej ruiny, jak utrzymują archeologowie, mieszczące popioły autora Eneidy.
Wszyscy wiedzą że po powrocie z Aten, zkąd go August sprowadził, Wirgiliusz zmarł w Brindisi i że jego popioły ujrzały znów ukochany przezeń Pausilip, zkąd mógł widzieć wszystkie okolice unieśmiertelnione w szóstej księdze Eneidy.

Championnet zsiadł z konia przy pomniku wzniesionym przez Sannazara i wszedł po stromej pochyłości prowadzącej do małej rotundy, gdzie została złożona urna z popiołami poety. W środku pomnika rosło dzikie drzewo wawrzynowe, uważane przez tradycję za nieśmiertelne. Championnet ułamał gałązkę, zatknął ją za kapelusz, dozwalając towarzyszącym mu wziąść tylko po listku z obawy, ażeby zbiór znaczniejszy nie zaszkodził drzewu Apollina i ażeby cześć nie wydawała rezultatu bezbożności. Potem, po kilku chwilach dumania na tych uświęconych głazach, Championnet zażądał ołówka, wydarł kartkę z swego pugilaresu i napisał następujący dekret, wysłany tegoż wieczoru do drukarni i ogłoszony nazajutrz:
Championnet generał główno-dowodzony.

„Zważywszy że pierwszym obowiązkiem rzeczypospolitej jest czcić pamięć wielkich mężów, zachęcając tym sposobem obywateli do ich naśladowania, przedstawiając im chwałę towarzyszącą aż do grobu wzniosłym geniuszom wszystkich narodów i wszystkich czasów —
„Postanowiliśmy co następuje:
„1. Będzie wzniesiony Wirgiliuszowi grobowiec murowany w tem samem miejscu gdzie się obecnie grób jego znajduje, to jest przy grobie Pauzzoles.
„2. Minister spraw wewnętrznych ogłosi konkurs, do którego zostaną przyjęte wszystkie projekta pomnika jakie artyści przedstawią. Konkurs ten trwać będzie dni dwadzieścia.
„Po upływie tego czasu, komisja złożona z trzech członków wyznaczonych przez ministra spraw wewnętrznych, wybierze pomiędzy przedstawionemi projektami ten, który się będzie wydawał najlepszym, a kurja wystawi pomnik, którego wzniesienie będzie powierzone temu, czyj projekt będzie przyjęty.
„Ministrowi spraw wewnętrznych poleca się wykonanie niniejszego rozkazu.

„Championnet.“

Godną uwagi jest rzeczą, że dwa pomniki przeznaczone Wirgiliuszowi, jeden w Mantui, drugi w Neapolu, zostały nakazane przez dwóch generałów francuzkich. W Mantui przez generała Miollis. W Neapolu przez generała Championnet. W Neapolu po 65 latach nie położono jeszcze pierwszego kamienia do tego pomnika.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.