<<< Dane tekstu >>>
Autor Stendhal
Tytuł Lamiel
Wydawca Wydawnictwo Alfa Warszawa
Data wyd. 1930
Druk Drukarnia Współczesna
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Tytuł orygin. Lamiel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XI

Dwa tygodnie upłynęły, książę był zupełnie szczęśliwy. Szczęście jego rosło z każdym dniem, ale Lamiel zaczynała się nudzić. Książę, który w hotelu Angielskim kazał się nazywać poprostu panem Miossens, obsypywał ją podarkami; ale po tygodniu Lamiel kazała sobie sprawić strój wieśniaczy i spakowała do kufra drogie suknie i kapelusze, które trąciły Paryżanką.
— Nie lubię, aby mi się przyglądano na ulicy. Wciąż przypominam sobie komiwojażerów. Jestem pewna, że nie umiem chodzić jak dama paryska.
Wadą jej, jako kochanki, było to, że za mało się zajmowała swoim amantem, za rzadko mówiła do niego. Uczyniła zeń nauczyciela literatury; kazała mu sobie czytać i tłumaczyć komedję na którą szli wieczór do teatru.
Zobaczyła pannę Volnys, która dawała występy w Rouen po drodze do Hawru.
— Oto kobieta, która mnie nauczy nosić te piękne kapelusze, tak, aby nie wyglądało, żem je ukradła. Jedźmy do Hawru, będę tam mogła dosyta studjować pannę Volnys.
— Ale matka groziła, że tam przyjedzie; jeśli nas zobaczy, wielki Boże!
— Zatem pędźmy, jedźmy w tej chwili. I pojechali.
Rozumek Lamiel robił kroki olbrzyma; przybywszy do Hawru, miała ten spryt, aby krzywić nosem na wszystkie pokoje, które portjerzy hotelowi ofiarowywali, aż wreszcie usłyszała:
„Panna Volnys, gwiazda Gymnase, stanęła właśnie u nas“.
Przez tydzień Lamiel, siedząc w najlepszej loży, nie straciła ani jednego ruchu panny Volnys. Trawiła godziny całe w swoim hotelu przy uchylonych drzwiach, aby zobaczyć, jak panna Volnys schodzi po schodach.
Księżna de Miossens przyjechała do Hawru; Fedor drżał jak listek. Jednego dnia, prowadząc pod rękę Lamiel, która coprawda miała ogromny kapelusz, ujrzał matkę, idącą w ich stronę ulicą Paryską (najwytworniejsza ulica w Hawrze). Lamiel myślała, że on padnie ze strachu; zmusiła Fedora, aby przeszedł mężnie koło matki; ale wieczorem, po teatrze, zgodziła się wyjechać do Rouen. Biedny Fedor bez wiedzy Lamiel poszedł odwiedzić matkę i przeprosić ją, że nie odważył się jej ukłonić z przyczyny osoby, którą prowadził pod rękę. Matka przyjęła go bardzo srogo. W końcu księżna przepędziła go, wyrzucając mu zuchwalstwo: jak mógł zjawić się u niej nie poprosiwszy o pozwolenie! Wrócił do kochanki.
Lamiel była tak odmieniona, że księżna, która widziała ją bardzo dobrze, nie poznała jej, mimo jej wspaniałej figury, trudnej do zapomnienia.
Lamiel obecnie miała wdzięk i straciła ruchy młodej sarny, gotowej do skoku.
Dwa razy napisała do wujostwa; listy jej książę kazał nadawać w Orleanie. Listy te mogły potwierdzić bajkę o spadku, który poradziła im użyć za pozór jej wyjazdu.
Lamiel spędziła miesiąc w Rouen; była mocno znudzona: książę rozkochał się w niej naprawdę, i nudził ją tem więcej. Lamiel czytała w jego sercu tylko nudę, która ją przygniatała. Mimo że kazała sobie czytywać po kilka godzin dziennie biednemu Fedorowi, którego aż piersi od tego bolały, Lamiel nie doszła jeszcze do tego punktu, aby rozumieć przyczynę swego znudzenia. Parę razy, w swojem roztrzepaniu złapała się na tem, że już miała się księcia radzić co do przyczyn swej śmiertelnej nudy; ale wstrzymała się w porę.
W kaprysach swoich, Lamiel uciekała się do wszelakiego rodzaju wymysłów aby się nie nudzić; jednego dnia, kazała sobie księciu wykładać geometrję. Ten fakt pomnożył miłość księcia. We wszystkiem co nie tyczyło nieuchwytnych praw szlachty oraz korzyści jaką można wyciągnąć z księży, studjum geometrji nauczyło młodego studenta politechniki nie zadowalać się frazesami. Nie zdając sobie całkowicie sprawy ile zawdzięczał geometrji, Fedor kochał ją namiętnie; zachwycony był łatwością, z jaką Lamiel chwytała jej zasady.
Dzięki swoim studjom i ciągłej pracy myśli, Lamiel stała się bardzo różna od młodej dziewczyny, która sześć tygodni wprzódy opuściła wieś. Zaczynała umieć nazywać myśli, które ją wypełniały. Powiadała sobie:
„Dziewczyna, która ucieka od rodziców, prowadzi się źle; to jest tak dalece faktem, że zawsze musi kryć się z tem co czyni. Otóż czemu człowiek prowadzi się źle? — aby się zabawić; a tymczasem ja — umieram z nudów. Muszę perswadować sobie na rozum, aby znaleźć coś miłego w mojem życiu. Mam teatr co wieczór i powóz kiedy deszcz pada, a i to trzeba jeździć wciąż po tej aleji nad Sekwaną, którą umiem na pamięć; książę utrzymuje, że niewypada jeździć w pole.
— Na kogobyśmy wyglądali? powiada.
— Wyglądalibyśmy na ludzi, którzy się bawią. A on mówi, i to z taką miną jakby mi chciał na złość robić, że to co ja mówię jest bardzo pospolite i w złym guście.
Już dosyć mnie nudził, ledwo w tydzień po tem jak Jasiek nauczył mnie, za moje pieniądze, co to jest miłość; ale dwa miesiące sam na sam, wielki Boże! i to w tem Rouen tak strasznie zadymionem, gdzie nie znam nikogo!
Nowa myśl rozświeciła głowę Lamiel! „Kiedy go ujrzałam po moich przeprawach z temi bydlętami komiwojażerami, udającymi lowelasów, wydał mi się miły: trzeba go przepędzić na trzy dni“.
— Mój drogi, rzekła; jedź na trzy dni do księżnej. Winna jej jestem wiele wdzięczności; otóż, jeśli się kiedy dowie, że to mnie zawdzięczasz nieporządne życie które prowadzisz w Rouen, mogłaby mnie uważać za niewdzięcznicę; byłabym w rozpaczy.
To słowo niewdzięczność uraziło Fedora, wydało mu się w złym tonie: przypuszcza ono rodzaj równości, on zaś, nigdy nie zastanawiając się nad tem, na zasadzie geometrycznych pojęć, uważał, że bratanica wiejskiego bakałarza winna jest wszelkiego rodzaju względy tak wielkiej damie jak jego matka, gdyby nawet ta nie była nigdy dla niej dobra. Śmieszne jest tedy używać tu słowo wdzięczność! Co więcej, nie miał wcale ochoty wystawiać się na niekończące się kazania: ale Lamiel powtórzyła rozkaz, trzeba było jechać.
Lamiel była wesoła do szaleństwa; była sama, uwolniona od słodkich słówek i wiecznych komplementów księcia. Na początek kupiła sobie parę sabotów i wzięła pod ramię posługaczkę hotelową.
— Pobiegnijmy trochę w pole, droga Marto; zmykajmy z tego wiecznego bulwaru, który niech Pan Bóg ma w swojej opiece.
Marta, widząc jak ona błądzi po polach ścieżkami i bez ścieżek, jak przystaje aby się nacieszyć swojem szczęściem, rzekła:
— Nie zjawia się?
— Kto taki?
— No, pewno ten kochanek którego pani szuka.
— Niech mnie Bóg broni od kochanków! Wolę moją wolność niż wszystko. Ale czy ty nie miałaś kochanków?
— Owszem, odparła Marta cicho.
— I co o tem powiadasz?
— Że to cudowna rzecz.
— A dla mnie niema nic nudniejszego. Wszyscy mi zachwalają tę miłość jako największe szczęście; we wszystkich komedjach widzi się tylko ludzi mówiących o swojej miłości; w tragedjach zabijają się z miłości. Ja chciałabym, aby mój kochanek był niewolnikiem; odprawiłabym go po kwadransie.
Marta skamieniała ze zdumienia.
— I to pani, która ma takiego ślicznego chłopca! Ktoś kiedyś mówił naszej pani, że panią zna dobrze, że pan Miossens odbił panią innemu, który pani dawał tysiąc franków miesięcznie.
— Założę się, rzekła Lamiel, że ten ktoś, to był komiwojażer.
— A tak, rzekła Marta robiąc wielkie oczy.
Lamiel parsknęła śmiechem.
— A czy ten pan wojażer nie dawał do zrozumienia, że i on... hm...
— Owszem, rzekła Marta, spuszczając oczy.
Lamiel oparła się o drzewo i śmiała się do rozpuku.
Kiedy znalazła się w Rouen, poznali ją młodzi ludzie, którzy widywali ją codzień w teatrze; Marta otrzymała dwa bileciki nabazgrane ołówkiem, które jej wsunięto w rękę ze sztuką monety. Chciała je wręczyć Lamiel.
— Nie, zachowaj je, rzekła, oddasz panu Miossens gdy wróci; on ci je również zapłaci.
W godzinie teatru Lamiel żałowała przez chwilę księcia; poczem zawołała:
— Na honor, nie, zważywszy wszystko, wolę raczej stracić teatr, niż widzieć go jak wchodzi ze swoim obowiązkowym bukietem.
Pobiegła do gospodyni hotelu.
— Czy pani chce, abym wzięła lożę, poszłybyśmy sobie do teatru?
Hotelarka odmówiła zrazu, poczem przyjęła i poszła po fryzjera.
— Ba! jest we mnie jakiś duch sprzeczności, powiedziała sobie Lamiel; miała jeszcze trochę ruszczyku, pozieleniła sobie lewy policzek.
Ale loża była też po lewej; Lamiel ściągnęła wszystkie spojrzenia wytwornej publiczności. Około północy, przyniesiono do hotelu trzy listy straszliwie długie, pisane tym razem atramentem. Przebiegła je z ciekawością, która rychło zmieniła się we wstręt.
— To nie jest grubjańskie, jak u tych komiwojażerów, ale to bardzo płaskie.
Lamiel była zupełnie szczęśliwa i prawie zupełnie zapomniała o księciu, kiedy po dwóch dniach wrócił.
— Już! powiedziała sobie.
Przybył oszalały miłością, co więcej silący się jej dowieść, zapomocą pięknych wywodów, że szaleje z miłości.
— To znaczy, mówiła sobie młoda normandka, że będzie jeszcze nudniejszy niż zwykle.
W istocie, ta dwudniowa próba wolności uczyniła Lamiel jeszcze mniej wytrzymałą na nudę.
Nazajutrz rano, kiedy, tuż po wstaniu, zaczął ją na nowo całować po rękach, myślała:
— Ten człowiek jest zaskoczony wszystkiem co mu się zdarza, skoro tylko ma coś zrobić sam; jestto człowiek w dwóch tomach, trzeba mu Duvala.
Lamiel posłała go po sprawunki, kazała mu zapłacić rachunek hotelowy. Prosiła aby nic nie mówiono panu, że to ma być dla niego niespodzianka; z jej rozkazu zawołano ludzi, którzy sporządzili paki, gdzie umieszczono wszystkie piękne rzeczy, jakiemi książę ją obdarzył.
Spakowała walizy księcia i swoje; poczem, widząc przez okno że około czwartej wraca do hotelu, wyszła naprzeciw niego i namówiła go, aby ją zawiózł na obiad do X., wioski nad Sekwaną.
Wróciwszy z X., pojechali prosto do teatru; o ósmej Lamiel powiedziała księciu:
— Zostań w loży i czekaj na mnie, wezmę powóz i wrócę za chwilę, patrz na zegarek.
Pobiegła do hotelu, kazała wyprawić walizy księcia zaadresowane do Cherbourg; dyliżans, który je zabrał, odjechał o wpół do dziewiątej. Swoje rzeczy kazała znieść do dyliżansu paryskiego. Fedor miał trzy tysiące sto franków; umieściła tysiąc pięćset pięćdziesiąt franków w walizie wysłanej do Cherbourg, a tysiąc pięćset pięćdziesiąt w swojej. Bawiąc się z nim, ściągnęła mu sakiewkę.
Trudno byłoby odmalować pierwsze uniesienie szczęścia, jakie napełniło ją w chwili gdy dyliżans ruszył do Paryża. Wtulona w kącik, ze starannie pozielenionym policzkiem, śmiała się i skakała z radości, wyobrażając sobie zakłopotanie księcia, gdy wróci do hotelu i nie zastanie ani kochanki, ani pieniędzy, ani rzeczy. Lamiel bała się trochę, przez pierwsze godziny, że ujrzy Fedora galopującego na koniu pocztowym. Obmyśliła sposób na to: mianowicie udawać że go nie zna. Postarała się zmylić ślad w hotelu: pozwalała się domyślać że jedzie dyliżansem do Bayeux, i w istocie na tej drodze biedny Fedor ją ścigał.
Ta noc w dyliżansie, ta ucieczka przed tak słodką i grzeczną miłością, była, razem wziąwszy, najszczęśliwszą chwilą, jakiej Lamiel zaznała w życiu. Trochę się bała paryskich złodziei; wysiadłszy z dyliżansu, wpadła na nieszczęśliwą myśl udawania że zna Paryż: kazała się wieźć do wielkiego hotelu, którego nazwy rzekomo zapomniała. Wynikło stąd, że się znalazła w hotelu X., przy ulicy Rivoli, w apartamenciku na czwartem piętrze, za pięćset franków miesięcznie.
Nieco zdziwiona ilością służby oraz zbytkiem tego hotelu, kazała się oznajmić zarządzającej; z tajemniczą miną i prosząc o sekret, spytała ją o adres dobrego lekarza. Anegdota, jaką jej opowiedział raz książę, podsunęła jej myśl tego podstępu.
Nazajutrz, znowu wizyta u zarządzającej.
— Proszę pani, rzekła, ja jeszcze nigdy nie byłam w Paryżu. Czego się boję zwłaszcza, nie mając panny służącej, to aby mnie nie zaczepiano na ulicy. Chciałabym się ubrać jak prosta mieszczka; czy byłaby pani tak uprzejma pomóc mi kupić gotowy strój tego rodzaju?
Zarządzająca podziwiała tę panienkę ubraną w najkosztowniejsze suknie, która chciała się przeobrazić w prostą mieszczkę. Jedna okoliczność zdwoiła zdumienie pani Le Grand; Lamiel, której było gorąco, weszła do buduaru pani Le Grand, wzięła chusteczkę i usunęła prawie całą plamę szpecącą jej policzek. Ciekawość pani Le Grand zaostrzyła się: zaczęła od tego, że zbadała paszport tej osobliwej dziewczyny i okazała jej tyle dobroci, że zaraz nazajutrz Lamiel wyznała jej, iż, zniecierpliwiona nadskakiwaniem podróżnych, zwłaszcza z gatunku komiwojażerów, skorzystała z rady innego podróżnego i pomalowała sobie twarz ruszczykiem.
W dwa dni później, cały hotel zachwycony był tą dużą dziewczyną, o ruchach nieco kanciastych, to prawda, ale tak dobrze zbudowaną i używającą tak osobliwej barwiczki. Pani Le Grand oddała jej tę usługę, że wrzuciła na pocztę w Saint-Quentin list, zaadresowany do pana de Miossens w X..., i tak brzmiący:

„Drogi przyjacielu, lub raczej Mości Książę.
„Podziwiałam pańskie doskonałe maniery; pańska nieskończona i bezprzykładna dobroć odbiera mi niemal odwagę powiedzenia słówka, na które z pewnością byś nie pozwolił, a które wydaje mi się okrutne ale potrzebne dla twego szczęścia i spokoju. Jesteś idealny, ale twoja dobroć nudzi mnie. Wolałabym raczej (tak sądzę) prostego chłopa, któryby mi bezustanku nie gadał rzeczy miłych i pochlebnych. Zdaje mi się, że mogłabym pokochać człowieka szczerego, prostego, a zwłaszcza nie tak grzecznego. Zostawiłam pańskie walizy oraz tysiąc pięćset pięćdziesiąt franków po drodze w Cherbourg“.

Nie trzeba było więcej, aby Fedor puścił się do Cherbourg, pędząc co koń wyskoczy, aby móc się przyglądać wszystkim fizjognomjom na gościńcu. Mimo listu Lamiel, nie rozstał się z szaleństwem szukania jej, które go pochłaniało od chwili jej ucieczki. W Rouen, znalazłszy się bez pieniędzy, bez kochanki i bez bielizny, był niemal bliski palnięcia sobie w łeb. Zakłopotanie jego było bez granic. Wszystkie przewidywania Lamiel sprawdziły się.
Co się tyczy Lamiel, byłaby zapomniała zupełnie młodego księcia, który miał sztukę dławienia miłości słodyczą, gdyby jej nie służył jako punkt porównania w sądzeniu innych mężczyzn.
Lamiel miała tyle naturalnego wdzięku i tyle roztrzepania, że niebawem pani Le Grand nie rozstawała się z nią, tak się do niej przywiązała. Jej własny buduar wydawał się jej nudny, kiedy nie było w nim tej dziewczyny. Daremnie mąż wytykał jej nierozsądek takiego zbliżenia; pani Le Grand nie wiedziała co odpowiedzieć, ale sympatja jej do naszej heroiny rosła. Mieszkało w tym hotelu sporo młodych ludzi, nie liczących się z groszem; nadskakiwali pani Le Grand, która dość była rada widując ich w swoim buduarze. Zauważyła z przyjemnością, i powiedziała to mężowi, że wystarczało ich obecności aby zamurować usta młodej nieznajomej; to pewna że Lamiel nie starała się błyszczeć!
Jedyną namiętnością Lamiel była wówczas ciekawość; nie było istoty bardziej pytalskiej; może to było źródłem przyjaźni pani Le Grand, którą bawiło odpowiadać jej i tłómaczyć wszystko. Ale Lamiel rozumiała już że trzeba być szanowaną i nigdy nie wychodziła wieczór. Przykro jej było bez teatru, ale wspomnienie komiwojażerów czyniło ją ostrożną.
Lamiel czuła konieczność opowiedzenia swojej historji pani Le Grand, ale do tego celu trzeba było coś ułożyć; lękała się swego roztrzepania; nie była zdolna kłamać, bo zapominała swoich kłamstw. Spisała całą historję, i, aby ją móc zostawić w swojej komodzie, dała tej historji charakter listu z usprawiedliwieniem, zwróconego do wuja, pana de Bonia.
Powiedziała tedy pani Le Grand, że jest drugą córką pewnego podprefekta, którego nie może wymienić. Podprefekt ten, szalenie ambitny, miał pewne nadzieje że posunie się w najbliższym czasie na prefekta i nie umiał niczego odmówić zamożnemu wdowcowi, dobrze widzianemu w Kongregacji, który mu przyrzekł dwadzieścia jeden głosów nawróconych legitymistów. Ale ten pan de Tourte kładł jako warunek swoich dwudziestu jeden głosów że zaślubi Lamiel; ona zaś miała wstręt do jego żółtej twarzy oraz do jego szkaradnej dewocji.
— To bardzo proste, rzekła pani Le Grand: mojej poczciwej Lamiel spodobał się jakiś młodzieniec, który za cały majątek ma tylko nadzieje.
— Właśnie że nie! wykrzyknęła Lamiel; mniejbym się nudziła wówczas i wiedziałabym co począć z życiem. Miłość, która uchodzi za najwyższe szczęście, wydaje mi się czemś bardzo nudnem i śmiem powiedzieć mdłem.
— To znaczy może, że kochał panią ktoś nudny.
„Wpadłam, pomyślała Lamiel; trzeba wrócić do prawdy“.
— Nie, dodała możliwie z najszczerszą miną; umizgano się tylko do mnie: mój pierwszy galant nazywał się Berville i kochał tylko pieniądze. Drugi, przezywany „księciem“, był bardzo hojny, ale najpiękniejszym dniem mego życia był ten, w którym pozbyłam się jego widoku. Pewien wuj zostawił mi tysiąc pięćset pięćdziesiąt franków, miało się je nazajutrz zanieść do rejenta aby je ulokować. Poprosiłam, aby mi pokazano z bliska te piękne złote napoleony oraz banknot tysiącfrankowy; była ósma wieczór, ojciec wyszedł aby obrabiać swój wybór, a ja uciekłam przez ogród z trzema walizkami w których przywieziono z Paryża część mojej wyprawy, bo pan Tourte jest równie hojny jak brzydki, a to wiele powiedziane. Ojciec zwróci mu za te suknie, które mi się spodobały. Skoro się skończą wybory w naszym okręgu, a nominacja prefektów ukaże się w Monitorze, ojciec mój, jeśli zostanie prefektem, będzie tak szczęśliwy, ze mi przebaczy z łatwością. Sprawa będzie o wiele trudniejsza, o ile będzie nadal podprefektem. Ten pan Tourte trzęsie opinją w naszym okręgu; brat jego jest wielkim wikarjuszem.
Nazajutrz wieczór, Lamiel, zmuszona powtórzyć tę historję poczciwemu panu Le Grand, odczytała list do wuja. Zapomniała wyjaśnić swój paszport, rzekła tedy:
— Pewien podprefekt, urzędujący o sześć mil od nas, którego Pan de Tourte odstawił od mojej ręki, przyrzekł mi paszport przez pośrednictwo swego krewnego, mera w miasteczku niedaleko Rennes.
Historja ta rozczuliła pana Le Grand do łez i wypełniła na tydzień wieczorne rozmowy. Zaraz na drugi dzień, pani Le Grand powiedziała swej protegowanej, że ją kocha jak własną córkę.
— Masz całego majątku tysiąc pięćset pięćdziesiąt franków, i bierzesz apartament za pięćset! Ja ci każę dać pokój za sto pięćdziesiąt, gdzie ci będzie tak samo dobrze; ale chcę koniecznie widzieć cię w twoich pięknych sukniach. Zaprowadzę cię we wtorek do pana Servières, zobaczysz tam młodych kawalerów mających po trzydzieści tysięcy franków renty i pozawracasz im w głowie, moja mała. Będziesz miała konkurentów, z pewnością lepszych od twego szkaradnego pana de Tourte, razem z jego dwudziestoma głosami nawróconych legitymistów.
— Zatem, moja droga, rzekła Lamiel, postaraj mi się o nauczyciela tańców: ja czuję, że nie umiem chodzić, że nie wchodzę do salonu tak jak inne kobiety: pozwól mi też zaprowadzić się czasami do Komedji Francuskiej.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Stendhal i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.