Lekarz obłąkanych/Epilog/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XVI.

Wyszedłszy od poczciwej pani Loriol, Grzegorz Vernier udał się do biura telegrafu, skąd wysłał depeszę do doktora V...
Zawiadamiał sławnego uczonego, że nadchodzi godzina ostatecznej a strasznej próby, przypomniał mu obietnicę i prosił o najspieszniejsze przybycie dla wspomożenia go swoją radą.
Zaraz też nazajutrz po południu doktor V. zajechał do willi Baltus.
Na niego tylko czekano z przewiezieniem pani Delariviére do hotelu pod „Wielkim Jeleniem“ i zainstalowano ją w tym samym pokoju, w którym przed sześciu miesiącami, przerażający widok spadającej na szafocie głowy, pomieszał jej rozum.
Joanna, Paula i dwaj lekarze zajęli miejsce w wygodnem lando, które w pięć minut przywiozło ich na plac świętego Jana.
Klaudjusz Marteau siedział na koźle.
Edma, bardzo słaba jeszcze, pozostała w willi pod opieką Magdaleny, a nie wiedziała nic o dramacie, jaki się miał rozegrać.
Pani Delariviére, prowadzona i podtrzymywana przez Grzegorza, weszła na drugie piętro do pokoju pod Nr. 7. Przestąpiwszy próg, zatrzymała się nagle, rzuciła w około siebie badawcze spojrzenie, potem zbliżyła się do łóżka, a następnie podeszła do okna. Tu znowu się zatrzymała i opuściła zadumaną głowę.
Widząc ją tak milczącą, można było łatwo odgadnąć, że jakaś tajemnicza praca odbywała się w jej mózgu.
Po paru minutach podniosła nieśmiało głowę, wyciągnęła nieśmiało rękę i odsunęła muślinową firankę, zasłaniającą szyby.Oczy zaś w przestrzeni placu utkwiła.
Widok tego placu zdawał się wywoływać na niej jakieś nad wyraz silne wrażenie. Zaczęła drżeć na całem ciele, zęby jej dzwoniły, jak w febrze, pot wystąpił na skronie.
Dwaj lekarze, obawiając się ataku, przystąpili do niej. Nie było potrzeby.
Kryzys nie nastąpił.
W jednej chwili Joanna się uspokoiła, a odszedłszy od okna, usiadła przy łóżku ze zwykłym obojętnym wyrazem twarzy.
Doktor V. pochylił się do Grzegorza.
— Czy nic nie zmieniono w tym pokoju? — zapytał po cichu.
— Nie, profesorze odpowiedział młody człowiek — widziałeś, Joanna zdawała się go poznawać...
— Tak mi się właśnie wydało i zdaje mi się, że to dobrze wróży... Ocknięcie się pamięci poprzedza prawie zawsze powrót rozumu.
Pani Loriol, u której ciekawość, jak czytelnikom wiadomo, była jednym z grzechów głównych, weszła za swoimi lokatorami, ale przez dyskrecję zatrzymała się przy drzwiach.
Doktor V... zwrócił się do niej.
— Czy za pierwszą bytnością pani Delariviére w tym hotelu — rzekł — pokój ten był oświetlony w nocy?
— Tak, proszę pana.
—W jaki sposób?
— Paliła się lampka nocna.
— Będzie pani zatem tak łaskawą i każe taką samą lampkę podać dziś wieczorem...
— Każę to zrobić, proszę pana...
— Teraz proszę pani kazać podać chorej lekki posiłek... parę łyżeczek bulionu, skrzydełko kurczęcia... owoc jaki...
— Dobrze proszę pana... Potrzeba będzie zapewne także wina?
— Szklaneczkę wina Bordeaux najlepszego i najstarszego... nic więcej... następnie zjemy obiad...
— W sąsiednim pokoju?
Doktor V... spojrzał pytająco na Grzegorza, a ten odpowiedział:
— Nie. Pani Delariviére uśnie zapewne po posiłku, a hałas przy nakrywaniu mógłby ją przebudzić... Każ pani nam przygotować jeden z małych saloników na parterze.
Dobrze, panie doktorze.
W pół godziny później Joanna rozebrana i położona do łóżka, zasnęła snem głębokim, a Róża, młoda dziewczyna, służąca, którą także już znamy, przyszła oznajmić, iż obiad podany.
Mały salonik był ten sam właśnie, w którym w wigilję egzekucji Piotra, Matylda Jancelyn i Fabrycjusz jedli obiad w towarzystwie młodego barona Pascala de Landilly i panny Adeli de Cevrac, właściwie Gérlache. W mieście taki sam natłok, jak i wówczas.
Hotel przepełniony był gośćmi, korki od wina szampańskiego strzelały wesoło, okna, wychodzące na plac Świętego Jana powynajmowane były za bajeczne sumy na egzekucję jutrzejszą.
Nie potrzebujemy wspominać, że obiad panny Baltus i dwóch lekarzy nie przeciągał się wcale i nie był ożywiony.
Około dziewiątej doktor V..., Grzegorz i Paula powrócili na drugie piętro.
Vernier ostrożnie otworzył drzwi do pokoju Joanny.
— Śpi — powiedział — ale śpi tak, jak nigdy...
— Tem lepiej — odrzekł profesor — życzyłbym sobie, aby hałas, poprzedzający egzekucję, obudził ją nagle... tem większe byłoby wrażenie...
Grzegorz ujął obie ręce sławnego doktora i serdecznie je uścisnął.
— Ach! profesorze — powiedział — w miarę zbliżania się stanowczej chwili, ogarnia mnie trwoga jakaś nieopisana, drżę cały...
— Poco ta obawa, moje dziecię?.. Poco drżeć? Czegoż się obawiać?
— Obawiam się zawodu, profesorze.. Nie dowierzam już sobie... Niedowierzanie ustąpiło miejsca poprzedniej prawie pewności!... Zdaje mi się, że widzę jakieś przeszkody, których nie przeczuwałem...
Stary uczony położył po ojcowsku rękę na głowie byłego swego ucznia i odrzekł z uśmiechem:
— No, no, co znowu, uspokój się, kochany Grzegorzu!... Wątpliwości, jakie cię opanowały, dowodzą, że nie jesteś zarozumialcem. Cnota to rzadka bardzo w tych czasach!.. Za dobry skutek nie mogę obecnie ręczyć napewno, ale to fakt, że mamy przynajmniej dziewięć szans dobrych przeciwko jednej złej... Nie drżyj, miej nadzieję i zachowaj całą swoją odwagę, całą zimną krew i energję wobec walki, może okazać się potrzebną w stanowczej chwili.
— Pojmuję kochany profesorze, że masz zupełną rację... Potrzeba panować nad sobą... Ale pomyśl tylko, że sam postanowiłeś tę straszną alternatywę.
— Jeżeli rezultat nie będzie takim, jakiego się spodziewamy, to...
— Śmierć! — dokończył doktor V...
— Śmierć! — powtórzył młody człowiek — czy mogę więc pozostać spokojnym?... Biedna kobieta przebudzi się w nocy, zbudzona hałasem na placu, wyjdzie z łóżka, nie wiedząc o tem, że każdy jej krok do okna będzie krokiem do grobu...
— Prędzej do rozumu.
Młody doktor ciągnął dalej.
— Uważ profesorze... Obiecałem wszystkim, że Joanna będzie uzdrowioną!... Przyrzekłem to pannie Baltus, która w zamian za to powierzyła mi majątek w ręce!.. Przyrzekłem Edmie, którą kocham, a która nie przeżyłaby matki!... Przyrzekłem sądowi, że mu wyjawię w krótkim czasie prawdziwe nazwisko niewinnie straconego na szafocie!... Wszystkimbym skłamał!...
— Obiecałeś i dotrzymasz... — odrzekł doktor V... — Spełniłeś swój obowiązek, a ja powtarzam: kiedy kto ma dziewięć szans na dziesięciu, ten niema prawa powątpiewać... Sursum corda! Grzegorzu, moje dziecię... Ufaj i miej nadzieję!... Z całej duszy i sumiennie ci przepowiadam, że się uda!
Vernier uścisnął znowu ręce starego profesora, ale tym razem z całym zaufaniem i bez zniechęcenia.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.