Lekarz obłąkanych/Epilog/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XV.

Groźba poskutkowała w jednej chwili...
Mężczyźni się uciszyli, kobiety oddech wstrzymały w piersiach.
Nie podobna było zaprzeczyć prawdzie, nie podobna było zarzucać fałszu podpisowi Fabrycjusza.
Opłakana pomyłka sądowa została wyjaśnioną. Pewność ta zanadto biła w oczy. Prokurator tak samo nie mógł już mieć żadnej wątpliwości.
— Oskarżony - odezwał się przewodniczący — wytłomacz nam, jakim sposobem pugilares i pieniądze pana Baltusa znalazły się w rękach nieszczęśliwego, który nie będąc twoim wspólnikiem, zapłacił głową za zbrodnię, przez ciebie popełnioną.
Fabrycjusz powstał.
— Powiem wszystko... wszystko... Skazujcie mnie, posyłajcie mnie na szafot, ale oszczędźcie mi tych tortur nieskończonych... Szafot... żądam szafotu... Męczarnie, jakie doświadczam, przechodzą moje siły.
— Skrócenie to od ciebie tylko zależy, mów, co masz do powiedzenia.
— Człowiek stracony był zupełnie niewinnym... Ja mu dałem ten pugilares i pieniądze.
— Znałeś go więc?...
— Nie... Widziałem go tylko raz jeden.
— Kiedy i w jakich okolicznościach?
— Spełniwszy morderstwo, przepłynąłem znowu Sekwanę i powracałem tą samą drogą do Melun... Na ścieżce w lasku Seineport spotkałem kogoś, co zastąpił mi drogę... Wziąłem go za złodzieja, przybrałem postawą obronną i krzyknąłem: ustąp!... Ale się omyliłem. Był to biedak jakiś, który mnie prosił o jałmużnę, nie dla siebie, jak mówił, ale dla swojej «żony i dziecka... Kaleka na jedną rękę i nie mogący nic zarobić na utrzymanie rodziny, zrozpaczony zapragnął umrzeć i szedł się utopić... Przyszła mi pewna myśl do głowy... Pomyślałem sobie, że dając temu biedakowi pugilares i piętnaście tysięcy franków, miałem na sto dziewięćdziesiąt dziewięć szans odwrócenia podejrzeń od siebie... Przy pierwszej zaraz zmianie jednego z biletów bankowych, najniezawodniej go przytrzymają.. Oskarżą go o zbrodnię; popełnioną w Melun, a on usprawiedliwić się nie potrafi, bo nikt na świecie nie uwierzy w nieprawdopodobną historję, jaką będzie opowiadał... Jałmużna nie wyratuje cię z biedy — powiedziałem do tego człowieka — ja ci daję fortunę... Błogosław przypadkowi, który cię postawił na mojej drodze... Włożyłem mu do ręki pugilares, z którego wyjąłem czek i oddaliłem się pospiesznie... Przewidywania moje sprawdziły się, człowiek z lasku Seineport został zaraz przytrzymany.. Teraz już wiecie panowie wszystko i skończcie raz wszystko!...
Fabrycjusz umilkł.
Dreszcz zgrozy i przerażenia przebiegł po zebranych na sali; sam przewodniczący jakby skamieniał.
Była godzina szósta.
Dalszy ciąg sprawy odłożono do dnia następnego, żandarmi odprowadzili oskarżonego do więzienia.
Kwestje, odnoszące się do dwóch pierwszych zbrodni, były już wyjaśnione, nie było potrzeby do nich powracać. Nazajutrz badanie tyczyło się zniszczenia testamentu, usiłowanie otrucia w Auteuil i usiłowanego morderstwa w willi Baltus.
Fabrycjusz odpowiadał lakonicznie na wszelkie pytania, nie próbując się nawet usprawiedliwiać.
Wejście Pauli Baltus przyjęte było szmerem admiracji ogólnej. O mało nie przyklaśnięto młodej dziewczynie, gdy opowiedziała o przysiędze swej pomszczenia brata, o tem co uczyniła dla wykrycia prawdziwego mordercy. Słuchając opowiadania o ostatnim i tak niedawnym zamachu, mężczyźni byli bardzo wzruszeni, kobiety zbladły z przerażenia.
Szczegóły odnoszące się do otrucia Joanny, opowiedziane przez Grzegorza Vernier, profesora V., lekarza pomocnika Schultza, zainteresowały do najwyższego stopnia audytorjum.
Nie zdziwimy naszych czytelników, jeżeli im powiemy, że Klaudjusz Marteau miał uznanie ogromne. Dzielny marynarz, śledzący krok w krok zbrodniarza, zbierający dowody, mające oświecić sprawiedliwość, opowiadający bez przechwałek co zrobił, utrzymujący opowiadanie malowniczemi wyrażeniami i z trudnością powstrzymujący się od „miljona piorunów“, zjednał sobie sympatję ogólną. Gdyby nie uszanowanie dla przedstawicieli władzy, niejeden byłby się rzucił doń i wycałował. Prezydujący pochwalił zachowanie się Klaudjusza. Wyszedł on też z sali mocno uradowany.
Nie będziemy powtarzać zeznań mniej ważnych świadków.
Zkolei zabrał głos adwokat Fabrycjusza ale nie mówił długo. Wobec przyznania się klienta i ogólnego przeciwko niemu oburzenia, cóż mógł powiedzieć w obronie? Poprzestał na domaganiu się okoliczności łagodzących, bez żadnej nadziei, że to otrzyma.
Adwokat panny Baltus zażądał w kilku słowach wzruszających rehabilitacji ściętego Piotra.
Posiedzenie zostało zawieszone... Sędziowie udali się do sali narad. Wyszli po godzinie z wyrazem „tak“, co do wszystkich stawionych pytań prawnych i bez wspomnienia o okolicznościach łagodzących. Nie pozostawało już nic jak ogłosić wyrok. Fabrycjusz Leclére skazany został na śmierć.
Tłum okrzykami radości i oklaskami przyjął tę wiadomość.
Nędznik byłby upadł, gdyby go nie podtrzymali żandarmi. Zemdlał.
Prezydujący dodał:
— Rehabilitacja niewinnego nastąpi w czasie i miejscu oznaczonym i odbędzie się w formie uroczystej, jak wskazuje prawo.
— Zanim ten dzień nastąpi, przy pomocy Bożej — powiedział Grzegorz Vernier — dostarczę sprawiedliwości prawdziwego nazwiska męczennika!

∗             ∗

Miesiąc upłynął od sprawy, na jakiej byliśmy obecni.
Fabrycjusz Leclére odmówił podania apelacji i odwołania się do drogi łaski.
Grzegorz Vernier na swoje zapytanie zawiadomiony został przez sąd, iż egzekucja skazanego za dwa dni się odbędzie.
Udał się zaraz do hotelu pod „Wielkim Jeleniem”, gdzie się rozegrały pierwsze sceny naszego opowiadania.
Pani Loriol, widząc go wchodzącego do sali, wyszła czemprędzej z za kontuaru i przyjęła pięknym ukłonem.
— Witam pana doktora — odezwała się. — Wie pan wielką nowinę?...
— Wiem, łaskawa pani.
— I to pojutrze... toż to ludzi będziemy mieli tłumy w Melun... Muszę od dzisiaj zająć się przygotowaniami.
— Przychodzę pani przypomnieć, że podług umowy naszej jestem lokatorem na dzień egzekucji i dzień poprzedzający, apartamenty na drugim piętrze, które przed sześciu miesiącami zajmowali pan i pani Delariviére, do mnie należą.
— Niema obawy, żebym zapomniała; to tak, jakby przed rejentem zakontraktowane. Gdyby mi ofiarowano tysiąc dukatów za te dwa pokoje, nie cofnęłabym słowa.
— Dziękuję pani! — Wiedziałem, że można liczyć na panią...
— Przepraszam szanowny doktorze, czy to pan zajmie ten apartament?
— Ja, ale nie sam...
— To do mnie nie należy. Ale à propos, czy będą damy?...
— Jedna tylko, którą pani znasz.
— Ach! Któż to taki?
— Pani Delariviére.
— Ta biedna podróżna, która zachorowała na drodze, a potem zwarjowała? — wykrzyknęła pani Loriol.
— Ta sama.
— Czy odzyskała rozum?...
— Jeszcze nie, ale mam nadzieję, że chwila zupełnego wyzdrowienia jest bardzo bliską...
— No to tem lepiej!... Kiedy pan zajmie mieszkanie?...
— Jutro po południu.
— Wszystko będzie gotowe... Ale wie pan, panie doktorze...
— Co takiego, łaskawa pani?...
— Jakie to dziwne to życie!...
— Cóż za powód tej filozoficznej uwagi? — zapytał, śmiejąc się Grzegorz.
— Z powodu tego, co się dzieje, czyli dziać będzie... Sześć miesięcy akurat temu, ten złoczyńca Fabrycjusz Leclére, który miał minę takiego dobrego chłopaka, zajechał tutaj z młodym, małym pociesznie wyglądającym towarzyszem i dwiema prześlicznemi kobietkami, żeby się przyglądać ścięciu głowy nieszczęśliwego kaleki Piotra... A to on łotr sam zamordował Fryderyka Baltus i jego teraz będą ścinać!... Co to za przewrotność!... Nie wyglądał wcale na mordercę!... Ciągnął szelma wino szampańskie, jak nie każdy potrafi!... — Wierzyłam mu, jak nie wiem komu...
— Nie trzeba nigdy, kochana pani Loriol, sądzić ludzi z pozoru!...
Święta prawda, panie doktorze.
— Grzegorz się oddalił, a właścicielka „Wielkiego Jelenia“ zajęła swoje miejsce za kantorem, powtarzając:
— Oj głupież to życie, głupie!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.