Lekarz obłąkanych/Epilog/XIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.

Nazajutrz ta sama ciżba, ta sama ciekawość, ten sam tłum kobiet, z których jedne w toaletach krzyczących, inne w strojach czarnych, powłóczystych, przysłonięte gęstymi woalami, wachlowały się wachlarzami, ze srebrnymi lub stalowymi guziczkami i przykładały do różowych nosków kryształowe flakoniki, napełnione perfumami, szczęśliwe, że obecne są przy sądzeniu mordercy, wyjątkowego mordercy, którego tyle razy spotykały na bulwarach, albo po lewej stronie jeziora, ubranego podług ostatniej mody, jeżdżącego na rasowym koniu, albo powożącego pysznie zaprzężonym faetonem.
Podobne emocje rzadko się zdarzają i dlatego są nieocenione. Rozpoczęto badania.
Toczyły się one na faktach, dobrze nam już znanych, dla tego też powtarzać będziemy tylko najwybitniejsze. Przystąpiono do pierwszej zbrodni, wymienionej w akcie oskarżenia, o skomplikowane fałszerstwo i użytek z fałszywych dowodów.
— Oskarżony Leclére — zapytał prezydujący — jakim sposobem znalazłeś się w posiadaniu czeku z podpisem pana Fryderyka Baltus?
Fabrycjusz, mogący zaledwo utrzymać się na nogach i jak się zdawało bliski omdlenia, wyszeptał kilka słów niewyraźnych.
— Nie słyszeliśmy odpowiedzi — powiedział urzędnik — zbierz siły i mów głośno.
Adwokat nędznika podał mu flakonik z solami angielskiemi. Fabrycjusz długo trzymał go przy nosie i nareszcie silniejszym nieco głosem odpowiedział:
— Znalazłem się pewnego dnia w klubie, obok pana Baltus, który grał w karty i przegrał znaczną kwotę. Ażeby zapłacić przeciwnikowi, wyjął z kieszeni pugilares, zawierający bilety bankowe i papiery, pomiędzy którymi czek spostrzegłem... Pan Baltus położył pugilares na stole obok siebie...
— Skorzystałeś z tego i czek zabrałeś?...
— Pan Baltus poruszeniem ręki zrzucił pugilares. Papiery rozsypały się po dywanie. Nachyliłem się, żeby mu pomódz, a że byłem bardzo potrzebującym, uległem pokusie i czek wsunąłem w mankiet.
— Czy czek był podpisany?...
— Tak.
— Jaką wartość przedstawiał?
— Pięć tysięcy franków.
— Na czyje zlecenie był wystawiony?...
— Nie przypominam sobie tego.
— Mała to rzecz zresztą, przerobiłeś go na dwadzieścia pięć tysięcy franków?...
— Tak.
— Czy ty sam dokonałeś podrobienia?...
— Nie.
— Przy śledztwie pierwiastkowem wymieniłeś fałszerza, który opuścił Paryż i Francję, i na którego ślad do tej pory nie natrafiono. Nazywa się René Jancelyn... Czy utrzymujesz oskarżenie?...
— Utrzymuję... René Jancelyn dopisał sumę i on podniósł pieniądze z kasy bankiera Jakóba Lefébre’a.
— To pierwsze postępowanie popchnęło cię do popełnienia zbrodni. Aby wydrzeć dokument sfałszowany Fryderykowi Baltus, który miał zamiar przedstawić go prokuratorowi rzeczypospolitej, zamordowałeś nieszczęśliwego. Jakże się dowiedziałeś o tej okoliczności?...
— Byłem na wizycie u pana Lefébre, gdy zaanonsowano pana Fryderyka Baltus... Nie chcąc się z nim spotkać, przeszedłem pod pozorem napisania listu do małego sąsiedniego gabinetu bankiera. Siedząc tam, słyszałem rozmowę, z której nie straciłem ani słowa. Pan Baltus mówił, że odeśle zaraz do sądu czek sfałszowany.
Czy zamiar zabójstwa powziąłeś w tej zaraz chwili?
— Nie.
— Prawda... Poradziłeś się najprzód jednego ze swoich wspólników... mamy tego dowód w bilecie, pisanym przez ciebie i znalezionym przez Klaudjusza Marteau, jednego ze świadków, u Matyldy Jancelyn, twojej kochanki... Pytałeś go o radę, a on ci odpowiedział zapewne: „Potrzeba pozbyć się Baltusa, dla naszego bezpieczeństwa. Niechaj umiera!“ Panowie sędziowie, oto jest bilet wspomniany.
Prezydujący przeczytał głośno trzy wiersze, których znaczenie aż nadto było jasnem.
Fabrycjusz drżącą ręką otarł pot z czoła.
— Zbrodnia została postanowioną — ciągnął sędzia. — Opowiedz nam szczegóły morderstwa.
— Przyznaję się, że zbrodnię popełniłem... — mruknął nędznik — czyż to nie dostateczne?
— Mów... potrzeba.
Morderca nie miał energji, ażeby się opierać.
— Wyjechałem z Paryża o dziewiątej wieczorem koleją żelazną odpowiedział z uległością.
— Do Melun?
— Nie... do Cessou. Wysiadłem... Śnieg zaczął padać... Udałem się drogą do Seineport, dobrze mi znaną... Doszedłem do Sekwany i dalej brzegiem, aż na wprost posiadłości pana Baltus.
— Znałeś tę posiadłość?
— Znałem od dawna...
— Tam przebyłeś rzekę, aby dosięgnąć ofiary?
Fabrycjusz skinął głową potwierdzająco.
— Skądże wiedziałeś, że pan Baltus miał powracać późno tego wieczoru?...
— Z kilku słów rozmowy jego z bankierem Jakóbem Lefébrem dowiedziałem się o tem.
— Nie poszedłeś do mostu w Melun?...
— Nie... Posłużyłem się czółnem, przywiązanem do brzegu.
— I wtedy, obejrzawszy dobrze broń, która miała posłużyć do spełnienia morderstwa, upuściłeś, nie wiedząc o tem, na dno czółna blaszkę ze swojemi cyframi, osadzoną na kolbie rewolweru, którą nazajutrz odnalazł Klaudjusz Marteau?
— Zdaje się...
— Przeprawiwszy się na drugą stronę wody, coś zrobił?
— Ukryłem się w zaroślach na drodze, prowadzącej do willi Baltus i czekałem...
— Sam byłeś?
— Sam jeden.
— Powrócimy jeszcze do tego punktu. Mów dalej.
— Wkrótce dały się słyszeć kroki. To właśnie pan Baltus nadchodził.. Poznałem go.
Głos Fabrycjusza, bardzo już słaby, uwiązł mu w gardle.
— I wystrzeliłeś do niego trzy razy z rewolweru? — powiedział przewodniczący.
— Tak.
— Padł zabity lub konający, a tyś się rzucił na niego, aby mu przetrząsnąć kieszenie i obedrzeć?
— Chciałem zabrać czek...
— Czek i piętnaście tysięcy franków, wypłacone mu przez pana Lefébre, które, że miał przy sobie, dobrze wiedziałeś — dodał przewodniczący. — Wszystko to prawda, oprócz tylko dwóch rzeczy... Nie byłeś sam i nie ty strzelałeś...
Fabrycjusz, upadający ze zmęczenia, osłabł do tego stopnia, że musiał osunąć się na ławkę.
Przewodniczący ciągnął dalej:;
— Przed paru miesiącami był tu sądzony pewien człowiek i został skazany na śmierć. Przy człowieku tym znaleziono pugilares Fryderyka Baltusa przecięty trzema kulami i bilety bankowe, jakie się w nim znajdowały... Był to dowód przekonywujący... Jaką masz na to odpowiedź?
Pytanie to przejęło dreszczem ciekawości wszystkich obecnych.
Fabrycjusz zdawał się nie słyszeć i nic nie odpowiedział.
— Milczysz? — zapytał przewodniczący — ale nam bardzo łatwo wytłómaczyć sobie to milczenie. Człowiek, schwytany z pugilaresem, był wspólnikiem twoim... Zapłacony przez ciebie, zabił za ciebie... Jego wina równała się twojej... Skazano go na śmierć słusznie zupełnie...
Tutaj nastąpił wypadek, który sprawił nadzwyczajne wrażenie na sędziach i wszystkich obecnych.
Sławny adwokat, wezwany przez pannę Baltus, podniósł się i najspokojniejszym głosem odezwał:
— Proszę pana przewodniczącego o głos.
— Mów pan — odrzekł przewodniczący co pan chcesz nam powiedzieć?
— Dwa słowa na obronę nieżyjącego, dla którego wkrótce wolno mi będzie żądać rehabilitacji. — Człowiek, skazany i stracony jako morderca Fryderyka Baltus nie był kryminalistą, ani nawet wspólnikiem zbrodni... Oto dowód. Niech pan sekretarz raczy go przedstawić panu prezydującemu.
I przy słowach tych adwokat paryski podał sekretarzowi deklarację, napisaną przez Paulę i podpisaną przez Fabrycjusza Leclére.
Urzędnik rzucił okiem na ten papier i osłupiał.
Tłum, zebrany w sali, prawie także nie oddychał.
— Oskarżony zapytał przewodniczący po chwili — czy wiesz, jaki dowód mi doręczono?
— Wiem odpowiedział zaledwie szeptem Fabrycjusz.
— Czy to twój istotnie podpis?
— Mój.
— A to, co napisane, czy jest rzeczywistą prawdą?
— Najrzeczywistszą.
— Gdzie podpisałeś to wyznanie?
Fabrycjusz zwiesił głowę i milczał. Adwokat paryski odpowiedział za niego:
Oskarżony podpisał to w obecności kilku świadków, w willi Baltus, tej nocy, kiedy uciekł z więzienia i usiłował zamordować pannę Baltus, tak jak zamordował był jej brata.
Posłyszawszy te słowa, tłum się poruszył i zaczął hałasować.
— Jeżeli się natychmiast nie uciszycie, każę opróżnić salę! — odezwał się surowo przewodniczący.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.