Lekarz obłąkanych/Tom I/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Że pomimo tej drzemki letargicznej młoda kobieta cierpiała i to nawet bardzo, niepodobna było wątpić.
Świadczyły o tem słabe jęki, które wyrywały się z ust jej pół otwartych, krople potu, które przylepiały do czoła promyki jasnych jej włosów, zamknięte powieki, które drżały, niby skrzydła motyla, zbierającego się do lotu.
Upłynęła tak blisko godzina, a teraz nagle pani Delariviére usiłowała się podnieść i zaczęła szukać ręką drzwiczek wagonu.
Łatwo się było domyślić, co gest ten oznaczał.
Joanna poczuła taki ciężar na piersiach, że nie była wstanie oddychać i machinalnie usiłowała szybę zapuścić.
Bankier spełnił życzenie to w tej chwili.
Czyste zimne powietrze dostało się do wagonu. Pani Delariviére odetchnęła całą piersią, ale zaraz, zbladła śmiertelnie, chwyciła się obu rękami za czoło, jęknęła głucho i padła na wznak na piersi męża. Straciła przytomność.
— Boże! — zawołał bankier — Boże! ona zemdlała... Co ja pocznę nieszczęśliwy...
Położenie rzeczywiście było okropne.
Pod wrażeniem przestrachu, jaki łatwo sobie wyobrazić, pan Delariviére stracił zupełnie głowę, zdawało mu się, że ukochana kobieta umarła... Nie wiedział co przedsięwziąć, jak sobie poradzić.
Groźne niebezpieczeństwo oprzytomniło go jednakże. Wyjął z walizki flakon kryształowy, zawierający bardzo silne sole angielskie i przyłożył do nosa Joannie. Skutek był natychmiastowy prawie. Pani Delariviére poruszyła się, odetchnęła kilkakrotnie i otworzyła oczy.
— Zdawało mi się... że umieram... — szepnęła.
— Joanno, dziecię moje drogie! — zawołał mąż, tuląc ją w swem objęciu — walczysz jak możesz z chorobą, ale silniejsza ona od ciebie.
— Prawda... Czoło ściska mi jakby obręcz jakaś żelazna... gorąco mi i zimno jednocześnie... W piersiach brak mi powietrza...
— Niepodobna nam w takich warunkach odbywać dalej podróży...
— Jakto?
— Uważam, że na pierwszym przystanku potrzeba nam wysiąść koniecznie...
— Najzupełniej na serjo, moja droga. Powinniśmy byli pozostać dłużej w Marsylji... Choroba twoja postępuje, osłabienie wzmaga się z każdą chwilą... potrzebujesz koniecznie odpoczynku...
— Co też ty wygadujesz? — odparła pani Joanna. — Cierpiąca jestem to prawda, ale cierpię ze zmęczenia jedynie, a zmęczenie było nieuniknionem. Zatrzymywać się teraz, gdy zaledwie kilka godzin oddziela nas od Paryża, to by było śmiesznem; doprawdy! Patrz, już wyglądam inaczej... Jestem już prawie zupełnie zdrową... Myśl, że każda minuta zbliża mnie do mojej córki, to najlepsze, najskuteczniejsze dla mnie lekarstwo. Patrzże na mnie. Czy wyglądam na chorą?
Mówiąc to, pani Delariviére zwróciła łagodną swoją twarzyczkę w stronę męża, ale bohaterski wysiłek nie był w stanie zwalczyć cierpienia.
Chcesz mnie uspokoić kochana Joanno? — powiedział bankier z oczami łez pełnemi.
— Nie, nie... przysięgam ci, że czuję się zupełnie już zdrową.
Młoda kobieta mówiła prawdę.
Po gwałtownem przesileniu, jakie przeszła przed chwilą, przyszło rzeczywiście chwilowe polepszenie.
— Pomówmy lepiej oto o... Edmie — powiedziała. — Wszak nieodzownie już postanowiłeś... że ją z pensji odbierzemy...
— Naturalnie... już przecież skończyła edukacją.
— I zabierzemy ją do New Yorku?
— Życzysz sobie tego przecie.
— Wiesz, że najszczerszem mojem życzeniem jest jak najprędsze połączenie się z moją córką, ale wiesz i to także, że nie radabym opuścić rodzinnego mojego kraju.
— Tak, wiem o tem, że marzeniem twojem osiąść we Francji i zamieszkać w Paryżu.
— Choćby w okolicach Paryża... tyle tam prześlicznych posiadłości. Edma bardzo prędko stanie się prawdziwą paryżanką...
— Przyrzekam ci, że spełnię to marzenie twoje.
— A prędko? — zapytała uradowana pani Delariviére.
— Nim rok upłynie.
— O, rok to bardzo długi przeciąg czasu! — westchnęła młoda kobieta.
— Zapewne, ale musimy przecież wrócić jeszcze do New Yorku. Muszę ukończyć moje interesa, muszę zlikwidować dom bankierski, a szczególniej uskutecznić owo wielkie dzieło, owo święte dzieło, które dzięki Bogu będzie teraz możebnem, a które będzie sprawiedliwą, choć spóźnioną nagrodą za twoje przywiązanie i poświęcenie.
Jaonna spuściła oczy niby młoda dziewczyna, rumieniec wystąpił na blade jej policzki, ale nic nie odpowiedziała.
Po chwilowem milczeniu bankier odezwał się znowu:
— Czy będziesz wtedy zupełnie szczęśliwą?...
— O tak, będę bardzo szczęśliwą! — wykrzyknęła Joanna — będę za bardzo szczęśliwą... i nieraz zapytuję się siebie, czem mogłam zasłużyć sobie na takie szczęście.
— Tem, żeś była najdoskonalszą z kobiet i najlepszą z matek.
Pani Delariviére miała odpowiedzieć, ale konwulsyjne drżenie powstrzymało jej słowo na ustach, a od stóp do głów zimno poczuła.
Otuliła się w futro.
— Zimno mi! — szepnęła głosem zaledwie dosłyszalnym.
— Czy chcesz, abym podniósł szybę?
— Proszę cię o to!...
Pan Delariviére szybko spełnił żądanie.
— Jakże ci teraz? — zapytał.
— Nie wiem doprawdy sama. Głowa mi płonie... a zimno mi dokucza. Każde poruszenie pociągu odbija mi się w głowie i mało jej nie rozsadzi.
— Oprzej się na mnie, droga moja.
Młoda kobieta przytuliła się jak zraniona ptaszyna do piersi męża, który czuł, jak jej delikatne członki to ziębną, to się rozpalają kolejno. Gorączka przybierała przerażające rozmiary. Umysł bankiera opanowywały coraz czarniejsze przeczucia.
Co minuta, co sekunda, Joanna trudniej oddychała, oddech stawał się coraz bardziej świszczącym i urywanym, a zimny pot występował na skronie.