Lekarz obłąkanych/Tom I/LX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Lekarz obłąkanych |
Wydawca | Wydawnictwo „Gazety Polskiej” |
Data wyd. | 1936 |
Druk | Drukarnia Spółkowa w Kościanie |
Miejsce wyd. | Kościan |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Médecin des folles |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Jakto! kto mi powiedział? kto mi dowiódł? — wykrzyknął Jakób Lefébre.
— Tak.
— Ależ wszystko przecie! Słuchamy! — rzekła Paula.
— Najprzód i przedewszystkiem wyrok sądu, wydany przez trybunał po dokładnem przeprowadzeniu sprawy.
— Dowody niedostateczne! Pan Bóg tylko może być nieomylnym. Sędziowie są ludźmi, a zatem podlegają omyłkom. Wydali wyrok z pewnością według swojego sumienia, ale skłoniły ich do tego fałszywe pozory. Winny lub niewinny, skazany i ścięty, miał wspólnika, a ten wspólnik żyje i jest wolny.
— Wspólnik? — powtórzył zdumiony bankier.
— Tak, wspólnik tajemniczy, istnienia którego się domyślam, a który ukrywa się w ciemności. Głos Fryderyka woła do mnie z grobu: „Szukaj mojego mordercy, Paulo, odnaleź go i oddaj w ręce kata. Niech będę pomszczony!“
Sierota wstała z roziskrzonem spojrzeniem, prześliczna w swem uniesieniu. Fabrycjusz udawał zdziwionego, ażeby ukryć przerażenie. Na panu Delariviére, ta silna wiara, to jakby natchnienie młodej dziewczyny, zrobiły silne wrażenie.
— To dziwne! — rzekł — w wigilją właśnie egzekucji rozmawiałem o skazańcu bardzo długo z pewnym młodym, a bardzo uzdolnionym doktorem z Melun.
Serduszko Edmy żywiej zabiło. Młody doktor, którego ojciec wspominał, nie mógł być kto inny, tylko Grzegorz.
Bankier z Nowego Jorku mówił dalej:
Mówiliśmy o tym człowieku, którego miano stracić nazajutrz i dowiedziałem się o nim mnóstwo szczegółów.
Doktor, co do tego prawdopodobnego wspólnika, jest tego samego zdania, co i pani...
Przestrach Fabrycjusza wzmagał się coraz bardziej. Pot występował mu na czoło. Jednakże nie tracił miny.
Co do mnie — rzekł — pozwolę sobie być zupełnie przeciwnego zdania.. Zbrodnia była zupełnie prostą, wcale nie ukartowaną... Jedyną jej przyczyną była kradzież.
— Stanowczo nie! — odrzekła Paula.
— Pugilares został jednakże skradziony...
— Ale nie dla pieniędzy, jakie się w nim znajdowały...
Jakób Lefébre wtrącił się znowu.
— Cóż się więc w takim razie zrobiło z owemi piętnastu tysiącami franków, jakie na kilka godzin przedtem doręczyłem kochanemu Fryderykowi. Schował je przecie do pugilaresu, który odnaleziono w rękach mordercy, z małą tylko resztką, z nic nieznaczącą sumką.
— Co się z nimi stało? — wykrzyknęła sierota. — To właśnie zagadka, której nie potrafiła rozwiązać sprawiedliwość... Ale ja muszę ją rozwiązać!...
— Nie unoś się tak, moje dziecię! — powiedział bankier. — Nabiłaś sobie głowę niepodobnemi do spełniania zamiarami.. Wszystko to mrzonki tylko...
— Ależ — odrzekła Paula — to niepodobne niby przypuszczenie podzielają i inni jednakże... Wszakże dopiero powiedział pan Delariviére to samo.
— To ty — odezwał się pan Delariviére do przyjaciela w wigilją zbrodni wypłaciłeś piętnaście tysięcy franków panu Baltus?
— Około trzeciej po południu — odrzekł Jakób Lefébre.
— Fryderyk zamierzał wyjechać z Paulą do Nicei i potrzebował pieniędzy...
Bankier zwrócił się do Fabrycjusza, który pomimo wzrastającej obawy, zachowywał twarz spokojną.
— Ależ prawda — odezwał się — ty musisz to pamiętać przecie doskonale. Byłeś u mnie w gabinecie w chwili, gdy wszedł biedny Fryderyk...
— Doskonale pamiętam — odrzekł Leclére — uścisnąłem rękę pana Baltusa, który raczył nazywać mnie zawsze swoim przyjacielem... Ażeby panom nie przeszkadzać, poszedłem do pokoiku obok gabinetu, i wziąłem się do pisania pilnego jakiegoś listu...
— Tak, tak — zauważył Lefébre — trochę przed czwartą Fryderyk opuścił mnie bardzo rozgniewany.
— Rozgniewany? dlaczego? — zapytał bezczelnie Fabrycjusz. — Czy co zaszło pomiędzy panami — jakie nieporozumienie w interesach?
— Boże uchowaj!... Moje rachunki są dokładne, ażeby mogły spowodować jakąkolwiek kiedy sprzeczkę. Szło właśnie o ten czek, o którym mówiono przy sprawie... Jednocześnie z biletami bankowemi oddałem Fryderykowi czek, wystawiony przezeń na dwadzieścia tysięcy franków...
Mój kasjer wypłacił go jakiemuś nieznajomemu, na kilka dni przedtem... Otóż ten czek był sfałszowany, albo przynajmniej podrobiony... Fryderyk poznał swój podpis, ale ręka fałszerza wpisała sumę.
— W dniu, w którym dowiemy się nazwiska fałszerza — wtrąciła wolno Paula — będziemy mieli mordercę!
— Otóż — ciągnął dalej Jakób Lefébre — biedny Fryderyk bardzo się uniósł i chciał odwlec swój wyjazd do Nicei, ażeby mieć czas wnieść skargę do prokuratora rzeczypospolitej.
— A wtedy — przerwała sierota — fałszerz, chcąc zniszczyć za jakąbądź cenę oskarżające go dowody, uprzedził brata i zaczekał na niego tam, gdzie popełnioną została zbrodnia... Czyż to nie logiczne?
— Byłoby logiczne, gdyby było możebne — wtrącił Fabrycjusz.
— W czemże tkwi ta niemożebność — zapytała młoda dziewczyna.
— W tem, że fałszerz, aby przygotować zasadzkę, musiałby być powiadomionym o grożącem niebezpieczeństwie...
— Z pewnością, że był powiadomiony...
— Ale przez kogoż na Boga?
— Zapewne przez kogo takiego, którego się nie wystrzegano...
— Kiedy podczas rozmowy pana Baltusa z panem Lefébre nie było nikogo zgoła...
— Pan wszak byłeś, panie Fabrycjuszu, a jednakże nikt pana nie widział...
Leclére umilkł i spuścił głowę. O mało, że się nie zdradził swojem pomięszaniem.
Paula nic na to nie zważała i mówiła dalej:
— Tak, tak utrzymuję i powtarzam stanowczo, że istnieje wspólnik i przysięgam tutaj głośno, tak jak już w głębi serca przysięgłam Fryderykowi, że wykryję tego nędznika i rzucę go katowi.
— Wiesz, kochane dziecię — odezwał się Jakób Lefébre — że twoja egzaltacja zaczyna mnie niepokoić... Sprawiedliwość może poruszać najróżnorodniejszemi sprężynami wielkiej machiny policyjnej... ma agentów bezpieczeństwa, żandarmów, strażników, posiada poważanie i wzbudza ogólną obawę... Wszystko poruszyła, żeby dojść do rezultatu i podług ciebie nic się nie dowiedziała... Czy jesteś silniejszą od sprawiedliwości?
Paula spojrzała na mówiącego i odpowiedziała:
— Sprawiedliwość nie posiada takiej woli, jak moja!
— Wola twoja jest żelazną, wiem o tem dobrze — odrzekł bankier. — Ale na cóż się tu przyda żelazo? Morderca naszego kochanego Fryderyka jest prostym bandytą.. Powiadasz, że miał wspólnika, dobrze! Nie chciał go on wymienić dlatego, iż widząc się straconym, nie chciał go gubić wraz z sobą. Niektórzy łotrzy gotowi do wszelkiej zbrodni, cofają się często przed denuncjacją.
— Ah! — szepnęła młoda dziewczyna — argumenta pańskie zdają się niezaprzeczalne, ale mnie nie przekonają. Ja czuję prawdę...
— Żeby przynajmniej przy przedsiębraniu tej zemsty, o której marzysz, były chociaż najmniejsze dowody, na jakich mogłabyś się opierać... Ale nie!
— Znajdę dowody!
— Gdzie?
— W tych piętnastu tysiącach franków, jakie pan doręczyłeś Fryderykowi w dzień jego śmierci, a także w ukradzionym czeku... Te pieniądze człowiek stracony musiał mieć w ręku... Cóż się z niemi stało? Musiał je oddać, albo odesłać komu i mówił oddając je, albo napisał, odsyłając.
— Kto miał interes w ukradzeniu czeku? Stąd dowiemy się prawdy... Ale żeby śledzić, przypuszczając, że to śledztwo doprowadzi cię do czego, potrzeba wiedzieć nazwisko straconego, a sprawiedliwość napróżno siliła się dowiedzieć...
— Ja będę wiedziała!...
— Jakim sposobem, proszę pani? — zapytał Fabrycjusz.
— Nie mogę jeszcze panu powiedzieć, ale będę wiedziała. A jak tylko dowiem się tego nazwiska, to zaraz dowiem się, kto jest wspólnikiem... czyli prawdziwym mordercą.
Fabrycjuszowi zrobiło się zimno.
Rozmowa ta, jak można się tego domyślać, dziwnie zasmuciła zebranych. Jakób Lefébre spostrzegł to i czemprędzej przerwał milczenie, jakie zapanowało po ostatnich słowach sieroty.
— Proszę cię, kochana Paulo, dajmy pokój tym smutnym wspomnieniom, w braku sprawiedliwości ludzkiej, zdajmy się na sprawiedliwość Boską. Edma nam pomoże do rozweselenia, siądzie oto do fortepianu i zagra ze zwykłą sobie gracją kilka mniej melancholicznych kawałków.