Lekarz obłąkanych/Tom I/LXXIV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Lekarz obłąkanych
Wydawca Wydawnictwo „Gazety Polskiej”
Data wyd. 1936
Druk Drukarnia Spółkowa w Kościanie
Miejsce wyd. Kościan
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Le Médecin des folles
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ LXXIV.

Nazajutrz, po śniadaniu, Fabrycjusz kazał zaprządz do kabrjoletu i w towarzystwie grooma pojechał na wybrzeże Orfévres, do prefektury policji.
Udał się wprost do biura naczelnika, prosząc go o pozwolenie dla Klaudjusza przebywania w Paryżu.
Otrzymał żądane zezwolenie, ale pod dwoma warunkami: musiał przyrzec, że da Klaudjuszowi zajęcie conajmniej przez dwa lata i zaręczyć za jego prowadzenie się w imieniu swojem i wuja.
Podziękowawszy potem naczelnikowi uściśnięciem ręki i pewny, że wszystko składa się podług jego życzenia, wyszedł z prefektury, wsiadł do czekającego nań kabrjoletu i pojechał do Auteuil.
Po przybyciu na miejsce, udał się zaraz do mieszkania Frantza Rittnera.
— No cóż? — zapytał doktor — wszystko dobrze poszło wczoraj w Melun?
Lepiej nawet, aniżeli się spodziewałem. Panna Baltus okazała się nadspodziewanie łaskawą. Przepada za mną i jestem już urzędownie jej narzeczonym.
— Już?
— Tak, mój kochany. Zdarzył się tylko wypadek dramatyczny. Paula oto wobec swych gości przed portretem Fryderyka wykonała przysięgę, że nie zostanie żoną moją, dopóki nie odda mordercy brata w ręce kata.
— Jeżeliby Paula dotrzymała obietnicy, toby ci naprawdę przeszkodziło stanąć u ołtarza! Musiałbyś przyjść do ślubu z głową w ręku, jak ów ścięty oblubieniec, nie pamiętam już z której ballady niemieckiej.
— Brrr! — roześmiał się z widocznym przymusem Fabrycjusz — nie żartuj, bo mi się zimno robi.
— Na szczęście — odrzekł Frantz — od ciebie zależy uwikłać w swoją miłość tę młodą osóbkę tak, żeby zapomniała o reszcie świata, żeby nie myślała o niczem, tylko o tobie. Uczynisz to, jak mi się zdaje, uczynisz niezawodnie.
— Przynajmniej starać się będę! A teraz, kochany doktorze, jakże się miewa nasza chora?
— Polepszenie powolne, ale widoczne. Spokojna zupełnie. Gdybyśmy nie mieli tak ważnych przyczyn do przeszkadzania twej ciotce w odzyskaniu zmysłów, przeprowadziłbym świetną kurację! Na nieszczęście nie można o tem myśleć nawet.
W tej chwili oznajmiono Frantzowi, że jacyś goście czekają nań w salonie. Fabrycjusz pożegnał go zatem i przez lasek buloński skierował się do Neuilly. W dwie minuty później kabrjolet zatrzymał się przed peronem. Fabrycjusz zeskoczył zeń, rzucił lejce groomowi i udał się do apartamentu pana Delariviére.
Bankier przechadzał się po pokoju sypialnym i był widocznie bardzo wzruszonym.
— Przybywam z Auteuil — wchodząc odezwał się Fabrycjusz — przywożę względnie bardzo dobre wiadomości... Uzdrowienie ciotki staje się pewnością. Pozostaje tylko kwestja czasu.
— Chwała Bogu! — wykrzyknął bankier, a po chwili dodał — pilno mi było zobaczyć się dziś z tobą; odebrałem list od mojego zastępcy w Nowym Jorku, powiadamia mnie o propozycji, którą mu zrobiono, o propozycji niespodzianej a niezmiernej doniosłości... Sam zaraz osądzisz.
— Słucham.
— Naczelnik jednego z najpoważniejszych domów bankierskich w Filadelfji, Williams Cooper and Co. — zaczął pan Delariviére po chwili — obowiązuje się dać mi dwa miljony dolarów gotówką za interes mój bankierski w New Yorku, a jeżeli zgodzę się pozostać jeszcze wspólnikiem, zapewnia mi udział w korzyściach, oznaczając minimum tego udziału na pięćdziesiąt tysięcy dolarów rocznie.
— Ależ to wspaniale, mój wuju! — wykrzyknął Fabrycjusz.
— Tak to prawda, jest jednakże i odwrotna strona medalu.
— Jaka?
— Interes jest zanadto skomplikowany, ażeby go można piśmiennie załatwić, albo przez pełnomocnictwo... Obecność moja byłaby konieczną na miejscu... A tu niema czasu... Żądają natychmiastowej odpowiedzi. Jeżeli zdecyduję się pojechać, muszę dziś zaraz dać odpowiedź telegraficzną.
— A wuj się waha?
— Sama myśl tak wielkiego oddalenia pomiędzy mną a kochaną moją Joanną, będącą w takim smutnym stanie, musi mnie przestraszać koniecznie...
— Ciotce nie zagraża żadne niebezpieczeństwo, ale doktor oświadczył mi dzisiaj znowu, że nie pozwoli nikomu się z nią widzieć wcześniej, jak po miesiącu. Wobec takiego zastrzeżenia, może wuj jechać spokojnie. Podróż cała i pobyt w Nowym Jorku trwać dłużej nie będą, jak miesiąc cały, za powrotem więc zastanie wuj wujenkę, jeżeli nie zupełnie zdrową, to przynajmniej mającą się znacznie lepiej — i wtedy doktor pozwoli ci się z nią widywać.
Pan Delariviére zastanowił się chwilę.
— Jeżelibym pojechał, zabrałbym ciebie ze sobą.
— Mnie! wykrzyknął zdziwiony Leclére.
— Tak jest, kochany chłopcze. Ostatnie wypadki bardzo mnie osłabiły. Nie miałbym odwagi puścić się sam w tak odległą podróż i musiałbym wziąć cię za towarzysza.
Oddalenie się z Paryża w obecnej chwili, psuło wszelkie jego projekty. Ale jakże tu odpowiedzieć wujowi odmownie? Było już zapóźno zmieniać zdanie, tak jasno wypowiedziane. Nie tracił dobrej miny.
— Licz na mnie, kochany wuju, wszędzie pojadę z tobą.
— Nie wątpiłem ani na chwilę. Ale chodzi mi także o Edmę
— Kuzynka mogłaby przez ten czas zamieszkać w Auteuil u doktora Rittnera.
— Wolno mu przyjąć i inne pensjonarki oprócz chorych?
— Nie wiem, ale mogę go zapytać. Zdaje mi się, że Edma mogłaby zamieszkać w domu zdrowia i w pewnych godzinach, gdy chora będzie zupełnie spokojną, odwiedzać ją i porozmawiać nawet trochę z ciotką czasem.
— Kiedy pojedziesz do Auteuil?
— Choćby zaraz.
— Dobrze, czem prędzej, tem lepiej; jestem przekonany, że i Edma będzie zupełnie zadowoloną z tego.
— Jadę więc w tej chwili...
I Leclére wydał rozkaz, aby zaprzężono do kabrjoletu.
— A zatem, kochany wuju.. podróż nasza już zdecydowana?...
— Jeżeli doktor zgodzi się na przyjęcie Edmy — odpowiedział bankier.
— Kiedybyśmy wyjechali w takim razie?...
— Jutro.
Służący przyszedł oznajmić, że kabrjolet zajechał.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.