Lepsze czasy/Barwna sztuka historyczna

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bruno Winawer
Tytuł Lepsze czasy
Rozdział Barwna sztuka historyczna
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1925
Druk Zakłady Graficzne „Drukarnia Bankowa“
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
BARWNA SZTUKA HISTORYCZNA
Arcydzieło w jednej odsłonie
(Aktor. Aktorka. On — kroczy jak na bohatera sztuki historycznej przystało. Parademarsch, melonik pod pachą, laseczka zamiast szpady. Ona usiłuje dreptać, jak dreptały prababki).

On. (mówi oczywiście wierszem trzynastozgłoskowym).

Hermenegildo. Bóstwo. Siadaj tu, na ławie,
Ja zaś — książę i pan twój — stołek se przystawię.

Zaraz! Jak pani siada? Przecież pani ma na sobie krynolinę, robrony, szynszyle, gronostaje i stokfiksze! Pani chce sobie to wszystko tak poprostu przysiąść i już?
Ona. Nie chcę być Hermenegildą. Proszę do mnie nie mówić w ten sposób! Krynoliny nie włożę, bo to mnie pogrubia.
On. Pani! Bądźmy rozsądni! Przecież już tłumaczyłem pani przed chwilą, że tu nie chodzi o żart niewczesny, ale o rzeczy poważne. O karjerę artystyczną!
Ona. Gadanie.
On. (groźnie) Czy w Teatrze Polskim, Praskim, Letnim, Powszechnym grają dwie kobyły historyczne na sezon, czy nie grają? Hę? Czy farsa sięgała do naszej przeszłości czy nie sięgała?
Ona. Sięgała, a ja krynoliny nie włożę!
On. Silentium! Czy na Karowej, Lesznie, Kaliksta, i u rzemieślników-chrześcijan oraz u subjektów wyznania mojżeszowego pokazują „tło dziejów naszych“, czy nie pokazują? Pani myśli, że pani tak będzie latała po scenie? w takiej sukni? Ogonek, bufki, dekolcik? Minęły te czasy! Pani nie wie dnia ani godziny! Jutro pani każą grać współczesną tragedję historyczną Chwat-Czyńskiego i Gracjana Pyrka z epoki bitwy na Psiem Polu. W tułupie pani będzie chodziła, w samodziałowej kiecce!
Ona. Ale nie w krynolinie.
On. Odrzuca pani rolę? Dobrze. Czem pani chce być? Uprzedzam, jeżeli się pani tych gestów — od się, k’sobie — nie nauczy, jeżeli pani głosu na przedęty patos nie nastawi, to pani jest sceny dla stracona! Więc?
Ona. Ja chcę być Katarzyną drugą.
On. ?
Ona. A tak. Wypożyczę płaszcz od Schneidra i będę przewrotna. Spostrzegam pana na balu, pan ma krótkie spodnie i lakierowanie pantofle, więc osadzam pana na tronie. Pan będzie Stanisławem Augustem.
On. Krótkie spodnie! Stanisław August! To już sto razy było!
Ona. A ja się na nic innego nie zgadzam. Albo albo.
On. Pani! Pogódźmy się. Ja coś ustąpię, pani coś ustąpi. Będzie pani — panią Walewską.
Ona. A pan?
On. Ja będę Napoleonem Wielkim. Kapelusik wpoprzek, ręce na krzyż. Mówię krótko, lapidarnie, pani się we mnie kocha, a ja jestem zesłany na Ś-tą Helenę. Zaczynamy. Pani deklamuje lirycznie i od rzeczy.
Ona. Nie chcę! Sobie pan bierze Napoleona, a mnie pan daje jakiś ogon!
On. Pani Walewska to ogon? Też pogląd na historję!
Ona. No pewnie! Jeżeli mam deklamować lirycznie od rzeczy!..
On. We współczesnych sztukach historycznych kobieta zawsze mówi od rzeczy. Na tem polega ścisłość dziejowa!
Ona. Tak. A mężczyzna przez ten czas ginie dla kraju i ma brawa przy otwartej kurtynie!

(Pauza)

On. Pani! Ostatnia propozycja! Słucha pani, czy nie? Więc tedy — uwaga! Rzecz dzieje się w wieku — wszystko jedno w jakim wieku: między szesnastym i kwadrans na dziewiętnasty. Pani jest margrabina, a ja jestem książę...
Pani pochodzi z najszlachetniejszego rodu. Nazywa się pani mocno historycznie — margrabina Raciążer.
Ona. Doskonale.
On. Nareszcie! Proszę o tragiczny wyraz twarzy i bolesny uśmiech! Akcja, jak w każdej współczesnej sztuce historycznej, jest bajecznie prosta: niema jej wcale. Dialog toczy się natomiast między podręcznikiem szkolnym a Encyklopedią Orgelbranda.
Ja jestem nader wybitny bohater i posiadam mocne, głośne w dziejach nazwisko.
Ona. Nazywa się pan — książę Romuald Gierasieński.
On. Właśnie. Jestem piękny, ale płochy.
Ona. Współcześni przezwali pana — uroczy Bdyś.
On. Tak jest. Piję tedy i gram w karty, a tymczasem... Pierwszy akt! Statyści w kostiumach od Dłutka gadają głupstwa. Ekspozycja. Ja wchodzę. Blady, niewyspany. Monolog:

Nigdy już, nigdy grać nie będę w klubie!
Tam kraj mnie woła a tu ktoś mnie skubie.
Przegrałem w baka, a nawet w pokera,
Sumę, co zera trzy! w sobie zawiera!

Ona. Pauza! Moje wejście!
On. Tak. Lokaje w kostjumach, projektowanych przez prof. Cebrzyka, anonsują: Diana, margrabina Raciążer! Ja chwytam się za serce i wołam: „ona“, ponieważ wiadomo powszechnie, żeśmy się poznali na balu dworskim w Berdyczowie, gdzie powziąłem dla pani afer — nie afekt...
Ona. Wchodzę! Ty tutaj, książę?! A tam, w Berdyczowie, zdrada się lęgnie... Rym! Panie! Rym! Prędzej!
On. Berdyczowie? (gest szeroki). Odejdźcie, panowie!
Ona. Wodzu! Ja wracam z kresów! Tam już wróg naciera! A książę pan w stolicy się zgrywa w pokera. Ha!
On. Przegrałem sumę, co zera trzy w sobie zawiera!
Ona. Tam pożoga, głód, wojna. Ty spoczywasz gnuśnie. Zamiast czynić i działać!? Toć publiczność uśnie?!
On. Stój pani! Klnę się na tę szpadę, że dziś staluję sleeping i na kresy jadę!
Ona (klęka). Jakiś ty piękny, wzniosły! Nim ruszysz, weź broszkę... W niej amulet — tu płaczę...
On. Zawołać dorożkę! Pani szlocha, ja wyjeżdżam. Oklaski. Zmiana dekoracji. Drugi akt! „W obozie“.
Ona. W jakim obozie?
On. W moim obozie na kresach. Nie pamięta pani z czasów szkolnych? Słynna bitwa pod Skolimowem! Ogniska! Żołnierze — w kostjumach podług Gembarzewskiego. Dużo generałów. Chodzę i myślę. Monolog:

Mości panowie! Dziś zatem, jak jest we zwyczaju,
Mamy odnieść zwycięstwo lub zginąć dla kraju.
Nim słońce krwawo zajdzie — już będzie po fakcie.
Zwyciężymy! Bo któżby miał grać w trzecim akcie!?

Brawa przy otwartej kurtynie! Osiemdziesiąt przedstawień, nie licząc popołudniówek, świąt i dni galowych. Poco za te głupstwa płacić tantjemy, kiedy to można improwizować?

Ona. A ja? Ja tu wcale nie gram?
On. Pani — podczas kiedy ja zwyciężam — charakteryzuje się do trzeciego aktu. Spotykamy się, po latach, na wygnaniu, w miejscowości kąpielowej, w wodzie... Oboje sterani życiem...
Ona. Nie chcę! Pan sobie gra w kwiecie wieku, a ja mam się pokazywać sterana życiem? Nie!
On. Ależ pani! Cudowna scena! Liryczna! Pożegnanie! Szczery sentyment! Jesteśmy oboje w kostjumach kąpielowych, mimo to poznajemy się na pierwszy rzut oka. Ja mówię: ach! Odwracam się do publiczności. Monolog przed rampą:

Byłaś mi życia szczęściem i osłodą...
Żegnaj! Tu daję nurka i znikam pod wodą!

Ona. Nie zgadzam się! Odrzucam rolę! Ja nie mam historycznego kostjumu kąpielowego! Scenę końcową trzeba zmienić!
On. Pani! Dla kostjumu mamy paczyć intencje młodego poety? Młodego Rasyna warszawskiego? To byłaby profanacja!...

(Reszta — dla braku miejsca tudzież papieru — w jednym z teatrów stołecznych).



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Bruno Winawer.