Lisowczycy/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Lisowczycy
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1929
Druk Drukarnia Concordia
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Rozdział IV.
PODSZEPT ROZPACZY.

Lisowczycy dopiero po tygodniu powrócili do obozu smoleńskiego; zapędziły się, bowiem, lotne, zuchwałe wojska aż pod samą Wiazmę, ścigając moskiewskie drużyny, a na południu doszły pod mury Briańska, gdyż Kozacy zdrajcy Zaruckiego pierzchli, posłyszawszy gromkie okrzyki napastników:
— Lisowski idzie! Lisowski idzie!
Powracające wojska przywiodły ze sobą tabory, naładowane łupem wszelakim, i tłum jeńców.
Nie zdążył jeszcze Lisowski wejść do kwatery, gdy przybiegł towarzysz pancernej chorągwi Lenczewski i do hetmana Chodkiewicza wołał pułkownika.
Okryty kurzem i błotem, w czamarze szarej, poplamionej krwią, stanął pan Aleksander przed hetmanem.
— Chociażeś znużon, muszę rozmowę naszą zakończyć, mości pułkowniku, — rzekł pan Chodkiewicz, wyciągając rękę do rycerza.
— Jestem na rozkazy waszej dostojności! — odparł Lisowski.
— Siadajże tedy i słuchaj, a miarkuj wszystko i waż na wsze strony! — powiedział hetman i rycerza ku ławie, skórą końską okrytej, popchnął.
— Waść tam hulałeś pod Wiazmą i na szlaku Desneńskim, a tu zaszły wypadki, qui cumulum patientiae affere[1] mogą, chociażbym aniołem był! — zawołał pan Chodkiewicz i w desperacji pięścią w stół uderzył. — Słuchaj ino, waść!
Hetman pochylił się ku Lisowskiemu i, dobitnie wymawiając słowo po słowie, mówił:
— Pożarskij i Trubeckoj coraz bardziej gnębią Gąsiewskiego i co dnia nowe szturmy do murów kremlińskich przypuszczają. Już tam i ludu za mało i spiży u naszych niemasz nijakiej, bo psy, koty i szczury pojedli i o umarłych się swarzą nawet. Nasi aljanci — Sołtyków i kneź Mścisławskij na ostatnie pismo marszałka koronnego nie odpisali. Widzę w tem, że oczy w inną stronę — do Pożarskiego, którego na Rusi mają za zbawcę ojczyzny, zwrócili. Podobno w Kremlu dogorywa starosta uświacki...
— Pan Jan-Piotr Sapieha umiera?! — zakrzyknął pułkownik i porwał się z ławy.
— Tak! — odpowiedział ze smutkiem pan Chodkiewicz. — Mam takowe wieści...
— Dawny wódz, później kombatant i druh, aczkolwiek bywało, że do oczu sobie skakaliśmy! Dzielny rycerz, wierny Polak... — szepnął pułkownik.
— Wiem o tem — rzekł hetman — toż on niewiele więcej od czterdziestu wiosen liczy, a już trzydzieści dużych bitew wygrał, pomniejszych potyczek nie licząc! Znałem go i w obecnej potrzebie zbrakło mi go, oj, zbrakło! Tacy teraz tylko mogą ojczyznę piersiami swemi osłonić...
Lisowski rękami twarz sczerniałą ścisnął i cicho szeptał:
— Wieczny spoczynek i w niebiosach nagrodę racz mu dać, Panie!
Milczeli długą chwilę.
Hetman mówił dalej:
— Nad Kremlinem klęska zawisła, jak chmura czarna, co lada chwila gromem i błyskawicami żygnie; zima nadciąga, gdy to o wojnę jazdą — trudno! Ostatnia godzina wybiła, aby królewicz Władysław, lub król sam wyruszyli pod Moskwę całą siłą. Toby jeszcze fortunam nostram amplificare[2] mogło. Odpędzilibyśmy Pożarskiego piechotę i odsiecz naszym skutecznie ad finem[3] doprowadzilibyśmy.
— Jako żywo, że tak! — zawołał Lisowski. — Ci, co pragną, aby silny car siedział na tronie, odrazu na naszą przeszliby stronę. Mam ja tam wszędzie swoich ludzi i — wiem, że tak będzie.
— Tymczasem... — ciągnął hetman — animus meminisse horret![4] Król odjechał z królową, królewiczem, panami, całym dworem...
— Boże wielki!... — jęknął pułkownik.
— Chce, widzisz waćpan, król oczy nasycić i uradować widokiem pokonanych, łańcuchami dzwoniących Szujskich!... Marzy o wjeździe do Krakowa, jako triumfator, salvator patriae, dux summus.[5] Cha, cha, rozumiesz?! Po coronam victoriae[6] zdąża król jegomość do starego gniazda Jagiellonów! Cha, cha, cha!
Hetman śmiał się, lecz ręce łamał w rozpaczy i żalu gryzącym.
— Boże wielki! Boże wielki! — powtarzał Lisowski i za głowę chwytał się oburącz.
— Cóż będzie? cóż będzie? — zapytał chrapliwie.
— Co będzie? — zaśmiał się szyderczo pan Chodkiewicz. — Calamitas, flagitium, facinus indignum.[7] Sprawę moskiewską utopiliśmy bezpowrotnie! Napierśnicy, pachoły, do wakansów i łask królewskich ochoczy, podszeptują, słysz, królowi, że Żółkiewski ma swoje myśli, popychając Rzeczpospolitą ku wojnie z Moskwą...
— Toż to infamia,[8] którą jak piaskiem w oczy rzucają wielkiemu wodzowi, jakim jest hetman Żółkiewski! — krzyknął Lisowski i znowu z ławy się zerwał.
Zdawało się, że skoczy ku hetmanowi, aby ubić go, zetrzeć w proch.
Pan Chodkiewicz uważnie przyglądał się groźnej twarzy i pałającym nienawiścią oczom pułkownika. Ten zaś, dysząc ciężko, wyrzucał słowo po słowie:
— Oczajdusze! Świniarze! Zdrajcy! Chodzi po tej naszej polskiej ziemi jeden, jedyny mąż, na którego patrząc, wstyda się każdy inny o sumieniu nieczystem, grzesznem, a taki i jego chcą w błoto rzucić, sponiewierać, oszkalować, zgnębić! Oj, pokażę ja wam, sobacze dusze, ladaczniki!
— Uspokój się, waść! — surowym głosem rzekł hetman. — Toż ci powiedziałem, kto takowe calumnias[9] rzuca... Ci, co półmiski królewskie zlizują, co do ucha mu gładkie, a po myśli króla jegomości słówka podszeptują.
— Cóż przeciwko hetmanowi koronnemu podszeptywać ważą się? — spytał pułkownik, jeszcze groźnie patrząc przed siebie.
— Mądrze obmyślili, sam Ulisses chytrzejby nie potrafił, cha, cha! — zaśmiał się złośliwie i gorzko pan Chodkiewicz. — Powiadają, że Żółkiewski nieudaną wyprawą zamierza Zygmunta urok rozwiać, od wojny ze Szwecją odciągnąć, a tronu pozbawić...
Hetman umilknął, namyślając się.
— Co jeszcze? — spytał Lisowski, pochylając głowę.
— Powiadają, że hetman koronny knuje zdradę, chcąc, aby jego na carstwo moskiewskie obrano... — szeptem zakończył pan Chodkiewicz.
— Ta—a—k to? — przeciągnął Lisowski i oczy zmrużył. — To niech wasza dostojność wie, że o tem na Kremlu śród bojarów był rozhowor... Chcieli oni hetmana Żółkiewskiego na cara kreować, jako, że wojownik wielki, mąż szlachetności nieskalanej, ręki twardej i mądrości niezwykłej, ino nie na takiego trafili bojarowie, acz nikt inny chyba nie oparłby się pokusie nałożenia na głowę drogocennej czapy Monomacha! Nie chciał słuchać bojarów dumnych wierny sługa Reczypospolitej — hetman Stanisław Żółkiewski i na królewicza Władysława wskazał! Od bojarów, moich drużków, i od Zaruckiego, gdy z nami jeszcze trzymał, o tem słyszałem, wasza dostojność.
Znowu jął groźnie patrzeć w oczy hetmanowi litewskiemu pan Aleksander Lisowski.
— Wiem ci ja o tem wszystkiem! — zawołał pan Chodkiewicz. — Konfidencję ma dla mnie hetman koronny i nie ja takowe brednie szerzę, ino — oni, dworacy niecni... Teraz wiesz wszystko i rozumiesz, że król o tron moskiewski ubiegać się nie będzie, bo już mu za Szwecją tęskno i nad nową wojną zamyśla się, aby zdobyć koronę Wazów... Musimy radzić, co dalej czynić. Pożarskij — dobry wódz. Zdobywszy Moskwę, na Smoleńsk niechybnie pociągnie, a przez tę bramę — nasze rubieże przekroczy...
— Tak uczyni, nie inaczej... — szepnął Lisowski.
— Trzeba więc coś poczynać, porywać się na rzeczy zuchwałe, bo periculum in mora,[10] mości pułkowniku! Teraz wóz, albo przewóz! Mnie poruczył król jegomość sprawy moskiewskie naprawić, chociaż i on, i ja wiemy, że do nich serca nie ma i w myślach ich nie trzyma. Donoszą mi, że krzyw na mnie jest król za zawieszenie broni, które podpisał de la Gardie, bo mu nóż do gardła przystawiliśmy... Czas przyszedł na robotę, ale jaka ma to być robota, jeszcze nie wyrozumiałem do sedna... Jeszcze nie!
Za drzwiami rozległy się okrzyki spierających się ludzi.
— Pan hetman nie kazał nikogo wpuszczać do siebie. Naradę ma z pułkownikiem, panem Lisowskim! — doszedł głos pachołka, stojącego przy drzwiach.
— Nie można z tem zwlekać, chłopie! — odpowiedział czyjś tubalny głos. — Idź i oznajmij, że poselstwo z Rusi przybyło...
— Zaś tam! — krzyknął pan Chodkiewicz. — Michałku, wpuść!
Drzwi się rozwarły szeroko i do komnaty wszedł towarzysz królewskiej husarskiej chorągwi, pan Tomasz Oleśnicki, strażnik oboźny.
— Wasza dostojność! Mamy siła gości i, suponuję, tyleż mieć będziemy nowin. Od knezia Mścisławskiego przybyli w poselstwie bojarowie Koszkin i Ableuchow z pocztem znacznym, a tuż za nimi wpadł goniec od knezia Pożarskiego z pod Moskwy z pismem odręcznem. Powiada, że dziś jeszcze przed nocą gnać ma nazad.
Chodkiewicz spojrzał na Lisowskiego i zamyślił się.
— Proś bojarów naprzód, mości strażniku oboźny, a goniec niech zaczeka w izbie pocztowej! — rzekł hetman marszcząc brwi.
Pan Oleśnicki wyszedł. Po chwili wprowadzał już bojarów, którzy od progu w pas się kłaniać zaczęli, a później żegnać się zamaszyście, wpatrując się w pozostałą w prawym rogu izby ikonę bizantyńską.
Hetman kazał pachołkom przynieść miodu i suchych podpłomyków z imbirem na przygryzkę. Nie zapomniał też szepnąć do pana Lisowskiego, aby pozostał i świadkiem rozmowy był.
Bojarowie, wciąż bijąc uniżone pokłony, długo wyliczali, który i jaki kniaź i bojarzyn sławnemu wojownikowi, hetmanowi Chodkiewiczowi, pozdrowienia zanieść polecił, a później żalić się i utyskiwać poczęli, że to króla w Smoleńsku nie zastali, że na pismo Mścisławskiego odpowiedzi nie przysłał, że chrobre wojsko Polskie wciąż na dawnych leżach pozostaje, że królewicz na carstwo moskiewskie nie śpieszy się i, że z tego powodu „smuta“[11] szerzy się na Rusi, gdzie nikt dnia jutrzejszego nie jest pewien, bo już tych, co z Lachami trzymali, do więzienia wtrącają, w czerńców obracają, albo zgoła ubijają, „zmienników” w takowych widząc.
Hetman, wysłuchawszy skarg i prośb posłów, chytrze mówić zaczął:
— Król do Wilna podążył, aby od litewskiej strony z Wojskiem pod Moskwę rozpocząć pochód i królewicza Przystojnie na tron carski wprowadzić. Ja zaś stąd ruszę, tylko czekać! Podchodzą do mnie posiłki zacne, z któremi na cztery wiatry rozpędzę wrogów obranego przez was na carstwo królewicza; tymczasem zaś pójdzie w straży przedniej i zagony dalekie czynić będzie obecny tu pan Aleksander Lisowski, sławny wojennik.
Bojarowie oczy wybałuszyli i z ławy się porwali. Starszemu z nich Koszkinowi nawet kubek z rąk wypadł i z brzękiem potoczył się na posadzkę.
— Hetman Lisowski!... — szeptali. — To on — taki?! Mówili na Rusi ludzie, że, gdzie spojrzy, tam grody same się zapalają, gdy krzyknie — berdysze i dzidy z dłoni wyłusknie... Lisowski, Aleksander Janowicz... Aż na Białe Jezioro zapędził się z oddziałem małym, na Wołgę zajrzał i w Astrachaniu rządził się, jakgdyby u siebie w domu. Sam wojewoda, Michał Skopin, a z nim Boratyńskij, Lapunow i Chowańskij nieraz pod niebiosa wychwalali waszego Lisowskiego i mówili, że, gdyby takiego wojewodę wśród swoich mieli, cały światby zwojować mogli... To — Lisowski?! Wielki wojownik, sławny wódz, orzeł bystry!
Cmokali ustami bojarowie i oczu oderwać od czarniawej, marsowej twarzy pułkownika nie mogli.
— Cóż patrzycie na mnie, jako baran na nowe wrota? — ponuro spoglądając na bojarów, zapytał pułkownik.
— Słuchy... słuchy były, że Bogu ducha oddał pan Lisowski w jeden dzień z Sapiehą, który Kreml nasz wespół z Gąsiewskim dzierżył — odrzekli bojarowie. — Teraz widzimy, że przy życiu i dobrem zdrowiu ostaje sławny wódz... Pojmujemy, że temi słuchami chytry Pożarskij chce ducha w swojem wojsku podnieść, bo na Lisowskiego nie pójdą z ochoty własnej drużynnicy i wojewodowie.
Długo rozpowiadali posłowie o wszystkiem, co się dzieje na Rusi, nastając na konieczność przybycia królewicza bez zwłoki.
— My — nie zdrajcy swojej Rusi świętej — mówili — my dla jej dobra Lachów o cara prosimy! Kogoż powołamy innego? Szwedzki królewicz obcy nam z krwi, wiary i mowy. Obrawszy swego, nowe będziemy mieli zatargi, bo inni bojarowie nie uznają nowego cara. Mówić będą: „Dlaczego ten, a nie my?“ Jeden ratunek od „smuty“ — wasza pomoc i wasz królewicz na tronie carów moskiewskich!
Długo słuchał posłów hetman i myślał uparcie, raz po raz rzucając spojrzenie na groźną, zawziętą twarz Lisowskiego, siedzącego w milczeniu, w bezruchu, jak posąg.
Nareszcie pan Chodkiewicz wstał i zaczął żegnać poselstwo.
— Towarzysz podręczny zaprowadzi was do izby gościnnej, a ja tymczasem do króla i królewicza pismo ułożę i gońca bez zwłoki pchnę do Wilna.
Przy tych słowach, pan Lisowski nagle podniósł drapieżną głowę i zimne, przenikliwe źrenice zatopił w oczach hetmana.
Bojarowie, bijąc pokłony, odeszli, poprzedzani przez towarzysza pancernego, a hetman usiadł ponownie i mruknął do pułkownika:
— Pisma nie poślę, bo nic teraz po niem...
Lecz pan Lisowski jeszcze baczniej jął wpatrywać się w oblicze hetmańskie i rzekł dobitnie:
— A ja do nóg gotowem waszej dostojności paść, aby pismo owe, niech będzie bodaj ostatnie, do króla Jegomości i królewicza Władysława napisać zechciał, a mnie, jako gońca, posłał...
Hetman podniósł ramiona, mocno zdumiony.
— Co waści do głowy przyszło?
— Króla chcę widzieć i błagać o mądre i godziwe zakończenie sprawy moskiewskiej, a królewicza zaś skusić rychłym do Kremla wjazdem i koronowaniem na carstwo!... Takie są myśli moje, wasza dostojność...
Pan Chodkiewicz głowę na złożone na stole ręce opuścił i długo milczał.
— Niechże tak będze! — szepnął nareszcie. — Raz jeszcze spróbuję. A może tobie, mości pułkowniku, coś wskórać się uda na dworze królewskim... Przychodź po list za godzinę! Czołem, mości pułkowniku!
Panu Lisowskiemu oczy błysnęły dziką radością, lecz nic nie powiedział. Skłonił się tylko i, dzwoniąc ostrogami, zniknął za drzwiami.
— Hej, tam, który! — zawołał hetman i klasnął w dłonie.
Wbiegł pachołek i stanął przy progu.
— Gońca do mnie! A żywo!
Pan Chodkiewicz zaczął chodzić po komnacie, w palce trzaskał i czoło wysokie tarł. Pismo do króla układał w myślach wierny syn Polski, zamierzając w półszwedzkiem sercu Zygmunta Wazy miłość dla ziemi Piastów i Jagiellonów obudzić.
Stanął przed oknem, w które tłukł i siekł zimny deszcz jesienny.
Słyszał pan Chodkiewicz, że goniec moskiewski wszedł i stanął przy drzwiach, lecz nie oglądał się na niego.
Jakiś lęk, nieznany tej twardej duszy żołnierskiej, dręczył teraz hetmana, niby zła wieszczba, przeczucie dążącej klęski.
Wytrzymał chwilę długą, aż poszedł ku gońcowi, surowy wzrok wbijając w wylękłą twarz Moskala.
— Ktoś zacz? — rzucił krótkie pytanie i brwi groźnie namarszczył.
— Setnik Klim Ustinow z drużyny przybocznej kniazia Dymitra Pożarskiego... z pismem do hetmana — wybełkotał goniec.
— Dawaj! — rzekł Chodkiewicz i, wziąwszy pismo, usiadł tak, żeby setnik mógł go dobrze widzieć, gdy będzie odczytywał słowa kniazia.
Czytał hetman i, chociaż zrywała się w nim burza i szalała rozpacz, żaden muskuł nie drgnął na surowej gniewu twarzy i żaden cień wzruszenia nie przemknął po niej. Wiedział bowiem i czuł Chodkiewicz, że goniec oczu z niego nie spuszcza i usiłuje odczytać, zrozumieć myśli hetmana wrażych Lachów.
Skończył, pieczęć obejrzał uważnie i, podnosząc wzrok na gońca, rzekł spokojnie i poważnie:
— Odpowiedź przyślę ze swoim gońcem do obozu kniaziowego, a ty zaś pozdrowienia ode mnie zawieź kniaziowi Pożarskiemu i powiedz, że już rychło spotkamy się z nim.
— Powtórzę słowo w słowo, jakem słyszał z ust twoich, jaśnie wielmożny gospodinie — odpowiedział setnik i zgiął się w pokłonie, ręką dotykając ziemi.
Cisza zaległa komnatę. Ledwie, ledwie, niby brzęk muchy, dzwoniła ostroga hetmańska, bo pan Chodkiewicz trząsł nogą pod stołem; chrzęściła stalowa koszulka pod skórzaną kurtą Klima Ustinowa.
Hetman rzucił mu woreczek z dukatami i rzekł cicho:
— Możesz odejść!
— Dziękuję za miłościwe słowa! — odezwał się goniec. — A dukatów wziąć nie przystoi mi. Jam nie drużynnik prosty, ino setnik, co nad innymi władzę dzierży w boju. Ostawajcie szczęśliwie, jaśnie wielmożny hetmanie!
— Nie wiedziałem, że macie takich honornych? — rzekł hetman i powstał. — Jeśli tak, to mój koniuszy konia ci w podarek ode mnie da.
— Pokornie dziękuję! — odpowiedział setnik i znowu zgiął się w pokłonie w pas.
Po chwili, cofając się plecami ku drzwiom, opuścił kwaterę hetmańską.
Ledwie z cichym szmerem opadła za nim kotara, pan Chodkiewicz skoczył ku stołowi, niby ranny ryś, porwał za list Pożarskiego, wbił w niego ostry wzrok i czytał bez końca, niby upajając się każdem słowem, lub usiłując zapamiętać je na całe życie.
Kniaź Dymitr Pożarskij pisał słowy grzecznemi i uczciwemi:
— Wielce nam szanowny i z serca szczerego podziwiany hetmanie litewski! Wiadomem nam jest, że wasz król nie myśli o tronie moskiewskich carów, a ludzie nam nie życzliwi, jako to hetman koronny Żółkiewski i inni pany, ku temu go namawiają. Cała Ruś teraz na Lachów powstać gotowa i z Kremlu ich wyżenąć. Ja wiem, że sławny wojak, Aleksander Gąsiewski, bronić się będzie do końca, przeto, nie chcąc krwi przelewu, pismo to wyprawiam do ciebie, hetmanie, Boga prosząc, aby zrozumienie prawdy zesłał do twojej duszy. Ja pozwolę Lachom wyjść z Kremlu spokojnie, unosząc chorągwie, oręż, rannych i chorych i spiży im dostarczę aż do naszej rubieży. Ty zaś, w imieniu króla i stanów, odstąpisz nam Smoleńska, gwałtem i przemocą nam wydartego, i z wojskiem odbieżysz za polską grań. Tedy tylko podpiszemy umowę o długim pokoju, a wasz król pieczęciami swemi ją utwierdzi i toż samo uczyni Michał Fedorowicz, z Bożej Łaski przyszły car Moskiewski, Astrachański, Kazański, Kasimowski i innych dzielnic i włości gospodin, jako że takowego wkrótce czapką Monomachową ozdobimy.
Uderzył hetman pięścią w otwarty list, chciał go podrzeć na drobne kawałki, lecz rzucił znowu na stół, jeszcze raz odczytał i jął chodzić po komnacie wielkiemi krokami, mrucząc do siebie chrapliwie:
— Już czują padło kruki moskiewskie! Już głowy podnoszą i szpony ostrzą... Odwagę miał Pożarskij do mnie takie pismo posłać! O wszystkiem wie, jakby tu w obozie człowieka miał zaufanego i wiernego, co węszy wszędy i słucha bacznem uchem... Boże wielki, do jakiej hańby kazałeś dożyć mi! Dlaczegoż nie zginąłem pod Derptem, Kircholmem i w stu innych bitwach srogich?! O Boże! Boże! Zacóżeś pokarał mnie takową sromotą?!
Hetman szybko krążył po komnacie, za głowę się chwytał i gardło sobie ściskał.
Bał się, że krzyczeć pocznie, wyć, złorzeczyć, bluźnić.
Nareszcie podbiegł do drzwi, kotarę odrzucił i zawołał:
— Pułkownika Lisowskiego duchem do mnie!
— Pan pułkownik w sieni na posłuch oczekuje! — odpowiedział pachołek.
Lisowski natychmiast, jak z ziemi, wyrósł przed hetmanem. Był już gotów do drogi, w opończy i grubych butach. Szablę miał na krótkich rapciach podciągniętą i pistolety za pasem.
— Czytaj, waść, a nie rycz i nie wyj, bo wiem sam, że czas po temu! — szepnął pan Chodkiewicz i ręką na list Pożarskiego wskazał.
Lisowski na łokciach się oparł i pochylił nad listem.
Gdy podniósł głowę, twarz miał bladą i płomienie w ponurych oczach.
— Co rzekniesz? — zapytał hetman.
— Czekam na pismo waszej dostojności do króla! — odpowiedział rycerz, nie podnosząc wzroku.
Hetman ze zdziwieniem spojrzał na niego, lecz nie odezwał się więcej.
Usiadł i zaczął pisać list, płonąc cały i ciężko dysząc.
Skończył i odczytał na głos.
Pan Lisowski nagle padł na kolana i w milczeniu przywarł wargami do dłoni hetmana.
— Z wami żyć i umierać! Święci męczennicy — Żółkiewski, Chodkiewicz, Koniecpolski... Nie zginie przy nich macierz-ziemia!... Nie zblednie honor rycerski!... Żyć i umierać! — szeptał.
A gdy podniósł się, sucha, groźna twarz nie zdradzała już wzruszenia, w oczach tylko migotały ogniki, niby płomyki nad przygasającemi węglami.
Wziął list, schował w zanadrzu kurty skórzanej, zapiął ją szczelnie i z milczącym ukłonem odszedł.
Długo patrzył za nim hetman, potem ręką krzyż w powietrzu nakreślił i rzekł cicho:
— W szczęśliwą godzinę, rycerzu!




  1. Które mogą dopełnić miary cierpliwości.
  2. Poprawić nasz los.
  3. Do końca.
  4. Dusza drży na wspomnienie.
  5. Zbawca ojczyzny, najwyższy wódz.
  6. Wieniec zwycięstwa.
  7. Klęska, hańba, rzecz oburzająca.
  8. Hańba.
  9. Fałszywe oskarżenie.
  10. Niebezpieczeństwo w zwłoce.
  11. Wojna domowa, niesnaski.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.