Litwa (Niewiadomska)/Rycerz
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Litwa |
Pochodzenie | Legendy, podania i obrazki historyczne |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1918 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Niekażdy był rycerzem, kto chodził na wojnę, na tę godność trzeba było wpierw zasłużyć męstwem i wypełnianiem cnót chrześcijańskich. Walecznych i nieustraszonych wojowników, na których imieniu żadna nie ciążyła plama, dopiero uznawano za rycerzy. Pasowanie na rycerza było obrzędem równie uroczystym, jak np. dla króla koronacja.
Każdy człowiek wolny, który pięknymi czynami zasłużył, aby należeć do „świętego zakonu rycerstwa“, mógł dostąpić tego zaszczytu, — choć synowie rycerzy najczęściej już od dziecka otrzymywali odpowiednie do stanu tego wychowanie.
Od 7-go roku życia chłopiec mógł zostać paziem, t. j. służyć na dworze możnego rycerza, głównie w komnatach kobiet, lecz brał także pewien udział w polowaniu z sokołami i innych łatwiejszych zabawach rycerskich.
Gdy skończył lat 14, zwykle zostawał giermkiem. Otrzymywał w kościele podczas nabożeństwa pas i miecz poświęcony, i odtąd mógł nosić pancerz, tarczę, srebrne ostrogi, ale niewolno mu było nakrywać głowy hełmem. Nie służył już kobietom, lecz stawał się nieodstępnym towarzyszem jednego z rycerzy, czuwał nad jego koniem i zbroją, chodził z nim na wojnę i wprawiał się do walki, a w niebezpieczeństwie był obowiązany ratować swego pana.
Dopiero po skończeniu lat 21 mógł być giermek pasowany na rycerza.
Skoro starsi uznali, że dał dostateczne dowody męstwa i roztropności, wyznaczano uroczysty dzień obrzędu, zazwyczaj jakie święto. Przedtem młodzieniec pościł, spowiadał się, a noc ostatnią spędzał na modlitwie, w pustym kościele zamknięty.
Nazajutrz po nabożeństwie, kapłan w kościele zwracał się do niego i zadawał mu różne pytania, aby się przekonać, czy rozumie, jakie obowiązki stan rycerski na niego wkłada. Potem młodzieniec składał publicznie przysięgę, iż odtąd walczyć będzie w obronie wiary, kościoła, monarchy i kraju swego, nie podniesie miecza w sprawie nieuczciwej, — zobowiązywał się bronić wdów, sierot, słabych i pokrzywdzonych, nie kłamać nigdy, — żadnym hańbiącym czynem nie splamić czci rycerskiej, — nie znać trwogi, — nie być okrutnym, — wreszcie spełniać pobożnie przepisy i obrzędy religijne.
Po skończonej przysiędze ubierano go w pancerz, przypinano złote ostrogi, przypasywano miecz do boku, a pasujący go rycerz uderzał płazem miecza po ramieniu i ręką dotykał twarzy, na znak, że odtąd niewolno mu od nikogo znieść takiej obelgi. Kiedy wymówił słowa: „W imię Boga, św. Michała i św. Jerzego pasuję cię na rycerza“, młodzian wstawał, kładł na głowę hełm z pióropuszem, brał tarczę, włócznię i bez pomocy strzemion wskakiwał na rumaka, oczekującego na drodze.
Wtedy rozpoczynały się gonitwy i popisy siłą i zręcznością.
Zwyczaj ten i obrządek powstał podczas wojen krzyżowych, był połączony ściśle z obrzędami religijnymi, i dlatego rycerzami byli wyłącznie chrześcijanie. Poganin mógł być znakomitym wojownikiem, lecz nikt nie mógł od niego wymagać cnót chrześcijańskich ani go przyjmować do „świętego zakonu“.
A jednak wrogowie nawet uznawali, że Kiejstut, jeden z młodszych synów Gedymina, w zupełności zasłużył na imię rycerza.
I rzeczywiście miał on wszystkie rycerskie cnoty, a męstwem i szlachetnością nietylko dorównywał rycerzom chrześcijańskim, ale wielu przewyższał. To też krzyżacy, nienawidząc go z całego serca, mieli dla niego najwyższy szacunek, który okazywali nawet uwięzionemu, a lepsi pomiędzy nimi dawali mu dowody prawdziwej i braterskiej życzliwości.
Życie tego księcia-rycerza płynęło w walce bezustannej, — prawie nie zsiadał z konia, nie zdejmował zbroi. Dziś zwycięzca, jutro bywał pokonany, — dziś pokonany, jutro znów zwyciężał. Nigdy spokoju, nigdy wypoczynku.
Nie mogło być inaczej z takimi sąsiady:
Ledwie śniegi ponikły, pierwszy zanucił skowronek...
Innym krajom skowronek miłość i rozkosz obwieszcza,
Biednej Litwie co roku wróży pożary i rzezie —
Ciągną szeregi krzyżowe niezliczonymi tłumami;
Już od gór zaniemeńskich echo do Kowna zanosi
Wojska mnogiego hałasy, chrzęst broni, rżenia rumaków.
Jak mgła spuszcza się obóz, błonia szeroko zalega.
Tu i owdzie migocą naczelnych proporce,
Jak łyskania przed burzą. Niemcy stanęli na brzegu,
Mosty po Niemnie rzucili. Kowno dokoła obiegli.
Dzień w dzień od taranów walą się mury i baszty,
Noc w noc miny burzące kopią się w ziemi jak krety,
Pod niebiosami ognistym wznosi się bomba polotem,
I jak sokół na ptaki, z góry na dachy uderza.
Kowno w gruzy runęło, — Litwin do Kiejdan uchodzi;
W gruzach runęły Kiejdany, — Litwa po górach i lasach
Broni się. Niemcy dalej ciągną, plądrując i paląc.[1]
(A. Mickiewicz).
A po takim napadzie Kiejstut spieszy z odwetem.
Raz podczas ciemnej nocy uderzył z nienacka na pograniczny zamek Johanisburg i zdobył go po krótkiej walce. Upokorzona, złamana załoga oczekiwała śmierci; — czegóż się spodziewać mogła? Nie oszczędzała w boju napastników, i wielu z nich poległo, — inni mścić się będą.
Pośród płonących pochodni sosnowych wchodzi zwycięzca na czele swych szyków do zdobytego grodu.
— Śmierć Krzyżakom! łupieżcom! — wołają Litwini, uniesieni trjumfem, pomni na śmierć braci, na wszystkie krzywdy. — Biada pokonanym!
Wtem występuje starzec, okryty bliznami, ranny w ostatniej walce, i staje przed księciem. To komtur Otto, dowódca załogi.
Odrzucił pancerz, nagą pierś odsłania.
— Zabij mię — rzecze — bom twój wróg, dowódca, — przebacz tym, co pełnili tylko me rozkazy!
Kiejstut spojrzał na starca, na swoją drużynę, — milczał przez chwilę.
— Litwin pokonanego wroga nie dobija, nieprawdaż, bracia-towarzysze moi? — Idź wolno. — Czterech ludzi zabrać ci pozwalam, boś ranny i potrzebujesz opieki. — Nie przyszliśmy mordować, — nikt węcej[2] nie zginie.
W ciągłych zapasach Kiejstut kilkakrotnie wpadał w moc nieprzyjaciół, był więźniem krzyżackim.
Wówczas dziękczynne odprawiano modły, w Malborgu brzmiały dzwony i śpiewy w kościołach, trjumfuje mistrz wielki, radość i trjumf w Zakonie: największy wróg w ich mocy. Litwa bez obrony.
A Kiejstut w lochu ciemnym, w bezpiecznej warowni, pod silną strażą, zda się — ukryty przed światem.
Załamał ręce, zwiesił ponure oblicze: — taką moc czuje w sobie, taką moc olbrzyma, — ale nie zburzy tych murów kamiennych, zamknięty — zginie. A tam sił tak trzeba!
Witold... Cóż Witold pocznie? Ziemie krzyżackie rozległe, skąd pozna, w którym zamku szukać ojca?
A te mury tak grube, okno tak wysoko, promyk słońca nawet nie trafi do lochu. Umrzeć tu trzeba.
Drzwi skrzypnęły cicho, — mnich wchodzi w kapturze. Pochwalił Boga i stanął u progu, na więźnia patrzy.
Kiejstut rozpogodził czoło: wróg na niem troski nigdy nie wyczyta. Zmierzył go dumnym wzrokiem, zaciął usta, milczy.
Jeśli tu przyszedł cieszyć się jego rozpaczą, skarg może słuchać, lub szydzić z niemocy — znajdzie go w stal zakutym.
— Witam cię, w imię Boga — powtórzył mnich cicho.
— Czego ode mnie żądasz?
— Przyszedłem dać ci wolność.
Kiejstut spojrzał chmurnie, gniew pohamował.
— Nie przystoi ci, starcze, urągać bezbronnemu.
— Przyszedłem cię uwolnić.
Kiejstut powstał z łoża.
— Daczego[3] szydzisz ze mnie? — zawołał gwałtownie. — Krzyżak wraca mi wolność?! Czy nie wiesz, kto jestem? Czy myślisz, że przez wdzięczność oddam ci pół Litwy? Przymierzem się skrępuję? Wyrzeknę się walki? — Nie, — taka wolność nie dla mnie, Krzyżaku. Póki tchu w piersi, walczyć z wami będę!
— Przyszedłem cię uwolnić — powtórzył mnich znowu spokojnie i łagodnie.
— Dlaczego!
— Aby duszę twoją pozyskać dla Boga. — Abyś wiedział, co znaczy chrześcijanin. Abyś uwierzył, że i w Zakonie są tacy, co umieją przebaczać, kochać nawet wroga, gdy na to zasługuje, i czynić dobrze, pełniąc wolę Pana swego, Zbawiciela, Chrystusa.
— Czy myślisz, że chrzest przyjmę? Mendog się przekonał, co to znaczy chrzest od was.
— Chrześcijaninem jesteś, Kiejstucie, choć dotąd woda zbawienia czoła twego nie polała. Tyś rycerz chrześcijański, i oby między nami takich było więcej. Walczysz, spełniając obowiązek księcia, bronisz swej ziemi i swojego ludu, musisz być wrogiem naszym; — ale wspomnij, ilu mordercom ludu swego przebaczyłeś. Bóg to liczy, Kiejstucie. Wspomnij starców i dzieci, uwolnione z więzów kobiety, któreś zawsze osłaniał opieką, Surbacha, ziemi twojej srogiego najeźdźcę, któregoś nie pozwolił spalić na ofiarę bogom, — wspomnij Ottona i jego załogę, tysiące innych. — Rycerzu chrześcijański, ja cię błogosławię w imieniu Boga mego! — Wolnyś, Kiejstucie. Bierz mój płaszcz i kaptur, oto masz listy, koń czeka przed bramą, na korytarzu Litwin, wierny sługa. Straż cię przepuści: jedziesz do Malborga, listy wieziesz do mistrza. Jedź w pokoju.
A Kiejstut słucha, nie wierzy,
Na szyję padnie komtura:
— Miecza daj, miecza na drogę!
Bez miecza jechać nie mogę,
Jak ptak bez skrzydeł ulecieć.
Miecza na drogę, komturze!
(J. I. Kraszewski).
I wrócił Kiejstut nad Trockie jezioro i znowu zwołał wojenną drużynę, aby oznajmić wrogom, że jest wolny, że czuwa!