<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mały lord
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Julia Zaleska
Ilustrator Reginald Bathurst Birch
Tytuł orygin. Little Lord Fauntleroy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIV.

Dnia pewnego, wkrótce po ukończeniu robót w Zaułku, wielki obiad proszony odbył się na zamku Dorincourt. Już oddawna nie bywało tam żadnych przyjęć podobnych, ale teraz lady Lorridale, jedyna siostra hrabiego, przybyła do niego wraz z mężem w odwiedziny. Zdarzenie to wywołało w całej wiosce wrażenie ogromne, dzwonek u drzwi sklepiku miss Diblet nie ucichał prawie od rana do wieczora.. Było też czemu się dziwić, bo lady Lorridale od czasu wyjścia swego za mąż, to jest od lat trzydziestu kilku, nie przyjeżdżała ani razu do brata. Była to sędziwa pani o postawie okazałej, o włosach białych, jak mleko, i policzkach rumianych, pomimo podeszłego wieku. Dobra, zarówno jak piękna, lady Lorridale nigdy postępowania brata nie pochwalała, a że była śmiała i prawdomówna, nieraz mu to powiedziała z całą otwartością. Ztąd wynikły spory i nieporozumienia pomiędzy rodzeństwem, a siostra widząc, że uporu hrabiego nie przełamie, zerwała z nim wszelkie stosunki i nie widywali się przez długie lata.
Lady Lorridale dowiadywała się od obcych osób, co się działo w domu brata, a to nie zachęcało jej wcale do zbliżenia się z nim i jego rodziną. O dwóch starszych synach hrabiego dochodziły jej uszu wieści jaknajgorsze, wiedziała, że wdali się w złe towarzystwo i prowadzili życie niegodne wysokiego swego stanowiska. Wiedziała także, iż głównym tego powodem było zaniedbanie, brak troskliwości ojca, który myślał tylko o sobie i swoich przyjemnościach, o dzieci zaś niedbał zupełnie.
Dnia pewnego przybył do zamku Lorridale młodzieniec ośmnastoletni i przedstawił się jako Cedryk Errol, najmłodszy syn hrabiego Dorincourt. Będąc przypadkowym sposobem w sąsiedztwie, nie chciał minąć, jak mówił, cioci Kostusi, o której matka za życia wspominała mu nieraz. Lady Lorridale wzruszona była niezmiernie na widok pięknego młodzieńca, zatrzymała go u siebie na cały tydzień, traktowała z największą czułością, najserdeczniejsze okazywała przywiązanie. Podobał jej się ten synowiec, nietylko z miłej powierzchowności, gdyż Cedryk Errol był roztropny, dobry i pełen uczuć szlachetnych. Żegnając go, prosiła szczerze, aby o niej pamiętał i odwiedził ją wkrótce powtórnie. Nie przyszło jednak do tego; hrabia wyłajał syna za to, że bez pozwolenia jego był u ciotki i zabronił powtórzenia odwiedzin. Ale lady Lorridale nie zapomniała nigdy o tym miłym, serdecznym chłopcu, a chociaż nie pochwalała małżeństwa jego z Amerykanką, bo była także pewna, że się ożenił z kobietą bez wychowania, wpadła jednak w gniew okropny na brata, gdy ten wyrzekł się syna i zabronił mu wracać do rodzinnego domu i do ojczyzny. Potem znów doszła do niej wieść o śmierci kapitana Errola, a następnie dwóch starszych jego braci. Nakoniec dowiedziała się o przybyciu z Ameryki małego chłopczyka, na którego spadał teraz tytuł lorda Fautleroya.
— Jeżeli poto brat mój sprowadził to dziecko — mówiła do męża — aby je tak źle wychować, jak swoje własne, to mu niewielką łaskę zrobi. Chyba, że ma rozsądną i energiczną matkę, a ta czuwać nad nim będzie.
Lecz gdy jej powiedziano, że hrabia rozłączył małego Cedryka z matką, nie miała słów na wyrażenie oburzenia swego.
— A, tego już zanadto! — zawołała — żeby dziecko w tym wieku wydrzeć matce i zamknąć z człowiekiem takim, jak mój braciszek! Będzie się pastwił nad chłopcem, albo go popsuje nierozsądkiem. W każdym razie z tego wychowania muszą wyniknąć skutki najsmutniejsze. Mam ochotę napisać do brata, gdybym wiedziała, że to się na co przyda...
— Na nic się nie przyda, moja droga — odparł małżonek jej, sir Harry Lorridale.
— To pewna; zanadto dobrze znam hrabiego, dostojnego mego brata, ażebym nie rozumiała, że niema żadnej rady. Ale to jest oburzające.
I w innych zamkach sąsiednich słyszano o małym lordzie. Wieści o tem, co się działo w posiadłościach starego hrabiego od czasu przybycia jego wnuka z Ameryki, przeszły prędko z pod nizkich strzech dzierżawców do mieszkań magnatów okolicznych. Opowiadano wszędzie o piękności chłopczyka, o sercu jego poczciwem i wielkim wpływie, jaki wywierał na dziadka. Rozmawiano o nim w pańskich salonach, tak samo jak i w ubogich domkach. Panie ubolewały nad młodą matką, którą rozłączono z jedynem dzieckiem, a panowie, znający dobrze nieludzkie postępowanie hrabiego z ubogą ludnością, mieszkającą w jego dobrach, pokładali się od śmiechu, gdy opowiadano o uwielbieniu małego lorda dla cnót i dobroci dziadka. Sir William, jeden z bogatych właścicieli okolicznych, spotkał raz sędziwego hrabiego, jadącego konno w towarzystwie wnuka. Zatrzymał się i powitał sąsiada, winszując mu polepszenia zdrowia: podagry nie znać było na nim wcale.
— Pysznie wyglądał, a z jaką dumą przedstawiał mi wnuka — mówił sir William, opowiadając o tem spotkaniu — i niedziw, bo nie widziałem w życiu urodziwszego chłopca. Siedział na koniku prosto, jak struna, a tak śmiało, jak stary jeździec.
Lady Lorridale słuchała tego wszystkiego z ciekawością coraz to większą. Dowiedziała się także o sprawie Hugona, o kulawym chłopcu, wreszcie o przebudowaniu domów w Zaułku i o wielu innych szczegółach z życia małego lorda i gwałtowną miała ochotę zobaczyć dziecko, o którem takie cuda opowiadano. Właśnie gdy łamała głowę nad tem, jakimby sposobem mogła to pragnienie zaspokoić, ku wielkiemu podziwieniu swojemu, otrzymała od dostojnego brata list bardzo uprzejmy z zaproszeniem, aby zechciała przybyć do niego wraz z mężem na dni kilka.
— A to rzecz niesłychana! — zawołała — powiadają, że to dziecię cudów dokazuje, zaczynam i ja w to wierzyć. Mój brat, jak ludzie utrzymują, rozkochał się w tym wnuku, cieszy się nim i pyszni, zapewne chce się i przed nami pochwalić swoim ulubieńcem.
Przyjęła tedy zaproszenie i pojechała z mężem do Dorincourt. Przybyli do zamku przed wieczorem, służba poprowadziła ich natychmiast do przeznaczonych dla nich pokojów gościnnych. Lady Lorridale przebrała się na obiad i zeszła do salonu. Hrabia wyszedł na jej spotkanie, przy nim szedł znany nam chłopczyna w czarnym aksamitnym stroju z dużym kołnierzem koronkowym. Gdy piękny ten chłopczyk zwrócił na nowoprzybyłą duże, ciemne oczy, nie mogła powstrzymać okrzyku zachwycenia i radości.
— A więc to on, Edwardzie? — rzekła do brata, uścisnąwszy jego rękę na powitanie — to ten chłopaczek, o którym tyle słyszałam?
— Tak, Konstancyo — odpowiedział hrabia z zadowoleniem — to jest lord Fautleroy — a zwracając się do Cedryka, dodał — to ciotka twoja, przywitaj ją.
— Jak się ma ciocia — rzekł chłopczyk, wyciągając rączkę do sędziwej pani ze zwykłym swoim wdzięcznym uśmiechem.
Lady Lorridale potrzymała przez chwilę tę małą rączkę w swoich dłoniach, patrząc tkliwie w oczy dziecka, wreszcie wzięła je w objęcia i serdecznie, pokilkakrotnie uściskała.
— Nazywaj mnie ciocią Kostusią, chłopaczku mój miły — rzekła — ja bardzo kochałam twego ojca, a tyś podobny do niego zupełnie.
— Doprawdy? — zawołał Cedryk z radością — ja się tak cieszę, jak mi kto powie, że jestem podobny do tatki, bo jego wszyscy kochali, choć nikt zapewne nie kochał go tak, jak Kochańcia. Dziękuję... cioci Kostusi — ostatnie wyrazy wymówił nieśmiało, po chwili wahania.
Lady Lorridale nie mogła się nim nacieszyć, pieściła go i ściskała raz po raz, zaprzyjaźnili się bardzo prędko.
— Nie wyobrażałam sobie — powiedziała później do brata, gdy znaleźli się sami po obiedzie — że to takie roztropne i miłe dziecko. Szczerze ci winszuję, Edwardzie, nie mogłeś godniejszego znaleźć spadkobiercy.
— W rzeczy samej — odpowiedział hrabia — chłopiec jest godny swojego stanowiska. Trzeba ci wiedzieć, że jesteśmy z sobą w jaknajlepszych stosunkach, on mnie ma za filantropa i dobroczyńcę ludzkości; cóż ty na to? A muszę ci wyznać, Konstancyo, nie ukryłoby się to zresztą przed tobą, muszę ci wyznać, że słabość mam do niego.
— Cóż matka jego o tem wszystkiem mówi i jakie ona ma o tobie wyobrażenie? — spytała lady Lorridale ze zwykłą swoją otwartością.
— Nie pytam jej o to — odparł hrabia sucho.
— Otóż ja ci powiem szczerze, Edwardzie, że nie pochwalam twojego postępowania. Co do mnie, jutro odwiedzę biedną samotnicę i będę się starała przyjaźń jej pozyskać. Słyszałam bardzo wiele dobrego o tej młodej kobiecie i pewna jestem, że dziecko zawdzięcza jej wszystkie swoje przymioty. Doszły aż do nas wieści, że ubodzy twoi dzierżawcy ją uwielbiają.
— Więcej jeszcze uwielbiają tego malca, — rzekł hrabia, wskazując Cedryka, który bawił się z Dugalem na drugim końcu salonu — co się tyczy jego matki, możesz się z nią przyjaźnić, jeśli masz ochotę, nic mi to nie szkodzi. Niebrzydka z niej kobiecina i rad jestem, że uroda matki przeszła na dziecko. Wdzięczny ci nawet będę, jeżeli ją zechcesz odwiedzić, tylko odemnie nie wymagaj, żebym ją przyjmował u siebie, bo na to nigdy się nie zgodzę.
Lady Lorridale powtórzyła później tę rozmowę mężowi i rzekła na zakończenie:
— Chociaż jej widzieć nie chce i niechętnie się o niej wyraża, odgadłam jednak, że nie ma on takiej nienawiści do synowej, jaką udaje i wmawia w siebie. Rzeczywiście ogromną zmianę widzę w dostojnym moim braciszku. Dziwne to są rzeczy, trudne do uwierzenia, ale nic innego, tylko przywiązanie do tego dziecka taki wpływ na nim wywarło, cudu prawdziwie dokazało. A czy uważałeś, jak ten chłopaczek jego kocha? Z jaką czułością do niego się przytula, rączkę opiera na jego kolanie. Nigdy żaden z synów nie śmiał zbliżyć się do tego srogiego ojca, ani spojrzeć mu w oczy.
Dnia następnego lady Lorridale odwiedziła matkę Cedryka, po powrocie rzekła do hrabiego:
— Nie masz wyobrażenia, Edwardzie, co to za miła kobieta, ile ma wdzięku w wejrzeniu, w mowie. Nietylko urodę swoję przekazała dziecku, ona przelała w nie także swoję duszę i serce, i bardzo, bardzo źle robisz, że pozbawiasz Cedryka takiej opieki. Jej miejsce tu na zamku. Tymczasem zaproszę ją do siebie.
— Sądzisz, że ona pojedzie, rozstanie się z dzieckiem?
— Zabiorę i dziecko z nią razem — mówiła śmiejąc się lady Lorridale, ale wiedziała doskonale, że i hrabia nie rozstałby się za nic z wnukiem. Codzień jaśniej i wyraźniej widziała, jak głębokie było przywiązanie starca do tego chłopczyka i jak ten nawzajem szczerze pokochał dziadka, upatrując w nim w najlepszej wierze wszelkie doskonałości.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Maria Julia Zaleska.