<<< Dane tekstu >>>
Autor Frances Hodgson Burnett
Tytuł Mały lord
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1889
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Maria Julia Zaleska
Ilustrator Reginald Bathurst Birch
Tytuł orygin. Little Lord Fauntleroy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XXIII.

Wiadomość o przebudowaniu Zaułka rozniosła się szybko po okolicznych wioskach i doszła do poblizkiego miasteczka. Z początku wierzyć nie chciano, było to coś tak nieprawdopodobnego, hrabia powszechnie był znany, nigdy w ciągu długiego swego życia nie podejmował on kosztów żadnych dla poprawienia losu ubogich swoich dzierżawców; odnowienie tych mieszkań nie mogło mu przynieść natychmiastowych zysków, zakrawało to na czyn miłosierny, coś całkowicie sprzecznego z zasadami hrabiego. Niedziw, że wiele osób nie dawało wiary pogłoskom.
Ale gdy liczna gromada robotników przybyła do Zaułka i zabrała się do dzieła, rozbierając do szczętu nędzne domki, musiano przecież uwierzyć rzeczywistości. Newick nie omieszkał powtórzyć słów hrabiego, że to był pomysł lorda spadkobiercy, zrozumiano wówczas, zkąd pochodziło to nowe dobrodziejstwo i w sercach biedaków, którzy korzystać z niego mieli, zbudziło się gorące uczucie wdzięczności dla Cedryka i jego matki. Zdziwiłby się chłopczyk niezmiernie, gdyby był wiedział, z jakiem uwielbieniem mówiono o nim w mieszkaniach dzierżawców, ile błogosławieństw spływało na jego główkę. Ale jemu nawet na myśl nigdy nic podobnego nie przyszło; uczyniwszy swoje, nie wątpił, że wszystko to było dziełem wspaniałomyślności dziadka.
Życie jego upływało spokojnie i szczęśliwie. Bawił się w parku, gonił króliki, odpoczywał na trawie w cieniu drzew rozłożystych lub na kobiercu w bibliotece, przejeżdżał się konno i powozem. Naukę systematyczną miał rozpocząć po ukończeniu lat dziesięciu, tymczasem wykształcenie jego umysłowe polegało głównie na czytaniu i opowiadaniu tego, co przeczytał, dziadkowi i matce. Pisywał długie listy do dawnych przyjaciół, do pana Hobbes’a i Dicka, otrzymywał odpowiedzi od nich, a zawsze się tem cieszył niezmiernie. Ile razy ukazywał się w jakiej wiosce, mieszkańcy napotykani po drodze zdejmowali kapelusze i z uśmiechem przychylności go witali, lecz on wyobrażał sobie zawsze, że witano tak dziadka, który mu towarzyszył i mówił do niego:
— Jak też tu wszyscy dziadunia kochają! Taką radość widać na twarzach, gdzie tylko się dziadunio pokaże. Mam nadzieję, że i mnie tak kochać będą, to musi być bardzo przyjemnie.
I pysznił się tem w duszy, że jest wnukiem człowieka tak uwielbianego powszechnie. Gdy rozpoczęto budowę nowych domów w Zaułku, hrabia często w tę stronę się zwracał podczas przejażdżek swych z wnukiem i oglądali roboty. Cedryk przypatrywał się wszystkiemu z największem zajęciem. Zazwyczaj zsiadał z konia, zbliżał się do robotników, zapoznawał się z nimi, rozpytywał ich ciekawie o rozmaite szczegóły, porównywał sposoby budowania z temi, które w Ameryce widywał, czynił swoje uwagi i spostrzeżenia, potem dzielił się niemi z dziadkiem.
— Zawsze lubiłem wiedzieć dokładnie, jak się każda rzecz robi — mówił — dobrze jest znać się na wszystkiem.
Po odejściu chłopczyka, robotnicy rozmawiali o nim pomiędzy sobą, powtarzali każde jego słowo, nigdy jednak nikt z dziecinnych tych uwag nie szydził; wszyscy go kochali, witali z radością, lubili słyszeć głos jego, lubili widzieć przed sobą ładnego chłopaczka z rączkami w kieszeniach, mówiącego z taką powagą i roztropnością.
— Takiego dziecka niema drugiego na świecie — mówił jeden do drugiego — bo to rozumne, śmiałe, a dumy w niem ani śladu.
Powróciwszy wieczorem do domu, każdy opowiadał żonie i dzieciom o małym lordzie, kobiety powtarzały znajomym to, co usłyszały, i tym sposobem Cedryk stał się przedmiotem rozmów wszystkich mieszkańców okolicznych; powtarzano o nim mnóstwo anegdotek mniej lub więcej prawdziwych, a na to jedno zgadzano się powszechnie, że stary hrabia natrafił w końcu na kogoś, co potrafił wzruszyć niedostępne, nieczułe jego serce.
Nikt jednak nie wyobrażał sobie, aby to serce tak dalece dało się opanować nowemu uczuciu. Starzec z dniem każdym przywiązywał się więcej do jedynej istoty, która mu zaufała, kochał wnuka gorąco i nie ukrywał się z tem, ani przed sobą, ani przed innymi. Pragnął teraz żyć dłużej, doczekać chwili, gdy Cedryk urośnie na pięknego, dorodnego młodzieńca, zachowując te przymioty, które mu jednały wszystkie serca. Nieraz wieczorem, gdy spoglądał na chłopczyka, leżącego zwyczajem swoim na miękkim kobiercu przed kominkiem i pogrążonego w czytaniu grubej jakiejś księgi, blada twarz starca ożywiała się rumieńcem, w oczach jego zapalały się dziwne blaski:
— To dziecko mogłoby świat podbić — mówił sobie w duszy.
Nie wynurzał się z uczuciami swemi przed nikim, lecz każdy w domu widział, że nie mógł się obejść bez wnuka. Radby był nieustannie mieć go przy sobie, wypogadzał się widocznie na jego widok; gdy chłopczyk siedział u stołu na wysokiem krześle naprzeciwko dziadka, gdy w bibliotece chodził z kąta w kąt lub sadowił się na kobiercu, gdy przejeżdżali się razem, hrabia wyglądał zadowolony i dawna zmarszczka znikała mu z czoła.
— Pamięta dziadunio naszę rozmowę u stołu pierwszego dnia po moim przyjeździe? — rzekł raz Cedryk, podnosząc oczy od książki — ja mówiłem, że pewnie obaj w zgodzie żyć będziemy w tym ogromnym domu. I trudno być w lepszej zgodzie, nieprawdaż?
— Prawda — odpowiedział hrabia — dobrze nam bardzo we dwóch. Pójdź tu do mnie.
Cedryk zerwał się z kobierca i stanął przy fotelu dziadka.
— Czy ci nic nie brakuje? czy nie pragnąłbyś czego? mów — pytał hrabia, wpatrując się w chłopczyka. Ciemne oczy dziecka podniosły się na niego z wyrazem błagania i niepokoju.
— O, pragnąłbym... jednej tylko rzeczy.
— Czegoż to?
— Żeby Kochańcia tu była.
Hrabia brwi namarszczył.
— Widujesz ją codziennie — rzekł — czy to nie dosyć?
— Dawniej widywałem ją ciągle przy sobie. Wieczorem ściskała mnie na dobranoc, gdym już leżał w łóżku, z rana toż samo, jak tylko oczy otworzyłem. Mogliśmy mówić z sobą, kiedy się nam podobało, nie czekając pewnej godziny.
Oczy dziadka i wnuka spotkały się z sobą, obaj milczeli przez chwilę, hrabia wreszcie przemówił, marszcząc posępniej jeszcze brwi siwe.
— Nigdyż nie zapomnisz o matce?
— Nigdy! — zawołał chłopczyk — tak jak i ona nie zapomni o mnie. Jabym teraz i o dziaduniu nigdy nie zapomniał, a gdybyśmy się rozstać musieli, tobym bardzo tęsknił.
— Na honor! — wykrzyknął hrabia, rozpogodzonym wzrokiem patrząc na niego — ja ci wierzę, chłopcze.
Dziwna ta zazdrość coraz więcej dręczyła hrabiego. Kochał wnuka i chciałby był serce jego wyłącznie posiadać, a miłość dziecka do matki draźniła go i gniewała. Tu jednak, czuł to i rozumiał doskonale, władza jego ustawała zupełnie, tej duszy niewinnej, serca nieskażonego, nic nie mogło skusić ani odmienić.
Wkrótce jednak miały nastąpić nowe i ważne wypadki, które wpłynęły potężnie na zmianę uczuć hrabiego dla synowej; wypadki te spadły nagle i niespodziewanie, przerywając spokój mieszkańców zamku, a dla hrabiego w grzesznem jego zaślepieniu stały się najskuteczniejszą przestrogą.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Frances Hodgson Burnett i tłumacza: Maria Julia Zaleska.