Macocha (de Montépin, 1931)/Tom I/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Macocha
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1931
Druk Sz. Sikora
Miejsce wyd. Warszawa — Kraków — Lwów
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Marâtre
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Dowiedzieliśmy się, że przyjaciel Gastona Dauberive, miał na imię Paweł, nazwisko zaś jego było Gaussin.
Opuściwszy mieszkanie rzeźbiarza, udał się na ulicę św. Marka, gdzie na piątem piętrze zajmował mały pokoik, jak najskromniej umeblowany. Zaopatrzywszy się w potrzebne papiery, poszedł do lombardu zastawić zegarek rzeźbiarza. Otrzymawszy zań sto pięć franków, wyjechał tego jeszcze wieczoru do Joigny.
Ale wróćmy do Gastona Dauberive. Młody artysta niezaprzeczenie wielki miał talent, był pełen zapału i oryginalności, ale zbyt wielka liczba pracowników na tem polu, większa, aniżeli na jakiemkolwiek bądź innem, utrudniała bardzo zbyt prac, nawet po cenie najumiarkowańszej.
Stąd też pochodziła skłonność jego do lenistwa.
— Po cóż ja mam pracować — myślał — kiedy prócz wydatków i zmęczenia, innej nie mam korzyści? — I zamiast brać się do pracy, siadał z krótką fajeczką na sofie i marzył, albo z papierosem w ustach wychodząc na spacer, ścigał ładne dziewczęta.
Będąc wybitnym uczniem szkoły sztuk pięknych, marzył o sławie i zaszczytach; zdawało mu się, iż wkrótce zyska rozgłośne nazwisko, a z niem i majątek. Rzeczywistość jednak przyniosła mu rozczarowanie.
Zamówienia korzystne dostawały się nie początkującym artystom, ale tym, co już głośnie nosili nazwiska. A tu potrzeba było żyć. Mająteczek, który młody artysta posiadał, był zbyt mały, ażeby mu wystarczał, zmuszonym był więc przyjmować roboty, nie mogące dać mu rozgłosu. Zarabiał tylko tyle, że mu wystarczało na opłacenie komornego i na bardzo skromne utrzymanie. Życie hałaśliwe, nużące niektórych jego kolegów, nie nęciło go. Wstrętne były dla niego awantury i nocne orgje, z których się wychodzi zniszczonym fizycznie i moralnie. Jak wszyscy młodzi ludzie, miewał wiele miłostek przelotnych, nigdy w nich przecież nie doszedł aż do utraty poczucia własnej godności. Jego usposobienie artystyczne i dusza przejęta ideałem, domagały się miłości rzeczywistej, czystej a wyobraźnia oddawna utworzyła idealny typ kobiety, mogący jedynie zawładnąć w całości jego sercem. Otóż ten typ wymarzony, znalazł teraz w postaci młodej blondynki z niebieskiemi oczyma, podpatrywanej od trzech dni w oknie przy ulicy Bochard-de-Saron. Pokochał też ją całą siłą swej duszy i całą namiętnością, w której się pogrążył i którą się upajał z rozkoszą.
Zaledwie Paweł Gaussin opuścił pracownię, Gaston gorączkowo wziął się do pracy, czerpiąc natchnienie w widoku postaci, która znowu ukazała się w oknie. Ale kilka słów przyjaciela utkwiły w jego umyśle, i pomimo zajęcia wywoływały oderwane uwagi.
— Paweł ma rację — mówił do siebie — powinienem zasięgnąć o niej wiadomości... Na cóż się przyda kochać, jeżeli miłość moja nie może mieć widoków... jeżeli ma napotkać przeszkody nie do przebycia? Przeszkody! — dodał po chwili milczenia — czyż są takie, których by nie można zwyciężyć? Człowiek kochający prawdziwie, łamie je... jeżeli je spotkam, czuję w sobie dość siły do walki. Ale potrzeba najprzód upewnić się, że mogę mieć nadzieję wzajemności,.. Lecz kto ona jest? muszę się dowiedzieć i to niezwłocznie... nie potrzebuję do tego pomocy Pawła... zapytam się sam i to natychmiast.
I młody rzeźbiarz wstając od stołu, spojrzał w okno, w którem jego ubóstwiony model pozował mu bezwiednie, lecz ze zdziwieniem spostrzegł po raz pierwszy tuż obok swego ideału kobietę drugą, mogącą mieć około lat czterdziestu.
— Kto to może być? — szeptał, wpatrując się jej z uwagą. — Nie obca, która przyszła z wizytą, bo niema na głowie żadnego ubrania. A więc chyba matka... rzeczywiście nawet podobna... ale znowu wygląda tak młodo, że może być nawet starszą siostrą. Dlaczego ja przedtem nigdy jej nie widziałem? Ach, młodsza podnosi się i obie oddalają się od okna.., wychodzą z pokoju. Ta matka czy siostra starsza, jakkolwiek jest piękną, jednak mi się nie podoba... twarz surowa, postawa dumna, oczy jakieś złośliwe.
Gaston wpatrywał się jeszcze w okno, gdy spostrzegł znowu młodszą blondynkę w kapeluszu na głowie i ubraną do wyjścia.
— Wychodzi i zdaje się sama... A gdybym poszedł za nią?...
I rozmawiając z samym sobą, Gaston odszedł od okna i skierował się do pokoju sypialnego, by zmienić ubranie. W tej chwili dźwięk dzwonka u drzwi przedpokoju wstrzymał go u progu.
— Żeby go djabli wzięli — powiedział ze złością — w czas wybrał się ktoś z wizytą!
Poszedł jednak otworzyć.
Gościem, który tak niespodziewanie przeszkodził mu spełnić powzięte postanowienie, był mężczyzna lat niezdecydowanych, bliższy przecież drugiej niż pierwszej młodości, ubrany bardzo starannie lecz czarno, ogolony skrupulatnie, w białym krawacie i z wstążeczką legji honorowej. Artysta wziął go za urzędnika sądowego.
— Musiał zapewne omylić się — myślał, witając go — nie mam przecież żadnych stosunków z sądem.
— Czy z panem Gastonem Dauberive mam przyjemność mówić? — zapytał przybyły.
— Tak jest...
— Może mi pan udzielić kilka chwil rozmowy?
— Raczy pan wejść — odpowiedział Gaston, usuwając się i wprowadzając gościa do przedpokoju. — Służę panu.
— Przyszedłem prosić pana o podjęcie się pewnej pracy.
— Czy rzeźbiarskiej?
— Tak jest.
— W takim razie raczy pan wejść do pracowni — odrzekł artysta, podnosząc portjerę, zasłaniającą wejście do drugiego pokoju.
Przybyły przestąpił próg, i ciekawem okien zaczął rozglądać się po pracowni. Gaston pospiesznie zbliżył się do rozpoczętego biustu i nakrył go płótnem.
— Raczy pan spocząć — rzekł, wskazując fotel.
— Wiem — rzekł nieznajomy — jak drogi jest czas dla artysty, nie będę też go panu zabierać i przystępuję do rzeczy. Ale nim wypowiem cel mego przybycia, pragnąłbym uczynić jedno pytanie.
— Owszem.
— Czy to pan robił biust hrabiny de Preval Beaulieu?
— Tak, ja go robiłem.
— Szczerze więc panu winszuję. Posiada pan wielki talent. Podobieństwo bardzo dokładne i wykonanie zasługuje na największe pochwały. Masz pan przed sobą przyszłość świetną.
— Pan zbyt pochlebnie sądzi — przerwał Gaston, przyjemnie połechtany temi pochwałami.
— Jestem tylko sprawiedliwym. A teraz przystępuję do celu mojej wizyty. Zresztą pan już zapewne domyśla się, o jakiego rodzaju pracę chcę prosić.
— Zapewne o biust? — odrzekł Gaston.
— Tak, a raczej o posąg w połowie wielkości naturalnej.
— Osoby pańskiej?
— Nie, osoby, która mi była bardzo drogą, a którą utraciłem — odpowiedział przybyły ze wzruszeniem.
— Czy mam przez to rozumieć, że osoba ta nie żyje? — zapytał rzeźbiarz.
— Tak jakby nie istniała...
— W takim razie jakież wskazówki mieć będę w mojej pracy?
— Sądziłem, że fotografja i obraz olejny będę dostateczne.
— Zapewne, że będą wielką pomocą, niełatwo jednak przyjdzie przezwyciężyć trudności.
— Musimy je zwalczyć.
— Będę się starać, ale nie mogę być pewnym zupełnego powodzenia tak, jak byłbym nim, widząc model przed sobą.
— To zbyt wielka skromność. Talent tak wielki jak pański, przezwycięża wszelkie przeszkody.
— Pan ma zbyt pochlebne o mnie przekonanie... zresztą uczynię wszystko, by nie okazać się niegodnym pańskiego zaufania.
Nieznajomy sięgnął ręką do kieszeni i wyjął teczkę, w której pokazał fotografję formatu gabinetowego.
— Oto jest portret osoby, której pragnąłbym mieć posąg.
— Odbitka doskonała — rzekł Gaston — i zdaje się, powinna być podobną.
— Najzupełniej... jak żywa! Otóż, ona dla pana wskazówką dostateczną?
— Lepszą, niż przypuszczałem.
— Zresztą, jeżeli to panu nie wystarczy, mogę przysłać portret olejny wielkości naturalnej.
— Być może że się przyda.
— Czy mam go przysłać do pana?
— Pragnąłbym najprzód zobaczyć go.
— Bardzo łatwo, zechce pan tylko przybyć do mnie. Oto moja karta.
I nieznajomy wręczył swój bilet wizytowy, na którym artysta wyczytał napis: René de Lorbac. Profesor medycyny uniwersytetu paryskiego. Ulica Linné nr. 15-ty.
Gaston, przeczytawszy adres, rzekł:
— Będę miał zaszczyt złożyć moje uszanowanie.
— Będzie mi bardzo przyjemnie... Więc pan przyjmuje pracę, o którą pana proszę?
— Tak, przyjmuję.
— Kiedyż pan rozpocznie?
— Od jutra.
— A kiedy może pan ją ukończyć?
— To zależy od okoliczności. Czy ma pan termin oznaczony?
— Muszę pana objaśnić, że na cmentarzu Montparnasse kazałem budować grób familijny. Posąg postawiony będzie na piedestale, którego rysunek panu wręczę. A ponieważ odkrycie pomnika odbędzie się w styczniu, pragnąłbym, ażeby i statua była gotową w tym czasie.
— Zaledwie trzy miesiące! — zawołał Gaston przestraszony.
— Będziesz pan pracować bez przerwy.
— Zapewne, że niema czasu do stracenia.
— A więc przyrzeka mi pan stanowczo?
— Ha... przyrzekam.
— I dotrzyma pan słowa?
— Nigdy nie chybiłem danego zobowiązania.
— Dziękuję więc i rachuję na pana. Pozostaje nam tylko porozumieć się o wynagrodzenie.
— Nic pilnego... Możemy uczynić to później.
— Nie, panie, lepiej teraz, proszę o to.
— Czy wiadomo jest panu, ile hrabia de Preval-Beaulieu zapłacił mi za biust swojej żony?
— Sumę śmiesznie małą, wiem o tem.
— Rzeczywiście, biust wart był o wiele więcej; ale wtedy rozpoczynałem mój zawód i potrzebowałem pieniędzy, z wdzięcznością więc przyjąłem co mi ofiarowano.
— Lecz dzisiaj dałeś pan już dowód swego talentu, a nazwisko pańskie przedstawia pewność poważną. Czy dziesięć tysięcy franków będzie dostatecznem wynagrodzeniem?
— Najzupełniej, więcej nawet, niż dostatecznem!
Gość wyjął z kieszeni pugilares, i odliczywszy pięć biletów, każdy po tysiąc franków, złożył je na stole.
— Oto jest zaliczenie na pańską prace...
— Ależ panie, ja nie żądam wcale zaliczki — zawołał Gaston rumieniąc się.
— Odmowa pańska sprawiłaby mi wielką przykrość — odrzekł profesor. I ja byłem młodym, byłem studentem... i znam egzystencję młodych, początkujących artystów, a pan właśnie dopiero rozpoczynasz swój zawód, jakkolwiek z wielkiem powodzeniem. Przyjmując zamówienie na popiersie hrabiny de Preal-Beaulieu, potrzebowałeś pan pieniędzy, sameś mi to powiedział przed chwilą. Więc nie posiadasz pan majątku osobistego, nie masz zapasów. Dojdziesz pan zapewne do tego, ale później, tymczasem potrzeba żyć. Otóż, ponieważ praca, której się teraz podjąłeś, zajmie panu wszystek czas, nie będziesz więc mógł zająć się czem innem. Pomyśl pan nad tem i schowaj te pięć tysięcy franków.
— Po tem co pan powiedział, nie śmiem odmówić — odrzekł Gaston. — W tej chwili dam panu rewers.
— A to na co?... — Nie jesteśmy kupcami... rewers nam niepotrzebny wcale. Kiedy pan przybędzie do mnie dla obejrzenia portretu, którym mówiliśmy?
— Jutro, jeżeli to dla pana dogodne.
— Owszem, proszę.
— O której godzinie?
— W południe.
I pan de Lorbac powstawszy z fotelu, pożegnał młodego rzeźbiarza i opuścił pracownię.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.