Magja i czary/Czarna Magja/Rozdział I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Magja i czary |
Podtytuł | Szkice z dziedziny wiedzy tajemniczej |
Wydawca | Biblioteka „Izyda” |
Data wyd. | 1926 |
Druk | Olesiński, Merkel i S-ka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Czarna magja zwykle jest określana, jako hołdowanie duchom złym i piekielnym, za co te swych zwolenników, obdarzają wszelaką władzą i okazują pomoc.
Więc czarna magja jest kontaktem ścisłym z czartem.
Lecz czyż Djabeł istnieje?
A jeśli istnieje, kim on jest?
Na pierwsze z tych pytań nauka przezornie milczy, filozofja, na wszelki wypadek, zaprzecza — jedna religja odpowiada twierdząco.
Na drugie pytanie — religja poucza, iż jest to anioł upadły, strącony z nieba, okultyzm przyjmuje i rozwija definicję.
Więc Eliphas Levi mówi:
„Djabeł w czarnej magji — to jest wielki czynnik magiczny, użyty na zło, przez wolę przewrotną“.
Umiejętność, bowiem, operowania potężnemi arkanami astralu może być kierowana na rzeczy podniosłe, a również na sprawy zbrodnicze, straszliwe.
W pierwszym wypadku mamy do czynienia z Wysoką Magją i jej białemi adeptami — w drugim — z Czarną i czarnemi mistrzami. Nie będą to magowie, będą to czarownicy!
Stąd jasnym jest wywód, że dla istotnego wtajemniczonego szatan nie jest osobą — a siłą.
Lecz dalej...
Do jednej z największych zagadek dla ludzi zajmujących się hermetyzmem, należy figura Bafometa. Jest to, jak widać na załączonym rysunku, potworny kozioł brodaty, zasiadający na ziemskim globie, symbol panowania nad światem, na którego czole widnieje znak magji wyższej.
Cóż on oznacza, czyż jest personifikacją Czarta?
Bałwanowi temu w różnych czasach, składana była cześć niemal boska. Chylili przed nim czoła wszelakiego rodzaju niżsi adepci, czczony był w tajemnych rytuałach sabatu, uwielbiany przez wielkich mistrzów templarjuszy[1], dziś jeszcze odgrywa rolę w zakonspirowanych stowarzyszeniach i niektórych odłamach wolnomularstwa.
Więc?
Przedewszystkiem symbol ten mieć może podwójne określenie. Jeśli nazwę Baphomet, czytać odwrotnie, przekształci się ona w TEM: OPH AB — co znaczy: Templi omnium hominum pacis abas — ojciec świątyni, pokój wieczysty ludzi. Następnie samą potworność postaci można wytłomaczyć w zgoła łagodny sposób: pochodnia umieszczona między rogami — to światło równowagi powszechnej, kaduceusz śród nóg — życie wieczne; odrażający koźli łeb — wstręt do grzechu, zaś sam pięciokąt odwrócony szpicem do góry w żadnym razie sił złych reprezentować nie może, gdyż jest to najwyższy symbol dobra i światła. Nakoniec ręce, z których jedna męska, zaś druga żeńska, wskazują na biały księżyc Chesed i czarny Geburach — wyrażają harmonję miłosierdzia i sprawiedliwości.
Groźny symbol powiada prawdziwemu wtajemniczonemu tylko tyle — iż jest to obraz wielkiego czynnika magicznego, wielkiej siły rządzącej wszechświatem.
Lecz sprawa zupełnie inaczej się ma z czarnym adeptem i z czarownikiem. Dla niego będzie to istotnie obraz wszelakiego buntu i negacji, będzie to sprzymierzeniec przeciw dobru i sprawiedliwości, będzie to wielki czynnik magiczny, który, za pomocą woli złej daje się użyć do występków i zbrodni.
W tym znaczeniu pochylali przed nim czoła profanatorzy i przewrotni mistrzowie, w poszukiwaniu potęgi, co dla zadowolnienia żądzy, świat w niwecz obrócić mogła.
Nakoniec ludzie bezmyślni i głupi, coś nie coś pochwycili z magji, a nie rozumiejąc ani znaczenia ezoteryzmu, ani prawdziwych sekretów — czcili groźny obraz — jako postać Djabła.
I nie wiele się mylili.
Bo jeśli nawet szatan jest siłą... to składanie hołdu sile złej, by ją przyciągnąć — równa się składaniu czci szatanowi!
Potem, co napisałem, zrozumiałym się staje kult czarta w ciągu wieków historji.
Mamy szeregi satanistów, którzy nie mając prawdziwej inicjacji, wierzą, iż Djabeł, jako antyteza Chrystusa prawdziwą potęgę dać im może.
Tak postępują pseudo adepci i zwykli czarownicy. Więc w wiekach średnich istnieją sabaty, t. j. zgromadzenia szatańskie, na których prezydować ma sam bies we własnej osobie, lub jego reprezentant — kozioł potworny.
Rozumie się, większość nigdy na sabacie nie była: opisywane ceremonje, te choćby, co odnajdujemy na załączonej rycinie, powstawały pod wpływem narkotyków i wybujałej wyobraźni. Z tąd dowiadujemy się, że szatan kazał deptać krzyż i „propria persona“, zdrapywał stygmaty znaków świętych...
Lecz sabaty istniały również w istocie. Było to małpowanie obrzędów prawdziwych wtajemniczonych, bez żadnego tych obrzędów zrozumienia, składanie czci Bafometowi, nie wiedząc co on istotnie oznacza, kończące się zwykle potwornemi orgjami płciowemi i zbrodnią.
W imię źle zrozumianego symbolu, przelewano krew i popełniano przestępstwa.
Dalej wierzono, że Djabła wywołać można i można wejść z nim w jaknajściślejszy kontakt.
W jaki sposób wywołać można szatana?
Ci co pragną się zająć tym mało sympatycznym eksperymentem, muszą przedewszystkiem wierzyć w jakąś religję, gdyż nie wierząc w Boga, nie mogą wierzyć w djabła.
Poza tem w myśl Rytuału:
1. Będą profanować ceremonje swego kultu,
2. Uczynią krwawą ofiarę.
Bliższe szczegóły są takie: należy pościć przez dni piętnaście, jadając raz na dzień, bez soli, po zachodzie słońca; posiłek ma się składać z czarnego chleba, zmięszanego z krwią.
Co piąty dzień upijać się (iluż w Warszawie mamy czcicieli szatana!), winem zmięszanem z popiołem.
Ewokacja może się odbyć w nocy, albo z poniedziałku na wtorek, albo z piątku na sobotę.
Wybierze się miejsce ustronne i okrzyczane, najlepiej cmentarz, na którym straszy, ruiny kapliczki, czy klasztoru, nakoniec dom, w którym miała miejsce zbrodnia.
Ubiór będzie czarny, haftowany znakami księżyca, Wenery i Saturna. Miast lampy — świece, oprawione w kandelabr z czarnego drzewa, kształtu krzyża (t. zw. świecznik Cardan’a); miecz o czarnej rękojeści, w razie krew zabitej ofiary. Właściwie winno się mieć krew dziecka (p. rozdz. o Gilles de Rais’ie), lecz zastępuje się tą — krwią czarnego koguta, lub baranka.
Zakreśla się koło mieczem, w koło wpisuje trójkąt, wewnątrz trójkąta trzy koła — w których stać będą operatorzy; muszą oni być boso, lecz z nakrytemi głowami.
Jako uzupełnienie po bokach koła: trupia czaszka, rogi jelenie i nietoperz.
Domyśla się zapewne czytelnik, że części szczegółów nie podałem, nie, abym się obawiał, iż natychmiast rozpocznie wywoływać Lucyfera..., lecz wprost dla tego, by moja książka nie była zbyt obrzydliwą. Dla ciekawych dodam, że zatajone szczegóły mają bardzo drugorzędne znaczenie i jeśli... szatan ma przybyć... to i tak przybędzie!
Formuły zaklęć są różne. Przeważnie są umyślnie przerobione, by użytku z nich czynić nie można. Eliphas Levi, który je rekonstruował, podaje jedną z nich, w formie, w jakiej winna brzmieć:
Per Adanaï Eloim, Adonai Jehova, Adonai Sabaoth, Metraton On Agla Adonai Mathon, verbum pythonicum, mysterium salamandrae, conventus sylphorum, antra, gnomorum, daemonia Coeli Gad, Almounsin, Gibor, Iehosua, Evam, Zariatnatnik, veni, veni, veni.
Wielka inwokacja Agrypy składa się jedynie z tych wyrazów: Dies mies Ieschet boenedoesef Douvema enitemaus.
Nie jestem na tyle zarozumiałym, abym się przechwalał, iż pojmuję sens tych słów, które możliwie nie posiadają żadnego, skoro mają moc wywoływania djabła, będącego wogóle zaprzeczeniem wszelkiego rozumu i sensu.
Pic de la Mirandole, prawdopodobnie z tego powodu zapewnia, że w magji czarnej, wogóle słowa najbardziej zdeformowane i niepojęte — odnoszą największy skutek.
Może!
Zaklęcia wypowiadane są głosem donośnym z przekleństwami i groźbami, dopóki duch nie pocznie odpowiadać. Zwykle pojawienie jego jest poprzedzone silną wichurą, która zda się trzęsie podstawami siedziby.
Zwierzęta domowe pełzną po kątach, czoło obecnych rosi pot, a włosy stają z przerażenia na głowie.
Miłe wrażenia... jeśli chcesz, probuj czytelniku!
Celem wywołania szatana było zwykle zawarcie z nim t. zw. paktu — umowy, w myśl której miał on służyć czarownikowi przez określoną ilość lat, potem jego duszę unieść do piekła.
Uśmiech się nasuwa... a jednak ilu ludzi za podobne praktyki posłał na stos, czy na ścięcie słynny demonolog De Lancre, lub jego uczony kolega Bodin... ile potoków krwi czarowników i czarownic za to spłynęło.
Czy karano niesłusznie? W większości wypadków tak — oskarżeni byli niewinni — lecz ilu było zbrodniarzy, którzy istotnie krwawe ofiary nieśli szatanowi...
Niech o tem świadczy następująca historja.
przezwanego „Sinobrodym“.
Gilles de Laval, pan na Rais, istotnie miał brodę tak czarną, iż wydawała się siną, jak to zauważyć można na jego portrecie, w muzeum Wersalu, w sali „marszałków“. Był marszałkiem Bretanji; był odważny — gdyż był francuzem; chojny — bo miał majątki olbrzymie, był czarownikiem — bo był warjatem.
Zboczenia pana na Rais przejawiały się w kosztownej dewocji i w przesadzonym przepychu. Nie wychodził inaczej, niż poprzedzany krzyżem i chorągwią; nadworni kapelani lśnili od złota, strojni, jak prałaci. Otaczało go całe kolegjum paziów, czy też chłopców od chórów, zawsze bogato przybranych. Co dzień jednego z nich wzywano do marszałka: nigdy towarzysze nie widzieli, by wracał; zastępowano go nowym; surowo zabraniano zapytywać się o los zaginionego, zabraniano nawet młodzieniaszkom rozmawiać o tem między sobą. Marszałek bowiem brał dzieci najbiedniejszych rodziców: złakomieni obietnicami świetnej przyszłości oddawali je chętnie nawet pod warunkiem, że dalej się niemi interesować przestaną.
W samej rzeczy działo się tak:
Dewocja służyła za pokrywkę, jaknajhaniebniejszych praktyk. Marszałek, zrujnowany szalonemi wydatkami, za wszelką cenę pragnął posiąść złoto: alchemia nie dawała rezultatów, lichwiarze odmawiali pożyczki. Zdecydował się na środek ostateczny magji czarnej: skarby z ręki księcia piekieł.
Ksiądz apostata, z parafji San Malo, florentyjczyk, niejaki Prelati i intendent Cille byli mu konfidentami, towarzyszami.
W tym czasie poślubił on dziewczę wielkiego rodu, którą trzymał niemal w zamknięciu w swej warowni w Machecoul. W zamczysku znajdowała się wieża z zamurowanem wejściem. Grozi zawaleniem — mawiał marszałek — to też nikt nie usiłował tam wchodzić.
Jednak pani de Rais, którą mąż często w nocy pozostawiał samą zauważyła w wieży parokrotnie ukazujące się i niknące światełka. Pytać nie śmiała, tyle charakter małżonka, dziwny i ponury, napawał ją trwogą. W dzień Wielkiej nocy 1440 r. Gilles de Laval, po przyjęciu uroczystem komunii, czule pożegnał się z żoną, oświadczając iż udaje się do Ziemi Świętej; biedna kobieta nie pytała o szczegóły, tak drżała przed nim; czuła się w ciąży od paru miesięcy. Marszałek zezwolił zaprosić siostrę, by jej towarzyszyła. Pani de Rais też natychmiast posyła po nią, zaś on siada na koń i odjeżdża.
Gdy siostra przybyła, nie może się powstrzymać, by nie wyznać swych obaw. Co się właściwie dzieje w zamczysku? Czemu pan na Rais jest wiecznie ponury? Co znaczą ciągłe wyjazdy? Co ukrywa tajemnicza wieża? Jaki los spotyka dzieci które nikną codziennie? — Pytania te dręczą kobiety.
Co czynić? Marszałek jaknajkategoryczniej zabronił zbliżać się do wieży, przed wyjazdem zakaz podkreślił dobitnie. Tem nie mniej panie, przypuszczając, że musi istnieć przejście potajemne, rozpoczynają poszukiwania. Badają kolejno dolne sale — daremnie; dopiero w kapliczce, za ołtarzem odnajdują mały guzik, ukryty śród ornamentów. Za naciśnięciem — ulega; część ściany usuwa się — i ciekawskie widzą początek ginących w mroku schodów. Schody prowadzą do wieży. Idą. Na pierwszem piętrze znajdują coś w rodzaju kaplicy: krzyż jest odwrócony, świece czarne; na ołtarzu ustawiono straszliwą postać, wyobrażającą szatana.
Na drugim piętrze stały piece, retorty, alembiki — cały aparat alchemiczny.
Na trzecim — komnata tonęła w ciemnościach; powietrze było na tyle mdłe i duszące, że kobiety musiały wyjść. Pani de Rais wpada na jakieś naczynie, naczynie wywróciło się. Poczuła jak nogi i suknie zalał płyn gęsty; gdy wyszła na światło skonstatowała, iż jest skąpaną we krwi. Siostra jej Anna, chce uciekać, lecz u pani de Rais ciekawość przezwyciężyła trwogę. Schodzi na pierwsze piętro, bierze lampę z szatańskiej kapliczki, powraca. Widzi obraz straszliwy.
Wzdłuż murów poustawiano baseny pełne krwi; nad każdym z nich tabliczka z wypisaną datą; pośrodku — stół; na nim zwłoki zamordowanego dziecka.
Jeden z basenów była wywróciła pani de Rais — krew spływa ciemną strugą, po brudnej i niezmiatanej podłodze. Obydwie kobiety, teraz, na pół martwe ze strachu, chcą zatrzeć, za wszelką cenę, ślady ciekawości. Idą po wodę, szorują, myją, by usunąć krwawą plamę, lecz plama nie ustępuje... Wtem wielki rumor powstaje w zamku; słychać jak ludzie biegają i krzyczą: „Pan powrócił!“
Kobiety rzucają się ku schodom, lecz w tym czasie w diabelskim sanktuarjum, na dole, już słychać kroki; Anna, siostra, ucieka na balkonik wieżyczki, pani Rais drżąca zstępuje na dół i spotyka się oko w oko z mężem, któremu towarzyszy apostata Prelatti.
Gilles de Laval chwyta ją za rękę i wciąga do kapliczki, bez słowa; wtedy Prelatti mówi: „snać tak stać się musiało! Ofiara przyszła sama“. Na to marszałek ponuro: „Dobrze! Proszę zaczynać czarną mszę!“
Apostata podszedł do ołtarza, zaś pan na Rais wyciągnął z szafy szeroki nóż i siadł obok żony; ta omdlała leżała na ławce, oparta o mur kapliczki. Ceremoniał rozpoczyna się.
Dla wyjaśnienia dodać należy, że marszałek, miast udać się do Jerozolimy, pojechał naprawdę do Nantes, gdzie mieszkał Prelatti; wpadł do niego, wściekły, grożąc śmiercią, o ile ten nie dopomoże mu otrzymać od djabła, to czego tyle czasu poszukuje daremnie. Prelatti, grając na zwłokę, oświadczył, że warunki księcia ciemności są straszliwe: żąda, by przynieść w ofierze, dziecko marszałka, wyrwane siłą z łona matki. Gilles nie odrzekł nic, lecz, co spieszniej, powrócił do Machecoul, zabierając florentyjskiego czarnoksiężnika i księdza apostatę. W zamku zastaje żonę w turmie — reszta jest wiadoma.
W tym czasie, Anna, pozostawiona na wieżyczce, odpina białą przepaskę i poczyna nią czynić rozpaczliwe znaki. Zostają one dostrzeżone przez dwóch rycerzy, galopujących w liczniejszym orszaku, w kierunku warowni. Byli to bracia; dowiedziawszy się o mniemanej podróży pana de Laval do Palestyny, pragnęli odwiedzić siostry i je pocieszyć.
Wjeżdżają też z hałasem w bramę zamczyska, a Gilles słysząc to, przerywa ohydną ceremonję: „Pani — mówi — darowywuję ci... i nie będzie o tem mowy między nami, jeśli uczynisz, co rozkażę. Zejdziesz, przebierzesz się i przyjdziesz do sali, gdzie przyjmować będę twych braci. Tam nie zdradzisz się słówkiem. W przeciwnym razie... rozpoczniemy... w tym miejscu, gdzieśmy przerwali. Obejrzyj sobie ten nóż dokładniej!“
Nieszczęśliwa obiecuje wszystko. Sam, wówczas, odprowadza ją na dół, poczem z rozjaśnionem obliczem spotyka braci w paradnych komnatach, powiadamiając, że żona za chwilę się ukaże.
Istotnie, w chwil parę, pani de Rais wchodzi. Jest blada, jak widziadło. Mąż nie spuszcza z niej na chwilę wzroku.
— „Czy chorzy jesteście, siostro?“ — „Nie, to skutek ciąży“ — a po cichu dodaje „ratujcie, chce mnie zabić“... Drzwi otwierają się z hałasem. Anna, której udało się z baszty wydostać, wpada i krzyczy: „Zabierzcie, zabierzcie nas z sobą!“ wskazuje na marszałka: „Ten człowiek to zbrodniarz!“
Gilles woła służbę. Orszak rycerzy otacza siostry, dobywając oręż. Dworacy przybywają, lecz widząc, że pani ich się pieni, miast go bronić, stają najwyraźniej po stronie pani. Ta wraz z siostrą i braćmi każe opuszczać most zwodzony i bez przeszkód wychodzi z warowni.
Nazajutrz książe Bretagnji Jan V rozkazał zająć zamczysko, a Gilles de Laval, nie mogąc liczyć na swych ludzi — poddał się, bez oporu. Parlament Bretagnji nakazał ujęcie, jako mordercy; sędziowie duchowni zaś mieli go osądzić za herezję, sodomję i czarownictwo. Jeden głos oburzenia i przerażenia szedł przez Francję: co uczyniono z dziećmi?
Przeszukanie zamku wykazało około dwustu szkieletów, reszta została spalona, lub zniszczona całkowicie. Marszałek stanął przed sędziami arogancki, butny.
— Kim jesteś? — zapytano według zwyczaju.
— Jestem Gilles de Laval, marszałek Bretagnji, pan na Rais, Machecoul, Tiffoges, de Chautocé i innych — a wy, co mnie pytacie, kim jesteście?
— Jesteśmy twoimi sędziami.
— Wy memi sędziami? Wy banda świętokradców i rozpustników, co sprzedajecie Boga, by mieć rozkosze szatana. Wy chcecie mnie sądzić?
— Niech te wymysły się skończą! Proszę odpowiadać!
— Wolę być powieszonym, niż wam odpowiadać. Dziwię się, że książe powierza wam takie sprawy. Chcecie z nich czegoś się nauczyć, by później robić to samo...
Lecz tupet marszałka niknie, gdy grożą mu torturą. Wyznaje tedy przed biskupem de Saint-Brieuc i przed przewodniczącym Piotrem de l’Hopital swe świętokradztwa, swe zbrodnie; twierdzi że masowe mordy miały za cel niezwykłą rozkosz, jakiej doznawał podczas agonji biedaków. Przewodniczący powątpiewa; bliżej naciera. Wtedy marszałek „Próżno męczycie mnie i siebie!“ — „Nie męczę — odrzecze de l’Hopital — lecz chciałbym istotną znać prawdę?“ — „Nie ma innej prawdy, niźli to, co rzekłem. Wystarczy, tuszę, by skazać dziesięć tysięcy ludzi!“
To czego nie chciał wyznać Gilles de Rais — to były poszukiwania kamienia filozoficznego we krwi pomordowanych. Sądził, na zasadzie zapewnień nekromantów, że agens uniwersalny życia, da się uchwycić, o ile krew złączyć ze świeżą spermą ludzką. Horendalne wnioski wyciągnął był zapewne z lektury starych magicznych ksiąg, które podając receptę, nie podają jednak jej istotnego znaczenia.
Gilles de Rais został skazany na śmierć. Wyrok przyjął z pokorą.
Prócz wywoływania szatana i wstępowania z nim w ten sposób w kontakt, oskarżano czarowników jeszcze o drugie przestępstwo straszliwe: mianowicie o utrzymywanie z demonami bezpośrednich stosunków cielesnych. Był to t. zw. incubizm i sucubizm. O ile duch ciemności przybierał na siebie postać mężczyzny, by uwodzić niewiastę — zwał się incubem, jeśli odwrotnie napastował mężczyznę, pod postacią kobiety — był sucubem. Średniowieczni demonolodzy zastanawiali się nawet czy z podobnego złączenia może powstać potomstwo i doszli do przekonania, że nie tylko jest to możliwem, lecz noworodek będzie znacznie większy i cięższy, niż powinien być normalnie. Z takiego stosunku, według famy współczesnych, miał się zrodzić Apolonius z Tyany i Luter.
Były to przesądy średniowiecza, tem nie mniej w książce p. Gougenot’a des Mousseaux zatytułowanej „Les Hauts Phenomenes de la Magie“ czytamy:
Razu pewnego, działo się to 17 lipca 1844 r. zabawiało się towarzystwo złożone z kilkunastu panien i dwóch mężczyzn. Naraz jeden z obecnych odezwał się w te słowa: „chcecie to sprowadzę tu kogoś, co was tak rozweseli, jak nikt?“ — „Ależ bardzo prosimy!“
Drzwi są zamknięte szczelnie, okna również. Cóż robi ten pan. Wyciąga z kieszeni książeczkę „Wielkiego Alberta“ i mruczy słów parę. Ma już wybuchnąć ogólny śmiech... gdy naraz pojawia się nie wiadomo z kąd bardzo przystojny młodzieniec (Sic!)
— Z miłą chęcią was zabawię — mówi — lecz przód proszę mi podpisać karteczkę... ot tą... „raz na zawsze zrzekam się imienia (parę śród panien było Marji), wyrzekam wiary i oddaję na zawsze“.
Myśląc, że to żarty, rozbawione wietrznice podpisały cyrograf swą krwią... i szybko o nim zapomniały, bo potem rozpoczęła się szalona zabawa i tańce... a gdy zajaśniał świt tajemniczy młodzieniec nagle znikł.
W rok później t. j. 17 lipca 1845 r. (skracam rozwlekłe opowiadanie) jedna z panien, obecnych na zabawie siedziała samotnie w swym pokoju; naraz przed jej oczami zjawia się ta sama postać.
— Czy pamiętasz nasz zeszłoroczny układ — pyta — bądź powolną, inaczej cię zabiję!
I odtąd co rok, opowiada panna, musiałam mu czynić zapłatę mojem ciałem.
Przez jedenaście lat nawiedzał mnie: czułam go, widziałam, dotykałam. Wizyty zaczynał zwykle rozmową, później mną owładał. Czasem stawiałam mu zapytania:
— Jak czynisz, że możesz wchodzić i wychodzić przez drzwi zamknięte i okna?
— Mam na to władzę.
— Jak możesz będąc djabłem czy duchem, postępować, jak człowiek?
— Biorę ciało zmarłego i czynię z nim, co chcę!
— Nie umrzesz nigdy — dodawał — będziesz żyła wiecznie. Jeśli mi pozostaniesz wierną, będę w stanie, w godzinę po śmierci cię wskrzesić...
Co przez to rozumiał — nie wiem.
Dopiero dzięki łasce Boga i żarliwej modlitwie udało mi się po latach jedenastu od straszliwego kochanka uwolnić...
Opowiadanie to podaje p. Gougenot des Mousseaux na odpowiedzialność arcybiskupa X, który mu je zakomunikował i tłomaczy tak, jak brzmi, t. j. istotnym szatańskim stosunkiem.
Znacznie lepiej by zrobił, gdyby postawił był djagnozę halucynacji! nie byłby się naraził na śmiech wszystkich okultystów. Ale co gorzej, że w ślad za nim jego teorje opublikował jeden z warszawskich kapłanów w 1917 r., twierdząc, że wszelkie przejawy magji — są dziełem biesa.
I jak tu nie mówić o djable w XX w.!
- ↑ Rycerski Zakon Templarjuszy, który powstał w czasie Wojen Krzyżowych i po oswobodzeniu Jerozolimy od turków, osiedlił się w pobliżu Świątyni, z kąd otrzymał swą nazwę (Templum — świątynia — templariusze) popadł w uprawianie czarnej magji, sądząc, że mu to da władzę nad światem.
Hołdowali Templarjusze dziwnej statui Bafometa oddając jej cześć przynależną Bogu. Gdy w 1312 r. Zakon niemal doszczętnie został zniszczony przez Filipa Pięknego, króla francuskiego i Klemensa V papieża, za obrzędy szatańskie — paru jednak rycerzom udało się zbiedz do Szkocji, unosząc z więzienia tajemniczy posąg a wraz z nim związane straszliwe sekrety.
Ta to właśnie statua miała się, jakoby dostać, w spadku od niedobitków rycerskiego zakonu — masonom, którzy też się mienią bezpośredniemi następcami templarjuszy; temu to bałwanowi, ulanemu ze złota, o oczach rubinowych, składana jest przez stopnie wolnomularskie najwyższa cześć — ten to bałwan jest symbolem walki, z religją, katolicką zaś w pierwszym rzędzie.
Bliższe szczegóły odnajdzie czytelnik w jednej z następnych książek bibljoteki „Izyda“ p. t. „Mistrzowie nauk tajemnych“.