Maja Liza/Duchy w Lövdali

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Maja Liza
Podtytuł Romans
Rozdział Duchy w Lövdali
Wydawca Wydawnictwo Polskie
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Concordia Sp. akc.
Miejsce wyd. Lwów — Poznań
Tłumacz Franciszek Mirandola
Tytuł orygin. Liljecronas hemland
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


DUCHY W LÖWDALI.

Filaks stał na schodach, podjazdu, szczekał i wył przez noc całą. Nora nigdy jeszcze nie słyszała, by tak hałasował. Nie mogła zasnąć, pewną była, że nie śpi również mamzel Maja Liza, chociaż potrzebowała bardzo snu wobec nadwątlonego zdrowia swego. Trudno, pomyślała, niema innej rady, tylko muszę uciszyć jakoś psa.
Zarzuciła kaftanik, włożyła spódniczkę i wyśliznęła się przez kuchnię do sieni. Zanim jednak zdążyła poodmykać rozliczne zamki i zatrzaski drzwi głównych, pies ucichł. Wyszła mimo to na werandę, by go zwabić do domu.
O dziwo, nie mogła go dostrzec nigdzie. Wiedziała, że stał przez całą noc na werandzie, teraz jednak, gdy się przezwyciężyła i wstała, znikł jak kamfora. Wyszła na stopnie podjazdu, wołała i wabiła, mimo to jednak pies się nie jawił.
Noc była przecudna. Niebo pokrywały białe obłoczki, tworząc wianki, i pierścienie wsunięte jedne w drugiej jakby chciały pokazać ziemi jakąś grę przedziwną. Słońce nie wychyliło się jeszcze z poza gór, a jednak było jasno jak za dnia. Przytem ni śladu chłodu; przeciwnie powietrze było tak łagodne, że małej Norze nie było wcale zimno, mimo że stała boso na kamieniach i deskach.
Przed stodołą stały rzędem wielkie, rozłożyste jarzębiny, tworząc niby mur zieloności. Pokryte już były kwiatem, a białe liście połyskiwały srebrzyście na tle ciemnej zieleni. Przypominało to lśnienie gwiazd na tle nieba i było równie piękne.
Może przez kontrast z świeżą zielenią jawiącą się wszędzie o wiośnie, wpadło do głowy Norze, że wszystkie budynki wyglądają dziwnie staro i chylą się do upadku. Patrzyła na altanę nad stajnią, półokrągłe okna stodół, wyzierające z pod poczerniałej strzechy, krzywe drzwi browarni i zauważyła, że tej nocy wiosennej wszystko wydaje się smutne i skarży na starość swą. Spoglądała na czworaki czeladzi o kamiennem podmurowaniu, oraz lamus stojący na palach, niby nogach. Potem poszła spojrzeniem ku rozlicznym furtkom z siatki drucianej, powstawianym teraz z wiosną w płoty, oraz ku palisadzie pniaków, zastępującej miejscami płoty. Wszystko było stare, krzywe i waliło się od starości. Szczyty domów zapadły się, ściany poszarzały, a z pomiędzy belek wyzierał mech.
Po raz pierwszy w życiu przyszła małej Norze myśl, że cała Löwdala osiędziała i powinno się ją odnowić. Takie rzeczy dostrzegamy jeno z wiosną, gdy patrzymy na drzewa, krzewy i pola, przywdziewające najpiękniejsze szaty swoje.
Może i plebanje, myślała dziewczyna, mają coś w rodzaju lata i zimy, tylko odstęp czasu większy jest niż u drzew i krzewów.
Wiosna nastawała, gdy jawiła się młoda para, budując na nowo, a usuwając stare graty. Zima zachodziła, gdy para owa zestarzała się, a to co wzniosła, groziło upadkiem. Wówczas przychodziło pożądanie sił nowych i nowego ładu.
Nora zdziwiła się, że takie myśli przyszły jej do głowy, musiała to sprawić noc tak ciepła, parna i tajemnicza. Ogarnął ją strach i chciała wrócić do domu, ale przypomniała sobie psa.
Rozglądając się za nim wszędzie i dumając, gdzie jest, spostrzegła, że coś chodzi na trawie pod jarzębinami.
Nora mieszkała od dzieciństwa w głębi mrocznego lasu, często o późnej godzinie załatwiając zlecenia matki, nigdy jednak nie widziała nic nadprzyrodzonego. Nie sądziła też, by to mogło nastąpić i nie bała się, bo matka wytłumaczyła jej, że niema zgoła zdolności do tego, by ujrzeć krasnoludka lub czarownicę.
Dziś jednak ujrzała coś niezwykłego, a fakt ten nie mógł ulegać żadnej wątpliwości. Trochę się przestraszyła, ale nie będąc płochliwą, nie uczuła na dobre trwogi. Zresztą rzecz sama nie była straszna, pod drzewami tańczyły poprostu jakieś dwie laleczki.
Był to kawaler i dama wielkości sześcioletnich dzieci, ale oboje smuklejsi i subtelniej zbudowani. Oboje mieli wykwintne szaty, jak wysokiej szlachcie przystało, gdzie przeważał aksamit z koronkami i złotemi ozdobami. Kawaler miał na głowie trójgraniasty kapelusz, szpadę przy boku, jedwabiem haftowany frak i sprzączki u trzewików. Dama ubrana była w krótką, bardzo szeroką spódnicę, czerwone pończochy, wielki kapelusz z piórami, w ręku zaś trzymała wachlarz.
Tańczyli bez przerwy, kawaler ujął damę za rękę, sunęli podniosłszy ramiona w jedną stronę, potem drepcili w drugą, rozłączali się, obracali, zbliżali, kłaniali sobie, zaś od czasu do czasu obejmowali wpół i kręcili wkoło.
Mała Nora nie widziała w życiu niczego równie pięknego, to nie ulegało kwestji. Ruchy tancerzy były lekkie, wdzięczne, a stopy ledwo dotykały trawy. Tak tańczyć mogły jeno istoty nadludzkie, uformowane z powietrza. Twarzyczki ich były jakby zrobione z najdelikatniejszej porcelany, a rączki i nóżki niezmiernie małe.
Dziewczyna nie mogła się oderwać od tego widoku. Stała nieporuszona i zadała sobie pytanie, z czego radowali się tancerze i dlaczego tej właśnie tańczyli nocy. Rzecz nie była wcale trudna do objaśnienia. Owa para były to duchy domowe Löwdali i cieszyły się widocznie z tego, że Raclitza uciekła i wszystko wejdzie teraz na dawne tory.
Patrzyła na tany i coraz mocniej utwierdzała się w tem, co mówił długi Bengt. On to właśnie ostatni widział Raclitzę o późnej godzinie na svartsjoeńskich łąkach. Wyglądała na szaloną i zupełnie podobnie jak owego ranka, kiedy się pokazała po raz pierwszy. Bengt twierdził i ofiarował przysięgę na dowód, że widział, jak zanurzyła się w strumieniu płynącym przez dawne dno jeziora.
Być może, myślała Nora, że duchy löwdalskie cieszą się, iż niema już władzy nad osiedlem zimna, obłudna wodnica.
Zachwycała się coraz to bardziej tanami i dumała nad tem, czemu ludzie śpią po izbach w najpiękniejsze noce, miast tańczyć po zielonej trawie. Czemuż nie są tak lekcy i weseli, ale dźwigają brzemię trosk, którego zrzucić niesposób.
Nagle usłyszała we wnętrzu domu jakiś głuchy szmer, a potem coś upadło ciężko na podłogę. Porwała się co prędzej, wpadła do sieni i zatrzasnęła drzwi.
Nastawiła uszu, ale nie słyszała nic. Pewna była tylko, że łoskot doleciał od strony pracowni pastora.
Co sił w nogach pobiegła do mamzel Maji Lizy i powiedziała, by wstała, bo ojcu coś się stać musiało.
Pastorówna zarzuciła pospiesznie coś na siebie, a ubierając się wypytywała, co zaszło. Nora opowiedziała, zadychując się od pośpiechu, że stojąc na stopniach werandy, widziała dwie tańczące pod drzewami figurki, potem zaś usłyszała dochodzący z pokoju pastora łoskot, jakby upadku ciała.
Pastorówna zbladła jak ściana.
— Ta para ukazuje się wówczas jeno, kiedy Löwdala ma dostać nowego pana! — szepnęła. — Ale dotąd nikt z ludzi nie widział tańca duchów.
Zapominając wdziać drugi trzewik, nie myśląc już, czy jest ubrana, czy nie, pospieszyła Maja Liza do pracowni.
Na ziemi leżał wyciągnięty w całej długości ojciec i nie ruszał się.
— Co ci to, ojczulku? Co ci to? — zawołała klękając przy nim.
Potem podniosła głowę i powiedziała do Nory, która za nią przybiegła:
— Ojciec nie żyje! Zbliż się, podziękujemy mu za wszystko. Jest tak jeszcze blisko nas, że może usłyszy!
Ujęła dłoń zmarłego, ucałowała gorąco i szepnęła mu kilka słów do ucha. Potem Nora ucałowała również dłoń pastora.
Następnie Maja Liza wstała, by zobaczyć, jak się to odbyło. Ojciec siedział przy biurku i pisał, na piórze nie zasechł jeszcze atrament. W czasie pracy zrobiło mu się widać słabo, przeto wstał, by ująć dzwonek i wezwać pomocy, ale w tej chwili padł na ziemię.
Na biurku leżało niedokończone kazanie. Ostatnie wiersze były koślawe i biegły skośnie przez arkusz. U spodu widniało:
— Robotnik, który ukończył pracę, tęskni za spoczynkiem i cieszy się, że go ktoś lepszy zastąpi...
Maja Liza wybuchła płaczem i powiedziała przez łzy:
— Wiem teraz, dlaczego duchy tańczyły ku czci ojca. Wiedziały, że chce odejść, wiedziały że zostanie zwolniony.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Franciszek Mirandola.