[90]AKT PIĄTY.
SCENA I.
Dunzynan.
Komnata w zamku.
(Wchodzą LEKARZ i DAMA DWORU)
LEKARZ: Czuwaliśmy razem dwie noce, a o prawdzie twierdzenia pani przekonać się nie mogę. Kiedyż to chodziła po raz ostatni?
DAMA DWORU: Wtedy, gdy kroi jegomość wyruszył w pole, widziałam, jak wstała z łóżka, suknię nocną zarzuciła na siebie, weszła do alkowy, wyjęła papier, złożyła go, napisała coś na nim, przeczytała, potem go zapieczętowała i powróciła do łóżka, a wszystko to czyniła w śnie jak najgłębszym.
LEKARZ: Wielkie to zaburzenie w naturze! — Zażywać dobrodziejstwa snu, a równocześnie wykonywać funkcje człowieka czuwającego! W tym sennym niepokoju, pominąwszy jej chodzenie i resztę sennych objawów, czy słyszała pani w jakiejkolwiek porze, iżby coś mówiła?
DAMA DWORU: Rzeczy, panie, których ja nie powtórzę po niej.
LEKARZ: Możesz to, pani, wobec mnie, a nawet jest to wskazane.
[91] DAMA DWORU: Ani wobec pana, ani wobec nikogo
innego, ponieważ nie mam świadka, któryby moje słowa
potwierdził. Popatrzże, waszmość: nadchodzi!
(wchodzi LADY MAKBET z świecą w ręku)
To zwykły jej sposób, i, na me życie, całkiem jest uśpiona! Uważaj na nią, stój cicho!
LEKARZ: A skądże wzięła tę świecę?
DAMA DWORU: Zawsze stoi przy niej, światło ma zawsze przy sobie; taki jej rozkaz.
LEKARZ: Niech pani patrzy: oczy ma otwarte.
DAMA DWORU: Tak, lecz ich władza zawarta.
LEKARZ: Cóż ona teraz czyni? Proszę popatrzeć, jak sobie ręce obciera.
DAMA DWORU: To zwyczajny jej ruch: wydaje się jej, że w ten sposób myje sobie ręce; widziałam, jak to robiła całe ćwierć godziny.
LADY MAKBET: Jeszcze jest plama.
LEKARZ: Cicho!... Przemawia! Spiszę, co powie, aby tem pewniej dopomóc pamięci.
LADY MAKBET: Precz, ty, plamo przeklęta, precz, mówię! Raz — dwa — czas działać!... Piekło jest ciemne. Wstydź się, mężu, wstydź się! Jesteś żołnierzem a tchórzysz? Czego się mamy lękać, choćby kto i wiedział, jeżeli naszej władzy nikt do odpowiedzialności pociągnąć nie zdoła? Ale któżby to pomyślał, że taki starzec tyle krwi miał w sobie?
LEKARZ: Uważa to pani?
LADY MAKBET: Ten Fajf miał żonę — gdzie ona teraz? Jakto? Nigdy te ręce obmyć się. nie dadzą? Nie mówmy już o tem, mój mężu; wszystko zepsujesz tym przestrachem.
LEKARZ: Idźże stąd, pani! Więcej wiesz, niż potrzeba.
DAMA DWORU: Powiedziała, czego nie powinna [92]była powiedzieć — to pewna. Niebo raczy wiedzieć, co wie ona!
LADY MAKBET: Ciągle ten zapach krwi; wszystkie wonności Arabji nie odejmą go tej malej ręce! Och! Och! Och!
LEKARZ: Co za westchnienie! Ciężko jej na sercu!
DAMA DWORU: Nie chciałabym mieć takiego serca w łonie za cenę całego świata!
LEKARZ: Dobrze, dobrze, dobrze!
DAMA DWORU: Proś Boga, panie, aby z tem było dobrze.
LEKARZ: Choroba ta leży poza moją umiejętnością; a przecież znałem ludzi, którzy przechadzali się we śnie, a bogobojnie umarli w swych łóżkach.
LADY MAKBET: Umyjże ręce, wdziej suknię, nie wyglądaj tak blado! Mówię ci raz jeszcze: Banko pogrzebany, nie powstanie z grobu.
LEKARZ: Czy tak?
LADY MAKBET: Do łóżka! Do łóżka! Ktoś puka do bramy! Chodź! Chodź! Chodź! Chodź! Podaj mi rękę! Co się stało, to się nie odstanie. Do łóżka! Do łóżka! Do łóżka!...
(wychodzi)
LEKARZ: Idzie teraz do łóżka?
DAMA DWORU: Tak, prosto.
LEKARZ: Złe naokoło chodzą szepty; czyny,
Sprzeczne z naturą, płodzą zamącenia,
Również przeciwne naturze; umysły,
Dotknięte niemi, zwierzają, częstokroć
Poduszkom głuchym swoje tajemnice.
Tu raczej ksiądz jest potrzebny, niż lekarz.
O Boże, Boże, przebaczże nam wszystkim!
Idź, pani, za nią, nie spuszczaj jej z oka,
Aby ją żadna nie spotkała krzywda.
[93]
Teraz dobranoc. Tych wydarzeń siła
Zmieszała zmysły i wzrok mi zmąciła.
Wiem, ale mówić się boję...
DAMA DWORU: Dobranoc!
(wychodzą)
SCENA II.
Okolica Dunzynanu.
(Śród bicia w bębny i z sztandarami wchodzą: MENTET, KATNES, ANGUS, LENNOKS i żołnierze)
MENTET: Wojska angielskie zbliżają się ku nam,
Wiedzie je Malkolm i wuj jego Siward,
I dzielny Makduf. Zemsta ich rozpala,
Albowiem dobra ich sprawa mogłaby
Wzniecić chęć walki i krwawego buntu
W najpokorniejszym biczowniku.
ANGUS: Mamy
Spotkać się z nimi obok birnamskiego
Lasu, gdyż oni nadchodzą tamtędy.
KATNES:
A czy Donalbein jest z bratem? Nie wiecie?
LENNOKS: Mogę upewnić, panie, że go niema.
Mam wykaz wszystkiej szlachty: syn Siwarda
Jest tam i inna młodzież gołowąsa,
Co ma dopiero teraz dać dowody
Swojej męskości.
MENTET: Co porabia tyran?
KATNES: Obwarowuje gród swój dunzynański.
Niektórzy mówią, że oszalał, inni,
Mniej nienawiści mający ku niemu,
Zapalczywością zowią to rycerską;
Jedno jest pewnem, iże pasem ładu
Nie umie spiąć już swych sił rozpętanych.
[94]
ANGUS: Teraz on czuje, że mu się te wszystkie
Tajemne mordy do rąk jego lepią
I że wzniecane co chwila rokosze
Mszczą się na jego wiarołomstwie; ludzie,
Będący pod nim, słuchają rozkazów
Tylko na rozkaz, a nie zaś z miłości.
On teraz czuje, że ten płaszcz królewski
Wisi tak na nim, jak kubrak olbrzyma
Na jakimś chłystku złodziejskim.
MENTET: I któżby
Mógł mu przyganiać, że kruszą i wiją
Jego się zmysły dręczone, jeżeli
Wszystko, co w nim jest, potępia się właśnie
Za to, że jest w nim?
KATNES: Zaprawdę. Więc chodźmy
Dań posłuszeństwa wypłacać li temu,
Komu się z prawa należy; idźmy
Zejść się z lekarzem schorowanej ziemi,
Aby z nim razem dla jej oczyszczenia
Wylać ostatnią swą kroplę.
LENNOKS: Lub tyle,
Ile potrzeba, ażeby nią skropić
Kwiecie królewskie, a chwasty zatopić.
Ruszajmy teraz do Birnamu!
(wychodzą przy odgłosie marszu)
SCENA III.
Dunzynan.
Komnata w zamku.
(Wchodzi MAKBET i świta).
MAKBET:
WiecejWięcej mi wieści nie przynosić! Niech mnie
Opuszczą wszyscy! Póki las birnamski
Pod Dunzynanu zamek nie podstąpi,
[95]
Mogę się nie bać niczego. Cóż znaczy
Ten dzieciak Malkolm? Czyliż go niewiasta
Nie porodziła? Duchy, które znają
Wszelakie losy śmiertelnych, orzekły:
„Nie lękajże się, Makbecie! Przenigdy
Władzy nad tobą nie będzie miał człowiek,
Zrodzon z niewiasty“. A zatem fałszywi
Idźcie tanowie, połączcie się razem
Z niewieściuchomi angielskimi, owszem!
Serce i duch mój w mej władzy, nie mogą
Giąć się w zwątpieniu, przejmować się trwogą.
(wchodzi SŁUGA)
Oby cię djabeł poczernił, ty mleczny
Pysku łajdacki! Skąd ten wygląd gęsi?
SŁUGA: Dziesięć tysięcy...
MAKBET: Gęsi, łotrze jeden?
SŁUGA: Nie, wojska, panie.
MAKBET: Wyszczyp sobie gębę,
Idź, na czerwono posmaruj, urwiszu,
Lilijowatą bladość twojej trwogi!
Żołnierze, trutniu? Ta lica wybladłość
Doradcą trwogi! Cóż to za żołnierze?
Mówże nareszcie, ty mordo!
SŁUGA: Anglicy,
Jeżeli łaska...
MAKBET: Ruszaj mi z tym pyskiem!
(SŁUGA wychodzi)
Sejton!... Me serce słabnie, gdy to widzę. —
Sejton, powiadam!... Napad ten mnie skrzepi,
Lub też powali na zawsze. Me życie
Wkracza już w jesień, liść to żółkniejący!
To, co podeszłym towarzyszy latom:
Cześć, posłuszeństwo, miłość, rząd przyjaciół —
Na to oglądać się nie mogę; ciche,
[96]
Ale głębokie przekleństwo, cześć — w gębie,
Tchnienie, którego serceby najchętniej
Wprost odmówiło, lecz nie śmie... Sejtonie!
(wchodzi SEJTON)
SEJTON: Co wasza łaska rozkaże?
MAKBET: Co słychać?
SEJTON: Co doniesiono, wszystko się potwierdza.
MAKBET: Zamierzam walczyć, aż mi nie odrąbią
Ciała od kości! Podajcie mi zbroję!
SEJTON: Dotychczas jeszcze nie potrzebna.
MAKBET: Wdzieję.
Rozesłać więcej koni, okolicę
Przetrząsnąć wokół, powiesić każdego,
Kto grzeszy trwogą! Daj zbroję!
(wchodzi LEKARZ)
I jakże
Ma się, doktorze, twoja chora? Powiedz!
LEKARZ: Nietyle chora, miłościwy panie,
Ile trapiona naporem widziadeł,
Odbierających jej spokój.
MAKBET: Wykuruj
Waszmość ją z tego! Nie umiesz wyleczyć
Choroby ducha, wyplenić z pamięci
Zakorzenionej troski, niepokojów
Zmazać, wyrytych na tablicy mózgu
I antydotem zapomnienia wyprzeć
Z uciśnionego łona niebezpiecznych tłoków,
Ugniatających jej serce?
LEKARZ: W tym względzie
Musi sam chory znaleźć sobie radę.
MAKBET:
Rzuć psom swe leki! Nie chcę o nich słyszeć!
Dalej! Nałożyć mi zbroję, buławę
[97]
Podać!... Sejtonie, ślij ludzi!... Doktorze,
Tanowie precz mnie odeszli... No, spiesz się!...
Gdybyś, doktorze, mógł zbadać urynę
Mojego kraju, rozpoznać chorobę
I odpowiedniem wrócić przeczyszczeniem
Dawne mu zdrowie, jabym ci przyklasnął,
Ażby mój poklask powtórzyły echa.
Zróbże to, zróbże!... Jakież rumbarbarum,
Senes, czy inny purgatyw wydoła
Odczyścić kraj nasz z Anglików? Czyś o nich
Słyszał?
LEKARZ: I owszem, miłościwy królu —
Przygotowania twoje coś nam o tem
Mówią.
MAKBET: Zanieście to za mną! Drwię sobie
Z śmierci i klęski, dopóki nie stanie
Ów las birnamski tu, przy Dunzynanie.
(wszyscy wychodzą, prócz Lekarza)
LEKARZ: Jeśli się jakoś z tych murów wykradnę,
Już nie przyciągną tu mnie zyski żadne.
(wychodzi)
SCENA IV.
Okolica w pobliżu Dunzynanu; widać las.
(Śród bicia w bębny i z sztandarami wchodzą: MALKOLM, SIWARD STARY i SIWARD MŁODY, MAKDUF, MENTET, KATNES, ANGUS, LENNOKS, ROSSE i wojsko)
MALKOLM: Mam, kuzynowie, nadzieję, że bliskie
Dni, gdy bezpieczne będą nasze izby.
MENTET: Nie wątpić o tem.
SIWARD: Co za las przed nami?
[98]
MENTET: To las birnamski.
MALKOLM: Niech każdy z żołnierzy
Zetnie w nim gałąź i niesie przed sobą.
W ten sposób można ukryć liczbę wojska
I zmylić szpiegów w doniesieniach o nas.
ŻOŁNIERZE: Tak uczynimy.
SIWARD: Niema innej wieści,
Prócz tej, że tyran ciągle w Dunzynanie
I że wytrzymać myśli oblężenie.
MALKOLM: Jedyna jego nadzieja, gdyż wszędzie
Gdzie tylko jaka zdarzy się sposobność,
Wszyscy buntują się przeciwko niemu,
Wielcy i mali, i nikt mu nie służy,
Prócz przymusowych, którzy dlań żadnego
Nie mają serca.
MAKDUF: Sprawiedliwe sądy
Zostawmy chwili, gdy się rzecz rozstrzygnie;
Teraz wojskowe niech nas zajmą sprawy!
SIWARD: Zbliża się pora, kiedy obrachunek
Ma nam pokazać, co nam się należy,
A cośmy winni. Czcze rozumowanie
Budzi li puste nadzieje, jedynie
Z uderzeń miecza pewność skutku płynie:
Ku temu wojnę prowadzim!
(wychodzą w marszu)
SCENA V.
Dunzynan.
Na zamku.
(Wchodzą przy biciu w bębny i z sztandarami: MAKBET, SEJTON i żołnierze).
MAKBET: Zatknąć sztandary na murach zewnętrznych!
Krzyczą wciąż: „Idą!“, a gród nasz potężny
Drwi z oblężenia. Niech tu sobie leżą,
[99]
Aż ich wytępią i głód, i choroba.
Gdyby nie pomoc tych, którzy powinni
Być tutaj z nami, mybyśmy się z nimi
Śmiało spotkali w twarz i do domu
Precz przepędzili.
(poza sceną krzyk kobiet)
Cóż to jest za wrzawa?
SEJTON: To krzyki niewiast, miłościwy panie.
(wychodzi)
MAKBET: Prawiem zapomniał, jak smakuje trwoga.
Był czas, że zmysły moje snać drętwiały
Na głos puszczyka, a na baśń straszliwą
Włos mój do góry się wznosił i sterczał;
Jakby w nim było jakieś życie. Dzisiaj
Przeładowałem się okropnościami.
Mordercze myśli moje tak się z grozą
Spoufaliły, że ta mną już wcale
Wstrząsnąć nie może.
(SEJTON wraca)
Dlaczego te wrzaski?
SEJTON: Królowa zmarła, miłościwy panie!
MAKBET: Powinna była umrzeć nieco później;
Czasu dość było na taką wiadomość.
Ciągle to jutro, i jutro, i jutro
Od dnia do dnia się na małej przestrzeni
Wlecze i wlecze do najostatniejszej
Głoski naszego czasokresu, zasię
To nasze wczora przyświecało głupcom
W drodze do grobu. Zgaśnij, krótkie światło!
Życie chodzącym jest cieniem, jest tylko
Biednym aktorem, który przez godzinę
Dmie się i puszy na scenie, a potem
[100]
Już go nie słychać — opowieścią błazna
Głośną, wrzaskliwą, lecz nic niemówiąca.
(wchodzi POSŁANIEC)
Przychodzisz zrobić użytek z języka —
Załatw się prędko!
POSŁANIEC: Miłościwy panie,
Muszę powiedzieć coś; co sam widziałem,
Lecz nie wiem, jak to uczynić.
MAKBET: Mów aspan!
POSŁANIEC:
Stojąc na warcie; na wzgórzu, spojrzałem
W stronę Birnamu, i oto zda mi się —
Las się rozpoczął poruszać.
MAKBET: Nędzniku!
Kłamco!
POSŁANIEC: Niech, panie, gniew mnie twój dosięgnie,
Jeśli tak nie jest; na jakie trzy mile
Można go widzieć, jak idzie. Powiadam:
Bór to chodzący.
MAKBET: Jeśli fałsz donosisz,
Żyw będziesz wisiał na najbliższem drzewie,
Aż głód cię skręci; jeśli prawdę mówisz,
Wolno ci ze mną uczynić to samo!
Cóż myśleć o tem? Zaczynam się trwożyć
O tę dwuznaczność słów wiecznego wroga,
Co, niby mówiąc prawdę; przecież kłamał:
„Nie bój się, póki las Birnam nie przyjdzie
Do Dunzynanu!“ — i oto las jakiś
Rusza w kierunku Dunzynanu!... Dalej!
Do broni! Dalej do broni! Jeżeli
Tak się pokaże, jak ten opowiada,
To ni uciekać stąd, ni też pozostać.
Zaczyna męczyć mnie słońce i chciałbym,
By się budowa świata w nic rozpadła.
[101]
Dzwonić na alarm! Szalejcie, wichury!
Z zbroją na plecach pójdę w grób ponury.
(wychodzą)
SCENA VI.
Równina pod zamkiem.
(Wchodzą śród bicia w bębny i z sztandarami MALKOLM, STARY SIWARD; MAKDUF i żołnierze z gałęziami w ręku).
MALKOLM: Jesteśmy dosyć już blisko; odrzućcie
Precz te zasłony liściaste, ukażcie
W swej się właściwej postaci! Ty, wuju,
Razem z kuzynem moim, a twym godnym
Synem, huf pierwszy powiedziesz, natomiast
Szlachetny Makduf i my wykonamy
Wszystko, co dalej potrzeba, stosownie
Do naszych planów.
SIWARD: A zatem żegnajcie!
Skoro ujrzymy zastępy tyrana,
Pójdziem do boju, lub sprawa przegrana!
MAKDUF:
Niech krzyczą surmy! Nie poskąpcie tchnienia
Głośnym heroldom śmierci i zniszczenia!
(wychodzą)
SCENA VII.
Inna część równiny.
(Alarm. Wchodzi MAKBET)
MAKBET: Przywiązali mnie do słupa, nie mogę
Uciec; jak niedźwiedź muszę walczyć z sforą.
[102]
Któż to jest taki niezrodzon z niewiasty? —
Jego się tylko mam bać lub nikogo!
(wchodzi MŁODY SIWARD)
MŁODY SIWARD: Jak się nazywasz?
MAKBET: Zadrżysz, usłyszawszy.
MŁODY SIWARD:
Nie, choćbyś imię wymienił straszliwsze
Od wszystkich imion piekielnych!
MAKBET: Me imię
Makbet.
MŁODY SIWARD;
Sam szatan nie mógł wyrzec nazwy
Nienawistniejszej dla mojego ucha.
MAKBET: O nie! Straszniejszej!
MŁODY SIWARD: Kłamiesz; wstrętny zbóju!
Tym udowodnię ci mieczem, że kłamiesz!
(walczą — młody Siward — pada zabity)
MAKBET: Zrodzony byłeś z niewiasty i, widzisz,
Śmieję się z miecza, drwię sobie z puklerzy,
Gdy je z niewiasty człek zrodzony dzierży.
(wychodzi — alarm; wchodzi MAKDUF)
MAKDUF:
Zgiełk był w tej stronie; pokaż się, tyranie!
Jeżeli zginiesz, lecz nie z mojej ręki,
Duch mojej żony i duchy mych dzieci
Nie poprzestaną mnie ścigać. Nie mogę
Mierzyć w tę nędzną tłuszczę, która broń swą
Oddała w najem. Zginiesz ty, Makbecie,
Albo ten miecz mój z niestępionem ostrzem
Wróci do pochwy, nie spełniwszy tego.
Tu chyba jesteś; ten głośny szczęk broni
Wskazuje, zda się, na kogoś z największych.
[103]
Daj mi go spotkać, fortuno! O więcej
Ja cię nie proszę.
(wychodzi)
(alarm — wchodzą: MALKOLM i STARY SIWARD)
SIWARD: Tędy; milordzie! Zamek sam się poddał;
Po obu stronach walczy lud tyrana;
Zacni tanowie mężnie poczynali.
Dzień ten przeważnie nazwać można twoim!
Niewiele jest już do roboty.
MALKOLM: Wrogów
Napotkaliśmy, co walczyli dla nas.
SIWARD: Wejdźmy do zamku, miłościwy panie!
(wychodzą — alarm)
SCENA VIII.
Tamże.
(Wraca MAKBET)
MAKBET: Poco rzymskiego grać mi rolę błazna
I na tym własnym ginąć mieczu?... Póki
Widzę przed sobą żywych, to im raczej
Moje się cięcia należą.
(Wchodzi MAKDUF)
MAKDUF: Zwróć, zwróć się,
Ty, psie piekielny!
MAKBET: Ze wszystkich jam ludzi
Unikał ciebie najbardziej, lecz odejdź,
Serce me bowiem nadto obciążone
Krwią twych najbliższych.
MAKDUF: Nie mam słów! W mym mieczu
Głos mój! Ty, łotrze, krwawszy niżby można
Jakimś określić cię wyrazem!
(walczą)
[104]
MAKBET: Płony
Trud twój; z tą samą umiałbyś łatwością
Ostrym swym mieczem przeciąć to powietrze
Nie do przecięcia, jak mnie tutaj zranić.
Dlatego zwróć go przeciw słabszym czubom!
Zaczarowane jest me życie: człowiek,
Zrodzon z niewiasty, wziąć mi go nie zdoła.
MAKDUF: Zwątpij więc w czary, i anioł, któremuś
Przez całe życie służył, niech ci powie,
Że Makduf został wypruty przed czasem
Z łona swej matki.
MAKBET: Przeklęty niech będzie
Język, co to mi powiedział, albowiem
Zniweczył we mnie lepszą część męskości!
I niechaj odtąd nie znajdują wiary
Kuglarskie moce, co nas dwuznacznemi
Uwodzą słowy, wlewając nam w uszy
Czcze przyrzeczenia, łamiące nadzieję!
Ja z tobą walczyć nie będę...
MAKDUF: A zatem
Poddaj się, tchórzu! Żyj na widowisko
Naszego czasu, abyśmy twój obraz
Niby jakiegoś rzadkiego potwora
Mogli na żerdzi zatknąć i podpisać:
„Tu do widzenia jest tyran!“
MAKBET: Nie myślę
Ja się poddawać, ażeby całować
Ziemię pod stopą młodego Malkolma
I być ścigany klątwami pospólstwa.
Choć las birnamski podszedł pod Dunzynan,
A ty zaprzeczasz, żeś zrodzon z niewiasty,
Spróbuję dotrwać do końca; swe piersi
Osłonię tarczą rycerską! Makdufie,
[105]
Złóż się i niechaj potępiony będzie
Ten, który pierwszy zawoła: „Stój! Dosyć!“
(wychodzą, walcząc)
(odwrót; odgłos trąb; wchodzą śród bicia w bębny i z sztandarami: MALKOLM, STARY SIWARD, ROSSE, LENNOKS, ANGUS, MENTET i żołnierze)'
MALKOLM: Oby wrócili zdrowo przyjaciele,
Których nam braknie.
SIWARD: Ktoś tam ubyć musi;
Jednakże, sądząc po tych,
(wskazuje na wojsko)
dzień tak wielki
Niedrogo został okupiony.
MALKOLM: Niema
Dotąd Makdufa i twojego syna.
ROSSE:
Syn twój, milordzie, spłacił dług żołnierski;
Póty żył, póki nie wyszedł na męża;
I, ledwie męstwem swem to udowodnił,
Nie ustępując na krok z pola walki,
Zmarł, jak mężczyzna.
SIWARD: Więc umarł?
ROSSE: Tak, zginął
I uniesiony został z pola. Miarą
Jego wartości nie mierz swego bolu,
Gdyż wówczas byłby bez granic.
SIWARD: Czy zprzodu
OtrzymałałOtrzymał ranę?
ROSSE: Tak, w czoło.
SIWARD: A zatem
Niechajże będzie wojownikiem Boga!
Gdybym miał tylu synów, ile włosów,
[106]
Jabym piękniejszej nie życzył im śmierci;
Bądźże to jego podzwonnem!
MALKOLM: O, większej
Godzien żałoby, i tę mu ja sprawie.
SIWARD: Nie trzeba mu już nic więcej. Toć przecie
Mówią, że odszedł chwalebnie, że spłacił
Dług swój rycerski... Więc Bóg z nim! Tu oto
Ponowna zbliża się radość.
(Wraca MAKDUF z głową Makbeta na żerdzi)
MAKDUF:
Cześć ci, o królu. — boś nim jest! O, patrzaj,
Tu oto stoi głowa przeklętego
Przywłaściciela! świat jest wolny! Widzę,
Żeś otoczony perłami królestwa
I ci w swych sercach wtórzą powitania
Mojego słowom. Niech się też ich okrzyk
Połączy z moim: „Cześć królowi Szkocji!“
WSZYSCY: Cześć, królu Szkocji! Cześć!
(surmy)
MALKOLM: Nie myślę tracić
Długiego czasu, aby się rachować
Z poszczególnemi zasługi każdego
I spłacać dług swój... Odtąd wy, tanowie,
I wy, rycerze, będziecie hrabiami,
Które to miano pierwszym wam nadaje
Ojczysta Szkocja. Co zaś pozostanie
Uczynić jeszcze ponadto, co będzie
Potrzeba zczasem zaszczepić na nowo —
Jak odwołanie wygnanych przyjaciół,
Którzy zdołali ujść sideł tyranji,
Jak zapozwanie okrutnych siepaczy
Zmarłego zbója i jego szatańskiej,
Krwawej małżonki, która, powiadają,
[107]
Sama gwałtowną śmierć sobie zadała —
Wszystko to spełnim dzięki Pan u nieba
W właściwym czasie i miejscu, jak trzeba.
Teraz, dziękując za trud wasz spełniony,
Na koronację prosimy do Skony!
(trąby; wszyscy wychodzą).
KONIEC.