Makbet (Shakespeare, tłum. Kasprowicz, 1924)/Akt piąty

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Makbet
Wydawca Instytut Wydawniczy »Biblioteka Polska«
Data wyd. 1924
Druk Zakłady graficzne Instytutu Wydawniczego „Bibljoteka Polska“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Kasprowicz
Tytuł orygin. The Tragedy of Macbeth
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
AKT PIĄTY.
SCENA I.
Dunzynan.
Komnata w zamku.
(Wchodzą LEKARZ i DAMA DWORU)

LEKARZ: Czuwaliśmy razem dwie noce, a o prawdzie twierdzenia pani przekonać się nie mogę. Kiedyż to chodziła po raz ostatni?
DAMA DWORU: Wtedy, gdy kroi jegomość wyruszył w pole, widziałam, jak wstała z łóżka, suknię nocną zarzuciła na siebie, weszła do alkowy, wyjęła papier, złożyła go, napisała coś na nim, przeczytała, potem go zapieczętowała i powróciła do łóżka, a wszystko to czyniła w śnie jak najgłębszym.
LEKARZ: Wielkie to zaburzenie w naturze! — Zażywać dobrodziejstwa snu, a równocześnie wykonywać funkcje człowieka czuwającego! W tym sennym niepokoju, pominąwszy jej chodzenie i resztę sennych objawów, czy słyszała pani w jakiejkolwiek porze, iżby coś mówiła?
DAMA DWORU: Rzeczy, panie, których ja nie powtórzę po niej.
LEKARZ: Możesz to, pani, wobec mnie, a nawet jest to wskazane.
DAMA DWORU: Ani wobec pana, ani wobec nikogo innego, ponieważ nie mam świadka, któryby moje słowa potwierdził. Popatrzże, waszmość: nadchodzi!

(wchodzi LADY MAKBET z świecą w ręku)

To zwykły jej sposób, i, na me życie, całkiem jest uśpiona! Uważaj na nią, stój cicho!
LEKARZ: A skądże wzięła tę świecę? DAMA DWORU: Zawsze stoi przy niej, światło ma zawsze przy sobie; taki jej rozkaz.
LEKARZ: Niech pani patrzy: oczy ma otwarte.
DAMA DWORU: Tak, lecz ich władza zawarta.
LEKARZ: Cóż ona teraz czyni? Proszę popatrzeć, jak sobie ręce obciera.
DAMA DWORU: To zwyczajny jej ruch: wydaje się jej, że w ten sposób myje sobie ręce; widziałam, jak to robiła całe ćwierć godziny.
LADY MAKBET: Jeszcze jest plama.
LEKARZ: Cicho!... Przemawia! Spiszę, co powie, aby tem pewniej dopomóc pamięci.
LADY MAKBET: Precz, ty, plamo przeklęta, precz, mówię! Raz — dwa — czas działać!... Piekło jest ciemne. Wstydź się, mężu, wstydź się! Jesteś żołnierzem a tchórzysz? Czego się mamy lękać, choćby kto i wiedział, jeżeli naszej władzy nikt do odpowiedzialności pociągnąć nie zdoła? Ale któżby to pomyślał, że taki starzec tyle krwi miał w sobie?
LEKARZ: Uważa to pani?
LADY MAKBET: Ten Fajf miał żonę — gdzie ona teraz? Jakto? Nigdy te ręce obmyć się. nie dadzą? Nie mówmy już o tem, mój mężu; wszystko zepsujesz tym przestrachem.
LEKARZ: Idźże stąd, pani! Więcej wiesz, niż potrzeba.
DAMA DWORU: Powiedziała, czego nie powinna była powiedzieć — to pewna. Niebo raczy wiedzieć, co wie ona!
LADY MAKBET: Ciągle ten zapach krwi; wszystkie wonności Arabji nie odejmą go tej malej ręce! Och! Och! Och!
LEKARZ: Co za westchnienie! Ciężko jej na sercu!
DAMA DWORU: Nie chciałabym mieć takiego serca w łonie za cenę całego świata!
LEKARZ: Dobrze, dobrze, dobrze!
DAMA DWORU: Proś Boga, panie, aby z tem było dobrze.
LEKARZ: Choroba ta leży poza moją umiejętnością; a przecież znałem ludzi, którzy przechadzali się we śnie, a bogobojnie umarli w swych łóżkach.
LADY MAKBET: Umyjże ręce, wdziej suknię, nie wyglądaj tak blado! Mówię ci raz jeszcze: Banko pogrzebany, nie powstanie z grobu.
LEKARZ: Czy tak?
LADY MAKBET: Do łóżka! Do łóżka! Ktoś puka do bramy! Chodź! Chodź! Chodź! Chodź! Podaj mi rękę! Co się stało, to się nie odstanie. Do łóżka! Do łóżka! Do łóżka!...

(wychodzi)

LEKARZ: Idzie teraz do łóżka?
DAMA DWORU: Tak, prosto.
LEKARZ: Złe naokoło chodzą szepty; czyny,
Sprzeczne z naturą, płodzą zamącenia,
Również przeciwne naturze; umysły,
Dotknięte niemi, zwierzają, częstokroć
Poduszkom głuchym swoje tajemnice.
Tu raczej ksiądz jest potrzebny, niż lekarz.
O Boże, Boże, przebaczże nam wszystkim!
Idź, pani, za nią, nie spuszczaj jej z oka,
Aby ją żadna nie spotkała krzywda.

Teraz dobranoc. Tych wydarzeń siła
Zmieszała zmysły i wzrok mi zmąciła.
Wiem, ale mówić się boję...
DAMA DWORU:Dobranoc!

(wychodzą)
SCENA II.
Okolica Dunzynanu.
(Śród bicia w bębny i z sztandarami wchodzą: MENTET, KATNES, ANGUS, LENNOKS i żołnierze)

MENTET: Wojska angielskie zbliżają się ku nam,
Wiedzie je Malkolm i wuj jego Siward,
I dzielny Makduf. Zemsta ich rozpala,
Albowiem dobra ich sprawa mogłaby
Wzniecić chęć walki i krwawego buntu
W najpokorniejszym biczowniku.
ANGUS:Mamy
Spotkać się z nimi obok birnamskiego
Lasu, gdyż oni nadchodzą tamtędy.
KATNES:
A czy Donalbein jest z bratem? Nie wiecie?
LENNOKS: Mogę upewnić, panie, że go niema.
Mam wykaz wszystkiej szlachty: syn Siwarda
Jest tam i inna młodzież gołowąsa,
Co ma dopiero teraz dać dowody
Swojej męskości.
MENTET:Co porabia tyran?
KATNES: Obwarowuje gród swój dunzynański.
Niektórzy mówią, że oszalał, inni,
Mniej nienawiści mający ku niemu,
Zapalczywością zowią to rycerską;
Jedno jest pewnem, iże pasem ładu
Nie umie spiąć już swych sił rozpętanych.

ANGUS: Teraz on czuje, że mu się te wszystkie
Tajemne mordy do rąk jego lepią
I że wzniecane co chwila rokosze
Mszczą się na jego wiarołomstwie; ludzie,
Będący pod nim, słuchają rozkazów
Tylko na rozkaz, a nie zaś z miłości.
On teraz czuje, że ten płaszcz królewski
Wisi tak na nim, jak kubrak olbrzyma
Na jakimś chłystku złodziejskim.
MENTET:I któżby
Mógł mu przyganiać, że kruszą i wiją
Jego się zmysły dręczone, jeżeli
Wszystko, co w nim jest, potępia się właśnie
Za to, że jest w nim?
KATNES:Zaprawdę. Więc chodźmy
Dań posłuszeństwa wypłacać li temu,
Komu się z prawa należy; idźmy
Zejść się z lekarzem schorowanej ziemi,
Aby z nim razem dla jej oczyszczenia
Wylać ostatnią swą kroplę.
LENNOKS:Lub tyle,
Ile potrzeba, ażeby nią skropić
Kwiecie królewskie, a chwasty zatopić.
Ruszajmy teraz do Birnamu!

(wychodzą przy odgłosie marszu)
SCENA III.
Dunzynan.
Komnata w zamku.
(Wchodzi MAKBET i świta).

MAKBET:
Więcej mi wieści nie przynosić! Niech mnie
Opuszczą wszyscy! Póki las birnamski
Pod Dunzynanu zamek nie podstąpi,

Mogę się nie bać niczego. Cóż znaczy
Ten dzieciak Malkolm? Czyliż go niewiasta
Nie porodziła? Duchy, które znają
Wszelakie losy śmiertelnych, orzekły:
„Nie lękajże się, Makbecie! Przenigdy
Władzy nad tobą nie będzie miał człowiek,
Zrodzon z niewiasty“. A zatem fałszywi
Idźcie tanowie, połączcie się razem
Z niewieściuchomi angielskimi, owszem!
Serce i duch mój w mej władzy, nie mogą
Giąć się w zwątpieniu, przejmować się trwogą.

(wchodzi SŁUGA)

Oby cię djabeł poczernił, ty mleczny
Pysku łajdacki! Skąd ten wygląd gęsi?
SŁUGA: Dziesięć tysięcy...
MAKBET:Gęsi, łotrze jeden?
SŁUGA: Nie, wojska, panie.
MAKBET:Wyszczyp sobie gębę,
Idź, na czerwono posmaruj, urwiszu,
Lilijowatą bladość twojej trwogi!
Żołnierze, trutniu? Ta lica wybladłość
Doradcą trwogi! Cóż to za żołnierze?
Mówże nareszcie, ty mordo!
SŁUGA:Anglicy,
Jeżeli łaska...
MAKBET: Ruszaj mi z tym pyskiem!

(SŁUGA wychodzi)

Sejton!... Me serce słabnie, gdy to widzę. —
Sejton, powiadam!... Napad ten mnie skrzepi,
Lub też powali na zawsze. Me życie
Wkracza już w jesień, liść to żółkniejący!
To, co podeszłym towarzyszy latom:
Cześć, posłuszeństwo, miłość, rząd przyjaciół —
Na to oglądać się nie mogę; ciche,

Ale głębokie przekleństwo, cześć — w gębie,
Tchnienie, którego serceby najchętniej
Wprost odmówiło, lecz nie śmie... Sejtonie!

(wchodzi SEJTON)

SEJTON: Co wasza łaska rozkaże?
MAKBET:Co słychać?
SEJTON: Co doniesiono, wszystko się potwierdza.
MAKBET: Zamierzam walczyć, aż mi nie odrąbią
Ciała od kości! Podajcie mi zbroję!
SEJTON: Dotychczas jeszcze nie potrzebna.
MAKBET:Wdzieję.
Rozesłać więcej koni, okolicę
Przetrząsnąć wokół, powiesić każdego,
Kto grzeszy trwogą! Daj zbroję!

(wchodzi LEKARZ)

I jakże
Ma się, doktorze, twoja chora? Powiedz!
LEKARZ: Nietyle chora, miłościwy panie,
Ile trapiona naporem widziadeł,
Odbierających jej spokój.
MAKBET:Wykuruj
Waszmość ją z tego! Nie umiesz wyleczyć
Choroby ducha, wyplenić z pamięci
Zakorzenionej troski, niepokojów
Zmazać, wyrytych na tablicy mózgu
I antydotem zapomnienia wyprzeć
Z uciśnionego łona niebezpiecznych tłoków,
Ugniatających jej serce?
LEKARZ:W tym względzie
Musi sam chory znaleźć sobie radę.
MAKBET:
Rzuć psom swe leki! Nie chcę o nich słyszeć!
Dalej! Nałożyć mi zbroję, buławę

Podać!... Sejtonie, ślij ludzi!... Doktorze,
Tanowie precz mnie odeszli... No, spiesz się!...
Gdybyś, doktorze, mógł zbadać urynę
Mojego kraju, rozpoznać chorobę
I odpowiedniem wrócić przeczyszczeniem
Dawne mu zdrowie, jabym ci przyklasnął,
Ażby mój poklask powtórzyły echa.
Zróbże to, zróbże!... Jakież rumbarbarum,
Senes, czy inny purgatyw wydoła
Odczyścić kraj nasz z Anglików? Czyś o nich
Słyszał?
LEKARZ: I owszem, miłościwy królu —
Przygotowania twoje coś nam o tem
Mówią.
MAKBET: Zanieście to za mną! Drwię sobie
Z śmierci i klęski, dopóki nie stanie
Ów las birnamski tu, przy Dunzynanie.

(wszyscy wychodzą, prócz Lekarza)

LEKARZ: Jeśli się jakoś z tych murów wykradnę,
Już nie przyciągną tu mnie zyski żadne.

(wychodzi)
SCENA IV.
Okolica w pobliżu Dunzynanu; widać las.
(Śród bicia w bębny i z sztandarami wchodzą: MALKOLM, SIWARD STARY i SIWARD MŁODY, MAKDUF, MENTET, KATNES, ANGUS, LENNOKS, ROSSE i wojsko)

MALKOLM: Mam, kuzynowie, nadzieję, że bliskie
Dni, gdy bezpieczne będą nasze izby.
MENTET: Nie wątpić o tem.
SIWARD:Co za las przed nami?

MENTET: To las birnamski.
MALKOLM:Niech każdy z żołnierzy
Zetnie w nim gałąź i niesie przed sobą.
W ten sposób można ukryć liczbę wojska
I zmylić szpiegów w doniesieniach o nas.
ŻOŁNIERZE: Tak uczynimy.
SIWARD:Niema innej wieści,
Prócz tej, że tyran ciągle w Dunzynanie
I że wytrzymać myśli oblężenie.
MALKOLM: Jedyna jego nadzieja, gdyż wszędzie
Gdzie tylko jaka zdarzy się sposobność,
Wszyscy buntują się przeciwko niemu,
Wielcy i mali, i nikt mu nie służy,
Prócz przymusowych, którzy dlań żadnego
Nie mają serca.
MAKDUF:Sprawiedliwe sądy
Zostawmy chwili, gdy się rzecz rozstrzygnie;
Teraz wojskowe niech nas zajmą sprawy!
SIWARD: Zbliża się pora, kiedy obrachunek
Ma nam pokazać, co nam się należy,
A cośmy winni. Czcze rozumowanie
Budzi li puste nadzieje, jedynie
Z uderzeń miecza pewność skutku płynie:
Ku temu wojnę prowadzim!

(wychodzą w marszu)
SCENA V.
Dunzynan.
Na zamku.
(Wchodzą przy biciu w bębny i z sztandarami: MAKBET, SEJTON i żołnierze).

MAKBET: Zatknąć sztandary na murach zewnętrznych!
Krzyczą wciąż: „Idą!“, a gród nasz potężny
Drwi z oblężenia. Niech tu sobie leżą,

Aż ich wytępią i głód, i choroba.
Gdyby nie pomoc tych, którzy powinni
Być tutaj z nami, mybyśmy się z nimi
Śmiało spotkali w twarz i do domu
Precz przepędzili.

(poza sceną krzyk kobiet)

Cóż to jest za wrzawa?
SEJTON: To krzyki niewiast, miłościwy panie.

(wychodzi)

MAKBET: Prawiem zapomniał, jak smakuje trwoga.
Był czas, że zmysły moje snać drętwiały
Na głos puszczyka, a na baśń straszliwą
Włos mój do góry się wznosił i sterczał;
Jakby w nim było jakieś życie. Dzisiaj
Przeładowałem się okropnościami.
Mordercze myśli moje tak się z grozą
Spoufaliły, że ta mną już wcale
Wstrząsnąć nie może.

(SEJTON wraca)

Dlaczego te wrzaski?
SEJTON: Królowa zmarła, miłościwy panie!
MAKBET: Powinna była umrzeć nieco później;
Czasu dość było na taką wiadomość.
Ciągle to jutro, i jutro, i jutro
Od dnia do dnia się na małej przestrzeni
Wlecze i wlecze do najostatniejszej
Głoski naszego czasokresu, zasię
To nasze wczora przyświecało głupcom
W drodze do grobu. Zgaśnij, krótkie światło!
Życie chodzącym jest cieniem, jest tylko
Biednym aktorem, który przez godzinę
Dmie się i puszy na scenie, a potem

Już go nie słychać — opowieścią błazna
Głośną, wrzaskliwą, lecz nic niemówiąca.

(wchodzi POSŁANIEC)

Przychodzisz zrobić użytek z języka —
Załatw się prędko!
POSŁANIEC:Miłościwy panie,
Muszę powiedzieć coś; co sam widziałem,
Lecz nie wiem, jak to uczynić.
MAKBET:Mów aspan!
POSŁANIEC:
Stojąc na warcie; na wzgórzu, spojrzałem
W stronę Birnamu, i oto zda mi się —
Las się rozpoczął poruszać.
MAKBET:Nędzniku!
Kłamco!
POSŁANIEC: Niech, panie, gniew mnie twój dosięgnie,
Jeśli tak nie jest; na jakie trzy mile
Można go widzieć, jak idzie. Powiadam:
Bór to chodzący.
MAKBET:Jeśli fałsz donosisz,
Żyw będziesz wisiał na najbliższem drzewie,
Aż głód cię skręci; jeśli prawdę mówisz,
Wolno ci ze mną uczynić to samo!
Cóż myśleć o tem? Zaczynam się trwożyć
O tę dwuznaczność słów wiecznego wroga,
Co, niby mówiąc prawdę; przecież kłamał:
„Nie bój się, póki las Birnam nie przyjdzie
Do Dunzynanu!“ — i oto las jakiś
Rusza w kierunku Dunzynanu!... Dalej!
Do broni! Dalej do broni! Jeżeli
Tak się pokaże, jak ten opowiada,
To ni uciekać stąd, ni też pozostać.
Zaczyna męczyć mnie słońce i chciałbym,
By się budowa świata w nic rozpadła.

Dzwonić na alarm! Szalejcie, wichury!
Z zbroją na plecach pójdę w grób ponury.

(wychodzą)
SCENA VI.
Równina pod zamkiem.
(Wchodzą śród bicia w bębny i z sztandarami MALKOLM, STARY SIWARD; MAKDUF i żołnierze z gałęziami w ręku).

MALKOLM: Jesteśmy dosyć już blisko; odrzućcie
Precz te zasłony liściaste, ukażcie
W swej się właściwej postaci! Ty, wuju,
Razem z kuzynem moim, a twym godnym
Synem, huf pierwszy powiedziesz, natomiast
Szlachetny Makduf i my wykonamy
Wszystko, co dalej potrzeba, stosownie
Do naszych planów.
SIWARD:A zatem żegnajcie!
Skoro ujrzymy zastępy tyrana,
Pójdziem do boju, lub sprawa przegrana!
MAKDUF:
Niech krzyczą surmy! Nie poskąpcie tchnienia
Głośnym heroldom śmierci i zniszczenia!

(wychodzą)
SCENA VII.
Inna część równiny.
(Alarm. Wchodzi MAKBET)

MAKBET: Przywiązali mnie do słupa, nie mogę
Uciec; jak niedźwiedź muszę walczyć z sforą.

Któż to jest taki niezrodzon z niewiasty? —
Jego się tylko mam bać lub nikogo!

(wchodzi MŁODY SIWARD)

MŁODY SIWARD: Jak się nazywasz?
MAKBET:Zadrżysz, usłyszawszy.
MŁODY SIWARD:
Nie, choćbyś imię wymienił straszliwsze
Od wszystkich imion piekielnych!
MAKBET:Me imię
Makbet.
MŁODY SIWARD;
Sam szatan nie mógł wyrzec nazwy
Nienawistniejszej dla mojego ucha.
MAKBET: O nie! Straszniejszej!
MŁODY SIWARD:Kłamiesz; wstrętny zbóju!
Tym udowodnię ci mieczem, że kłamiesz!

(walczą — młody Siward — pada zabity)

MAKBET: Zrodzony byłeś z niewiasty i, widzisz,
Śmieję się z miecza, drwię sobie z puklerzy,
Gdy je z niewiasty człek zrodzony dzierży.

(wychodzi — alarm; wchodzi MAKDUF)

MAKDUF:
Zgiełk był w tej stronie; pokaż się, tyranie!
Jeżeli zginiesz, lecz nie z mojej ręki,
Duch mojej żony i duchy mych dzieci
Nie poprzestaną mnie ścigać. Nie mogę
Mierzyć w tę nędzną tłuszczę, która broń swą
Oddała w najem. Zginiesz ty, Makbecie,
Albo ten miecz mój z niestępionem ostrzem
Wróci do pochwy, nie spełniwszy tego.
Tu chyba jesteś; ten głośny szczęk broni
Wskazuje, zda się, na kogoś z największych.

Daj mi go spotkać, fortuno! O więcej
Ja cię nie proszę.

(wychodzi)
(alarm — wchodzą: MALKOLM i STARY SIWARD)

SIWARD: Tędy; milordzie! Zamek sam się poddał;
Po obu stronach walczy lud tyrana;
Zacni tanowie mężnie poczynali.
Dzień ten przeważnie nazwać można twoim!
Niewiele jest już do roboty.
MALKOLM:Wrogów
Napotkaliśmy, co walczyli dla nas.
SIWARD: Wejdźmy do zamku, miłościwy panie!

(wychodzą — alarm)
SCENA VIII.
Tamże.
(Wraca MAKBET)

MAKBET: Poco rzymskiego grać mi rolę błazna
I na tym własnym ginąć mieczu?... Póki
Widzę przed sobą żywych, to im raczej
Moje się cięcia należą.

(Wchodzi MAKDUF)

MAKDUF:Zwróć, zwróć się,
Ty, psie piekielny!
MAKBET:Ze wszystkich jam ludzi
Unikał ciebie najbardziej, lecz odejdź,
Serce me bowiem nadto obciążone
Krwią twych najbliższych.
MAKDUF:Nie mam słów! W mym mieczu
Głos mój! Ty, łotrze, krwawszy niżby można
Jakimś określić cię wyrazem!

(walczą)

MAKBET:Płony
Trud twój; z tą samą umiałbyś łatwością
Ostrym swym mieczem przeciąć to powietrze
Nie do przecięcia, jak mnie tutaj zranić.
Dlatego zwróć go przeciw słabszym czubom!
Zaczarowane jest me życie: człowiek,
Zrodzon z niewiasty, wziąć mi go nie zdoła.
MAKDUF: Zwątpij więc w czary, i anioł, któremuś
Przez całe życie służył, niech ci powie,
Że Makduf został wypruty przed czasem
Z łona swej matki.
MAKBET:Przeklęty niech będzie
Język, co to mi powiedział, albowiem
Zniweczył we mnie lepszą część męskości!
I niechaj odtąd nie znajdują wiary
Kuglarskie moce, co nas dwuznacznemi
Uwodzą słowy, wlewając nam w uszy
Czcze przyrzeczenia, łamiące nadzieję!
Ja z tobą walczyć nie będę...
MAKDUF:A zatem
Poddaj się, tchórzu! Żyj na widowisko
Naszego czasu, abyśmy twój obraz
Niby jakiegoś rzadkiego potwora
Mogli na żerdzi zatknąć i podpisać:
„Tu do widzenia jest tyran!“
MAKBET:Nie myślę
Ja się poddawać, ażeby całować
Ziemię pod stopą młodego Malkolma
I być ścigany klątwami pospólstwa.
Choć las birnamski podszedł pod Dunzynan,
A ty zaprzeczasz, żeś zrodzon z niewiasty,
Spróbuję dotrwać do końca; swe piersi
Osłonię tarczą rycerską! Makdufie,

Złóż się i niechaj potępiony będzie
Ten, który pierwszy zawoła: „Stój! Dosyć!“

(wychodzą, walcząc)
(odwrót; odgłos trąb; wchodzą śród bicia w bębny i z sztandarami: MALKOLM, STARY SIWARD, ROSSE, LENNOKS, ANGUS, MENTET i żołnierze)'

MALKOLM: Oby wrócili zdrowo przyjaciele,
Których nam braknie.
SIWARD:Ktoś tam ubyć musi;
Jednakże, sądząc po tych,

(wskazuje na wojsko)

dzień tak wielki
Niedrogo został okupiony.
MALKOLM:Niema
Dotąd Makdufa i twojego syna.
ROSSE:
Syn twój, milordzie, spłacił dług żołnierski;
Póty żył, póki nie wyszedł na męża;
I, ledwie męstwem swem to udowodnił,
Nie ustępując na krok z pola walki,
Zmarł, jak mężczyzna.
SIWARD:Więc umarł?
ROSSE:Tak, zginął
I uniesiony został z pola. Miarą
Jego wartości nie mierz swego bolu,
Gdyż wówczas byłby bez granic.
SIWARD:Czy zprzodu
Otrzymał ranę?
ROSSE:Tak, w czoło.
SIWARD:A zatem
Niechajże będzie wojownikiem Boga!
Gdybym miał tylu synów, ile włosów,

Jabym piękniejszej nie życzył im śmierci;
Bądźże to jego podzwonnem!
MALKOLM:O, większej
Godzien żałoby, i tę mu ja sprawie.
SIWARD: Nie trzeba mu już nic więcej. Toć przecie
Mówią, że odszedł chwalebnie, że spłacił
Dług swój rycerski... Więc Bóg z nim! Tu oto
Ponowna zbliża się radość.

(Wraca MAKDUF z głową Makbeta na żerdzi)

MAKDUF:
Cześć ci, o królu. — boś nim jest! O, patrzaj,
Tu oto stoi głowa przeklętego
Przywłaściciela! świat jest wolny! Widzę,
Żeś otoczony perłami królestwa
I ci w swych sercach wtórzą powitania
Mojego słowom. Niech się też ich okrzyk
Połączy z moim: „Cześć królowi Szkocji!“
WSZYSCY: Cześć, królu Szkocji! Cześć!

(surmy)

MALKOLM:Nie myślę tracić
Długiego czasu, aby się rachować
Z poszczególnemi zasługi każdego
I spłacać dług swój... Odtąd wy, tanowie,
I wy, rycerze, będziecie hrabiami,
Które to miano pierwszym wam nadaje
Ojczysta Szkocja. Co zaś pozostanie
Uczynić jeszcze ponadto, co będzie
Potrzeba zczasem zaszczepić na nowo —
Jak odwołanie wygnanych przyjaciół,
Którzy zdołali ujść sideł tyranji,
Jak zapozwanie okrutnych siepaczy
Zmarłego zbója i jego szatańskiej,
Krwawej małżonki, która, powiadają,

Sama gwałtowną śmierć sobie zadała —
Wszystko to spełnim dzięki Pan u nieba
W właściwym czasie i miejscu, jak trzeba.
Teraz, dziękując za trud wasz spełniony,
Na koronację prosimy do Skony!

(trąby; wszyscy wychodzą).
KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Jan Kasprowicz.