Marta (de Montépin, 1898)/LII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Bratobójca, jak wiemy, spędził noc w willi Savanów.
Jakież było jego ździwienie, gdy nazajutrz zrana wyszedłszy z żoną do parku, ujrzał Daniela, idącego z małą Martą, którą trzymał za rękę.
— A! pojmuję ździwienie pańskie — wyrzekł sędzia ze śmiechem — nie spodziewaliście się spotkać mnie tego rana w towarzystwie małej pieszczoszki.
— Naturalnie — wyszeptał Robert.
— Ale jakim trafem? — zapytała Aurelia.
— Bardzo prostym — odpowiedział Daniel. — Weronika, na skutek rad rozsądnych, namyśliła się... Teraz mieszka ona z wnuczką w pałacyku i tam przygotowywać się będzie do operacyi.
— A! tem lepiej! — zawołała pani Verniere — dałby Bóg, ażeby się operacya udała i ażeby biedna kobieta wskazać mogła mordercę, brata mego męża.
Robert nagle odzyskał panowanie nad sobą.
— Rzeczywiście — wyrzekł głosem, wcale nie drżącym — szczęście wielkie, iż się namyśliła.
— Ja teraz — podchwycił sędzia — idę z tem dzieckiem do willi, ażeby je polecić Alinie i Matyldzie.
— To i ja pójdę z panem sędzią. Czy Matylda i Alina nie wiedzą, że pani Sollier znajduje się w pałacyku?
— Nie wiedzą jeszcze... Wczoraj wieczorem nie chciałem nikomu przeszkadzać i w tajemnicy zatrzymałem przybycie niewidomej.
— To ich ździwienie będzie tak wielkie jak i nasze!
Daniel, Aurelia i Marta skierowali się w stronę willi.
Robert pozostał sam.
Przestrach, jaki do tej chwili powściągał, ogarnął go gwałtownie.
Głosem głuchym wyszeptał:
— Tu! Ona jest tutaj!.. Zgadza się na operacyę!.. Ja jestem na brzegu przepaści. Jeżeli Weronika odzyska wzrok, ja będę na szubienicy!
∗
∗ ∗ |
Przepędziwszy pół godziny w willi, Marta powróciła do pałacyku.
Oczekiwano powrotu Henryka z niecierpliwością, gdyż wszystkim pilno było odwiedzić panią Sollier, a na to jego przyzwolenie było potrzebne.
O godzinie drugiej Filip i Henryk przybyli do willi.
Henryk przede wszystkiem udał się do niewidomej, ażeby rozpocząć kuracyę przygotowawczą, według narady, odbytej zrana z przełożonym kliniki.
Chciano mu towarzyszyć.
Odmówił energicznie.
— Chora trochę gorączkowała w chwili mego odjazdu — odrzekł. — Chcę jej dać lekarstwo i rozpocząć leczenie oczu. Obecność państwa byłaby dla mnie krępującą i zmęczyłaby Weronikę.
I my też nie pójdziemy za nim na tę wizytę i nie będziemy obecni przy pierwszych początkach leczenia.
Henryk nauczył Martę, swą siostrzyczkę, jak ma pielęgnować chorą podczas jego nieobecności.
— O, możesz na mnie liczyć, panie Henryku, jak gdybym była dużą osobą... ja nie zapomnę o niczem...
Młodzieniec ujął ją w swe objęcia.
— Moja droga — rzekł, całując ją — kiedy jesteśmy tylko we dwoje, nazywaj mnie swym bratem.
— Kocham cię, braciszku — rzekła Marta, wywzajemniając mu się w pocałunkach. — O! kocham cię z całego serca!..
Henryk opuścił pałacyk i powrócił do willi, gdzie rozmowa toczyła się na wielką skalę.
Pani Verniere oznajmiła Danielowi, że, dla przygotowań do przyjęcia gości w Neuilly, musi z wielkim żalem opuścić wille Savanne, w końcu tygodnia, i prosiła go o pozwolenie na zabranie Matyldy, ażeby jej nie rozłączać z córką Ryszarda.
Alina, która po tem, co zaszło, nie obawiała się uprzejmości Filipa, a Matylda, będąc przekonana, że w Neuilly widywać będzie Henryka częściej niż w parku Saint-Maur, poparły usilnie prośbę Aurelii.
Pan Savanne zgodził się.
Sędzia potrzebował spokoju do działania.
∗
∗ ∗ |
Nazajutrz zrana o godzinie siódmej i pół Robert zadzwonił do bramy mniemanego Nelsona, to jest doktora O’Briena.
Amerykanin, na widok wchodzącego Roberta, uśmiechnął się dziwnie.
— Słowo honoru, drogi przyjacielu, oczekiwałem ciebie — wyrzekł.
— Oczekiwałeś pan mnie! — powtórzył bratobójca ze ździwieniem.
— Od soboty wieczora... I wszystko, o czem chcesz mi donieść, już sam wiem. Weronika zgodziła się teraz na operacyę i przyjętą została gościnie pod dach pana Savanne.
— Zkąd pan wiesz o tem?
— Oto mniejsza. A ponieważ pana tu widzę u siebie, więc trzeba nam powrocić do pierwotnego planu, nieprawdaż?
— Tak i trzeba skończyć.
— Ja skończę, jeżeli i pan pamiętać będziesz o warunkach pierwotnych.
Nie zapomniałem i dotrzymam ich.
— Zatem milion po skończeniu?
— Tak, milion!
— To pomówimy! Ja od soboty już wiele rzeczy ułożyłem.
Przeszło godzinę rozmawiali z sobą, rozważając w najdrobniejszych szczegółach projekty O’Briena.
Kiedy się rozstali, Weronika i Marta były skazane nieodwołalnie.
Jedna miała umrzeć, a druga zniknąć.