Marta (de Montépin, 1898)/LIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Teraz Robert myślał przede wszystkiem o tem; ażeby otrzymać miliony niemieckie, wydając modele uzbrojeń, które Francya, jak sądziła, ma tylko dla siebie, i za które tak wspaniale wynagrodziła wynalazcę.
Klaudyusz Grivot przygotował i dopasował wszystkie części kartaczownicy, które miały być w sposób potajemny przesłane na ulicę Verneuil do barona Wilhelma Schwartza, jak i model kul i bomb.
Filip, przynaglony przez ojczyma, wykończył wszelkie wyliczenia, objaśniające wynalazki.
W dwa dni później Robert, wszystko już gotowe mając w ręku, w nocy, przy pomocy Klaudyusza, przewiózł modele w zamkniętej karetce na ulicę Verneuil.
Ohydna zdrada została dokonaną i Robert otrzymał od barona Schwartza umówioną sumę, za co dał mu sto tysięcy franków porękawicznego.
∗
∗ ∗ |
Piętnastego czerwca nastąpiło otwarcie sezonu rybołóstwa.
Na Marnie ukazały się liczne łodzie rybackie.
Około godziny szóstej zrana od strony Champigny nadpłynęła łódka i zatrzymała się naprzeciw małej przystani, należącej do willi Savanne.
Rybak, siedzący w łódce, zarzucił wędkę do rzeki.
Połów zapowiadał się dobrze.
Po chwili już wydobył ładnego szczupaka.
Pozostawmy tego przybysza na rzece, a udajmy się do willi Savanne, w której stronę i on zwracał od czasu do czasu wzrok, przysłonięty binoklami zlekka kolorowemi.
W przeddzień jeszcze pani Verniere, Alina i Matylda odjechały do Neuilly.
Daniel i Henryk pozostali sami w domu z lokajem Germanem, kucharką i ogrodnikiem.
W pałacyku Weronika była doglądana bardzo uważnie przez Martę, która ją opuszczała tylko po to, ażeby się trochę przejść po parku, lub iść do willi po zapasy żywności.
Odkąd Henryk Savanne zaczął leczyć niewidomą, stwierdził widoczne polepszenie. Podwójna katarakta zmniejszała się szybko, a przełożony kliniki, któremu donosił codzień o najmniejszych szczegółach, rokował najzupełniejsze powodzenie operacyi.
Codzień zrana, przed odjazdem ze stryjem do Paryża, młodzieniec opatrywał oczy chorej. W południe po śniadaniu odwiedzał ją sam, a wieczorem robił opatrunki na noc.
Dnia 15-go czerwca przyszedł jak zwykle do pałacyku, poczem pojechał do Paryża, a po powrocie, opatrzywszy niewidomą, zaproponował, dla sprawienia dziecku przyjemności, ażeby z nim pozwoliła przejechać się łódką po rzece.
Marta nie dała sobie tego powtórzyć.
Poszli oboje do przystani, wsiedli do łódki, Henryk pokazał siostrze, jak ma sterować, i popłynęli ku Jounville.
Rybak pilnie się im przypatrywał, a gdy znikli mu z oczu, czemprędzej dotarł do brzegu, wyskoczył na ląd, otworzył niezamkniętą furtkę w parkanie, poczem przez park dostał się do pałacyku, wyjął z kieszeni klucz dorobiony, włożył w zamek i, przekonawszy się, że pasuje doskonale, wyjął znów ten klucz, przymknął furtkę i powrócił do łodzi.
Po krótkiej chwili znów siedział przy wędce z miną wytrawnego rybaka.
W godzinę później Henryk Savanne powrócił z Martą, uszczęśliwioną z przejażdżki.
Łódkę umieścili w dawnem miejscu i zamknęli za sobą furtkę.
Z niezwykły cierpliwością rybak pozostał w łódce swej aż do zapadnięcia nocy, poczem uznał za stosowne oddalić się, zabierając z sobą obfity połów ryb.
Dopłynął do przystani wynajmującego łódki, który zarazem utrzymywał w pobliżu restauracyę, i tam kazał sobie przyrządzić trochę ryb na obiad.
Wieczorem mgła spadła dość gęsta.
O godzinie dziewiątej brzegi Marny stały się spokojnemi i pustemi.
W willi Savanne kolejno gasły światła w oknach. O dziesiątej wszyscy już udali się na spoczynek.
W pałacyku nad rzeką Marta powiedziała dobranoc babce, która też zasypiała snem spokojnym.
Dziecko zeszło na dół, gdzie spało, gotowe odezwać się na pierwsze wołanie Weroniki, gdyby w nocy czego potrzebowała.
Tylko schody o kilku stopniach, oddzielały oba pokoje, od których drzwi pozostawały otwarte.
Dziecko zgasiło świecę i położyło się do łóżka.
Na kominku paliła się lampka nocna, słabo oświetlająca pokój.
Marta zasnęła prawie natychmiast.
Głęboka cisza zapanowała w pokoju, nad którym się unosiła przejrzysta mgła.
∗
∗ ∗ |
Godzina jedenasta wieczora wybiła na wszystkich wieżach w okolicy.
Lekki wietrzyk rozwiał w części mgłę, rozciągającą się nad pasmem Marny.
Gwiazdy świeciły na niebie czystem, ciemno szafirowem.
Od strony mostu ukazał się jakiś człowiek, trzymając w ręku zapaloną latarkę.
Szedł brzegiem rzeki, wzdłuż parkanów kilku willi i zatrzymał się dopiero przed sztachetami parku willi Savanne.
Cofnąwszy się trochę, przyjrzał się okiennicom, zamykającym okna pałacyku od strony wybrzeża.
Nie wymykało się przez nie żadne światełko.
Powrócił do furtki i pochylił się ku zamkowi, w który włożył klucz.
Klucz wszedł bez oporu i hałasu. Furtka się otworzyła.
Przybysz, znalazłszy się w parku, zamknął furtkę.
Przez kilka sekund, nadstawiwszy uszu, i powstrzymując oddech, nadsłuchiwał.
Nie dawał się słyszeć żaden szmer.
Wtedy wolnym krokiem na palcach, skierował się ku pałacykowi, gdzie spała Weronika z wnuczką.
Ręka jego oparła się na klamce.
Drzwi nie były zamknięte.
Popchnął je i wślizgnął się do pokoju na parterze.