Marta (de Montépin, 1898)/LVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Wrażenie głębokiej zgrozy przejęło słuchaczów, w miarę jak mówiła pani Sollier.
— Ależ to okropne! — zawołał pan Savanne — zdaje mi się, że widzę jasno w tym potajemnym spisku! Nędznicy, którzy panią chcieli zabić, to są mordercy Ryszarda Verniere!.. wiedzą o pani obecności w tym domu; drżą, że gdy pani wzrok odzyskasz, będziesz w stanie wydać ich w ręce sprawiedliwości. Wszystko się tłomaczy... Ale jakim sposobem mogłaby być Marta wspólniczką tych zbrodniarzy!.. to niemożebne!.. Ani ja, ani nikt nigdy nie uwierzy, ażeby Marta, spełniając rozkazy tych ludzi, zaprowadziła panią tam, gdzie miałaś umrzeć!..
— A jednak — podchwyciła niewidoma, wybuchając płaczem. — Dlaczego dziecko skłamało? Dlaczego niema go tutaj?
— Bo je porwano — odparł sędzia śledczy.
— W tem jest jakaś tajemnica, którą trzeba wyświetlić — rzekł Magloire — mógłbym przysiądz, że użyto jej do popełnienia zbrodni, ale jej nie zabito następnie.
— Ja jestem tego samego zdania — wtrącił Słowik. — Zapewne winowajca nie opuścił tej okolicy, gdzie niezawodnie mieszkał od pewnego czasu, dla lepszego przygotowania morderstwa i po spełnionym czynie zaniósł dziecko do swego mieszkania. Trzeba teraz pilnować na wszystkich stacyach kolejowych i czynić poszukiwania we wszystkich domach, gdzie mogą być lokatorzy podejrzani...
— Tak — dodał Magloire — trzeba szukać wszędzie... a ja potrafię uwolnić pieszczoszkę!
Weronika znowu zemdlała.
— Pozwólcie — rzekł Henryk — ażebym sam czuwał nad tą biedną kobietą... po tem nowem omdleniu nastąpi sen.
Wszyscy, oprócz Henryka, opuścili pokój niewidomej i wyszli z domku.
— Maryo — rzekł Magloire do żony — nie możesz zostawać tu aż do rana... przyjaciel Słowik zaprowadzi cię do siebie i da ci pokój... Jutro zrana pierwszym pociągiem powrócisz do Saint-Ouen... Ja zostaję tutaj...
— Berthout, zatrzymuję cię przy sobie — rzekł pan Savanne.
— Jestem na rozkazy pana sędziego.
Odprowadzono Słowika i Maryę do łódki, a gdy odpłynęli, pan Savanne wraz z Magloirem i Berthoutem udali się do willi.
Sędzia był teraz bardzo spokojny. Dał rozkazy na piśmie Berthoutowi i mańkutowi.
W pół godziny później obadwaj opuścili willę i każdy podążył w inną stronę.
O godzinie piątej powrócił do willi Magloire z komisarzem policyi i kilkunastoma żandarmami, w kilka chwil potem przybył naczelnik policyi z Berthoutem i kilkoma agentami.
Sędzia wytłomaczył im, o co chodzi.
Żandarmi i agenci otrzymali szczegółowe polecenia, celem czynienia poszukiwań.
∗
∗ ∗ |
O’Brien wstał o świcie, zaledwie się przespawszy.
Zamiarem jego było pojechać pierwszym pociągiem, stającym w Champigny.
Ucharakteryzowawszy się w odmienny sposób, zabierał się do odjazdu.
Przed opuszczeniem jednak willi Kasztanów zeszedł do suteryny, gdzie była zamknięta Marta.
Dziecko spało ciągle, ale snem szczególnie niespokojnym, oddech nierówny świszczący podnosił jej pierś.
Magnetyzer dotknął palcem jej rozpalonego od gorączki czoła.
— Śpij — wyrzekł jednocześnie.
Amerykanin wyszedł, zamknął drzwi na podwójny spust, opuścił willę i skierował się na stacyę Champigny.
Pociąg miał nadejść.
Wziął bilet do Paryża i w kilka chwil był już w drodze.
W Paryżu podążył do biura telegraficznego i wysłał ztamtąd następującą depeszę:
„Verniere Neuilly. Interesy skończone. Czekam na śniadanie w Petersa, godzina jedenasta.
Z biura udał się do kawiarni, ażeby spędzić czas aż do godziny, oznaczonej na spotkanie Roberta.
∗
∗ ∗ |
Bratobójca znajdował się w swym gabinecie, gdy lokaj wraz z gazetami przyniósł mu powyższą depeszę.
Zrozumiał podpis i twarz mu się wypogodziła.
— Nareszcie — wyszeptał — skończone. Co się tam dziać musi w willi Savanne... Czy aby tylko to nie blaga... Daniel Savanne z synowcem ma tu przybyć na cały dzień... Przyjadą, jeżeli się nic nie stało... W przeciwnym razie...
Nie dokończył zdania.
Lokaj wszedł, przynosząc mu inną depeszę, którą otworzył i przeczytał:
„Sprawa bardzo ważna zatrzymuje nas w Parku. Nie czekaj pan na nas.
— No, teraz niema już wątpliwości pomyślał bratobójca sprawa bardzo ważna to zniknięcie Weroniki Sollier i jej wnuczki... Wszystko idzie dobrze...
O’Brien jest uczciwym łotrem, który robi, co powinien.
Rzucił depeszę Daniela na biurko, telegram od magnetyzera wsunął do kieszeni. i zabrał się do rozpieczętowania przyniesionych z poczty listów.
Jeden z nich zwrócił jego uwagę.
Z Portsmouth donoszono, że machina, przysłana z fabryki w Saint-Quen, nie działała dobrze.
Ponieważ chodziło tu o kwestyę podwójną: pieniędzy dość znacznych, a nadewszystko o kwestyę miłości własnej co do wynalezionej machiny, Robert postanowił nazajutrz pojechać do Anglii.