Marta (de Montépin, 1898)/LV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marta |
Wydawca | A. Pajewski |
Data wyd. | 1898 |
Druk | F. Kasprzykiewicz |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La Petite Marthe |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
W chwili, gdy biedna Marta prowadziła nieświadomie babkę swą na śmierć, zajaśniało światło w jednem z okien willi Savanne.
Henryk, po powrocie z Paryża, wszedł do swego pokoju.
W niespełna dziesięć minut O’Brien, dźwigając lekki ciężar, przybył do swego mieszkania.
Otworzył drzwi od ogrodu, potem od pawilonu, złożył dziecko na łóżku, przygotowanem jeszcze w przeddzień w pokoju w suterynie, zapalił świecę i przystąpił do łóżka.
Na widok dziewczynki nieruchomej, podobnej raczej do martwej niż żyjącej, uczuł przez chwilę przestrach.
Czyżby sugdestya zabiła tę wątłą istotę?
Ale się uspokoił. Po śnie magnetycznym nastąpił sen naturalny, zgodnie z rozkazem, danym przez magnetyzera.
O’Brien zamknął suterynę na klucz i sam udał się na spoczynek.
∗
∗ ∗ |
Przeraźliwy krzyk, wydany przez panią Sollier, kiedy przelatywała z mostu do rzeki, która miała ją pochłonąć, krzyk ten, złowróżbnie rozlegający się wśród nocy, słyszany był przez cztery osoby, które w łódce płynęły ku Joinville.
Z tych czterech osób jedna wiosłowała. Inne rozmawiały pocichu.
Ten krzyk złowrogi prawie nad ich głowami przeszył ich dreszczem.
Wioślarz przestał wiosłować.
Ktoś rzucił się z mostu odezwał się jeden ze spacerowiczów nocnych.
— I to tuż przy nas — wyjąkała młoda kobieta zdjęta przestrachem.
— Może jakaś zbrodnia — wtrącił wioślarz.
Wszyscy nadstawili uszu.
Usłyszeli chlupotanie wody pod nerwowemi wysiłkami miotającego się ciała, potem głos, prawie przygasły, który jęczał:
— Do mnie! do mnie!.. ratunku!..
— Wiosłuj! Wiosłuj prędko, Berthout! Pod most! śpieszmy na ratunek.
Weronika uczepiła się rozpaczliwie sznura, który znalazła pod ręką, a który związywał razem dwie sieci rybackie.
Poznała głos tego, co wołał do niej, i krzyknęła:
— Do mnie, Magloire, do mnie!
Magloire — gdyż to był on — zadrżał od stóp do głowy, wstrząśnięty strasznem wzruszeniem.
Poznał głos Weroniki tak, jak ona jego poznała.
W łódce mieścili się, Berthout, inspektor policyjny, jego dawny kolega Słowik, Magloire i Marya, już żona Magloira.
Wracali razem od krewnego Maryi z Channevieres i właśnie na czas zdążyli z pomocą dla pani Sollier.
— Odwagi! odwagi! Jesteśmy tutuj! — zawołał znowu mańkut, podczas gdy ociemniała powtarzała głosem słabym:
— Do mnie, Magloire!
Berthout powiosłował szybko.
Słowik, wychyliwszy się z łódki, pochwycił panią Sollier za ramię i przy pomocy Magloira i jego żony wyciągnął ją z rzeki do łódki.
Czas już był wielki, gdyż Weronika zemdlała.
Magloire przyklęknął przy niewidomej i podnosił jej głowę.
— To pewna, że nie pani Sollier rzuciła się do rzeki z własnej woli — rzekł. — Sama też nie mogła wyjść, ztamtąd gdzie była, ażeby tu przyjść... A co się stało z Martą kochaną? Niezawodnie to zbrodnia... Zaniesiemy ją do pałacyku, gdzie powinna być, u pana Savanne.
— U pana Savanne, sędziego śledczego? — zawołał inspektor policyi.
W kilku słowach Magloire wytłomaczył mu wszystkie okoliczności.
— O! — szepnął policyant. ― W tem wszystkiem jakaś bardzo nieczysta sprawa.
Za wskazówką Magloira przybili do brzegu Saint-Maur.
Wyniesiono z łodzi ciało nieruchome Weroniki i położono na trawie. Magloire podszedł do furtki w parkanie. Była otwarta. Serce mu się ścisnęło złowróżbnego przeczucia. Pobiegł do pałacyku, zapalił świecę. Zawołał na Martę. Nikt się nie odezwał. Dziecka nie było.
I gdy Berthout, Słowik i Marya przynieśli Weronikę do domku, rozebrali ją z mokrej odzieży i położyli na łóżku, Magloire pobiegł do willi sędziego.
Tu zastał Daniela i Henryka i w krótkich słowach opowiedział im o strasznych wypadkach.
— Zbrodnia! zbrodnia tutaj! — zawołał sędzia śledczy. — Czy podobna?
Razem udali się natychmiast do pokoju niewidomej.
Ta leżała wciąż zemdlona.
Henryk zabrał się do cucenia, Daniel zaś patrzał ze ździwieniem na Berthouta i dawnego inspektora policyjnego, którego wyjścia ze służby żałował nieraz.
Berthout i Słowik wytłomaczyli mu swą obecność, uzupełniając opowiadanie Magloira.
— A Marta, wnuczka Weroniki, co się z nią stało?
— Furtka na wybrzeże otwarta — odparł mańkut. — W domu tym nie zastaliśmy też nikogo.
— Mój Boże... mój Boże... Co tutaj zaszło? — szeptał Daniel.
— Weronika odpowie stryjowi — odezwał się Henryk — już przychodzi do siebie.
Rzeczywiście, dzięki staraniom młodzieńca, niewidoma odzyskiwała przytomność.
Usłyszała mówiących przy niej.
— Marto... czy jesteś tu, Marto? — wyjąkała głosem słabym.
— Marty niema — odpowiedział Henryk — ale pani przyjaciele są tutaj. Magloire z żoną, stryj mój, ja i inni jeszcze... Powiesz nam, pani, co się tutaj działo...
jakiej zbrodni ofiarą padłaś... co to są za sprawcy?.. W ten sposób odgadniemy może, co się stało z Martą.
Weronika podniosła się na łóżku, dysząc.
— Marta — wyrzekła, płacząc — ależ to ona mnie powiedziała, ona kazała mi iść, mówiąc, że pan na mnie czeka, panie Henryku, że pan ma mnie uzdrowić... Szłam długo, prowadzona ciągle przez Martę, która mnie trzymała za rękę... Potem ktoś mnie pochwycił, uniósł w powietrze i rzucił... Upadłam z wysoka i czułam, że tonę... Zaczęłam krzyczeć o ratunek... Usłyszałam głos Magloira i straciłam przytomność.