<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Marya
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1886
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIST  IX.
Marya do Klementyny.

Ongród, 25 Listopada.

Wielki wypadek w jednostajném życiu mojeém, kochana Klemensiu! Pan Adam Strosz, sławny lekarz-hygienista, jest moim dawnym znajomym, z którym niegdyś odśpiewałam wspólnie jedyną i krótką erotyczną strofę mego życia. Kiedy przyszedł do nas, poznałam go od razu i tak byłam zdumioną, że aż głośno krzyknęłam. Zawstydziłam się potém tego dziecinnego wyskoku, tak dalece, że trudno mi było przyjść do słowa. Pan Strosz jednak ułatwił mi zadanie, bo zaraz i prosto przystąpił do celu swéj wizyty. Mógł był, co prawda, znaleźć się mniej trochę oficyalnie, ale w ogólności wydaje się nieco ochłodzonym przez życie i zbyt wyłącznie pogrążonym w swym specyalizmie. Wkrótce jednak zabraliśmy ze sobą bliższą znajomość, udzielił mi wielu bardzo cennych rad i przepisów, i zdaje mi się, że z czasem staniemy się dobrymi przyjaciółmi. Prosiłam go nawet o to, bo jest mi zawsze sympatycznym i wygląda na człowieka, który, jakkolwiek zakuł się od stóp do głowy w stal surowego spokoju, nie czuje się zupełnie zadowolonym z życia. Być może, iż nie dopisały mu gorące ambicye i nadzieje młodości, że nie uczynił wszystkiego, co zamierzał, i nie doświadczył wszystkiego, o czém marzył. Wielce to pospolity los ludzki, ale w życiu każdego na świecie człowieka bywają momenta, w których trudniéj, niż zwykle, przychodzi mu złożyć spokojną głowę na prawdziwym, lecz ciernistym axyomacie, że wszystkiego razem na ziemi posiadać nie można!
List mój dzisiejszy do ciebie pełen będzie nowin. Dziś właśnie, Michał zwiastował mi wiadomość, która ucieszyła mnie do głębi serca. Pamiętasz pewno, bo pisałam ci o tém niedawno, że Porzewin, kochana moja wieś rodzinna, wydzierżawionym został przed śmiercią ojca mego na lat sześć. Przez cały czas ten nie posiadaliśmy do miejsca tego praw żadnych, tak dobrze, jak gdyby nie było ono naszą własnością, a nawet, prócz wycieczek, które Michał czynił tam parę razy do roku, dla nadzoru lasu i gospodarstwa dzierżawcy, nie zaglądaliśmy tam wcale. Wyznam ci, że niekiedy, w lecie szczególniéj, tęskniłam za tém piękném i drogiém miejscem i że z niecierpliwością oczekiwałam chwili, w któréj poczciwy mój stary dom rodzinny otworzy się znowu przede mną. Wiedziałam wprawdzie, że termin kontraktu dzierżawnego kończy się z przyszłą wiosną, ale zachodziły dotąd niejakie wątpliwości, czy się nie nastręczy potrzeba przedłużenia go jeszcze na lat kilka, i dziś dopiéro dobry mój Michał oznajmił mi, że przeszkody wszelkie usuniętemi zostały bez strat z innéj strony i że na wiosnę wejdziemy w prawne i rzeczywiste posiadanie Porzewina. Mówiąc: dobry, powinnam była dodać jeszcze: rozumny; nie wyobrazisz bowiem sobie, jak mądrze, przemyślnie i pracowicie prowadzi on szerokie i powikłane interesa, i z jaką zręcznością rozwiązać potrafił teraz zadanie, polegające na nienadwerężeniu spraw swych handlowych, i jednocześnie odzyskaniu praw naszych do Porzewina. Jest to zapewne rozum tak zwany praktyczny, ale, mojém zdaniem, mylą się grubo ludzie niektórzy, mający rodzaj ten rozumu w pogardzie. Jeżeli tylko jest on połączony z prawością charakteru, rozum praktyczny składa podwaliny pomyślnych losów rodzin, a także dobrobytu i materyalnéj potęgi narodu. Cóż dopiéro, jeżeli tak, jak w Michale, przymiot ten umysłowy łączy się z nieopisaną dobrocią serca! Teraz, naprzykład, jestem pewna, że wszystkie usiłowania w celu odzyskania Porzewina, dokonanemi były przez Michała przeważnie dlatego, abym ja przez nie doświadczyła serdecznéj radości. Wdzięczną téż mu jestem szczerze i rzewnie, i z powodu uczucia tego wytaczam ci znowu wojnę, któréj w ostatnim liście, do pary z wojną o sposób rozumienia miłości, wytoczyć ci zapomniałam. Napisałaś, że wdzięczność jest uczuciem szlachetném, ale nic a nic do czynienia niemającém ze sprawami miłości i małżeństwa. O, jak mylisz się, Klementyno! wdzięczność jest jednym z najsłodszych i zarazem z najsilniejszych uczuć, wiążących ze sobą ludzi; jest ona téż jednym z najlepiéj zadzierzgniętych węzłów rodzinnego życia. Wdzięczność za wspólne jasne wspomnienia, za wzajemnie otrzymane pomoce i pociechy, rozświeca dla męża i żony chwile, zmroczone troską lub znużeniem, które w najszczęśliwszém względnie istnieniu znaleźć się muszą; wyrównywuje różnice usposobień; na wzajemnie dostrzeżone wady, lub śmieszności, rzuca zasłonę łagodnego i łatwego pobłażania. Biedne są serca, które nie umieją, albo nie mają za co czuć wdzięczności! Niezupełnemi są rękojmie domowego spokoju dla dwojga ludzi, którym uczucie to, jedno z najmilszych i najsilniéj obowiązujących, nieznane lub niedostępne!
Wracając do spraw naszych rodzinnych, marzę już tylko o tém, jak na wiosnę wywiozę dzieciaki moje na wieś, pomiędzy silne wonie sosnowych borów, i piérwsza pokażę im to, czego nie widziały jeszcze nigdy: szerokie łany pól ojczystych, wdzięczne pejzaże ojczystego kraju i biednych pracowników wiejskich, uprawiających w pocie czoła twardą ziemię. A ileż ja mam świetnych planów i projektów, dla udoskonalenia i upiększenia tego kawałka ziemi, który my, posiadacze jego wobec prawa, trzymamy także w dzierżawie wobec potrzeb i interesów ogółu! Słowem, głowa moja jest dziś stosem marzeń, co zresztą często z nią się zdarza. Spoglądam nawet w daleką przyszłość. Przyznam ci się do téj słabości, że pragnęłabym, aby Porzewin został własnością Natalki, gdy dorośnie ona i zechce sobie drogę życia wybierać. Synowie wezmą po ojcu miejską jego posiadłość i kapitały. Powinnam była wyrazić się: syn, gdyż Janek, to zapewne, najmłodszy z dzieci naszych, zostanie jedynym następcą ojca w zawodzie, który oddawna jest dziedzicznym w rodzie Iwickich. Biedny Franuś, kalekie moje dziecię, nie będzie mógł podobno być niczém więcéj, jak skromnym pomocnikiem swego brata.
Ty, Klementyno, która nie masz jeszcze dzieci, zaśmiejesz się może z tego patrzania mego w tak daleką przyszłość. Nie wyobrażasz sobie przecież, jakie poczucie obowiązku i jaka rozkosz zarazem spoczywają w długiém i powolném budowaniu przyszłości rodzinnéj.
Wiele mogła-bym jeszcze pisać ci na ten temat, ale późno już i czuję się trochę zmęczoną.
Kilka słów tylko dodam jeszcze.
Piszę zazwyczaj, jak wiész, przy oknie, które wychodzi na ogród. Otóż za ogrodem i wązką ulicą, którą znasz, znajduje się dom, w którym mieszka pan Adam Strosz. Pamiętasz ten dom jednopiętrowy, drewniany, z pozorem ładnéj willi miejskiéj? Przez całe jesienne wieczory, długi rząd okien domu tego bywa zupełnie ciemnym. W dwóch z nich tylko widać światło lampy. Pali się ono zato późno po północy, i ani razu jeszcze nie czuwałam dość długo, aby widziéć je zagasającém. Są to zapewne okna pracowni pana Adama. Smutne wrażenie sprawiają mi: dwa te samotne światła. Jak tam ciemno być mi, głucho i pusto w tém mieszkaniu człowieka, który jednak, jako pracownik nauki i ludzkości, ma swoję wielką wartość i zasługę, a jako człowiek, posiadać musi koniecznie pragnienia i tęsknoty ludzkiego serca! Chciałabym wiedziéć, dlaczego dotąd pozostał samotnym? czy nie spotkał w życiu kobiety wedle wyobrażeń i uczuć swoich? czy téż może, jak wielu ludzi z surowemi przyzwyczajeniami umysłu, lekceważy uciechy i obowiązki rodzinne? Jakkolwiekbądź, przykro mi jakoś patrzéć na dom ten, który właściwie nie jest domem, i na ten blask lampy, który przyświeca jednéj właściwie połowie życia. Mimo woli zapytuję siebie: dlaczego najwznioślejsze postacie ludzkie stoją najczęściéj wśród świata i ludzi osamotnione i zaledwie spokojne? Dlaczego głowy, najwyżéj wzniesione, tak rzadko spocząć mogą na piersi, która myśli ich w siebie wchłonąć umié? Dlaczego natury bardzo bogate nie zużywają nigdy wszystkich swych bogactw, lecz zawsze coś z nich uronić muszą w konieczności, lub niepodobieństwach życia? Pytania te zadają mi te dwa światłe punkta, które zdają się patrzéć prosto w moje okna, jak dwie źrenice, zamyślone i smutne. Niech na czoło człowieka, który tam za niemi pracuje sam jeden, spłynie przynajmniéj cały spokój ciszy, bez goryczy tych i tęsknot, które często zawiera ona w sobie! Niech, w braku innych radości życia, pierś mu napełnią czyste pociechy spokojnego sumienia! Niech głowę jego, w zamian kochającéj piersi, któréj przy nim niéma, osłonią od zwątpień i znużenia chłodne, ale wierne dłonie pracy i wiedzy!
Dobranoc ci, Klementyno.
Marya.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.