<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Marya
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1886
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIST  XXV.
Jerzy do Adama.

Warszawa, d. 10 Maja.

Nie spełniłem twego życzenia, Adamie, i nie zaniosłem odmowy twojéj profesorowi Ch. Mamy jeszcze trochę czasu przed sobą, a kto wié, co się niekiedy przez jeden dzień stać może?
Mam biédę w domu. Klemensia moja, tak wesoła i żywa zawsze, że ją za to iskierką przezwałem, od jakiegoś czasu dostawać zaczęła napadów czarnéj melancholii. Wracając od zajęć, znajduję ją często smutną i milczącą. Wczoraj nakoniec, kiedy, zamknięty w gabinecie moim, pisałem w najlepsze, weszła, usiadła naprzeciw mnie i zaczęła po prostu płakać. Sceny podobne nie są bynajmniéj w jéj zwyczaju. Bardzo rzadko wchodzi ona do pokoju mego, gdy jestem zajęty, a jeżeli i wejdzie tam kiedy, to zawsze cicho i ostrożnie, ażeby nie przeszkodzić mi w pracy.
Naturalnie, wypadek tak niezwykły, jak płacz wesołéj zawsze żony mojéj, wytrącił mi pióro z ręki. Zaczęła się jedna z tych rozmów, w których zapytaniom mężczyzny: co to? dla czego? co się stało? odpowiadają łkania i łzy kobiety. Z trudnością dobiłem się odpowiedzi wyraźniejszéj, ale dobiłem się. Rzecz szła o Maryą Iwicką, któréj dwa ostatnie listy Klemensia trzymała i mięła w dłoniach.
— Mój Jerzy! — zaczęła, uspokoiwszy się nieco — ja nie mogę już sama znosić tego... ty musisz poradzić mi, co mam do niéj napisać, jaką dać jéj radę... czy może pojechać do niéj? Pisać do niéj w ostatnich czasach nie potrafiłam i milczéć dłużéj nie mogę. A ona tymczasem tak cierpi! i kto wié, na co się zdecyduje, co ją czeka? Powiedz mi, co mogę i powinnam dla niéj uczynić?
Zrozumiałem, iż rzecz jest w istocie wagi wielkiéj i że łzy mojej Klemensi lały się nie nad błahym przedmiotem. Naradzaliśmy się długo, a po naradzie téj i po długiéj rozwadze, ostateczne powziąłem postanowienie, aby powiedziéć ci, Adamie: jesteś kochanym!
Tak! trzeba, abyś wiedział prawdę i postąpił stosownie do tego, jak ci wiadomość o tém, połączona z wielu innemi wiadomościami innostronnemi, które sam posiadasz, postąpić rozkaże. Dla ludzi prawych niéma nic bardziéj dręczącego, jak położenie fałszywe. Oboje znajdujecie się w fałszywém położeniu i jakkolwiek rozwiązalibyście zagadkę waszych losów, mniéj zawsze cierpiéć będziecie, niż teraz. Ale widzę tu coś ważniejszego, niż największe choćby cierpienie dwojga ludzi. Długo trwające targania i walki namiętności zużywają siły, przegryzają w człowieku nerw życia, uczynić go mogą słabym i nieszczęśliwym na całą przyszłość. Gdybyś dłużéj wątpił i wahał się, dłużéj zostawał-byś w mocy płomienia tego, który zwęglił niejednę już piękną inteligencyą i skruszył niejedno pożyteczne istnienie. To samo stosuje się i do Maryi. Ona tylko odgadła cię i wié wszystko. Wybiérać więc może i postanawiać. Ty także wiédz, miéj stały grunt pod nogami, oczy wolne od mgły niepewności, wybieraj i stanów o swych uczuciach i czynach. Ja, cóż ci powiem?
Bocianem ani kaznodzieją nie stworzyły mię nieba. Żaden z popularnych axyomatów moralności nie nasuwa mi się pod pióro. Skoro jednak gram w téj historyi twojéj rolę jakąś, pozwól, abym obok słów, które przesyłam ci po dojrzałéj rozwadze: jesteś kochanym! umieścił kilka uwag, niemających styczności z żadnemi dotąd istniejącemi kodexami ale które kiedyś może znajdą się w jakim spisie prawd, odkrytych w naturze jednostek i społeczeństw.
Naprzód, mój Adamie, zdaje mi się, że ludzi dzielić można na dwie kategorye: takich, którzy, opatrzeni w charaktery miękkie i samolubne, zdolni są tylko do wymagania i przyjmowania szczęścia od innych, i takich, którzy, bogaci w zasoby uczuć, rozumu i woli, najwyższe szczęście swe znajdują nie w uszczęśliwianiu się, lecz w uszczęśliwianiu. Czy można zaręczyć, że dla kobiety, należącéj niewątpliwie do drugiéj z tych kategoryi, wraz z widokiem sprawionego przez nią nieszczęścia, nie zniknie na zawsze zdrój radości życia, a może i samego życia na gruzach jéj wiary?
Następnie: czy myślisz, Adamie, że, jedyną spójnią rodzin jest miłość, pojęta w znaczeniu najpospolitszém? Ja myślę inaczéj. Myślę nawet że bezwzględnie ważna dla ludzkości idea rodziny chwieje się i rozkładowi ulegać zaczyna dlatego właśnie, iż opieraną bywa na tym jedynym żywiole, z absolutném pominięciem wszystkich innych. Gdyby to życie było poematem, jak mówi poeta, gdyby ludzkość składała się z par, oddzielnie żyjących i nic wzajem niemających ze sobą do czynienia, na miłości oprzéć-by się mogła i wierność małżeńska, i szczęśliwość rodzin. Ale wśród olbrzymiéj komplikacyi losów i stosunków ludzkich komplikują się ogromnie wątki wszystkich dzieł, przez ludzi tworzonych. Życie małżeństw i rodzin nie jest idyllą, snutą na pustelni. Czy można więc sumiennie i rozsądnie powiedziéć, że gdzie małżonkowie nie pałają względem siebie ogniem namiętnych uczuć, tam rodzina złą być musi i rozpaść się jéj wolno? Zapytał-bym na to: a czy z wyjątkiem namiętnych ogni, istnieją tam inne ciepłe i ciągłe światła: szacunek, przyjaźń, ufność, wspólna praca i wspólne poważne patrzenie w przyszłość? Jeżeli istnieją, rodzina ta jest dobrą i ostać się powinna... resztę dośpiewaj sobie, Adamie, we własnym rozumie i we własném swém, takiém czystém dotąd, sumieniu.
Jeszcze jedno: czy prawdą jest że ludzie łamią się i umierają fizycznie i moralnie z niezaspokojonych tęsknot i żądz miłości? Są tacy, którzy pytaniu temu dają odpowiedź, aż nadto śpiesznie, twierdzącą, i inni którzy zbyt zuchwale mu przeczą. Ja zaś powiedziałbym: że, tak i nie.
Tu także są dwie kategorye. Do któréj z nich należycie ty i Marya, osądź sam.
Jerzy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.