Marya (Orzeszkowa)/List XXVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Marya
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1886
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


LIST  XXVI.
Adam do Jerzego.

Ongród, 12 Maja.

Godzinę temu otrzymałem list twój, Jerzy. Dziękuję Ci za chwilę największéj radości, jakiéj kiedykolwiek doświadczyłem w mojém życiu. Radość to była taka, że jeżeli kiedyś, w chwili téj uroczystéj, w któréj dla człowieka kończy się wszystko na ziemi, gasnąca pamięć moja sięgnie do przeszłości, na zawsze minionéj, po dobre wspomnienia, wspomnę naprzód tę chwilę i powiem sobie: byłem szczęśliwy!
Nic naturalniejszego w świecie, że poszedłem zaraz do jéj domu. Nie sądź, abym tam szedł z szałem i gorączką. Przeciwnie, doznałem ukojenia takiego, jakby zagoiła się nagle rana, którą-bym długo nosił w mojéj piersi, spadła na mnie uroczysta spokojność i wielka ale cicha radość. Z niemi chciałem powitać ją po raz piérwszy, jako sercem należącą do mnie.
W oknach domu jéj było ciemno. Służba powiedziała mi, że wszyscy wyjechali na wieś. Sprawiło mi to zrazu dolegliwą przykrość, która jednak minęła prędko. Z wiadomością, którą posiadam teraz, mogę czekać. Jutro zobaczę cię, idealna moja Maryo, i śmieléj już spojrzę w głąb’ twoich oczu i w tę tajemnicę twego serca, która stała się już moją nieocenioną własnością!




godzina 11-ta wieczorem

Parę godzin upłynęło od napisania kilku słów poprzedzających. Przepędziłem je na mieście, odwiedzając moich chorych. Dziwna rzecz! Oddawna już nie miałem myśli tak jasnéj i tak przytomnéj, jak dziś, i z tak żywém współczuciem nie patrzałem na cierpienia ludzkie. Myśl o Maryi nie opuszczała mię ani na chwilę, ale nie przeszkadzała mi bynajmniéj w zajęciach, jak się to działo w dniach poprzedzających. Owszem, mam uczucie takie, jakby nagle przyoblokło mię dostojeństwo, nowe dla mnie i ze zdwojoną mocą obowiązujące mię do wszystkiego, do czego zawsze czułem się zobowiązanym. Tak, Jerzy, miałeś słuszność, utrzymując w którymś ze swych listów do mnie, że miłość dla kobiety może być ważną i piękną rzeczą w istnieniu choćby najpoważniejszego mężczyzny.



godzina 1-sza po północy.

Utrzymywałeś kiedyś, że miłość dla kobiety może być ważną i piękną rzeczą, teraz jednak, w ostatnim swoim liście przychodzisz do przekonania, że rodzina może być dobrą i powinna być szanowaną, chociaż-by niedostawało jéj wzajemnéj dla siebie miłości mężczyzny i kobiety. Pragnął-bym dopatrzéć sprzeczności w tych dwóch zdaniach twoich, ale sumiennie nie mogę. Oba mają za sobą słuszność. Rozumiem, iż jakkolwiek miłością w pospolitém jéj pojmowaniu gardzić nie należy, życie rodzinne nie jest romansem, czyli jednym ciągiem poetycznych i namiętnych uniesień. Masz słuszność, masz słuszność, ale to smutne. Trzeba-by na dobry ład łączyć wszystko razem. Cóż robić jednak, skoro na świecie zawsze i we wszystkiém zachodzą niedostatki pewne. Uważasz zresztą że: szacunek, przyjaźń, ufność, wspólna praca i wspólne poważne patrzenie w przyszłość, stanowią także pewien gatunek miłości, który gdy istnieje, rodzina żyć może i powinna, chociaż-by z wyłączeniem jednéj z cegieł jéj podstawy. Masz słuszność znowu, ale w takim razie rodzina Iwickich jest dobrą rodziną i ostać się powinna... Jerzy, ty jesteś szkaradny ze swemi rozumowaniami!...



godzina 3-cia z rana.

Zamyśliłem się tak, że chociaż dzień biały na świecie i do pokoju mego zagląda wschodzące słońce, lampa pali się jeszcze na moim stole. Myślałem o wielu rzeczach, które minęły. Jako lekarz, znałem w życiu swojém wiele domów i mnóztwo rodzin. Większość ich, wszystkie prawie, ulegały wielu żywiołom rozkładu. Uderzało to mię jako spostrzegacza, bolało jako niezamarłego członka społeczeństwa. Zastanawiałem się nad przyczynami tych nieszczęść jednostkowych, które niewątpliwie składają się na wielką klęskę i groźbę powszechną, i przychodziłem do przekonania, że nazywają się one: nierozum kobiet i niemoralność mężczyzn. Kobiety nie rozumieją najpospoliciéj znaczenia i wagi domu i rodziny, mężczyźni ich nie szanują. Nad piérwszemi nie rozmyślałem nigdy długo, ale obowiązki mężczyzn w tym względzie określałem sobie jasno, przez wzgląd choćby na kierunek własnego postępowania. Teraz, jedyna znana mi kobieta, która szeroko i dokładnie pojmuje, czém jest idea domu i rodziny, i ja, który w myśli kréśliłem surowe przepisy moralności, zobowiązującéj mężczyznę, a w postępowaniu stosowałem się zawsze do nich...
Szczególny traf!..........
....Ty nie pojmujesz, Jerzy, jaki czar mieści się w wiadomości o tém, że nie jestem i nie będę prostym przechodniem w jéj życiu! Połączeni ze sobą, bylibyśmy bez granic szczęśliwi
....Ale, jeżeli prawdą jest to, co piszesz, że to jedna z tych natur, dla których widok sprawionego nieszczęścia wysusza zdrój radości życia... „Na gruzach swéj wiary“ piszesz... Tak; przeważną cechą téj szczególnéj organizacyi kobiecéj jest wiara. Uwierzyła w piękne ideały ludzkości, ukochała je i szła do nich pogodna, czysta, czynna, jak słoneczny dzień letni. Zaszedłem jéj drogę... Prawda, że i ona także wstrząsnęła życiem mojém, że cierpiałem wiele, odkąd poznałem ją, a wyrzec się jéj było-by dla mnie, przewidziéć nie mogę, czém. Ale mamże prawo być samolubem i myśléć o swojém szczęściu, czy swojéj rozpaczy? Piérwszą tu rzeczą jest jéj szczęście... stanowczy wyrok musi wydać jéj wola... Ja...




Godzina 5 zrana.

Dzień dzisiejszy wszedł w pełnym majestacie wiosny. Jest to raczéj dzień już letni. Zanim blaski jego zagasną, stanowczy wyrok zapadnie na trwogi i nadzieje moje. Za kilka godzin udam się po wyrok ten do niéj. Wiem, że i w mojéj także jest mocy przechylić szalę przyszłości naszéj na stronę moich pragnień. Prośba, żal, rozpacz mężczyzny, nie mogą być obojętne dla kobiety, która kocha. Mogę je przynieść jéj w spojrzeniach i słowach i użyć całéj mocy pociągu, który popycha nas wzajem ku sobie, aby wolę jéj przéchylić na stronę tę, po któréj widzę moje szczęście takie wielkie... Ale ja nic z tego nie uczynię...
Przez tę noc minioną, która wygląda mi teraz, jak tłumne zbiegowisko uczuć, marzeń i rozmyślań, powziąłem postanowienie niezłomne.
Wyrzec się jéj, teraz, kiedy wiem, że ona także kocha, pragnie i cierpi, nie mogę i nie powinienem. Nie mogę — bo do bohaterstwa takiego, albo niedołęztwa, nie jestem zdolnym. Nie powinienem — bo mam już dla niéj święte obowiązki. Zdziwili-by się zapewne temu układacze i znawcy kodexów powszedniéj moralności — niemniéj przecież ja uznaję się zobowiązanym względem kobiety téj, przez miłość wywołaną i sprawione cierpienie.
Ale ja własne jéj i moje losy oddam w ręce jéj — szczerze i prawdziwie, nie tak, jak czynią to ci, którzy wydzierają szczęście swoje chwilom słabości kobiecéj, wzruszenia, podsycanego przez nich wszelkiemi sposoby. Gdy stanę przed nią i będę z nią rozmawiał, zmuszę do milczenia oczy moje, poskromię drżenie głosu, strzedz będę piersi, by nie wydała westchnienia ni jęku, skrzyżuję silnie ramiona, aby nie wyciągały się do niéj i po nią. Przyrzekłem sobie, że jéj tylko wola stanowić winna o wszystkiém i na wolę tę nie położę nacisku żadnego. Nie będę jéj upajał, nie będę gwałcił serca jéj i wyobraźni; niech wybiera, o ile to być może, trzeźwo i spokojnie. Za obojętność — tego najwyższego szacunku mego dla niéj — ona nie weźmie. Wszak wié o wszystkiém. Zrozumiéć mię potrafi. Ja czekać tylko będę piérwszego jéj wezwania, piérwszego jéj pozwolenia, piérwszego stanowczego wyrazu jéj woli, które ona objawi mi z pewnością, jak kobieta szczera i pewna, że miłość, przez nią ofiarowana mężczyźnie, musi być dla niego najwyższą łaską i najwyższém szczęściem — czekać będę, aby z wdzięcznością i radością bez granic przyjąć to, co daném mi będzie dobrowolnie, bez gwałtów uczucia i nieprzytomnego szału...
Adam.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.