Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/W Jeruzalem

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ernest Buława
Tytuł Marya Magdalena
Pochodzenie Poezye Studenta Tom IV
Wydawca F. A. Brockhaus
Data wyd. 1865
Miejsce wyd. Lipsk
Źródło Skany na Commons
Inne Cały poemat
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 

Cały tom IV

Indeks stron

W JERUZALEM.
Oto tłum różny zbiegł się dokoła a w środku stoi blada niewiasta; jak biały posąg stoi, szaty jej opuszczone, oczy błędne — i włosem wiatr powiewa, a ona z arfę w dłoni — nuci pieśń za srebrniki tłumu... uderzyła w arfę swą — i łkającym śpiewała głosem: «Rano wschodzisz o słońce, ziemi oblubieńcze z chmur łoża i wieczór w nie zasypiasz. — A wschodząc i zachodząc, widzisz palm wesołe grono... co szepczę śród winnic nad Jordanu brzegi — i drżą rozkoszą. Lecz jedna z nich niedrży rozkoszą, ale schylona k’ ziemi — bez liścia. —

Uschnięta w niebo suche niesie ramiona. — Suchym jęcząc głosem: Biada!...
A palmy łzawe powtórzę znów: Biada! i znów cisza nad brzegami Jordanu.
I cicho płyną fale jego...
Ciszej płyniesz o życie sieroty. —
Przeklęte — życie człowieka!!!»
Tu z pieśnią umilkła — z oczyma w dół spuszczonemi — a kilka rąk cisnęło jej kilka monet — a zbierając je w łachmany otarła oczy błękitne — zapadłe — jękła z boleścią — i padła o ziem jako palma wichrem burzy zwalona.




Wściekłaś o chwilo rozpaczy, kiedy po walkach daremnych serce jak fala pęknięte o skałę winy — zwątpi o sobie, kiedy oko nieśmie spojrzeć tam! w gwiazdy — a w oku łzy już niema, o biada wtedy ciału i duchowi — godzina szczęśliwym!... przeklętym!...
Lecz jeśli wśród walk życia. — w chaosie cnót i zbrodni, łez i rozkoszy, ciszy i burzy, błyśnie jaśniejsza chwila, jak kwiatek na fal powodzi, błogo dłoni, co chwyci się tego kwiatka i uwierzy, że ten kwiatek z głębi ją wyrwie!... Taka byłaś o myśli moja! kiedy twój promień połamał się na blaskach klejnotów i próżności Faryzeusza!...




Któż w Jerozolimie niezna możnego domu najbogatszego z Faryzeuszów? dach jego domu przyjmuje wszelkich cudzoziemców, by po różnych ziemiach głosili możność, i łaskawość dobrodzieja przed jego oknami tłumy żebractwa pełznąc próżniaczo imię jego wymieniają — aż je głośna trąba wezwie do jałmużny. W tym domu dziś biesiada. — Wielka, huczna biesiada! bo najbogatszy z Faryzeuszów wyprawia ucztę dla pięknej niewiasty — do której się przywiązał jak pies — która przyszła z daleka w dom jego — i tłum Żydów i drugi tłum cudzoziemców niemoże oczu oderwać od twarzy cudnych wdzięków i stroju lśniącego klejnotami — oto po prawej sama za stołem — a po jej lewej siedzi sam Pan domu wśród biesiadników tłumu — reszta rozchodzi się po wspaniałych komnatach, a z ust do ust przebiega imię Marya Magdalena... Ona z włosem złotym wonnym balsamem ziół górskich sznur pereł ma rozsiany po głowie, co we wieńcu pomarańczowym jak rosa gwieździ — pod łukami brwi jasnych, niebieskie ciemne oko strzela ponętnie — i usta uśmiechają się wesoło niby... ale wesołość jej błędna... i uśmiech ten płaczący nie jest nieumyślnym uśmiechem — ni to spojrzenie czystego anioła spojrzeniem — i lica jej piękne blade bladością wielką — po jej śnieżnych barkach upina się śnieżna szata w błękitne narzucane kwiecie — i u łona zielone z kwiatem namiętnym unoszą się liście jaśminu — a w raku zemdlały kwiat róży Jerychońskiej... na białych jej ramionach dwa krągłe dołki błyszczą białością, w które nieśmiało całuje ją Faryzeusz — dumny i szczęsny Pan raz wzrokiem miłości pogląda w oczy swej oblubienicy, u nóg której, rozkochany, jak pies gotów głowę położyć, a raz okiem dumy patrzy w tłum, pyszniąc się klejnotem Judei — albowiem Judea niema takiej jak ta niewiasty! — U środka komnaty stało dwóch młodzieńców, różnych twarzą — a jednakich strojem i wiekiem — a różnych i myślą w tej chwili, acz niepodobnych sobie w życiu — jeden jest pieśniarz Grecki, gotów co chwila wśród dziewcząt i owoców zaiskrzyć wzrok — i rozśmieszyć usta godową Anakreonta pieśnią, a na wino i na imię pieśni swej zaklinał się przed towarzystwem swym, że we tłumie bachantek Jońskich takiej niema... że na olimpie Boginie jej nierówne! — A drugi z wyniosłem czołem i księgą pod pachą szerokim odziany płaszczem, miał znamię myśli na twarzy — był to uczeń z późnej szkoły uczniów Platona i w duchu cieszył się iż widział jedną, jedną piękność duchową — a sercem już przylgnął do niej — tęsknem w jej oko tonąc okiem. — Za stołem w szerokiej todze bogato bramowanej, co spadając słała się purpurą po marmurach podłogi, siedział bogaty Rzymianin młody — i pożerał tę postać w milczeniu... rozpaczy i szyderstwa nie człowieczego — Ona ze wzgardą oczy odwróciła od togi. — Tłum napawał się jej pięknością — a jej obrzydła ta piękność, bo marzyła o innej piękności, którą poznała tracąc ją... I powstało grono biesiadników od stołu — pijane i zmysłowe rozsuwając usta, gwar uwielbienia wrzał dokoła, w tem zatrąbiono na godzinę jałmużny — i goście poszli przyglądać się wspaniałości pana Jałmużnika, co garściami siał z pychą złoto swoje, między ubóztwo ludu — gardząc motłochem. — A w biesiadnej komnacie została sama jedna Marya Magdalena — a z jej lica zgasły iskry uśmiechu — oczy pobladły smutkiem — a z wzgardą patrzała za tłumem idącym ku drzwiom podwórza — i stargawszy perły warkoczów swoich — a zdarłszy biesiadny wieniec, “ z kwiatami tylko u łona wybiegła z tego domu — przysiągłszy niewrócić w podłe progi pychy i próżności jego... tam zostawiła strój, który z siebie zdarła — cały — i nieuniosła nic prócz zgryzoty w sercu — i cicho w biesiadnej komnacie na kwiatach kobierca błyszczą perły jej włosów i łzy jej oczu przy sobie, jak rosa poranna na łące — w tem wbiegli słudzy a ujrzawszy perły, zbierali je chciwie, zostawiając łzy drżące a wtedy słońce strzeliło w okna, złotym promieniem zebrało z kwiatów kobierca, łzy żalu Maryi — Maryi Magdaleny…




Gwar i krzyk wesela na ulicach Jerozolimy — lud ciśnie się tłumnie dokoła, matki niosą radosne niemowlęta, wiodą starych ojców i mężowie żony swoje — i młodzieńcy oblubienice swoje, tłum woła jękiem radości, duch wesela stąpił w serca tłumu, choć tłum niewie skąd? oto środkiem jego wśród okrzyków zachwytu, zwolna kroczy chuda oślica — niosąc na sobie świętą postać Boga w skromnej postaci człowieka — a lud rzuca palmy i szaty przed niego — i jego szaty całując woła ogromnie: « Jezus! Jezus Nazareński!...»
Wśród różnego tłumu oto Marya Marta z małym Symeonem na ręku — wesoła i poważna — oparta na Beniaminie mężu swoim — a niedaleko niej, smutną wzniosła nad tłumem głowę niewiasta, piękna i dzika z rozwianym włosem w natchnieniu patrzy w twarz przejeżdżającego — usta jej otwarte dzwonią zębami — ramiona drżą żywo — i oczy zapadłe otwarła jakby je wypatrzeć chciała — a widząc lica Jego smutne — płacze gorącemi łzy zachwytu i radości... i wyciąga rękę ale nieśmie tknąć szaty jego, jak posąg stoi niema śród powodzi tłumu, co mimo przepływa — a serce jej bijąc głośno woła: O nim marzyłam!... i czuje chwilę pociechy — Marya Magdalena schyla czoło — a rozplótłszy włosy — cisnęła palmę świeżą — którą miała w drugiej dłoni — i ustami dotknęła szat przejeżdżającego — i uklękła milcząca — a mimo przeszła oślica i przeszedł tłum obok klęczącej — a ona jak głaz klęcząc milczała, wołając krzykiem duszy swojej: To marzyłam!... i schyliła kornie czoło swoje, wołając ze łzami i ciągnąc rękę ku niebu, jęczała jak gołąb z ramiony chcący z ziemi ulecieć w niebo: kocham! on przebaczy!...






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Władysław Tarnowski.