Marya Magdalena (Tarnowski, 1865)/Golgota
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Marya Magdalena |
Pochodzenie | Poezye Studenta Tom IV |
Wydawca | F. A. Brockhaus |
Data wyd. | 1865 |
Miejsce wyd. | Lipsk |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały poemat |
Indeks stron |
Ku Golgocie dąży Marya — Marya Magdalena, siły jej opadają — ziemia się zatrzęsła, zasłona rozdarła się w świątyni — i w niej serce się rozdarto ale boleścią męki Chrystusa i część jego światową odrzuciła precz — szczyt kędy dąży strony i droga trudna, lecz oto idąc pod górę, spotkała wracającą Maryę Nazareńską jak lilię złamaną, twarz jej była jak gwiazda blada — a wsparta była na Janie Apostole — i obok szła dziewica Weronika i blady człowiek imienia Agabus...
Błogosław mi! matko boleści... zawołała Magdalena padając u nóg jej jako ptak zraniony — o błogosław, bym doszła do szczytu modlić się u krzyża jego. — Wtedy Matka boleści ręce swe białe złożyła na ciężkiej głowie sieroty i rzekła «Idź!» a Weronika ukazała jej chustę białą z twarzą Boga człowieka z całą męka i missyą jej — a wtenczas powstała silna — i szła dalej pod Golgotę Marya Magdalena.
Wieczór osłonił ziemi szczyty, noc schyla, się nad Judeą — biedna Judeo!... głuchsza noc Cię pochłonie... noc wieczna, nieprzespana — a dzieci twe rozsypią się po kuli ziemskiej jak mrówki, którym rozwalono mrowisko, jak orłowie, którym burza rozerwała gniazdo... Coraz ciemniej nad ziemią — chmury lecą po żałobnem niebie a na Golgocie wielka cisza — jak po burzy — Golgota zadumana wznosi swe skronie nad Jerozolimą i duma!... o dniu dzisiejszym... pusta już Golgota — ale dziś tłumy deptały jej szczyt — oto trzy krzyże stoją wbite w ziemię i niosą w górę wielkie ramiona, dwa, grubsze po boku a jeden gładki w środku wyciąga na świat pokrwawione ramiona niezemdlałe — i niemi błogosławi światom! światów! Dziś był straszny dzień męki i skonu albowiem na dwóch krzyżach skonały dwa łotry — a wśród nich Jezus Nazareński. Ale lud Izraela niewierzył w niego — grzmotali kamieniem bluznierstw pierś krwawą — wszędy rozpierszchli się uczniowie jego — i zabity skonał — — oto na sabat zdjęto już ciało jego i zaniesiono do grobu, w którym jeszcze nikt nieleżał......
Krzyż w środku pusty a po bokach jeszcze wiszą dwa trupy złoczyńców. — Ciemno już, lecz widać jeszcze ich twarze — — oto jedna schylona spokojnie gdyby usnęła marząc o raju, uwisła na powrozach któremi barki skrępowane... usta przymknięte nieskonały snać przeklinając — bo spokojność uśmiechowi równa okryła spalone wargi... Postać drugiego łotra bez wiary — pełna bluźnierstwa i zbrodni — po niej wściekła namiętność wydeptała swe ślady, żebra wyskoczyć chcą z trupa — tak snać mocował się i drgał konając — a ręce jego i nogi wryły się w powróz, którego stargać niezdołały — usta jego spienione musiały kląć strasznie konając, oczy w półotwarte wywrotem patrzą jak piekło. To założyciel rodziny, wszystkich — dziś bluźniących zbawicielowi — acz zbielałe bielmem śmierci... biada mu — ostatnia myślą jego była zbrodnia!... Obu kości połamane dla prędszego skonu — a krzyk ich boleści jeszcze drga nad Golgotą,... lecz oba już nieżyją — a na Golgocie cicho — nawet Marya Matka Jezusa odeszła z Janem uczniem jego za ciałem... Lecz cóż za postać biała nito chmura śnieżna z niebios spadła — bieli się tam... u stóp krzyża, na którym cztery zgłoski i krew?... Postać niewieścia — smutna i milcząca — oplotła ramionami krzyż — a milcząc przykłada usta do niego, szepcząc coś — a na pół myśląc całuje drzewo ustami, jakby zeń słodycz pszczoła wysysała... Oczy jej niebieskie w czarne unoszą się niebo — czoło długim włosem okrywa ramiona, a myśli jej daleko odbiegły skrzydłami modlitwy goniąc mistrza, w którego uwierzyła do końca... oczy to, Bóg widzi, oczy Maryi Magdaleny, córy Symeonowej, grzesznicy omówionej w Judei — pięknej a rozkosznej, ale z oczu jej łzy za łzami lecą — a ona milczy, jakby na myśl swą głosu nie miała... i niema długo krzyż trzyma w objęciu swojem......
A z krzyża spadła ostatnia kropla krwi — i na jej głowę upadła........
I noc — i cisza na Golgocie!
I wzniosła się jak kwiat po rosie — i jasno w jej duszy — acz niewie o tej kropli, co upadła na jej smutną skroń...
Oto szelest u stóp Golgoty, kilka oprawców spieszy jeszcze zdjąć z krzyżów ciała dwu złoczyńców. — Ciemno już całkiem do koła idąc przy pochodniach — a Marya Magdalena słysząc ich z daleka ścisnęła raz jeszcze krzyż w ramiona z wszystkich sił swoich — i nagle druga stronę Golgoty znikła jak cień przy pochodniach oprawców, co jej niewidzieli... a Marya Magdalena, odeszła nie przeto by się ich lękała — lecz ażeby modlitwy jej i stanu serca jej podłych oczy niewidziały...
∗ ∗
∗ |
I oto trzech oprawców staje u szczytu Golgoty — by zdejmować z dwóch krzyżów pozostałe ciała — ich wzrok dziki i krwawy — a ognisty ich włos:
Śpieszno braciszki śpieszno, bo zapada noc — noc głęboka zdejmujmy z krzyżów te zbójce...
Ha! patrz jaki śmieszny ten łajdak! dzieci mordował za Heroda jeszcze... oko jego krwawem patrzy bielmem!... to mistrz Barabasza!
Ale ten drugi inny kształtem — choć ma ramiona poprzetrącane i żebro mu bokiem wylazło... patrz on się śmieje jakby się śmiał ze śmierci — ze świata!
Jaki spokojny!
Coś jak ten Nazareńczyk.
Powiadam tobie: Milcz!...
To ci coś w gardle ugrzęzła ta ość Nazareńska!... niech teraz prorokuje, niech prawi o sobie i prawdzie swojej, co będzie do końca świata ze słowem jego. — —
Teraz mu ciepło w tej ciemnej jaskini. — Robacy stoczę jego rany a gdy mu robak z gęby wyjrzy — niech, mu powie, że jest synem Boga żywego! I niech wstanie jako rzekł!...
A jak wstanie?...
Pierwej ja padnę! — Krzyżowałbym drugi raz, tak mi strach tego bezbronnego lica spokoju. — —
Patrzaj — jemu łzy cieką — hańba!...
Wartbyś krzyża!... no ciągnij tego łotra!...
Zgasła mi pochodnia!
Cha! cha! łza upadła i zgasiła — my nie płaczem — a płoną nasze świece.
Jam był opętany — on mnie wyzwolił. —
I cóż — toć mnie wzrok przywrócił, a dlategom mu dobrze nogę na nogę przygwoździł...
Porzuć żal niebezpieczny. — Cezar dziś Bogiem świata!... on silny — groźny! rzuć żale, upijem się dziś przy grobie jego na straży, ciężki tam głaz!...
Zgoda — jużem wesół — nieśmy!
I ponieśli trzej oprawcy ciała zbójców — głosy ich rozleciały się po ziemi i znikły, a w górze stoją trzy krzyże z wzniesionemi nad ziemią w górę ramiony i noc i cisza na Golgocie. — —
Pierwszy promień słońca błysnął nad Judeą, Jerozolimy szczyty błyskają jasno — i toną w niebiesiech. — Oliwnej góry zielone skronie mgłą jeszcze owiane, a słońce oświeca próżny już grób Jezusa Nazareńskiego. — — Do grobu jego przybiega smutna Marya Magdalena, chcąc ukwiecić i zwilżyć martwe ciało jego — lecz kamień grobu odwalony a nad grobem młodzieniec jasny z uśmiechem wesela niebios i okiem dziewiczem wita Maryą Magdalenę — a kiedy trwożną pyta o zbawcę świata Anioł rzekł jej jak Arfa:
Ten którego szukasz zmartwych powstał i już u Ojca jest!... a w jasnym kształcie anielskim ulatując w niebo śpiewał coraz ciszej a jednak coraz głośniej:
W świętość powraca co święte
Co ziemskie w ziemię powraca,
Kona z piekłem co przeklęte
Hozanna! męka! krew!... Praca!...
Emanuel hosanna!...
I uleciał głos ten, a Marya Magdalena widziała anioła swej wiosny — a postać jego znikła jak gwiazdka w niebiesiech... i próżno wołała we łzach, aniele wiosny mojej. Gdzie Pan mój! kędy wiosna moja? kędy sny dzieciństwa złote!... Lecz próżno wołała i zeszła do grobu — lecz nic nieznalazła — prócz majestatu ciszy i mirtu, którym zwłoki obrzucono — więc widzenie to poczytała za sen i długo płacząc biła jasnem o głazy czołem, pytając głazów: gdzie mistrz mój Emanuel? Lecz głazy milczały — i wybiegła z grobu ludzi pytać Marya Magdalena — — o! czyż jej ludzie więcej od głazów powiedzą? gorsi i głupsi od głazów! I cicho było koło grobu jak mimo
gniazda z którego ptak uleciał — tylko u wejścia klęczał człowiek na kiju pastorskim oparty — i głowę pochylił
w modlitwie czy zadumaniu; wiatr powiewał jego siwą brodą i włosem, co już gołębią popleśniał siwizną — ale twarz jego acz zmarszczona, zdała się jara swobodą myśli. — Marya stanęła i chciała go pytać — lecz On wzniósł na nią oczy i niewiasto! rzeki powoli, ty zdajesz się wątpić jeszcze? o! wierz z prostotą a wybawienia doznasz... Słuchaj — powiem ci dzieje mej młodości — a poznasz, że Pan nie gardzi smutnem sercem co wierzy. — Byłem pasterzem na wzgórzach Betleemu. — Było nas trzech — Józef, Tadeusz i ja Nathaniel — jednego Pana paśliśmy trzody i pacholętami przylgnęliśmy do siebie i razem zawsze razem biły przy sobie nasze czyste młode serca do dwudziestej wiosny życia naszego, jak źródła gór jednakich, co się w świat rozbiedz miały — ku jednemu morzu!... rozpierszchliśmy się z trzodami po świecie, ale dusze nasze razem — i kocham ich dziś jak wtedy jak orlica pisklęta swoje, jak pszczoła miód swój — bardziej niż serce i krew moją — jak duszę moją!... ze słońcem wstawaliśmy i gnali trzody nasze jedne śpiewając piosnki i na fujarkach przygrywając — i nieraz nocując na łąkach długo siadaliśmy razem przy ogniskach śród. nocy — lub leżąc na sianie trzej w ramionach swoich pod wielką skałą — i byliśmy jak trzy kwiaty na jednym ugorze których woń wspólna ulata aż skonają — i nieraz tak na trawie leżąc przy sobie przegwarzyliśmy noc całą o łąkach — kwiatach — dziewicach — trzodach — i o duszach naszych — i o wielkim Jehowie, co stworzył gwiazdy, kwiaty, dziewice — i dusze nasze — aż w końcu umilkliśmy i już słowa nierzekli — oczy nasze tonęły w gwiazdach niebiosów — a dusze nasze w zachwycie śpiewały hymn milczenia — już tylko oczy i ust a nasze spotykały się z sobą — ażeśmy posnęli i budził nas poranny śpiew ptasząt lub wschód słońca nad Judeą — o! i raz pomnę jak wczora — leżeliśmy na wzgórzu sennie; trzody nasze już spoczywały i cisza w koło zapadła — tylko niebo drżało nad nami gwiazdolite, i patrzyliśmy w nie milcząc aż jasność jakowaś — jaśniejsza od słońca — acz niepaliła tak oczu, tęczową strugą trysła z gwiazd — i rozsunęły się błękity — ujrzeliśmy kilku orłów białych, co bijąc po chmurach grały skrzydłami... lecz zlecieli niżej, to nie ptacy! — — aniołowie Pańscy — głębie błękitu coraz szerzej otwierały się światłością — a wieńce duchów świetlanych porozplatane w coraz większej toni śpiewały chórem wielkiem nad wichry burz — a nam prostakom najprzód zwiastowali przyjście Pana śpiewając: «Chwała Panu na wysokościach — a pokój na ziemi ludziom dobrej woli!...» i upadliśmy z głośnym płaczem — na twarze nasze — tak długo leżąc w niemej radości, aż zerwawszy się biegliśmy do Betleem — — o! wierz mi niewiasto, gdym kląkł w tej stajence zawołałem: To Pan nasz! A później latami — stałem w tym tłumie, gdy go krzyżowano bezbronnego — i bijąc kamieniem w piersi myślałem — to Pan nasz!... on dziś zmartwychwstał na ten błękit niebieski! na to słońce, co wstaje z grobów nocy!... tu umilkł starzec a Marya siedziała jeszcze na kamieniu grobu — słuchając ostatnich słów starca — aż powstała i całując ze czcią włosy jego siwe, oblała je łzami żalu — lecz wątpiąca jeszcze — odbiegła po chwili, zostawiając go u pustego grobu Nazarejczyka!
Ogród bogatego Żyda — dokoła stare drzewa i kwiaty — ścieżki rozbiegają się w różne strony i giną w ulicach Palm — w środku ogrodu pracuje trzech ogrodniczków. —
Patrzcie! od rana przesadziłem trzy krzaki róży. —
A jam z chwastów oczyścił ten wchód do winnicy. —
Ej co wy! ot patrzcie — jam taki dół wykopał od rana.
Wiecie — ten umęczony prorok miał zmartwychwstać...
Co?...
Pieczęć Piłata!
I stróże najwierniejsi — sławni oprawcy...
Faryzeusz jeden mówił wśród tłumu, ze uczniowie noc ciało jego unieśli. —
Co? Ci trwożni rybacy?
Przecież się rozpierszchli a ów najpierwszy pomnicie gdy go się zaparł przy ognisku?...
Uklęknijcie bracia — to był wielki prorok. —
O! ty zawsze marzysz.
Czy niepamiętacie, jak wjeżdżał do Jerusalem? Jak mu palmy ciskaliśmy w natchnieniu, niewiedząc dla czego?... a pamiętacie jak się trzęsła ziemia — jak zasłona pękła w świątyni?...
Głupiś!
Cha! cha! cha!
Panie! Na różach moich nie takie krople rosy — jak widziałem łzy na licu twojem, gdyś wjeżdżał do Jerusalem!
Głupiś!
To Marya Magdalena — widziałem ja raz na uczcie, gdym służył u Fary[z]eusza Joachima, blask swego domu wystawił oczom. Nazareńczyka tego... naczynia pieniły się winem a misy kurzyły jadłem wszelakiem — gdy wśród uczty wbiegła ona! Z okiem błędnem i włosem rozwianym, co ślad jej zacierał — w tejże błękitnej szacie — i była piękna jak dzisiaj — a niewidząc nic w koło, zdała się tylko widzieć Jezusa, jakoż przybiegłszy ku niemu, olej wonny na włosy jego wylała a przypadłszy do nóg jego płakała gorzko, a kiedy jeden uczeń zakrzyczał we wstydzie i gniewie: Precz z tą Jawnogrzesznicą!... Jezus spojrzał groźno i przygarnął ją ku sobie, a rzekł Panu domu — tyś mnie bogactwy twemi dumnie podejmował — a ona łzami obmyła nogi moje — i włosy otarła je swemi...
Cudna! Cudna! Nad kwiatki ogrodu twego — nad dziewice Judei — moja kochanka nawet jej nierówna. —
Przecz tak prędko przebiega te ścieżki — snać szuka kogoś — oto napotkała Judę — coś z nim mówi — pyta — już odbiegła — on długo patrzy za nią — on ją już kocha... smutny...
Jak niespokojna — to się zbliża, to oddala — jak się trwożnie ogląda — znów bieży dalej — cała obłąkana — kogo ona tu szuka?...
Cicho!... ku nam się zbliża...
Dla ciebie piękna. —
Czego żądasz Maryo, Maryo Magdaleno?...
Młodzieńcy! a zaż niewidzieliście ciała Jezusa Nazareńskiego?... szukam go nędzna od rana — szukam napróżno młodzieńcy?...
Uczniowie mieli wykraść ciało Jego?
Biada mi!
Maryo! Maryo Magdaleno! wierzaj, on zmartwychwstał — ja mam matkę starą — siwą — była już, ślepa i chora, a ma mnie jednego — i mnie kazała się wieść gdy obnażony stał przed Piłatem — i lud wołał Barabasza, — a matka moja dotknęła jego czerwonej szaty — i przewidziała... droga matka moja, —
Znikła piękna! znikła jak cień za oliwnemi drzewy — nieodpyta swego proroka...
Toć on i jej jasną główkę zawrócił...
O! pracowałbyś, kiedy niewierzysz; przyjdzie czas, gdzie uwierzycie — ale wtenczas będzie smutno...
Cha! cha! obłąkało się pacholę!...
Inna część ogrodu — cienista ulica z cyprysów, w koło rozsiane drobne kwiatki, w środku bije źródło, Marya zbliża się, urywa listek z drzewa.
Listku mój!... jam się urwała — ty zginiesz — ty mi przypominasz ogród Symeona ojca mego — takie liście rosły nad jego chłodnikiem — listku! wiatr mi cię uniósł z ręki — ręka moja tak drży... tyś mi uleciał... listku zielony!... za tobą! naprzód!... a — tam jakiś człowiek u końca drogi — samotny pracuje — to ogrodnik — pójdę jeszcze ku niemu — jego oblicze schylone ku ziemi — nigdy go niewidziałam — a zda mi się, że go znam — on cierni gałązkę ma w ręku, co on robi z cierniami?... on jeszcze ostatni — a jeźli on niewie? biada mi nędznej...
Ogrodniku! ogrodniku! azaż niewidziałeś, gdzie Jezusa Nazareńskiego, którego Chrystusem zwą także — szukam go nędzna od rana — szukam napróżno... mów...
O mój mistrzu!... (przypada do nóg jego — twarz kryjąc w dłonie) to on... głos jego miłościwy.. on zmartwychwstał!... Mistrzu mój! o! o!...
A jam niewierzyła, pókim nie ujrzała... o! ja podła!...
CHÓR NIEWIDOMY.
W świętość powraca, co święte, |
I przyszedł wielki dzień |
Znikłeś mistrzu mój... święty! umęczony — zmartwychpowstały!... grzesznica widziałam blask twój — nie oślepłam... — oświtłam — kocham!... jeszcze w groby ojców, pożegnać, co drogie — a potem w puszczę — w puszczę...