Mgła (Unamuno)/I
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mgła |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1928 |
Druk | Drukarnia artystyczna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | Niebla |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
August Perez stanął na progu swego domu, wyciągnął prawe ramię i obróciwszy dłoń ku górze, spojrzał w dal. Przez chwilę trwał nieruchomo w majestatycznej, posągowej pozie. Nie tyle jednak brał władczym wzrokiem w posiadanie świat zewnętrzny — ile starał się przekonać, czy deszcz nie pada. Poczuwszy na ręce krople deszczu, zmarszczył brwi. Zmarszczył brwi, gdyż nie chciało mu się otworzyć parasola. Ta konieczność złościła go bardziej, niż sam fakt, że deszcz pada. Jakże piękny jest parasol, dopóki tkwi w pokrowcu! Parasol zamknięty jest równie piękny, jak brzydki jest parasol otwarty.
— „To prawdziwe nieszczęście — pomyślał August, że każda rzecz ma jakiś utylitarny cel. Posiłkując się tem, czy owem, użytkując to lub tamto, szkodzimy pięknu, a nawet niszczymy je. Jedynie szlachetną funkcją jest Kontemplacja. Jakże piękna jest pomarańcza, zanim ją jeść zaczniemy. Hm... to wszystko zmieni się kiedyś na lepsze w niebie. Tam jedynem, naszem zajęciem będzie kontemplowanie Boga. Tutaj w tem marmem życiu doczesnem chcemy się posługiwać Bogiem — pragnęlibyśmy otwierać go jak parasol, aby nas chronił od wszelkiego zła!“
Skończywszy rozmyślanie, August schylił się, aby zakasać spodnie. Otworzył parasol i przez chwilę jeszcze siał zamyślony. A teraz w którą stronę mam się udać? Na lewo, czy na prawo?
Musimy wziąć pod uwagę, że August nie był prawdziwym podróżnym, lecz tylko człowiekiem, przechadzającym się po drogach życia.
„Poczekam, aż przebiegnie pies. Poprostu wskaże mi kierunek“.
Lecz zamiast psa przebiegła piękna dziewczyna i August poszedł za nią, jak zahipnotyzowany, nie zdając sobie sprawy z tego, co czyni.
Przeciął jedną ulicę, później drugą i trzecią...
— „A ten dzieciak — mówił sam do siebie — co tutaj robi na czworakach? Pewnie obserwuje mrówki na trawniku? Mrówka! Największa hipokrytka wśród stworzeń! Spaceruje i spaceruje po całych dniach i stara się wmówić w nas, ze pracuje. Próżniak zawsze się spieszy, roztrąca przechodniów łokciami na prawo i lewo, a założyłbym się, że nic do roboty nie ma! Cóżby zresztą miał robić? Jest zaaferowanym łazikiem, włóczęgą..
jak... Nie, ja przecież nie jestem włóczęgą! Moja wyobraźnia nie zna odpoczynku! Ludzie zaaferowani mówią, że pracują, a w istocie...
Spójrzmy naprzykład na tego idjotę, cukiernika, który sterczy, jak drąg tam za witryną, wystawiając się na pokaz. Exhibicjonista pracy! Cóż nas to obchodzi, czy on pracuje, czy nie?
Praca, praca! Hipokryzja i tyle!! Właściwe pojęcie o pracy może mieć dopiero ten paralityk, poruszający się z wysiłkiem. Czy ja wiem zresztą!?...
— Wybacz bracie — rzekł paralityk, potrąciwszy niechcący Augusta.
— Bracie? Bracie? Cóż to znowu za pokrewieństwo? Pokrewieństwo paraliżu? Mówią, że wszyscy pochodzimy ud Adama. A ten Joachim, czy jest także potomkiem Adama? Jak się masz Joachimie!
Djabli nadali te samochody! Hałas, kurz, smród benzyny! Ku jakiemu celowi zbliża się człowiek, pożerając w ten sposób przestrzenie? Manja podróżowania płynie z topofobji.
Ludzie podróżujący, starają się raczej uciec od miejsca, które pozostawiają za sobą, niż przybyć tam, dokąd dążą... Podróżować... podróżować... Skaranie boskie z tym przeklętym parasolem!“
August zatrzymał się przed bramą domu, gdzie znikła piękna dziewczyna, której oczy, niby magnes przyciągnęły go tutaj. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że szedł za nią.
Stróżka rzuciła na niego złym wzrokiem, a jej spojrzenie podpowiedziało Augustowi, co czynić należy. „Ta cerberka — pomyślał — czeka, abym zapytał o nazwisko panienki, abym poprosił o informacje.
— To właśnie, a nie co innego teraz uczynić należy! Każdą rzecz trzeba doprowadzać do końca. Nie stawać w połowie drogi. Nienawidzę trybów niedokonanych!“.
Wyciągnął portmonetkę i znalazł w niej tylko dura. Pójść, aby zmienić monetę, znaczyłoby stracić czas i okazję. Trzymając ręce w kieszeniach, zapytał portjerki:
— Powiedzcie mi kobiecinko, tak w zaufaniu, „inter nos“, jak brzmi nazwisko tej panienki, która właśnie weszła w tej chwili do bramy?
— Niema w tem żadnej tajemnicy proszę pana!
— A więc?
— Nazywa się Eugenja Domingo del Arco.
— Domingo? Chcieliście powiedzieć Dominga?
— Nie, proszę pana. Domingo, to jej pierwsze nazwisko rodowe.
— Ponieważ jednak chodzi o kobietę, więc nazwisko powinno być zmienione na Dominga.
Gdzież tu harmonja fonetyczna?
— Nie znam się na tem!
— Proszę mi jeszcze powiedzieć — ciągnął dalej August, manewrując palcami w kieszeniach — dlaczego wychodzi z domu sama? Czy jest panną, czy mężatką? Czy jej rodzice żyją?
— Jest panną i sierotą i mieszka u wujostwa...
— Z linji macierzystej, czy ojczystej?
— Nie wiem poprostu ciotka i wuj.
— Nic ważnego zresztą... Pozatem...
— Wiem, że udziela lekcji muzyki.
— Czy dobrze gra?
— Nie mogę powiedzieć panu...
— Dobrze, dobrze! Te wiadomości w zupełności mi wystarczą. Proszę to przyjąć za fatygę.
— Bóg zapłać, Bóg zapłać!! Coby tu jeszcze powiedzieć panu. Chciałabym dopomóc z duszy i serca. Może pan mi da jakie zlecenie?
— Może i dam, ale nie teraz, nie teraz. Dowidzenia!!
— Proszę liczyć zawsze na moje usługi. Umiem trzymać język za zębami.
„Hm, mój drogi — rzekł August do siebie, pożegnawszy się ze stróżką — trzeba przyznać, że wdałeś się w kabałę, że postąpiłeś nieostrożnie. Teraz nie czas się już cofać, cóżby bowiem pomyślał o tobie, ten cerber idealny? A więc... Eugenja Dominga del Arco, to jest, chciałem powiedzieć, Eugenja Domingo del Arco. Dobrze, zapiszę sobie, żeby nie zapomnieć.
Najlepsza sztuka mnemotechniczna polega na tem, aby mieć notes w kieszeni!
Mój niezapomniany przyjaciel, Leon, zwykł był mawiać: Nie zaprzątajcie sobie głowy tem, co możecie nosić na kartce papieru w swojej kieszeni. To głębokie zdanie możnaby uzupełnić w następujący sposób:
„Nie notujcie i nie chowajcie do kieszeni tego, co tkwi w waszej głowie. A stróżka? Jakże się stróżka nazywa?“.
August zawrócił.
— Powiedzcie mi jeszcze...
— Do usług...
— Jak się nazywacie?
— Ja? Małgorzata!
— Doskonale! Dziękuję!
— Niema zaco!
August oddalił się w kierunku aleji Alameda. Deszcze przestał padać. August włożyć parasol do pokrowca i podszedł do ławki. Przekonawszy się, że jest mokra, rozpostarł na niej gazetę. Usiadł i wydobył portfel i doctylo. „Oto doskonały, użyteczny przedmiot. Gdybym go nie miał, musiałbym zapisać ołówkiem imię tej panienki.
A takie pismo mogłoby się zatrzeć! Czy obraz jej może się zatrzeć w mej pamięci? Lecz, jakąż ona jest właściwie? Jakąż jest moja słodka Eugenja? Przypominam sobie tylko jej oczy. Wpiły się we mnie. Urzekły mnie podczas lirycznej włóczęgi. Eugenja Domingo del Arco... Domingo!... Nie mogę przyzwyczaić się do tego nazwiska: Domingo! Poproszę ją, aby je zmieniła na Dominga. Czy nasi synowie będą musieli nosić jako drugie nazwisko: Domingo? A jeżeli przyjdzie im do głowy fantazja opuścić moje nazwisko, to impertynenckie Perez i zachować tylko P...? Wówczas nasz pierworodny będzie się zwał August P. Domingo? Dokąd mnie doprowadzisz, moja szalona fantazjo?
„Z kolebki płynie ku nam smutek,
Z kolebki także radość płynie“.
— „Patrzcie państwo — zdziwił się August — moja mała Genieczka, nauczycielka muzyki, przerwała mi transcedentalny poemat liryczny, który tak cudownie zacząłem. Oto poemat przerwany. Przerwany?? Wśród zdarzeń i zmian losu człowiek szuka karmi dla swych smutków, lub radości, które przynosi ze sobą na świat. Jeden i ten sam fakt może być smutny, lub wesoły, zależnie od naszego stanu ducha. A Eugenja? Muszę do niej napisać! Ale nie tutaj, nie tutaj; w domu! Chyba, żeby poszedł do kasyna. Ależ nie, nie — do domu! Takie sprawy załatwia się w ciszy domowego ogniska. Ogniska? Kiedy mój dom nie jest ogniskiem. Raczej popieliskiem.
Och, moja Eugenjo!!!“.