Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki/Xięga III/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Krasicki
Tytuł Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Część Xięga III
Pochodzenie Dzieła Krasickiego dziesięć tomów w jednym
Wydawca U Barbezata
Data wyd. 1830
Miejsce wyd. Paryż
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


XIĘGA III.

I. Zaprzątniony jedynie nadzieją kiedyżkolwiek widzenia ojczyzny, odmianą sytuacyi ukontentowany, zapomniałem o teraźniejszem aktualnem niebezpieczeństwie. Wiatr pomyślny pędził moję łódkę; ja zamyślony siedziałem w niej spokojnie. Po dość długiej chwili, gdym się za siebie obejrzał, a brzegi wyspy Nipu w oddaleniu niknąć poczynały, dopiero niby ze snu obudzony, postrzegłem zuchwałość postępku mojego. Żal postradanego towarzystwa poczciwych ludzi opanował serce moje; łzy obfite, tym prawdziwsze, ile bez świadków, były hołdem powinnym ich cnocie, dowodem wdzięczności za tyle dobrodziejstw wyświadczonych.
Gdyby te sentymenta mogły były przewyższyć płochą nadzieję zobaczenia ojczyzny, byłbym się zapewne nazad wrócił; ale w tej sprzeczce przeciwnych passyj, przezwyciężyła, nie tak może miłość ojczyzny, jak wdzięk nowości. Zniknął widok opuszczonego kraju zupełnie, a z nim chęć powrotu. Sam jeden pan, sternik i majtek okrętu mego, ku wieczorowi dopiero posiliłem się nieco, a gdy nieznacznie sen miły zamykać począł znużone powieki, poruczyłem się losowi, a bardziej opatrzności bozkiej, nie opuszczającej tych, którzy w niej ufność swoję pokładają.
Gdym pierwszy raz nazajutrz oczy otworzył, już słońce zmierzało ku połowie swojego biegu. Patrzyłem na wszystkie strony, jeżeli gdzie brzegu, albo płynącego okrętu nieobaczę, ale usiłowania moje były nadaremne. Perspektywy, z których jednę byłem cóżkolwiek naprawił, nic mi nie reprezentowały w najdalszej odległości, nad smutno jednostajny widok morza. Drugi ten dzień żeglugi przy dobrym wietrze, oszczędzał mi pracy; ale natychmiast snuły się nieustannie myśli niektóre pocieszne, daleko jednak więcej było żałośnych i trwożliwych. Przeszedł pierwszy impet porywczej chęci oglądania ojczyzny, a żal coraz się większy wznawiał porzuconych mieszkańców wyspy Nipu.
Przez dni ośm płynąłem gdzie mnie wiatry niosły, dziewiątego widząc, że już znacznie prowiantów ubyło, i woda zaczynała się psuć, zostawałem w ustawicznej niespokojności, upatrując co moment brzegu, lub okrętu. Gdy już dzień jedenasty przyszedł, postrzegłem w sobie znaczne opadnienie z sił, których i szczupły i nadpsuty prowiant krzepić nie mógł. Przystąpiły zatem myśli pełne rozpaczy; radzące uniknąć długiej męczarni odważną rezolucyą. Ale ten sam nadziei promyk, toż samo dzielne do serca słowo, które wstrzymało rękę po rozbiciu okrętu, zbawiennem religji światłem rozpędziło mgłę zaślepienia mojego. Gdy noc nastąpiła, chociażem się silił do snu, niespokojność wewnętrzna nie pozwoliła mi spocząć. Czekałem z największą niecierpliwością dnia; przyszedł ten, który miał życie moje dokończyć.
Wschód słońca każdemu stworzeniu miły, mnie był przyczyną żalu; płakać począłem rzewnie nad tym miłym, ale już ostatnim życia mojego widokiem. Prowiantów tyle tylko było, ile na ten dzień wystarczyć mogło; i lubo mógłbym, co dożycia, kilka dni jeszcze bez posiłku przetrwać, osłabienie zupełne nie dawało mi nadziei doczekać dnia jutrzejszego. Póki jednak sił stawało, ostatnich dobyłem na zawieszenie u wierzchu masztu wielkiej sztuki białego płótna z owego rozbitego okrętu zachowanej, w tej nadziei, iż może ów znak postrzeże jaki przejeżdżający okręt, i mnie zemdlonego z tej toni wydźwignie. Sam zaś nie mogąc się już na nogach utrzymać, położyłem się wśród czółna, oczekiwając ostatniego losu.
II. Już się zabierało ku zachodowi; ja w ostatnim stopniu osłabienia zostając, byłem w stanie człowieka na poły uśpionego, gdy zdało mi się usłyszyć odgłos niby wystrzelonej z daleka armaty. Mniemałem iżto był skutek zbyt natężonej imaginacyi, i przeto nie uczynił żadnej impressyi: wtem gdy tenże odgłos mocniej powtórzony usłyszałem, porwałem się w tym punkcie, i bez pomocy perspektywy, postrzegłem okręt ku mnie się zbliżający.
Z jaką radością osądzony na śmierć, i już na plac wyprowadzony winowajca, wyrok łaski i odpuszczenia słyszy, z takiem właśnie uczuciem obił się o moje uszy głos z okrętu przez trąbę morską każący mi się podobno zbliżyć; nie zrozumiałem albowiem języka. Porwałem się do wiosła, ale osłabione ręce, upuściły je; postrzegli to z okrętu, i natychmiast spuszczono łódź, która zbliżywszy się ku mojej, dała mi poznać ze stroju Hiszpanów. Wzięto mnie do łodzi, a moję ku okrętowi majtkowie zbliżyli. Rzeczy, którem miał, wniesione były na okręt, łódź puszczono na morze.
Kapitan, jakem mógł z pierwszego wstępu zmiarkować, człowiek dumny, surowy, i mało mówiący, kazał mnie na dół zaprowadzić i dać posiłek. Ledwom mógł skosztować sucharu; ale kieliszek wina, któregom od lat kilku nie kosztował, taki we mnie skutek sprawił, jakbym zażył kordyału. Gdy więc po niejakiej chwili chciałem wstać z łożka i podziękować kapitanowi za uczynność, a razem rzeczy moje odebrać, usługujący mi powiedział francuzkim językiem, iż rozkaz kapitana był, aby mnie z izby nie puszczano póty, póki rzeczy przy mnie znalezione, wyexaminowane nie będą.
Zdjęła mnie bojaźń, żebym nie poniosł szkody; kontent jednak, żem życie zachował, uśmierzyłem ją, i prosiłem tego, który mi usługiwał, aby mi powiedzieć raczył, na jakim zostawałem okręcie i z jakimi ludźmi. Potwierdził mnie w pierwszem zdaniu, iż okręt był hiszpański, powracał z zabranymi w Afryce niewolnikami do Ameryki, aby ich tam oddał do kopania kruszców złotych w Potozie. Kapitan zwał się Don-Emmanuel Alvares-i-Astorgas-i-Rubantes. Miejsce, w którem byliśmy, nie było oddalone od brzegów Mexykańskich nad pięć dni drogi, jeśli nam wiatry posłużą.
Resztę dnia strawiłem odpoczywając w izdebce mojej, nie bez bojaźni jakowej przygody: sen smaczny nieznacznie mnie uspokoił, nazajutrz zupełnie czerstwy obudziłem się około południa. Dziwno mi było, że żadnej dotąd nie miałem od kapitana rezolucji. Gdy więc z tej właśnie przyczyny w wielkiej zostawałem niespokojności, otworzyły się drzwi nagle, weszło do izby kilku żołnierzy, i porwawszy mnie z łóżka, wsadzili na nogi kajdany. Chciałem się bronić, ale moc i gwałtowność oprawców, moje usiłowania uczyniła nadaremne. Nie wiedząc co się zemną dzieje, dałem się prowadzić, gdzie chcieli.
Spuścili mnie na dół okrętu, i przykowawszy do sporego łańcucha w miejscu ciemnem i smrodliwem, zostawili wpół żywego. Nie uważałem z początku, gdzie mnie osadzono: głosy pomięszane języków nieznajomych, płacz rzewny i jęczenia przerwały moję nieczułość. Przypatrując się więc pilnie nędznym kompanom, poznałem, ile ciemność miejsca pozwolić mogła, żem był między murzynami, których wieziono do kopania kruszców. Chciałem probować, jeżeli który nie mówił jakim z tych, które umiałem, języków, ale żaden mnie nie zrozumiał: probowałem języka Nipuanów, i ten im był niewiadomy. Płacz i jęczenie jedynym było wszystkich odgłosem; dopomogłem im sowicie. A gdy ku wieczorowi przyniesiono strawę, dał mi nasz strażnik połowę spleśniałego suchara; kilka wiader nadpsutej wody, były naszym spólnym napojem.
III. Nie spodziewałem się nigdy, lubo nie dawno w tak okropnej zostający sytuacyi, żeby mnie jeszcze los okropniejszy czekał. Owo strzelenie z armaty, którem mniemał hasłem życia, było wyrokiem nieszczęścia mojego. W porównaniu teraźniejszej sytuacyi, śmierć, której prawie cudownie uszedłem, zdawała mi się być portem najszczęśliwszym po przykrej żegludze. Łzy były moim pokarmem, a rozpacz, która mnie z początku wprawiła w stan nader gwałtowny, zostawiła mnie nakoniec w zapomnieniu i nieczułości.
Po kilku dniach przyszedłem nieco do siebie, żal ciężki nastąpił po rozpaczy i nieczułości. Myśl niespokojna szperała ciekawie w dalszych moich obrotach. I lubo byłem przeświadczony, iż po to wieziony byłem, ażebym w wnętrznościach ziemi kruszce kopał; przecież głos jakowyś wewnętrzny powtarzał niekiedy, iż przyjdzie czas taki, w którym się to zakończy. I to mnie nie pomału orzeźwiło, gdym sobie przypomniał, że miałem zaszyte w szkaplerzu wexle owe, którem był w okręcie zdobył. Na tym fundamencie ułożyłem plantę uwolnienia mojego, mając nadzieję, iż kiedyżkolwiek człowiek jaki miłosierny nawiedzi nasze podziemne mieszkanie, a natenczas upewniwszy go wprzód o znacznej nagrodzie, dam mu wexel do zmienienia, i temiż pieniędzmi przez niego niby wykupionym zostanę.
Łatwo mi było zgadnąć przyczynę nieszczęścia mojego, pochodzącą z łakomstwa kapitana, który zapewne chcąc ze zdobytych skarbów korzystać, musiał udać przed swoimi ludźmi, iż poznał z papierów moich, jako byłem z liczby zbójców morskich, albo tych, którzy zakazane w tamtych stronach towary przewożą. Przypomniawszy sobie ucieczkę z Nipu, stan mój uznałem sprawiedliwą karą niewdzięczności, a umocniony reflexyami, postanowiłem znosić jak najcierpliwiej przykrość niewoli, i ile możności, korzystać z tej próby, którą na mnie los srogi przepuścił.
Jakoż przyznać mogę, iż ten stan najlepszą był szkołą życia mojego; czego Xaoo nie dowiodł, kajdany hiszpańskie wyperswadowały. Nauczyłem się tam, jak należy przestawać spokojnie na tem, co los zdarza, nie szukając fantastycznych plant i projektów przyszłego szczęścia; jak niestateczność umysłu jest źródłem wewnętrznego niepokoju, i istotnych nieszczęśliwości. Na koniec, jak zbytnia chciwość dobrego mienia przywodzi do ostatniej nędzy tych, którzy nie umieją sobie powiedzieć, że już dosyć.
W tych i podobnych uwagach strawiłem cały czas podróży mojej. Przewlókł się jej termin dla niestatecznych wiatrów, a tymczasem głodem, niewczasem i rozmaitemi niewygodami strudzeni niewolnicy umierali codziennie. Gdyśmy u brzegów hiszpańskiej Ameryki stanęli, ledwo ich trzecią część do pracy zdatnych rachowano.
Stanęliśmy u portu, tam nie długo zabawiwszy, zaprowadzono nas do Potozu. Największem osłodzeniem nieszczęścia mojego naówczas było, zapatrywanie się na ten świat nowy. Każdy widok był niezwyczajny; zwierzęta, ptactwo, drzewa, zioła, owoce, wszystko różni się od naszych, i w porównaniu wszystko zapewne nas przewyższa.
IV. Zwyczajny to jest sposób mówienia, iż imaginacya nasza zbyt się daleko zapędza, i powiększa rzecz, której się boimy. Gdym wszedł pierwszy raz w podziemne Potozu pieczary, poznałem, iż ta powszechna maxyma może mieć swoje excepcye. Okropność miejsca, stan nędzny i gorszy od bydlęcego pracujących niewolników, dzika srogość doglądających, wszystkie te złączone okoliczności czynią to miejsce zbiorem tego wszystkiego, cokolwiek najnieszczęśliwszym człowieka uczynić może. Lubo przygotowany do cierpliwości, uczułem przecie powszechną w sobie rewolucyą, gdy mnie w ten grób żywego wpychano.
Trzeba się było, choć poniewolnie, jąć do roboty, czerstwy jeszcze, bo młody, zacząłem to pracowite rzemiosło. Starałem się, ile możności, wykonywać to wszystko, co mi rozkazywano: nie byłem jednak tak szczęśliwym żebym powolnością mógł zmiękczyć stalowe serce urzędnika, który nas doglądał. Głos jego przeraźliwy, powtarzały echa podziemnych lochów, ten zaś głos fatalny był poprzednikiem chłosty winnym i niewinnym zarówno udzielanej.
Gdyby ci, którym złoto zdaje się być najpotrzebniejszym do życia żywiołem, ci, którzy na to wszystkie siły wywnętrzają, żeby jak najwięcej kruszcu tego zgromadzić, gdyby ci, mówię, za każdem na upodobany ten kruszec wejrzeniem, chcieli pomyślić, jak wielą łzami przy wydobyciu swojem oblany jest; uśmierzyliby chciwość swoję, oszczędziliby miliony nieszczęśliwych ludzi, którzy stają się ofiarą ich łakomstwa.
Zagrzebany w tych pieczarach przypomniałem sobie nie raz, jak niesłusznie gniewałem się na Nipuanów, gdy nasze europejskie narody i mnie samego dzikim zwali. Nie wiedzieli ci dobrzy ludzie i połowy przyczyn, dla których ten tytuł nam się sprawiedliwie należy. Że złoto nie przynosi szczęścia, przykład z Nipuanów; że złoto dogadzając zbytkom małej części obywatelów, za jednego szczęśliwego dziesięciu nędznych czyni, to próbuje świat cały.
Nie mogąc się z nikim rozmówić, starałem się nauczyć języka hiszpańskiego dość łatwego tym, którzy po włosku mówią: jakoż wkrótce tyle umiałem, ile potrzeba było do potocznego dyskursu.
Między wielu, którzy odwiedzali pieczary nasze, postrzegłem raz sędziwego Amerykanina; ten, jakem się potem dowiedział, nie daleko Potozu mając swoję własną osadę, i handlem się bawiąc, odwiedzał niekiedy pracujących niewolników; cieszył łagodnemi słowy; słabych opatrywał w ich nieuchronnych potrzebach, od wszytkich przeto miany był za powszechnego ojca. Sami nawet dozorcy szanowali go.
Przechodząc raz około mnie ów Amerykanin, a widząc nad zamiar znędznionego, dał mi kilka sztuk tamtejszej drobnej monety. Przyjąłem z wdzięcznością, a zdziwiony takowym postępkiem dzikiego człowieka, był bowiem z liczby narodów Hiszpanom niepodległych, starałem się poznać go lepiej; i gdy drugi raz przyszedł i mnie jałmużną opatrzył, rzekłem: skąd pochodzi twoje nademną miłosierdzie? Jesteś człowiek: tak jako i ja, odpowiedział. Proste, ale pełne najwyborniejszej nauki słowa, stawiły go w oczach moich godnym obywatelstwa wyspy Nipu. Zabrawszy z nim przyjaźń i poufałość, słodziłem jego rozmową przykrość mojej niewoli: on z swojej strony powziąwszy ku mnie dobre serce, częściej mnie nawiedzał. Nauczyłem się od niego, iż był obywatelem narodu onego, i miał osadę swoję w głębi kraju.
Gdym mu opisywał obyczaje, i sposób życia Nipuanów, rzekł mi, iż ta osada wtenczas zapewne musiała być uczyniona, kiedy Hiszpani Amerykę posiedli. Zapewne, rzekł dalej, który z naszych nieszczęśliwych Kacyków, uciekając z własnego kraju, puścił się na morze, i tę wyspę zaludnił. Co mi albowiem o Nipuanach powiadasz, zgadza się zupełnie z charakterem i sposobem myślenia dawnych naszych ojców. Cóżkolwiek bądź, czyli oni od Amerykanów, czyli od was pochodzą; zatrzymują, jak widzę, charakter nasz właściwy, i są wiernem wyobrażeniem tego, co tu się działo przed przyjściem Hiszpanów.
W historyach waszych napisano jest, iż zastaliście w tutejszej ziemi ludzi dzikich, srogich, zapalczywych, zdradnych, zabójców; podobno autor z siebie, lub sobie podobnych brał model takowego opisu. Nie mogąc pojąć skutków waszej industryi, z początku mieliśmy was za bogów, albo przynajmniej za stworzenia doskonalszego od nas rodzaju. Żeśmy za słyszeniem ogromnego łoskotu waszej strzelby domów odstąpili i w lasy uciekli, z tej przyczyny nie mieli racyi Europejczycy mianować trwożnymi tych, którzy rozumieli, iż piorunami na nich rzucacie.
Charakter nasz skłonny jest do dobroci, ale podległy gwałtownym wzruszeniom. Stąd poszło, jak zwyczajnie u zbytecznie dobrych, iż gdyście nas wprawili w rozpacz, byliście niekiedy świadkami zbytecznej zemsty i okrucieństwa. Ale i w tym punkcie, ktoby nas chciał usprawiedliwić, niech się w naszym stanie postawi, a uzna, że nie dość się jeszcze mścili ci, których najniegodziwszemi podstępami łudzono, zdzierano ze wszystkiego, męczono bez względu, na fundamencie nie inszego zapewne prawa, tylko zdrady, przemocy i łakomstwa.
V. W wielorakich z owym Amerykaninem dyskursach, miałem sposobność opowiedzieć mu wszystkie życia mojego przypadki; prosiłem go nakoniec, żeby myślał o sposobie wybawienia mnie z tej niewoli. Aże przeświadczony o tem zupełnie zostawałem, iż był człowiek gruntownie poczciwy, ośmieliłem się powierzyć mu, iż miałem na sobie znaczne wexle, któremi możnaby mi się wykupić; ale niewiadomy sposobu mienienia wexlowego ów Amerykanin, nie śmiał się tego podjąć; obiecał jednak w czasie przywieść mi Europejczyka swego przyjaciela, za którego cnotę ręczył.
Czekałem owego wybawiciela dwa miesiące, i stąd zacząłem wpadać w znaczną melancholią i słabość. Postrzegł to ów dobry starzec, i ile możności, uczęszczał do mnie ciesząc mnie nadzieją przyjazdu owego przyjaciela. Jużem zaczynał wątpić o szczerości jego; mniemając, iż z miłosierdzia próżną mnie nadzieją łudzi: wtem dnia jednego przybiega do mnie z radością, obiecując, iż za dni kilka stawi się z przyjacielem. Te dni kilka stały mi się kilką wiekami.
Czwartego dnia przyszedł, a z nim człowiek już nie młody, lecz jeszcze sił czerstwych i dobrej komplexyi. Strój jego był nader prosty, suknie z szarego cienkiego sukna bez fałdów, z małemi guzikami, kapelusz na głowie rozpuszczony, włosy zaczesane, poczęści już siwe, bez żadnej fryzury, wreszcie wszystko w największym porządku i ochędóztwie. Gdy mnie pokazał, przystąpił ów jego przyjaciel Gwilhelm Kwakr, i nie ruszywszy kapelusza, bez żadnego poprzedzającego ukłonu, rzekł:
«Słuchaj bracie! ty jesteś nieszczęśliwy, a ja bogaty, ja ciebie, wykupię: a jak będziesz wolnym, mów, czego ci będzie potrzeba, dam. Nie dziękuj: chcesz być wdzięcznym, bądź; nie chcesz, mnie to nie szkodzi. Jeżeli cię Pan Bóg w dobrym kiedy stanie postawi, pamiętaj to drugim czynić, co drudzy dla ciebie czynią.»
Chciałem mu do nóg upaść, ale z gniewem odemnie odskoczył; a poszedłszy do urzędnika, który nami zawiadował, zapłacił za mnie tyle troje, ile zwyczajnie niewolników taxują. Zdjęto zemnie okowy; a ów dobry Amerykanin, którego był Gwilhelm Kwakr, na swojem miejscu zostawił, zaprowadził mnie zaraz do domu, w którym naówczas mieszkał: znalazłem już tam gotowe dla mnie suknie i list takowy:
«Bracie! dziękuj Bogu za wolność: ludzie są instrumentami Opatrzności jego. Zażywaj skromnie tego, co tu znajdziesz. Bądź zdrów. Gwilhelm.

Znalazłem w liście wexel na 500 funtów szterlingów, co wyniesie około 1,000 czerwonych złotych. Chciałem zaraz bieżeć do Gwilhelma, ale mnie Amerykanin zatrzymał, powiadając, iż wyjechał dla sprawunków, i chyba za dwa dni powróci. Ow wexel zdał mi się być niepotrzebny, ile mającemu własne znaczne; chciałem go więc oddać Gwilhelmowi, który, jakem się dowiedział od Amerykanina, nie będąc informowanym o moich dostatkach, rozumiał, iż potrzebowałem wspomożenia. Przestrzegł mnie jednak w tej mierze, dobrze znający Gwilhelma, iż byłoby mu to boleśno. Postanowiłem przeto u siebie, skoro wexle zmieniam, obrócić te pieniądze na wykupno drugich niewolników. Jakoż mając już summy niektóre w ręku, uczyniłem zadosyć temu postanowieniu mojemu.
Nie mogąc się doczekać, pojechaliśmy do owego miasta, gdzie Gwilhem przebywał. Przyjął nas z wszelką ludzkością, i w domu własnym pomieścił. Gwałt nieznośny musiałem sobie czynić, żeby się wstrzymać od oświadczenia wdzięczności wybawicielowi mojemu; on zaś ze swojej strony tak się zemną obchodził, jak gdyby nawet nie wiedział o tem, co dla mnie uczynił.
Dóm, w którym mieszkał, dawniej dla wygody handlu od niego kupiony, nie miał tych ozdób, któremi zwyczajnie od drugich się różnią pomieszkania ludzi bogatych. Ale cokolwiek tylko do uczciwego obejścia i zupełnej wygody imaginować można, wszystkiego było dostatkiem; porządek zaś przyzwoity, i najwytworniejsze ochędóztwo nowego szacunku każdej rzeczy dodawało. Sposób myślenia zgadzał się zupełnie z powierzchownością jego. I lubo ta z pierwszego wejrzenia osobliwością czyniła odrazę; zyskał, kto ją przezwyciężył, poznaniem najwyborniejszych duszy przymiotów.
VI. Dowiedział się od Amerykanina Gwilhelm, iż dane od niego pięćset funtów szterlingów obróciłem na wykupno niewolników. Wziąwszy mnie więc jednego dnia na stronę rzekł: bracie! godzieneś przyjaźni ludzi dobrych. Wiem, coś uczynił z owemi pieniędzmi, nakarmiłeś mnie pociechą. Od tego czasu mam cię za syna, miej do mnie zupełną poufałość, czego ci tylko teraz, albo potem będzie trzeba, mów.
Zastanowiwszy się nieco, tak dalej mówił: rozumiem, że cię dziwił, a może i obrażał z początku, mój sposób postępowania, nazbyt prosty i nie manierny. Nie umiem ja, prawda, tak mówić, a podobno tak i myślić, jak teraźniejszy zwyczaj każe; ale nie chcę się w tej mierze przezwyciężać, tym bardziej, ile że nie widzę pożytku z tego przezwyciężenia. Przyzwyczajony do prostoty jestem, niech mi świat pozwoli umrzeć poczciwym grubianinem. Taić co mamy w sercu, i łudzić drugich powierzchownością fałszywą, rzecz jest niegodna, nie tylko prawego człowieka, ale stworzenia, które myślić umie. Moja, i mnie podobnych prostota, wiem dobrze, iż obraża tych, którzy na oświadczeniu zasadzają uprzejmość; lepiej jednak stracić cokolwiek na pierwszem wejrzeniu, niż wszystko, gdy nas lepiej ludzie poznają.
Powieść mojego przyjaciela Amerykanina była mi pobudką do poznania ciebie; twój stan nieszczęśliwy mówił za tobą, ale kiedyś się dał poznać ostatnią akcyą twoją, zniewoliłeś mnie ku sobie, i jestem twoim przyjacielem. Nie wątpię, że wzajemność zachowasz; i za pierwszy punkt twojej ku mnie przyjaźni to kładę, abyś mi szczerze powiedział, w czem chcesz, żebym ci teraz usłużył. Naśladując otwartość jego, powiedziałem mu wręcz, iż największe teraz było moje pragnienie, wrócić się do Europy, ojczyznę oglądać, długi spłacić, i w ojczystej włości osiąść.
Jakież masz do tego sposoby? rzekł Gwilhelm. Obiecałem mu pokazać zdobyte wexle. Rzekł zatem: lubo wedle podobieństwa, possessor tych wexlów utonął, musiał mieć sukcessorów. Używając więc cudzego zbioru, czynisz krzywdę dzieciom, o których możnaby się dowiedzieć. Nie rozumiej, iżbyś mógł używać prawa niegodziwego, które nadało własność znalezcom rzeczy ludzi na morzu zginionych. Zwyczaj ten dzikości pełen, usprawiedliwia zbójectwo. Korzystanie z cudzego nieszczęścia, choćby było prawne, sercom dobrze urodzonych nie przystoi.
Przeraziła mnie ta reflexya Gwilhelma, uznałem jej słuszność, ale restytucya zdobyczy odejmowała mi sposób zapłacenia długów, i życia uczciwego w ojczyznie.
Przyniosłem nazajutrz Gwilhelmowi moje wexle: wziął je do swego gabinetu, i tam nie długo zabawiwszy, wyszedł z wesołą twarzą, a ścisnąwszy mnie za rękę, rzekł: Dziękuję Bogu za ten wielce dla mnie pożądany przypadek: okręt ten francuzki wziął moje niektóre towary i wexle, odżałowałem już był dawno wszystkiego, a gdy je Opatrzność w ręku twoich osadziła, ustępuję ci ich z ochotą. Z wielkim zyskiem wróciła mi się strata, gdy tobie dogodzić mogę. Nie rozumiej, żeby mnie ten dar ubożył; mam z łaski bożej wszystkiego dostatkiem, i tę samę stratę inszemi korzyściami dawno już mam nagrodzoną.
Pamiętny dawniejszych przestróg, nie śmiałem się rozszerzać z podziękowaniem, ale skłoniwszy się nieco, ścisnąłem serdecznie dobroczyńcę mojego; on zaś dalej prowadząc swój dyskurs, wiadomy o chęci powrotu do mojej ojczyzny, obiecał się jak najprędzej postarać o sposób przesłania mnie do Europy. Jakoż skorośmy przyjechali do Buenos-Ayres, dowiedział się o okręcie francuzkim, który powracał do Marsylji.
Dał mi zaraz o tem znać, a westchnąwszy, rzekł; muszę ci się przyznać, iż to z tobą rozstanie się, boleśne jest wielce dla mnie. Przyjaźń moja radaby cię tu przytrzymać dłużej jeszcze, ale taż sama przyjaźń każe przenosić twoję chęć nad moje ukontentowanie. Gdyby mnie tu nie przytrzymywały interessa, pragnąłbym cię mieć towarzyszem powrotu mojego do Pensylwanji. Rozumiem, żeby ci się i kraj i obywatele podobali; i lubobyś tam nie znalazł tej cnoty, tej niewinności, co w twojej wyspie, postrzegłbyś przecie niejakie może z Nipuanami podobieństwo. Darowałbyś mi zapewne dni kilkanaście; ale gdy tu jeszcze przez kilka miesięcy zabawić muszę, nie chcę martwić sprawiedliwej i wrodzonej chęci widzenia ojczyzny twojej.
Przez czas bytności naszej w Buenos-Ayres, dowiedział się Gwilhelm, iż ów kapitan świeżo z okrętem swoim do portu zawinął. Zaniósł więc skargę do sądu tamtejszego; stawił mnie urzędownie: klejnoty i pieniądze dekret Gwilhelmowi przysądził: rządca najwyższy prerogatywy wszystkie winowajcy odjął, a skonfiskowawszy resztę takiemiż sposoby zebranych dostatków, od czci, honoru i fortuny odsądzonego, na kopanie kruszców odesłał. I tak pojechał na moje miejsce do Potozu Don Emmanuel-Alvarez-i-Astorgas-i-Rubantes.
Okręt, na którym miałem powrócić, trzy dni tylko miał już w porcie bawić; przez ten czas Gwilhelm z przyjacielem swoim Amerykaninem czynił przygotowania do mojej podróży. Gdy czas rozstania nadchodził, tak był dla mnie nieznośny, iż rozumiejąc, że tak smutnego pożegnania nie zniosę, prosiłem Gwilhelma, żeby mi pozwolił z sobą zostać. Zdał się z początku przestawać na mojem żądaniu, ale przełożywszy mi obowiązki obywatela względem ojczyzny, odrzucił prośby moje.
Poszliśmy oglądać okręt, który miał za dwa dni ruszyć; wyperswadował mi Gwilhelm, żebym tam na noc został, obiecując wraz z przyjacielem jutrzejszego dnia przyjść na to miejsce. Z żalem pożegnałem go, a że się już zabierało ku nocy, położyłem się na łóżku. Z początku nieznaczne, lubo stojącego okrętu kołysania, czyniły mi przykrość; zasnąłem nakoniec smaczno, i gdym się aż nazajutrz obudził, zdało mi się, iż okręt za dobrym wiatrem idzie; porwałem się z łóżka, i gdym spojrzał oknem, już brzegów Ameryki nie było widać. Ogarnął mnie żal nieznośny ze straty Gwilhelma i Amerykanina, którychem nawet nie pożegnał.
VII. Rzuciłem się na łóżko pełen żalu, płacząc rzewnie. Wtem kapitan okrętu wszedł do mnie, a widząc niezmiernie strapionego, cieszyć począł, dodając, iż Gwilhelm, bojąc się zbytniego rozrzewnienia, był przyczyną nagłego wyjazdu bez wiadomości mojej: oddał mi zatem list od niego takowy:
«Bracie! oszczędzam sobie rozrzewnienia, a tobie żalu. Według wszelkiego podobieństwa, już się więcej nie obaczymy. Czyniłbym ci krzywdę, żebym cię prosił o statek w przyjaźni; a żem jest twoim przyjacielem, wierz. Życzę ci wszystkiego dobra. Na pamiątkę zachowania naszego przyjm, co ofiaruję. Bądź zdrów.»Gwilhelm.


Gdym ten list nie bez wylania łez przeczytał, oznajmił mi Margrabia de Vennes, tak się zwał ów kapitan okrętowy, iż cokolwiek ze sprzętów w pokoju moim znajdę, wszystko to dla mojej wygody przez Gwilhelma opatrzone, i mnie darowane jest. Nie mogłem słowa przemówić: takie było naówczas we mnie uczucie żalu, podziwienia i wdzięczności....
Cokolwiek do wygody i zabawy służyć mogło, znalazłem to wszystko, według opowiedzenia Margrabi, dostatkiem. Pokazał skutkiem prosty ów z powierzchowności Kwakr, iż się znał doskonale na tem wszystkiem, co najwytworniejszy przemysł imaginować sobie może. Garderoba moja była wyborna; bielizny najprzedniejszej wielki dostatek; kredens roboty prostej, ale gustownej. Nawet w biórku, w skrzyneczkach, nie było takowej szufladki, żeby nie zawierała w sobie jakowej osobliwości. Oprócz tego w szufladce jednej znalazłem w pakiecikach porządnie ułożonych, kilka tysięcy czerwonych złotych. Nie zapomniał podróżnej biblioteki: ta nie mnogością, ale wyborem wielce była szacowna.
Bałem się, ażeby tak wspaniała darowizna nie była okazyą przykrości jakowej Gwilhelmowi, ale mnie upewnił kapitan wiadomy sytuacyi jego, iż Gwilhelm był jeden z najbogatszych kupców Pensylwanji, a jego dostatki były niezmierne. Wielu już on podupadłych wydźwignął z ostatniej toni; znajdował zaś w dobrym rządzie, i przystojnej oszczędności źródło niewyczerpane dobrze czynienia.
Charakter Francuzów jest towarzyski: pierwszy wstęp Margrabiego, oszczędził mi nudność oświadczeń, i ceremonij towarzyszących zwyczajnie poznaniu. Byłto człowiek młody, nie mający jeszcze lat trzydziestu, postać jego była kształtna, ułożenie miłe, twarz piękna; cała powierzchowność oznaczała człowieka dobrze urodzonego, grzecznego, znającego świat. Rzezkość, i dość obfita wymowa, stawiała mi go w oczach takim, jakich sobie zwyczajnie Francuzów figurujemy: grzecznego trzpiota, całe natężenie umysłu obracającego na fraszki, gardzącego istotnemi sentymentami przyjaźni, lub kochania; wyśmiewającego wszystko, wszystkich i wszędzie, napełnionego prewencyą dumy narodowej; zapatrującego się ze wzgardą na to wszystko, co za Renem, za morzem, lub górami Pirenejskiemi; statecznego w samem tylko dziwactwie, posłusznego samej tylko modzie, kochającego samego siebie.
Na tym więc fundamencie postanowiłem obchodzić się z Margrabią grzecznie, ale ostrożnie, bawić się miłem jego posiedzeniem, ale strzedz się podejścia. Jakoż pierwsze dni żeglugi naszej takem z nim przepędził, iż cała konwersacya nasza schodziła na fraszkach; nawet gdy postrzegałem, iż dyskurs zmierzał do rzeczy poważnych, a przeto potrzebujących uważnego rozmysłu, nie chcąc czynić przykrości Margrabiemu, nieznacznie zwracałem go do materyj potocznych.
Dnia jednego zgadało się o Nipuanach; nie byłem naówczas panem rozrzewnienia mojego. W obfitości serca, zacząłem wielbić ich przymioty, ich dobroć, ich obyczaje, a chcąc je tym lepiej wychwalić, w padłem w dość żywe porównanie z defektami naszemi. Nieznacznie takem się w dyskursie rozszerzył, iż każdy naród europejski dostał nie nazbyt pochlebnej definicyi; ludzie zaś w szczególności jeszcze gorzej traktowani zostali.
Słuchał cierpliwie nieszczędnej dyssertacyi Margrabia; i gdyśmy się sami tylko zostali, z okazyi świeżego dyskursu, tak do mnie mówić począł. Nie będziesz Wmć Pan miał za złe, jeżeli cokolwiek powiem stosującego się do poprzedzających jego maxym, uwag i opisów. Nie przeczę, że naród Nipuanów jest tak doskonałym, jak tylko ludzka natura znieść może, lubo i tam znaleźli się tacy, których musiano ukamienować. Ale zdaje mi się, iż ich widok nadto Europeanów w oczach Wmć Pana upodlił.
Nie trzeba wyciągać po ludziach ostatniego stopnia doskonałości; bo takim sposobem nie znajdziemy żadnego, któregobyśmy uznali godnym naszego przywiązania. A że przyjaźń rodzić się zwykła z niejakiegoś między ludźmi podobieństwa, ten który samych tylko istotnie doskonałych szuka, odkrywać zda się zbyteczną miłość własną, przez którą sam się być doskonałym sądzi. Nie znajdziesz Wmć Pan Nipuanów w Europie; musisz jednak żyć z ludźmi; żyć, nie znając słodkich więzów przyjaźni, niepodobna. Musisz tedy szukać przyjaciela; nie zatrudniaj więc sobie szukania tego, nie czyń go już niepodobnem. Mniej doskonały niech tylko będzie celem troskliwości takowej, a będziesz szczęśliwym, bo znajdziesz przyjaciół.
Widziałeś naród dobry, rzetelny, sprawiedliwość kochający; że więc przyzwyczajonego do takowych widoków obraża to, na co teraz patrzać musisz, nie dziwuję się, bo wchodzę w wewnętrzną jego sytuacyą. Ale dla tejże samej przyczyny, biorę śmiałość przestrzedz, abyś się zbytecznie nie otwierał z tem, co myślisz; może to albowiem Wmć Panu w niejednej okoliczności zaszkodzić. Mało jest teraz takich ludzi na świecie, którzy dobrze myślą; mniej, którzy śmieją mówić, co myślą. A zatem, lubo dobroć serca nie każe tego taić, co się wśród nas dzieje, roztropność jednak częstokroć nie pozwala wyjawiać tego, co myślimy.
VIII. Spadła z oczu moich zasłona, gdym usłyszał tym sposobem mówiącego kapitana. Nie mogłem tego pojąć, jak się mógł zgodzić z powierzchownością udatną, i kształtną umysł sędziwy. Podziękowawszy mu przeto za wielce zbawienną przestrogę, odkryłem przyczynę podziwienia, że pod postacią modnego kawalera, znalazłem prawdziwego Filozofa. Nie chlubię się tem, odpowiedział Margrabia, ani sobie przywłaszczyć mogę tak wspaniałego tytułu; ale jeżeli pierwszy, który się filozofem nazwał, chciał się pokazać przyjacielem mądrości; ja się tem przynajmniej kontentować będę, żem jest przyjacielem Filozofji.
Zmierzać ku doskonałości; filozof usiłuje, ale zna to dobrze, iż być doskonałym nie może. Którzykolwiek więc na błahych rozumu własnego fundamentach zasadzeni, gardzą tem, czego pojąć nie mogą, a śmieją twierdzić, że wszystko pojęli: tacy nie tylko nazwiska filozofów, ale stworzenia rozumnego niegodni.
Zadziwienie twoje, iż znalazłeś człowieka młodego, modnie ubranego, żyjącego wygodnie, nie gardzącego jednak nauką i uwagami Filozofji, pochodzi z dwojakiej prewencyi. Pierwsza sędziwemu tylko wiekowi przypisuje mądrość, druga zbyt ogólnie definiuje narody.
Co do pierwszej, zdaje się rzecz przyzwoita, i według zwyczajnego trybu, iż ponieważ żywość pasyj nie daje miejsca zdrowej i rozsądnej uwadze; te, gdy zczasem ostygną, otwiera się dopiero pole umysłowi do przyzwoitego sądzenia o rzeczach; doświadczenie własne wspiera uwagi. Rząd, czy towarzystwa politycznego, czy własnej familji, przymusza do zastanowienia się nad każdym krokiem, aby nasz błąd nie był nam przyczyną obelgi, nam podległym okazyą zgorszenia.
Stąd w starcach cierpliwość w szukaniu i docieczeniu przyczyn każdej rzeczy, ostrożność w roztrząsaniu i doświadczeniu, czyli się nie pomylili, trwałość w działaniu tego, o czem są przekonani, że dobre i sprawiedliwe. Wiek młody nie ma tych pożytków, ale wnosić stąd nie należy, iżby aplikacyą nie mógł tego zyskać, co starcy wiekiem. Człowiek młody, uważny, aplikujący się, podobnym się staje do ziemi owych krajów, gdzie żywsze słońca promienie nie każą ze żniwem jesieni czekać.
Zbyt ogólne definiowanie, jest prewencyą o charakterze w powszechności narodów. Błąd twój, jako sam przyznajesz, względem mnie z tego źródła pochodził. Przeświadczonym u siebie będąc, iż każdy Francuz jest lekkomyślny i płochy, ludzkość moję względem ciebie osądziłeś nieuważną grzecznością, a może i obłudą. Nie przeczę ja temu, iż żywość krwi naszej daje pochop do takich reflexyj; ale gdy te się zapędzają zbyt daleko, nie zawadzi zbyteczną porywczość uprzedzonej imaginacyi zatrzymać. Taż sama żywość, która bywa w jednych lekkomyślności i niestatku przyczyną, ta, mówię, żywość, rodzi w drugich uprzejmość, dobroczynność, otwartość, łagodność, cnoty istotne cywilnej społeczności.
Grzeczność, lubo sama przez się nie może iść w komput przymiotów istotnych duszy, ta grzeczność, jest jednak okrasą wszystkich przymiotów. Sposób dobrze czynienia uprzejmy i miły we dwójnasób zdaje się przymnażać szacunek dobrodziejstwa. Wielbimy surowość dzikiej cnoty Katona, ale nas bardziej obchodzi łagodność Sokratesa. Tamten z poszanowaniem wstręt jakiś wznieca, ten naśladować i kochać się każe.
Dajmyto, iż lekkość jest cechą właściwą charakteru francuzkiego: nie można stąd wnosić, iż każdy Francuz jest lekkomyślnym: Chciej się tylko dobrze ludziom przypatrzyć, znajdziesz Francuzów statecznych, Niemców trzeźwych, Hiszpanów pokornych, Moskalów szczerych.... Twego narodu, nie wiem, czyto jest pochwałą, iż właściwego swojego charakteru nie ma.
IX. Na tych, i podobnych dyskursach zszedł bez uprzykrzenia czas żeglugi. Wiatry służyły nam jednostajnie; towarzystwo kapitana okrętu, i jego oficerów słodziły przykrość zwyczajną takim przeprawom. Całe zgromadzenie, a że tak rzekę, mała Rzeczpospolita tego okrętu, wszyscy wspólnie ujęci łaskawem i uprzejmem obchodzeniem wodza swojego, żyli w zgodzie przykładnej, i odbywali z ochotą pracowite obowiązki swojego stanu.
Po kilku niedzielach żeglugi, ominąwszy wyspy Kanaryjskie, weszliśmy w cieśninę Gibraltaru. Pierwszy widok brzegów europejskich, niewypowiedzianą napełnił mnie radością. Czuły na wszystkie wzruszenia moje kapitan, wchodził w uczestnictwo tego ukontentowania; dał mi jednak nieznacznie do wyrozumienia, jak jest rzecz pożyteczna, nie dać się zbytecznie uwodzić passyom: dodał i to, iż cięższa rzecz umieć wytrzymać pomyślność, niżeli nieszczęście.
Pytał się mnie nakoniec, jakie były moje zamysły, skoro zawiniemy do portu w Kadyx? Odpowiedziałem, iż chciałem tylko przejechać Hiszpanią, we Francyi małoco zabawić, a jak najśpieszniej do ojczyzny mojej powrócić. Ofiarował mi się być towarzyszem podróży do samego Paryża. Nieskończenie byłem ukontentowany z tego oświadczenia, i zobaczywszy niektóre ciekawości miasta Kadyx, gdyśmy już wszystko przygotowali do podróży, śródziemnem morzem zmierzając ku Marsylji, nagłe rozkazy przymusiły Margrabiego odmienić przedsięwzięcie. Odebrał albowiem ordynans, i zawieźć będącego już w Kadyx konsula francuzkiego do Smirny. Że zaś czas tej podróży był przepisany, nie mógł nawet do Marsylji wyboczyć, żeby mnie tam wysadził.
Pożegnanie nasze wielce było smutne, ile żem przewidzieć nie mógł, kiedybyśmy się znowu zahaczyć mogli. Rozstanie to boleśne przywiodło mnie do prowadzenia przez kilka czasów pustelniczego prawie życia. Nikomu nieznajomy, nie chciałem się z nikim poznać, lubo sposobność miałem do tego, mieszkając w najprzedniejszej austeryi miasta. Chodziłem do stołu, gdzie tak cudzoziemcy, jako i domowi jadali razem, a tymczasem wexle wszystkie posłałem do Paryża, i za radą Margrabiego złożyłem u jednego z najsławniejszych bankierów. Chcąc zaś za przybyciem do Paryża długi uspokoić, zmyśliłem sobie nazwisko Barona de Graumsdorff, żeby, dowiedziawszy się o dojściu wexlów, pod pierwszem imieniem, nie przyaresztowano ich w niebytności mojej.
Mimo zbawienne przestrogi mojego przyjaciela, nie mogłem się w tem przezwyciężyć, żebym nie powstawał w konwersacyi przeciw zdrożnościom narodów europejskich, nie zgadzających się w niczem z ową cnotliwą prostotą Nipuanów. Słuchali tych powieści z większem jeszcze zadziwieniem, niż ciekawością stołownicy. Sposób odzieży mojej, zarywającej nieco mody Nipuańskiej, ukłony tylko od ręki bez zdjęcia kapelusza, szczerość zbyt otwarta, wszystko to, jakem uważał, zbyt wielką czyniło impressyą na tych, którzy mnie słuchali. Gdym zaś o Amerykanach mówił, i rozwodził się szeroce nad okrucieństwem przełożonych, szły im w niesmak dyskursa moje.
Jużem trzeci tydzień mieszkania mojego w tem mieście skończył, gdy powracając z wieczornej przechadzki, w bramie otoczyli mię żołnierze; gwałtem broń z ręku wydarłszy, wsadzili mnie w krytą kolaskę, i nocą zaprowadzili do zamku nad morzem, o mil kilka od miasta. Siedziałem tam z wielką niewygodą, blizko dwóch miesięcy, nie mogąc do nikogo słowa przemówić. Ten, który mi jeść raz na dzień przynosił, postać miał jakby umyślnie dla strażnika katuszy sporządzoną. Wszystkie pytania moje zbywał milczeniem, i jedyne słowo, które codzień z ust jego wychodziło, było przy zamykaniu drzwi na noc: Adios.
Po wyszłych kilku niedzielach, wzięto mnie z wielkiem milczeniem z tego miejsca, wsadzono w powóz podobny pierwszemu, i tym sposobem, po kilka dni nocnej zawsze podróży, przyjechałem do miasta wielkiego, o którem dowiedziałem się potem, że była Sewilla. Do lepszego i wygodniejszego, niż przedtem, osadzony byłem więzienia; strażnik stary, wyschły, wysoki, ponury, nawet mi Adios nie powiedział; i dość mizernie, najwięcej cebulą częstowany, bez xiążek, pióra, papieru i kałamarza, przesiedziałem miesięcy cztery w izbie, której szczupłe okienko wyżej było nierównie od mojej głowy, a choćby i przez nie patrzyć można było, nicbym nie obaczył; mur był albowiem gruby na kilka łokci, a okno nie miało obszerności i na pół, a dwie ze sztab żelaznych kraty, ledwo pozwalały wkradać się jakiejkolwiek jasności.
Jużem rozumiał, że zapomniany od całego świata, resztę dni moich nieszczęśliwych w tej ciężkiej niewoli skończę; gdy dnia jednego strażnik nic nie mówiąc, wziął mnie za rękę, a prowadząc przez wiele długich, ciasnych i ciemnych kurytarzów, przywiódł do izby dość sporej, którą jedno tylko okno kratą obwiedzione nie wiele oświecało. Mury były obnażone, i razem ze sklepieniem tak zaczerniałe, jakby je dym pochodni, lub ogniska przekopcił. Stał na środku stół czarnem suknem okryty, przy jednym rogu krzesło skórzane z poręczami, zydle drewniane wokoło, a na stole krucyfix.
X. Zostawiony sam w tem okropnem miejscu, czekałem z bojaźnią dalszych wyroków losu. Wtem drzwi się otworzyły z trzaskiem, i wszedł w czarnym płaszczu człowiek jeszcze wyższy, jeszcze suchszy, jeszcze bladszy od mego strażnika; za nim także w czarnych płaszczach szło czterech: na końcu musiał iść pisarz, miał bowiem u pasa wiszący kałamarz i w ręku papiery.
Zasiedli miejsce około stołu, a najpierwszy, który na krześle usiadł, kazał mi się przybliżyć, klęknąć, oczy spuścić, rękę podnieść. Uczyniłem, co kazał: dyktował zatem formularz przysięgi, jako wiernie, szczerze, dokładnie, dostatecznie, należycie i przyzwoicie odpowiadać będę na zadawane mi pytania.
Było ich bardzo wiele. Najpierwsze: z którego kraju jestem, i jak się zowię? Chcąc rzetelną prawdę powiedzieć, przyznałem się, żem zmyślone nazwisko nosił, moje zaś prawdziwe Doświadczyński. Nieprzyzwyczajony do naszych nazwisk pisarz, za piątym aż razem wpisał, i w akta ingrossować potrafił moje przezwisko, a i to jeszcze musiałem je sylabami dyktować. Insze pytania ściągały się do wszystkich spraw życia mojego, a gdy przyszło do dyskursów u stołu, w austeryi miasta Kadyx powtarzanych, uważałem, iż sędziowie powiększali atencyą, i najdokładniejszą chcieli mieć informacyą.
Gdy przyszło czynić wzmiankę o mojej wyspie, zacząłem szeroce opisywać obyczaje, rząd, sposób życia, myślenia, obywatelów Nipu; ich przymioty, ich cnoty zacząłem wysławiać, opłakując nieszczęście moje, żem się od tak wiernego towarzystwa oddalił. Zrazu słuchali mnie pilnie, a gdym prawie był na połowie najżywszego opisu, ów poważny sędzia, zapomniawszy wspaniałoponurej reprezentacyi swojej, wielkim głosem tak się śmiać począł, iż ledwo z krzesła nie zleciał; dopomogli mu szczerze jego assessorowie, jam oniemiał.
Wtem jeden wstawszy z miejsca swego, i ledwo mogąc iść od śmiechu, wziął mnie za rękę, wypchnął z izby, i drzwi za sobą zamknął. Jeszcze więcej, jak przez pół godziny, trwał ten śmiech dla mnie niepojęty. Zadzwoniono w izbie; przyszedł do nich mój strażnik, a odebrawszy, jakem się domyślał, instrukcyą, co miał zemną czynić, sprowadził mnie ze schodów do inszej izby. Tam wsadzono mnie na ręce pęta; przyszedł wkrótce cerulik, i naprzód ostrzygł włosy, potem głowę zupełnie ogolił.
Zpoczątku nie wiedziałem, co się ze mną dzieje, po tej ostatniej ceremonji poznałem, iż byłem osądzony za szalonego. Zaszedł wóz nie bawiąc: natrząsnąwszy trochę słomy, wsadzono mnie nań, i tym sposobem zajechałem do szpitala głupich. Musiano powiedzieć starszemu, że nie byłem z rodzaju głupich szkodliwych, bo mi zaraz na pierwszym wstępie pęta z rąk zdjęto, osadzono w kącie, bardziej do klatki, niż izby, podobnym. Bałem się zwyczajnej, jakem słyszał, przy takowem wejściu, ceremonji; ale na moje szczęście nie było tego zwyczaju w Sewilli, żeby plagi na przywitaniu dawać.
Przyniesiono mi na kolacyą ryżu trochę, suchar, i dzbanek wody. Przyuczony już do tych przysmaków, jadłem smaczno; gdy noc przyszła położyłem się na słomie. Nowa postać sytuacyi mojej, długo nie dała mi oczu zmrużyć; przyzwyczajony jednak do nieszczęścia, nie wpadałem w rozpacz: owszem zdało mi się to, czego doświadczałem, ulżeniem sytuacyi przeszłej. Niepodobna, mówiłem sam sobie, żeby tutejsi starsi, urzędnicy, lekarze, nie mieli kiedyżkolwiek poznać tego, żem ja nie szalony; gdy zaś poznają, odzyskam wolność.
Że zaś powieść o Nipuanach uczyniła mnie szalonym, a bardziej podobno jeszcze maxymy od nich powzięte; uczyniłem przeto mocne u siebie postanowienie, jeżeli nie tak żyć, przynajmniej tak gadać, jak i drudzy. W Nipu gadałem i myślałem po europejsku, osądzili mnie za dzikiego: w Europie chciałem po nipuańsku sobie poczynać, zostałem szalonym. Ta reflexya, stawiając mi przed oczy osobliwość losu mojego, wprowadziła mnie nieznacznie w dobry humor; ledwom mógł nakoniec śmiech przezwyciężyć, patrząc się na moję ogoloną głowę, i miejsce, gdzie mnie nauki owego dobrego mistrza Xaoo osadziły.
Nazajutrz rano przyniesiono mi naczynie pierza, i pęk wełny do czesania; oddawca pokazał mi dość wyraźnym giestem, iż lenistwo w tym domu karzą. Odbyłem tego dnia i następujących pracę, łatwą do wykonania. Nawiedzali mnie i moich kompanów miłosierni ludzie: jałmużną ich opatrywałem nieodbite potrzeby, i łagodziłem niekiedy surowość nieobyczajnych dozorców naszych.
Kapelan miejsca tego, staruszek przystojny, cieszył mnie częstokroć w utrapieniu, alem go przeprzeć nie mógł nigdy w tym punkcie, żem nie był szalonym. Prawił mi exorty o dopuszczeniu bożem, o rezygnacyi, jaką mieć powinien ten, który rozum z dopuszczenia bożego stracił; jako moje niedowiarstwo, największym jest znakiem szaleństwa; jako nakoniec większym był dowodem mojego głupstwa wyrok starszych, niż wszystkie, którem tylko mógł dać, przeciwne próby. Tak zaś to mówił z serca, iż możeby był i wyperswadował drugiemu szaleństwo. Widząc, że go żadnym sposobem racyami mojemi nie skonwinkuję, prosiłem, żeby przyprowadzono doktora, któryby wyexaminowawszy wszystko należycie, dał sąd o mojej sytuacyi.
Przyszedł człowiek letni, w wielkiej peruce, w wielkim kapeluszu, w wielkim płaszczu, z wielkiemi na nosie okularami; wziął mnie za rękę, probował pulsu, spojrzał dwa razy w oczy, ruszył potem głową kilka razy, oczy zamknął: w tym stanie przetrwawszy może dwie minuty, obrócił się do starszego, rzekł poważnie: szalony, i z izby wyszedł. Ten wyrok w taką mnie złość wprawił, iż byłbym owego doktora dognał i ukarał, gdybym się nie bał przez tęż samę akcyą potwierdzenia zdania jego.
Siedziałem spokojnie kilka niedziel po tym przypadku, gdy razu jednego postrzegłem, iż cudzoziemcy na oglądanie szpitala naszego przyszli. Niech każdy imaginuje sobie, jaka radość wskroś przeniknęła serce moje, gdym postrzegł Margrabiego de Vennes. Padłem mu do nóg, on stanął, jak martwy, a podniosłszy mnie z ziemi, gdy się dowiedział o moich przypadkach, pobiegł natychmiast do najwyższego rządcy, i we dwie godziny powróciwszy z rozkazem uwolnienia, do stancyi mnie swojej zaprowadził.
XI. Tyle razy doznawszy najosobliwszych fortuny odmian, ledwom mógł z początku wierzyć, że to, co widziałem i czułem, było na jawie. Dzieła dobroczynne, sposób postępowania łagodny, sentymenta gruntowne przyjaciela mojego, dały mi uczuć szczęśliwość w jego najpożądańszem towarzystwie. Nie długo, bawiąc, porzuciliśmy Sewillą, stołeczne miasto Andaluzyi. Kraj ten jest przedziwny, gdyby mi go nie obmierżało przypomnienie nieszczęśliwych przypadków.
Stanęliśmy wkrótce w Madrycie, gdzie nie długo przemieszkawszy, puściliśmy się ku Francyi, a przebywszy góry Pirenejskie, w swojej ojczyznie przywitał mnie Margrabia. Nie zastanawiam się nad opisaniem krajów i miast, zostawuję ten obowiązek jeografom. Przejechawszy przez wielką część Francyi, stanęliśmy w Paryżu; tam odkryłem własne moje nazwisko, dłużników, tak moich, jako i Pana Fickiewicza uspokoiłem: resztę kapitału z przedaży rzeczy, zmienienia wexlów, blizko na milion wynoszącego, przesłałem do Polski przez bankierów.
Mimo chęć odwiedzenia ojczyzny, zatrzymałem się przez kilka niedziel w Paryżu, dla korzystania z towarzystwa Margrabiego. Poznałem wielu godnych, i ze wszech miar szacownych ludzi, uczęszczających do domu jego, i ustała tym bardziej we mnie owa prewencya, zbyt powszechnie definiująca narody. Znalazłem wśród Paryża, mędrców nie dumnych, bogaczów nie wyniosłych, panów przystępnych, bogobojnych bez żółci, rycerzów bez samochwalstwa.
Tak mnie ujęło miłe Margrabiego domu towarzystwo, iżem się nakoniec już był determinował w Paryżu osieść. Otworzyłem mu myśl moję, prosząc o radę względem dalszego interesów ułożenia; alem taką od niego usłyszał odpowiedź:
«Jeżeli, czemu wierzę, chęć przestawania ze mną jest jedną z pobudek twoich, mój przyjacielu, do zamieszkania w Paryżu; projekt takowy zbyt jest dla mnie pochlebny, żebym ci nie miał być wdzięcznym. Gdybym się w tej mierze serca mojego pytał, zapewne dodałoby mi nowych pobudek do zatrzymania cię z nami. Ale przyjaźń szczera, zwykła czynić ofiarę własnego ukontentowania, gdy idzie o zachowanie istotnych obowiązków. Jesteś winien ojczyznie twojej istność cywilną.»
«Imie obywatela w umyśle prawym, nie jest czczem nazwiskiem. Ciągnie za sobą ten charakter wielorakie obowiązki. Pierwszy, i w którym się wszystko zamyka, być jej, ile możności, użytecznym. Nie ten tylko usługuje krajowi swemu, który go mężnie broni, lub dobrze zarządza: w podziale obowiązków są stopnie większe i mniejsze: nie masz takiego obywatela, któryby do jakiego z nich nie należał. Urodzenie twoje zacne, stawia cię w poczcie celniejszym, talenta experyencyą wydoskonalone, czynią cię zdolnym do służenia krajowi. Możeto być, i owszem ledwo nie zapewne będzie, iż służąc, nie doczekasz się nagrody, zwyczajnie teraz zasługom odmówionej; ale stanie ci naówczas za wszystko, prawdziwa poczciwych ludzi konsolacya, żeś uczynił to, co czynić należało. Z tych powodów mówię do ciebie za tobą, ale przeciw sobie. Niebytność twoja będzie mi przykra, ale ją słodzić będę wspomnieniem Doświadczyńskiego, cnotliwego przyjaciela, użytecznego obywatela ojczyznie swojej.»
Nie było co odpowiedzieć na takowe zagadnienie. W kilka dni, rozrządziwszy interesa, nie bez żalu rozstałem się z Margrabią.
XII. Dyaryusz podróży z Paryża do Warszawy, niebawiłby czytelnika. Przypadku żadnego osobliwego nie miałem, czasy były piękne, droga dobra. Stanąłem w Warszawie 14go Maja, w samo południe. Prezentowany byłem u dworu, przyjęty od panów łaskawie, od dam mile, od wszystkich z ciekawością i upragnieniem, żeby wiedzieć, jak najdokładniej moje przypadki, o których już dawniej była wieść przyszła, ze zwyczajnemi przydatkami.
Osobliwość uczyniła mnie modnym, i to do mody nie zaszkodziło, iż wiedziano, żem skarby zdobył. Zbywałem naprzykrzoną Warszawy ciekawość: szczęściem przyjechał Angielczyk; impet ciekawości w tamtę się stronę zaraz obrócił; jam odetchnął po piętnastodniowych konfessatach. Wsparty wielowładną protekcyą, uspokoiłem kredytorów, oswobodziłem Szumin, i wszystkie moje dziedziczne wioski; resztę kapitałów bogatemu, ale rządnemu panu dałem na prowizyą.
Udawszy się do trybunału, wygrałem zupełnie sprawę z owym moim plenipotentem, który prawnemi wybiegami chciał się przy possessyi kilku wiosek moich utrzymać. Szczęściem natrafiłem na taki trybunał, gdzie nie solenizowano imienin, Xiądz Prezydent nie miał siostrzeńca, a deputaci nie potrzebowali na powrót cudzych kolasek.
Pierwszy raz gdym do Szumina już mojego przyjechał, oglądałem, z niewymównem ukontentowaniem, wszystkie te miejsca, które mi przypominały okoliczności rozmaite młodego wieku mojego. Lasek ów i strumyk przypomniał Juliannę, staw, przypadek w jej oczach, pokoiki przy oficynie edukacją sentymentową Damona. Starzy słudzy ojca i matki, płakali na mnie patrząc, poddaństwo wesołemi okrzykami głosiło powrót prawdziwego dziedzica. Osiadłem z radością na wsi, tumultu mieskiego, niewczasów, ustawicznej włóczęgi, aż nadto świadom. W przeciągu lat dziesięciu dworak w Warszawie, w Paryżu galant, oracz w Nipu, niewolnik w Potozy, szalony w Sewilli, zostałem w Szuminie filozofem.
Naprzód, ażebym miał w świeżej zawsze pamięci szczęśliwość obywatelów Nipu, i święte mistrza mojego Xaoo nauki, nie daleko rezydencji mojej wystawić kazałem dóm zupełnie podobny do owego, gdzie Xaoo mieszkał. Sad, rzeczka, sadzawka, pole, w tychże wszystko, co tam rozmiarach, słodkie mi czyniło omamienie. Ile razy tam jestem, pasę moje przypomnieniem zbawiennych tamtejszych zwyczajów i maxym. Tym nawiedzinom winien jestem to, czem jestem: poddani ze mnie kontenci, sąsiedzi się zemną nie kłócą, w domu mam pokój, za domem zgodę.
Za punkt największy gospodarstwa wziąłem sobie szczęśliwość moich poddanych. Gorszyli się z tego sąsiedzi, odradzali kroki, które mi na dobre nie miały wyjść: jedni mnie żałowali, drudzy się śmiali z mojego nierozeznania. Widzą teraz, że i rola u mnie lepiej uprawna, niż u nich, i czynsz nie zaległy, i gumna we dwójnasób; a moi chłopi dobrze odziani, w pierwszych teraz ławkach parafji siedzą. W tak szczęśliwem i swobodnem życiu, jużem był blizko roku strawił, gdy odebrałem od jednego Ministra list z Warszawy, w którym mi otwierał wrota do najwyższych promocyj, byłem się tylko chciał podjąć funkcyi poselskiej z mojego województwa na przyszły sejm.
Nie byłaby mnie złudziła ambicya, ani chciwość; obietnicę tyłem szacował, ile była warta, dawno świadom wewnętrznego waloru dworskiej monety. Pamiętny jednak ostatniej rozmowy z Margrabią, przedsięwziąłem jechać na sejmik poselski naszego województwa. Za radą więc jednego z sąsiadów, objechałem naprzód wszyskich Wielmożnych Urzędników, i lubo uczyniłem mocne przedsięwzięcie wstrzemięźliwości, przecież mimo heroiczną moję ochronę, musiałem się upić kilka razy.
Przyjechawszy do miasta stołecznego, chciałem iść jako najprzyzwoitszemi drogami do dostąpienia poselstwa. Wyśmiali dzikość moję sąsiedzi, gdy się dowiedzieli, żem tylko jednego kucharza z sobą przywiozł; a gdy ich wieść doszła, żem nie więcej miał z sobą nad dwa antały wina, sam Jmć Pan Podkomorzy wręcz decydował, iż o mojem poselstwie nie tuszy. Kupiłem więc czemprędzej w pobliższym klasztorze wina wybornego beczek kilka, kucharzów użyczyli sąsiedzi: że zaś było pieniędzy dostatkiem, poszło wszystko i prędko i dobrze.
Było nas konkurentów nie mało, a ziemianie dwóch tylko mogli wybrać na poselstwo. W wigilią sejmików przyszedł należący do mnie Jmć Pan Podstoli, oznajmując, iż inaczej najmocniejszego adwersarza nie przeprę, tylko rzęsistem między szlachtę pieniędzy rozrzuceniem. Nie ze skępstwa, ale z podłości tego kroku westchnąłem, przypominając sobie owę szczęśliwą wyspę, gdzie umysł i wola obywatelów, nie była na przedaż.
Przy samem zagajeniu hałas w kościele powstał, około kruchty batalia; skoczyliśmy między pijanych, i gdyśmy chcieli wiedzieć o przyczynie tak znacznej żwawości adwersarzów, tegośmy się tylko dowiedzieć mogli, iż jedli śniadanie u Jmci Pana Miecznika. Podano mnie za kandydata. Wtem, ów mój plenipotent wyszedłszy z za wielkiego ołtarza, zarzucił otrzymaną na mnie kondemnatę. Żarliwi przyjaciele, chcieli go w sztuki rozsiekać; szczęściem, uciekł do zakrystyi, i drzwi za sobą zamknął. Przez okienko więc weszliśmy w negocyacyą, ustąpił pretensji, jam został posłem. Zaprosiłem wszystkich do siebie na obiad solenny, i tam, według starożytnego zwyczaju, upiliśmy się wszyscy w miłości i w zgodzie.
XIII. Nazajutrz, gdym snem twardym resztę jeszcze wczorajszego pijaństwa zbywał, przysłał do mnie Jmć Pan Podkomorzy, prosząc, ażebym do niego przyszedł. Zastałem tam kilku z przedniejszych urzędników, mówiących dość żwawie; i dowiedziałem się od przytomnego tamże kolegi, iż aktu dają instrukcją dla nas na przyszły sejm. Zadziwiło mnie to niepomału iż wybór osób czyniony był przez wszystkich, a rzecz najistotniejsza, tojest przepis obowiązków przez kilku tylko urzędników i ziemian. Dowiedziawszy się jednak, iż to był dawny zwyczaj, zamilczałem.
Przyszło czytać punkta instrukcji naszej: żadnego nie było ściągającego się do publicznego dobra, ale natomiast rekomendacye, jednych do krzeseł senatorskich, drugich na ministerya, najwięcej do łaskawego J. M. Mci szafunku panis bene merentium : przydana była reparacja ratusza Lubelskiego i Piotrkowskiego. Gdy się czytanie skończyło zabrał głos Nestor ziemi naszej, Jmć Pan Sędzia ziemski; ten przełożywszy najpierwszą potrzebę dobra publicznego, przytoczył ów text : salus publica suprema lex esto, a zatem dopraszał się z miejsca swego, aby pro primo et principali objecto, położyć wybranym z pośrodka grona braci, godnym posłom, summy Neapolitańskie, i otwarcie gór w Olkuszu. Zgodzili się na to wszyscy; dopisano więc ten punkt do instrukcyi naszej; dołożono jeszcze aprobacyą kilku funduszów, i dwóch świętych nowo beatyfikowanych kanonizacye.
Nim przyszło do podpisu instrukcyi naszej, zabrałem głos, a oświadczywszy powinną wdzięczność, ostrzegłem zawczasu współobywatelów, żeby nie brali za zbyteczną śmiałość to, co miałem im przełożyć, względem danej nam instrukcyi. «Charakter poczciwości, rzekłem, większą jest nad przysięgi pobudką, do wypełnienia obietnic, do zadość czynienia obowiązkom. Te, które J. WW. WM. WM. Panowie i Bracia, na nas w świeżo ułożonej instrukcyi wkładacie, powinny być regułą czynności naszych na przyszłym sejmie. Tymże sposobem uważając, rozumiem, że nam nie będziecie mieć za złe, mnie osobliwie, który mojem i kolegów imieniem mówić odważam się, że dla ubezpieczenia trwożliwej, gdy o honor i cnotę idzie, czułości, niektóre w tej mierze uwagi moje przełożę.
«Ten, którego J. WW. WM. WM. Panowie i Bracia, czynicie reprezentującym powszechność całego naszego województwa, osobą jest publiczną: czynności więc jego powinny korrespondować reprezentacji i obowiązkom. Zdaje mi się, iż osoba publiczna, publicznemi istotnie tylko interesami zaprzątniona być powinna; i jeżeli się do szczególnych zniża, czyni to naówczas, gdy prywatny interes do publicznego celu jakimkolwiek sposobem zmierzać, lub kooperować może. Ojczyzna nasza wiele ma potrzeb; żadna z nich w instrukcyi świeżo przeczytanej dotknięta nie jest. Przydatek, cartera activitati Jchmościów Posłów zostawujemy: możeby nas nie zasłonił, gdybyśmy sami z siebie ważyli się podawać jakowe projekta, które możeby były krajowi zdatne, a J. WW. WM. WM. Panom nie podobały się. Z żalem to mówię, ale z zupełną konwikcyą, bom się napatrzył tego, jak częstokroć najlepsze intencye zle tłumaczone były, a żarliwość dobra publicznego ukarana dla tego, że sprzeciwiała się interesom takowych obywatelów, których zysk na szkodzie publicznej zasadzony.
«Kiedy więc układamy instrukcją, wejrzyjmy w potrzeby ojczyzny naszej, podawajmy sposoby do jej podźwignienia i wsparcia, a rekomendacye, reparacye, kanonizacye, niech potem idą. Klauzula, etiam sub discrimine sejmu, zdaje mi się nie tylko nie potrzebna, ale obelżywa dla tych, których Wmć Panowie non ad destructionem, sed ad adificationem wysyłacie. Nie wchodzę w roztrząśnienie; czy się zrywać godzi; niech mi będzie wolno powiedzieć, iż w zerwaniu publicznych obrad, takowe abusum, taką podłość i niegodziwość widzę, iż wyżej wyrażoną klauzulę, mam za największe poniżenie osoby charakteryzowanej, i mającej honor J. WW. WM. WM. Panów reprezentować. Dwa tylko punkta tyczące się dobra publicznego w instrukcyi naszej upatruję: summy Neapolitańskie, i góry w Olkuszu; kilkadziesiąt podobno recessów sejmowych, nie wiem, czy zdobią, czy naprawują, czyli psują tę poważną materyą. W czasie o tem przymówić się nie omieszkam. Gdy zaś idzie o rekomendacyą wyrażonych w szczególności J. WW. Jchmciów, proszę każdego, żeby mi raczył dać notę zasług swoich; pokazawszy albowiem zgromadzonym stanom ich przezacne dzieła, śmiało się będę mógł upomnić o nagrodę.»
Skończyłem mówić: trwało przez czas niejaki milczenie; przerwał je nakoniec prezydujący Jmć Pan Podkomorzy; aprobował zelum boni publici, wydawający się przykładnie we mnie świeżo przychodzącym do obrad publicznych. Po wielu rozmaitych dygressyach, cytował Filipa króla Macedońskiego, a stąd wpadłszy w pochwały staropolskiej cnoty, rzekł z żwawością. «Tak jest, a nie inaczej, moi wielce Mci Panowie i Bracia, lepiej się działo za naszych ojców, kiedy nie jeżdżono po rozum za granicę. Pókiśmy się kontentowali tem, co nam Pan Bóg dał z łaski swojej przenajświętszej, pełno było w oborze i w gumnie. Teraz wszystko po modnemu, po francuzku, po niemiecku, dyabli wiedzą po jakiemu. Lepsze cielęta, niż woły; niech mówią, jak chcą; jednakowo wół wołem, a ciele cielęciem.»
Śmiech powstał jednostajny: jam chciał głos powtórnie zabrać, ale mi szepnął do ucha Pan Skarbnik, mój dobry przyjaciel, że nic nie wskóram, wszystkich obrażę, a już w sieni rozruch między bracią, którym powiedziano, żem ja heretyk. Przestraszony takową nowiną, rad nie rad, musiałem się śmiać z drugimi, i admirować subtelność dowcipu Jmci Pana Podkomorzego, tak doskonale utrzymującego honor narodowy, i cnoty pradziadów.
XIV. Po szczęśliwie zakończonym sejmiku, odpocząwszy nieco w domu, pojechałem na sejm, pełen maxym patryotycznych, i żarliwości o dobro publiczne. Napisałem dysertacyą o summach Neapolitańskich; i gdyby był czas wystarczył, jechałbym był umyślnie do Olkusza, żebym poznał oczywiściej pożytek otwarcia tamtejszych kruszców.
Ulokowany w Warszawie na przedmieściu, odebrałem wkrótce po moim przyjezdzie, wizytę jednego zacnego kawalera w Warszawie rezydującego: ten powinszowawszy mi urzędu, ojczyznie zacnego posła, obejrzył się na wszystkie strony; i lubośmy byli sami w izbie, wziął mnie za rękę, i zaprowadził do alkierza z misterną miną; pełen niespokojności wyszedł stamtąd, podobno dla zlustrowania kątów, i drzwi do sieni na klucz zamknął. Rozumiałem, że będzie prosił o pożyczenie pieniędzy: w tem powróciwszy do mnie zacierając ręce przykrzył się, a wspiąwszy się na nogach, poszepnął mi do ucha: Kochany przyjacielu! przysięgam, że nie wydam, ale racz mi powiedzieć, jakiej jesteś partyi.
Wyszedłem mimo jego usiłowania do izby; tam gdyśmy siedli, rzekłem: iż zadosyć uczynić pytaniu jego nie zdołam, nie wiedząc, co się znaczy to słowo, partya, ani jaką ma do stanu i funkcyi mojej konnexyą. Dobry obywatel, rzekłem dalej, nie upadła umysłu swego poddaniem go pod cudze zdanie. Słowo partya, znaczy podobno z jednej strony wodzów, z drugiej partyzantów, a poprostu mówiąc, tyranów rozkazujących, i jurgieltowych posługaczów. W kraju, gdzie pod hasłem Rzeczypospolitej panuje wolność i równość, nie wiem, jak mogą znaleźć miejsce tak podłe i niegodziwe sytuacye. Nadto jest zuchwały, kto śmie równemu rozkazywać; nadto podły, kto dla zysku, lub względów równego słucha. Niech najuboższy obywatel w obowiązkach mnie moich oświeci, pójdę za jego zdaniem; ale jurgielt roczny, albo wieś dana na dożywocie nie otaxują sumienia mojego. Dziwuję się więc, żeś mi WM. Pan tę kwestyą zadał; sądzę ją być bardziej żartem, niż prawdą..... Znać, żeś Wmć Pan z bardzo dalekiej wyspy przyjechał, odpowiedział mi ów Jegomość, i ukłoniwszy się wyszedł.
Zaproszony nazajutrz do jednego Ministra na obiad, byłem tam razem z naszym Wojewodą, który przywitawszy się ze mną, rzekł pocichu: nie wątpię o zdaniu Wać Pana, zaszczycam się przyjaźnią domu jego; z mojej strony gotów jestem do usług; proszę mi paufale rozkazać. Zbyłem ukłonem oświadczenia, wtem nadszedł Minister, rekomendując imieniem dworu do laski marszałkowskiej jednego z posłów.
Na wieczerzy byłem u jednego Senatora: ten nie wziąwszy świeżo wakującego starostwa, płakał nad ojczyzną, którą intrygi dworskie prowadziły do zguby; rekomendował nam więc do laski marszałkowskiej swojego synowca, który w piątym roku wieku swego będąc Obersztlejtnantem, nie mógł się już teraz w dziewiętnastym regimentu doczekać. Mimo usilne z obu stron solicytacye, nie uwięziliśmy naszego słowa. Przyszedł dzień zaczęcia sejmu, weszliśmy do izby; Marszałek starej laski z zwykłemi ceremoniami sejm w tumulcie i wrzasku nieznośnym zagaił.
Przez dwa dni nie mogliśmy się doczekać obrania marszałka: trzeciego przyniesiono manifest zrywający sejm. I tak sześciomiesięczne całego narodu intrygi i koszta, skończyły się na boleśnej oracyi marszałka starej laski, przy pożegnaniu uskarżającego się na nieszczęśliwe losy ojczyzny.
Chcąc się rozpatrzyć w sposobie dworskiego życia, i usłać sobie drogę do promocyi, zostałem z łaknącą rzeszą w Warszawie. Przez kilkomiesięczną rezydencją różnych sposobów tentowałem, do dostąpienia jakowego urzędu; ale jak przyszło zastanowić się nad tym, przez który mógłbym był co zyskać, nie chciałem go użyć: powtórzyli mi to wszyscy, co ów Jegomość, żem z bardzo dalekiej wyspy przyjechał.
XV. Nie udało mi się w Warszawie: ale ja się dla tego, ani na Warszawę, ani na rodzaj ludzki nie gniewam. Każdy człowiek ma swój właściwy sposób myślenia; mój nie zgodził się z Warszawą; pojechałem więc myślić do Szumina.
Ktoby na wsi chciał tylko myślić, musiałby się zawczasu przygotować na tęskność i niesmak. Ci, co szczęśliwość życia wiejskiego opisali, czynili to po większej części wpośród miejskich zabaw: gabinet, w którym naówczas byli zamknięci, zdawał się im rozkosznym gajem, piękną doliną, gdzie na rozkazy poetów płyną kręte strumyki, spadają ze skał pieniste potoki, echa ptasząt rozlegają się po lasach i skałach: ale gdy te żywe wyrazy własnem chcemy uiścić doświadczeniem, trzeba, zatargowawszy wiele, na małem przestać. Nie jest rozrzutne w użyczaniu rozlicznych wdzięków przyrodzenie. Owe natężone bystrością imaginacyi naszej widoki, okazują, prawda, postać miłą i wdzięczną, nie taką jednak po większej części, jakąśmy ją pierwej sami sobie ułożyli. W romansach chyba, albo bajkach reszty szukać należy.
Życie wiejskie dla tego jest miłe, iż nadaje chęć do gospodarstwa; tego obowiązki rozciągają się do wszystkich czasów, a chęć zysku złączona z niewinną, a coraz nową zabawą, nie daje się rozpostrzeć tęskności, która zapełniać zwykła wszystkie przedziały gwałtownych zabaw miejskich.
Zdało mi się, żem do mojej wyspy powrócił, gdym w domu osiadł. Pierwszy podobno z całej okolicy przeświadczony u siebie będąc, że moi poddani byli ludźmi, przyłożyłem do tego starania, aby ile możności, uczynić ich stan znośniejszym. Niech powie mała cząstka ludzi dobrze myślących, jaką rozkosz czuje poczciwe serce w uszczęśliwieniu podobnych sobie. Powróciłem i bardzo dalekiej wyspy; to było wyrokiem zagradzającym mi drogę do promocyi. Jeżeli ten powrót znaczył niepodobieństwo zgodzenia cnoty ze szczęściem, niech moi ziomkowie do dalekich wysp jeżdżą: choćby w tej podróży minęli Paryż i Londyn, nie straci na tem ojczyzna.
Wybaczy czytelnik tej małej dygressyi. Skołatany rozmaitemi przypadkami, rzecz naturalna, iż mocniej, niżeli inni, uczułem słodycz miłego spoczynku. W tej zostając sytuacyi, zacząłem myślić o postanowieniu, żebym przynajmniej dobrą dzieciom moim edukacyą mógł się krajowi przydać.
Nie daleko mojej wioski mieszkał pan jeden; zacnością familji znamienity, ale na fortunie podupadły. W sali pałacowej pełno było portretów przodków jego, jedni piastowali buławy, drudzy marszałkowskie laski, pastorały, pieczęci, buzdygany i. t. d. Mając się nierównie lepiej od gospodarza domu, gdym tam przyjechał, że mi się ich córka zdała być dobrej edukacyi, mniemałem, iż konkurencya moja do niej przyjęta będzie z radością; odkryłem więc przez dobrego przyjaciela moje intencye. Nie poszła w smak gospodarzowi, jak sam potem definiował, takowa zuchwałość. U wieczerzy wszczął dyskurs o prerogatywach zacności wielkiego imienia, i podłości takowych rodziców, którzy dla błahego zysku, gotowi jaśnie oświeconość łączyć z wielmożnością. Jaśnie oświecona pani rzuciła na mnie okiem pełnem wzgardy, i razem wspaniałości: dorozumiałem się reszty, i nazajutrz równo ze świtem odjechałem bez pożegnania z tego domu, gniewając się srodze na moję pieczątkę bez mitry i paludamentu.
Była w sąsiedztwie mojem druga dama, nie tak arcyzacna, ale ojciec najsławniejszy aktor kontraktów Lwowskich, oprócz czerwonych złotych obrączkowych, i talarów starych, gardził wszystkiemi marnościami świata tego. U Jaśnie Oświeconego jedliśmy bażanty na farfurach; Pan Podsędek dał barszcz, schab, bigos i buraki na misach srebrnych, a co osobliwsza, pod cechowaną mitrą i paludamentem postrzegliśmy herby Jaśnie Oświeconego. Nie wchodząc w przymioty moje, pierwszą zaraz uczynił Pan Podsędek propozycyą, żebym przyszłej małżonce tyle prostym długiem zapisał, ile połowa jej posagu wynosić będzie, na reszcie zaś fortuny miałem uczynić dożywocie. Wstręt mi uczyniła takowa propozycya, większy dama dumna wielkością posagu, bez żadnych przymiotów.
W kilka czasów poznałem na odpuście panienkę zacną, bardzo piękną, ale ubogą. Już miałem uczynić rodzicom deklaracyą, gdy raz nie zastawszy u siebie damy, postrzegłem bilecik na stoliku jej był charakter, adres do Jmci Pana Vicesgerenta. Oznajmowała mu o swojem przyszłem zamężciu: ubolewała, że bogactwa cnocie i przymiotom rzadko towarzyszą; kończyna oświadczeniem, iż będzie miał rękę bogaty, ale serce kochany Antoś. Nie podobał mi się ten podział z Antosiem, i odtąd w tym domu nie postałem.
XVI. Zawodne konkurencye uczyniły mi wstręt od postanowienia; zamknąłem się więc nanowo w domu. Żebym jednak trzeci raz nie uszedł za dzikiego, wybrałem kilku dobrych i przystojnych sąsiadów; uczęszczałem do nich czasami; gdy zaś mnie odwiedzali, rad im byłem w domu moim; resztę czasu zabierały gospodarskie zabawy, budowla, ogród, xiążki. Blizko roku tak pożądane życie prowadząc, reformowałem stare mury zamczyska ojczystego, i stał się domem wygodnym i pięknym. W pośrodku tych zabaw śmierć wuja po którym na mnie w Litwie substancya spadała, była okazyą drogi w tamtejsze kraje.
Wybrałem się w czas najgorszy do podróży na wiosnę; załamawszy się dnia jednego z mostem na bagnisku, posłałem po konie do bliższej wsi: nie znalezli ich do najęcia moi ludzie. Wtem gdy się do dworu udali, uczynna tamtego miejsca pani, wypytawszy się wprzód o mojem nazwisku, miejscu rezydencyi, okazyi podróży, i wielu innych okolicznościach, wysłała zaraz naprzeciwko mnie swoję karetę, i tyle koni, ile tylko trzeba było pod cały mój ekwipaż. Dworzanin, który w karecie przyjechał, uczynił imieniem pani swojej komplement, iż ubolewa nad moim przypadkiem, ale winszuje sobie tej sposobności, że mnie może w dóm swój przyjąć.
Wsiadłem do karety, ciekawy poznać tę grzeczną i młodą wdowę: dowiedziałem się albowiem, iż od lat trzech w tym stanie zostawała. Przyjechałem do pałacu pięknego; apartamenta były wygodne i wspaniałe. Przyjęła mnie nie tylko młoda i grzeczna, ale piękna gospodyni, z wszelką ludzkością. Podziękowałem za jej uczynność; zastałem gości wiele, stół wyborny, sposób bawienia się takowy, jaki w najcelniejszych miastach znaleźć jest trudno. Apartament dla mnie wyznaczony był wygodny i piękny; w nim z trudu podróżnego wytchnąwszy, gdym nazajutrz po obiedzie chciał żegnać gospodynią, rzekła żartując: iż jeśli się dni kilka w jej domu nie zabawię, każe we wsiach swoich, przez które będę przejeżdżał, popsuć mosty i groble, tak jakem doświadczył u jej sąsiada. Dałem się łatwo namówić, uwięziony jej wzrokiem i grzecznością.
Raz po obiedzie gdy się goście rozeszli, a sami tylko w pokoju zostaliśmy, rzekła: nasyciłeś Wmć Pan ciekawość moję opisując przypadki swoje zagraniczne; racz mi też opowiedzieć te, któreś mieć mógł w kraju swoim od pierwszych lat młodości. Nie są osobliwe, rzekłem, na tak jednak miły rozkaz, opowiem je wiernie. Zacząłem więc relacyą o moich rodzicach, Damonie, sentymentowej jego edukacyi, czytaniu romansów: do tego punktu gdy przyszło, uczyniłem wzmiankę o przypadku w lasku, i pierwszem naówczas miłości oświadczeniu owej Juliannie, wychowanicy matki mojej. Słodka jej pamięć uczyniła mnie wymownym; a mając łzy w oczach, przydałem, iż od owego bolesnego pożegnania, straciłem ją z oczu, ale nie z serca. Opływam teraz we wszystko, rzekłem dalej, ale w tem jestem nieszczęśliwy, że jej uczestniczką pomyślności moich mieć nie mogę. Nie mogłem się dowiedzieć, gdzie przebywa: w klasztorze, dokąd była oddana, to mi tylko umiano powiedzieć, iż ją ciotka jej do siebie wzięła. Jak się zwała ta ciotka, gdzie jej było mieszkanie, nikt mnie dotąd nie nauczył. Jedyna słodycz żałości mojej, ten pierścionek od niej dany, który przy sobie noszę; dałem jej taki drugi na pożegnanie.
Ledwom skończył, podała mi rękę; spadła z oczu moich zasłona; mój własny pierścionek postrzegłem na ręku Julianny. Padłem jej do nóg, przepraszając, że oczy moje nie były z sercem w zgodzie. Łatwo kochającego przeprosić można. Zbyt żywe radości, podziwienia, ciekawości impressye przerywały co moment dyskursa nasze. W tumulcie najżywszych passyj, usłyszałem wyrok szczęśliwości mojej... byłem kochanym.
XVII. Każdy romans kończy się zwyczajnie zbiorem osobliwych przypadków, a te ściągają się do wzajemnego poznania, lub znalezienia osób wielu jakby umyślnie na jedno miejsce sprowadzonych. Poznanie się prawie nowe z Julianną, po tylu awanturach, i dziesięcioletniem niewidzeniu, zarywa coś na romans, z tą tylko różnicą, żeśmy się zeszli w jej własnym domu, nie szukając się wzajemnie po ziemi i morzu.
Domyślić się każdy może, żem się pytał Julianny, jakim sposobem do tego stanu, w którym ją widzę, przyszła. Gdybym się chciał trzymać tonu romansów, z historyi Julianny zrobiłbym xięgę czwartą. Zacząłbym pod osobliwemi rozdziałam opowiadać, naprzykład: jako Julianna zamknięta w klasztorze ciężko płakała straty amanta swojego; jako jednego czasu przechodząc się z towarzyszkami po ogrodzie, porwana była gwałtownie przez nieznajome osoby; jako w oddalonej puszczy odbita znowu była przez drugie nieznajome osoby; jako te drugie nieznajome osoby zaprowadziły ją w okropne lochy i pieczary; jako wiele wycierpiawszy w tych okropnych lochach i pieczarach, z niewypowiedzianym hazardem stamtąd uciekła; jako po długiej peregrynacji, zaszła może do jakiego pustelnika, lub pustelnicy; jako ten pustelnik, który powinien być bardzo stary, żywił ją przez czas niejaki korzonkami; jako pan jeden wielki polując, natrafił na pustelnicze mieszkanie, i jej widokiem zniewolony został; jako ten pan wielki przebrawszy się, powtóre do niej zaszedł, i nakłonił do porzucenia pustelniczego życia; jako dała się nakłonić, i stała się jego żoną; jako ten mąż zachorowawszy umarł, był pochowany, a o ona całej jego substancji została panią i t. d.
Awantura Julianny nie była tak nadzwyczajna: wzięła ją ciotka z klasztoru, zawiozła do Litwy, bogaty w sąsiedztwie wdowiec poznał ją, podobał sobie, chciał mieć za żonę, wziął; nie mając blizkich krewnych, fortunę zapisał, i w rok umarł.
Serca czułe nie potrzebują wykwintnych oświadczeń. Ofiarować się na wieczne usługi, nie być odmówionym, zyskać rękę i serce kochanej Julianny, dzieło było jednego tygodnia. Od tego czasu żyję z nią szczęśliwy; jużeśmy się doczekali synów i wnucząt, przecież w moich oczach taka jeszcze, jak w owym gaiku... Zeszłaś mnie w tem pisaniu kochana żono; ty wiesz, ale niech wie świat cały, żeś jest słodyczą życia mojego. Niech się z naszego uszczęśliwienia uczy młodzież, iż miłość ugruntowana na wspólnym szacunku, nigdy się nie kończy, a w szczęśliwem pożyciu milsze zmarszczki poczciwej żony, niż młode płochych amantek pieszczoty.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Krasicki.