Milijonery/Tom I/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Milijonery |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1852 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Kiedy Ludwik Richard przybył do mieszkania kommendanta de la Mirandière, ten otulony wspaniałym szlafrokiem, siedział przed biórkiem z cygarem w ustach, układając w swoim pugillaresie znaczną liczbę biletów bankowych i listów zastawnych. W téj właśnie chwili służący wszedł do jego pokoju i oznajmił mu przybycie młodzieńca.
Kommendant podniosłszy się nagle, odpowiedział:
— Poproś pana Richard, ażeby się chwilkę zatrzymał w salonie; gdy zadzwonię, wprowadzisz go do mnie.
Po wyjściu służącego, pan de la Mirandière otworzył jedną skrytą szufladę swego biórka, wyjął z niéj dwadzieścia biletów po tysiąc franków, które położył na arkuszu czystego papieru stemplowego, poczém zadzwonił.
Ludwik Richard wszedł do pokoju z twarzą smutną i pomięszaną. Serce biło mu gwałtownie na myśl, że się może znajduje w obec szczęśliwego rywala, ponieważ biédny chłopiec, podobnież jak wszyscy zakochani szczerzy i otwarci, wystawiał sobie w świetle nierówniéj korzystniejszém, przymioty tego dla którego sądził się być wzgardzonym. Zresztą, pan de la Mirandière okryty swoim przepysznym szlafrokiem, i zajmujący dosyć piękny lokal, zdawał się być Ludwikowi bardzo niebezpiecznym współzawodnikiem do przywiązania Maryi.
— Wszakże mam zaszczyt mówić z panem Ludwikiem Richard? — rzekł kommendant z najgrzeczniejszym uśmiechem.
— Tak, panie.
— Jedynym synem pana Richard, pisarza publicznego?
Te ostatnie słowa były wymówiono na pół ironicznie. Ludwik poznał się na tém i odpowiedział sucho:
— Tak, panie, mój ojciec jest pisarzem publicznym.
— Przebacz mi pan, że oderwałem go od jego zatrudnień, ale chciałem z panem sam na sam pomówić. Rozmowa ta zdawała mi się bardzo trudną u pana, i dla tego to prosiłem, ażebyś raczył do mnie przybyć.
— A więc, czy mogę teraz dowiedziéć się czego pan odemnie żądasz?
— Chciałbym tylko ofiarować ci moje usługi, kochany panie Richard, — rzekł de la Mirandière głosem słodkim, — bo byłbym bardzo szczęśliwym, gdybym pana mógł nazwać moim kochanym klientem.
— Klientem pańskim? mnie! Ale któż pan jesteś?
— Jestem dawny wojskowy, dymissyjonowany szef szwadronu; odbyłem dwadzieścia kampanii i otrzymałem dziesięć ran; teraz, dla przepędzenia czasu trudnię się ułatwianiem rozmaitych interessów. Wielkich kapitalistów mam na zawołaniu, i w rozmaitych okolicznościach staję za pośrednika między nimi a młodzieżą znakomitych rodzin.
— Nie widzę wcale jaką usługę mógłbyś mi pan wyświadczyć.
— Jaką usługę, młody mój przyjacielu; pozwól pan dawnemu żołnierzowi tak się nazywać; jaką usługę? Pytasz mnie o to, kiedy jesteś pisarzem przy notaryjuszu, wegetujesz, mieścisz się w nędznéj izdebce z twoim ojcem i ubrany jesteś... Bóg wie po jakiemu...
— Panie! — zawołał Ludwik zaczerwieniwszy się z gniewu.
— Pozwól, mój młody przyjacielu, są to fakta, które przytaczam ze smutkiem, powiedziałbym nawet z oburzeniem! Co to jest! młody człowiek jak ty, powinien wydawać dwadzieścia pięć do trzydziestu tysięcy franków rocznie, trzymać konie, kochanki, i pędzić życie przyjemne i wesołe.
— Panie, — rzekł Ludwik powściągając się zaledwie, — czy to żarty? nie jestem bynajmniéj do nich usposobiony, uprzedzam pana o tém.
— Jestem dawny wojskowy, i dowiodłem już nie w jednym razie mojéj zręczności i odwagi, — kochany przyjacielu, — odpowiedział pan de la Mirandièere głosem rycersko chełpliwym; — co powinno cię przekonać, że mogę nie zważać na pewne uniesienia żywości, które ja zresztą usprawiedliwiam, bo to wszystko co ci mówię powinno ci się wydawać bardzo dziwném.
— Rzeczywiście, panie, wszystko to wydaje mi się bardzo dziwném!
— Jednakże patrzaj, młody mój przyjacielu, to przynajmniéj powinno cię przekonać, że ja tu wcale nic żartuję, — dodał kommendant rozkładając na biórku dwadzieścia pięć tysięcy franków w biletach. Oto jest dwadzieścia pięć tysięcy franków, które z roskoszą oddałbym ci na urządzenie sobie domu na stopie wyrównywającéj domom innéj znakomitéj młodzieży; a co więcéj, dostarczać ci będę miesięcznie z góry dwa tysiące pięćset franków, i to przez lat pięć, potem dopiéro porachujemy się z sobą.
Ludwik spoglądał na pana de la Mirandière okiem zdumioném, nie mogąc dać wiary tomu wszystkiemu co słyszał; nareszcie, wychodząc nieco ze swego osłupienia, zawołał:
— Jakto.... pan mnie... mnie... takie czynisz propozycyje?
— Tak... i bardzo jestem szczęśliwy, że to uczynić mogę.
— Mnie?... Ludwikowi Richard.
— Panu, Ludwikowi Richard.
— Z podobném nazwiskiem jest bardzo wiele osób; pan bierzesz mnie za kogo innego.
— Ale coż ulicha! znam przecież moich klijentów, i biorę pana za tego kim jesteś rzeczywiście, biorę cię za pana Ludwika-Dezyderyjusza Richard, jedynego i pełnoletniego syna pana Aleksandra Tymoleona-Benedykta-Panfila-Richard, mającego sześćdziesiąt siedm lat wieku, urodzonego w Brie-Comte-Robert, obecnie mieszkającego przy ulicy Grenelle-Saint Honoré, N° 23. trudniącego się pisarstwem publiczném. Widzisz więc, że tu nie ma żadnéj omyłki, młody mój przyjacielu.
— W takim razie, znając moją rodzinę tak dokładnie, powinieneś pan wiedziéć, że moje ubóstwo nie pozwala mi podobnych zaciągać pożyczek.
— Twoje ubóstwo! nieszczęśliwy chłopcze!
— Ależ, mój panie!...
— Nie, to niegodnie! to obrzydliwie! — zawołał spekulant z wyrazem szczególnego oburzenia; — nie wstydzić się wychować takiego młodzieńca w tak grubéj niewiadomości! skazywać go na spędzenie najpiękniejszych lat jego życia w tak ciężkiéj pracy! zniewolić go do noszenia takiego wytartego ubrania, niebieskich pończoch i sznurowanych trzewików! Ale na nieszczęście jest jeszcze Opatrzność, a tę Opatrzność we mnie widzisz mój młody przyjacielu. Przedstawia ci się ona pod postacią kommendanta de la Mirandière.
Panie, oznajmiam panu, że to wszystko nudzić mnie już zaczyna. Skończmy już tę rozmowę, albo wytłómacz się pan jaśniéj.
— Dobrze! Sądzisz, że twój ojciec jest prawie w nędzy, wszakże tak?
— Nie wstydzę się tego bynajmniéj, mój panie.
— O! co to za skromny, niewinny chłopiec.
— Co znaczą te...
— Posłuchaj mnie najprzód, a potém będziesz mnie błogosławił jak swego zbawcę.
To powiedziawszy, pan de la Mirandière otworzył jakiś rachunek i przeczytał z niego co następuje:
„Spis kapitałów pana Tymoleona-Benedykta-Aleksandra-Panfila Richard (wyjęty z akt komitetu kredytowego banku francuzkiego 1-go maja 18**):
1. „Trzytysiące dziewięćset akcyj banku francuskiego, wypłatnych po kursie bieżącym czynią .... 924, 300 fr.
2. Obligacyje Lombardowe 875,150 „
3. Depozyt w banku francuzkim 259,130 „
— Czy ty słyszysz, mój młody przyjacielu, majątek ruchomy togo kochanego i zacnego ojca, majątek wiadomy, wynosił Igo bieżącego miesiąca tylko dwa milijony pięćdziesiąt ośm tysięcy sześćset ośmdziesiąt franków, podług wiadomości drogą urzędową zebranych. Ale wszystko domyślać się każe, że jak to powszechnym jest zwyczajem wszystkich skąpców, którzy prócz dobrych i bezpiecznych lokacyi, lubią także codziennie pieścić się i nasycać swoje oczy częścią swych skarbów, wszystko mówię, domyślać się każe, że twój zacny ojciec zachował jeszcze w jakim skrytém miejscu znakomitą część swego wielkiego a nieznanego nam majątku. Lecz przypuszczając nawet, że tak nie jest, i wysławiając sobie rzeczy gorzéj, aniżeli są w istocie, widzisz sam, że dawca dni twoich posiada jawnie przeszło dwa milijony. Ponieważ zaś nie wydaje nawet tysiąca dwóchset franków rocznie, przy dochodzie czyniącym mu około dwóchkroć sto tysięcy, widzisz, jaki ty majątek z czasem posiadać będziesz, mój młody przyjacielu, i sądzę teraz, że się wcale nie będziesz dziwił mojej propozycyi.
Odkrycie to zdumiało Ludwika, stał jak osłupiały i tysiące myśli krzyżowało się w jego głowie. Nie mógł jednego słowa znaleść, ażeby odpowiedziéć spekulantowi, w którego wpatrywał się wzrokiem trwogi i niewiary.
— Jesteś zdumiony, mój młody przyjacielu; ja to rozumiem, zdaje ci się, że to wszystko sen, marzenie.
— Rzeczywiście panie, nie wiém czy mogę, czym powinien wierzyć.
— Uczyń tak jak święty Tomasz, mój młody przyjacielu, dotknij się tych dwódziestu pięciu tysięcy franków; to natchnie cię potrzebną wiarą, bo kapitaliści, którzy ci przezemnie dają te pieniądze po ośm od sta, nie są tacy łatwowierni i dobroduszni, ażeby mieli na rzeczy niepewne ryzykować swoje fundusze. Zapłacisz mi prócz tego jeden od sta za moje pośrednictwo, bo zbyt masz szlachetne serce, abyś się miał targować o takie drobnostki.
Procent wraz i kapitałem zaledwie będzie wynosił połowę rocznego dochodu twego poczciwego ojca; tym sposobem, prawdę powiedziawszy, zawsze jeszcze będziesz oszczędzał jego majątek, żyjąc pomimo tego wspaniale i odpowiednio twemu położeniu. Trudnoby już było postępować oszczędniéj, ale przynajmniéj będziesz mógł cierpliwie czekać ostatniéj chwili twego kochanego papy Wszakże mnie rozumiesz.... Zresztą, ja o wszystkiém już myślałem, i ponieważ twój zacny ojciec mógłby się zadziwić widząc cię prowadzącego takie życie, wymyśliłem cóś bardzo dowcipnego, to jest wymyśliłem loteryję na prześliczny brylant wartości pięćset luidorów, z tysiącem biletów po dziesięć franków. Ty weźmiesz jeden z tych biletów, a loteryja będzie się miała odbyć pojutrze; wygrasz i sprzedasz brylant za ośm lub dziesięć tysięcy franków; potém powiész żeś summę tę powierzył, dla lepszego jej użycia, jednemu z twoich przyjaciół; on umieści ją w jakim niesłychanie pomyślném przedsiębiorstwie przynoszącém przynajmniéj trzysta procentu rocznie, i tak, dzięki temu przebiegowi, będziesz mógł, pod nosem twego ojca wydawać swoje dwadzieścia pieć lub trzydzieści tysięcy franków. Teraz, powiédz mi mój synu, czynie miałem słuszności, nazywając się twoją opatrznością? Ale, cóż tobie jest? ta twarz ponura! ten wzrok zadumany! to milczenie! ja myślałem, że po piérwszym zadziwieniu zobaczę jakie wybuchy radości, śmiechu, podskoki wesołości i inne oznaki tego uszczęśliwienia; teraz, kiedy w przeciągu kilku minut przechodzisz z ubóstwa biédnego dependenta do wszystkich zbytków milijonera, widzę cię pogrążonym w smutku jakiegoś zniechęcenia. Młodzieńcze, młodzieńcze, odpowiedzże mi. Cóż to znaczy, chyba, że zdziwienie, szczęście, przywiodłoby go do szaleństwa!
Rzeczywiście, odkrycie to, które każdego innego, ale nie Ludwika Richard byłoby napełniło radością i najroskoszniejszemi pragnieniami, jemu, przeciwnie, bardzo przykre sprawiło uczucia; najprzód to długie udawanie i nieufność ojca, który ukrywał przed nim tyle bogactw, zraniły jego serce; potém, a to był cios najboleśniejszy dla niego, pomyślał o tym wszystkim majątku, który mógłby był podzielić z Maryją, i zamienić jéj ubogi i kłopotliwy byt na życie pełne spokojności i dostatków, gdyby go nie była tak okrutnie porzuciła.
Wspomnienie to, podniecając jego bolesny smutek tak go silnie owładnęło, że nie myśląc już o czém inném jak tylko o tłómaczeniu, które miał zażądać od kommendanta do la Mirandière, rzekł do niego z pewnym przymusem i niechęcią, pokazując mu jego bilet wizytowy:
— Wszakże to pan zostawiłeś wczoraj ten bilet u mnie?
— Tak jest, mój młody przyjacielu, lecz....
— Czybyś mi pan nie mógł powiedziéć, — dodał Ludwik głosem wzruszonym, — dla czego to nazwisko i adres panny Maryi Moreau są napisane na tym bilecie?
— Co mówisz? — zawołał spekulant zdumiony podobném zapytaniem w obecnéj chwili. — Pytasz się....
— Pytam się: jakim sposobem nazwisko i adres panny Maryi Moreau znajduje się na tym bilecie?
— Ah! doprawdy! — rzekł lichwiarz do siebie, — mój klijent oczywiście już traci głowę! — Jakto! mój młody przyjacielu, ja tobie mówię o ojcowskich milijonach, o trzydziestu tysięcach rocznego wydatku, a ty mnie pytasz...
o jakąś tam dziewczynę!
— Kiedy komu zadaję pytanie.... to czekam, mój panie, ażeby mi na nie odpowiedziano, — zawołał Ludwik głosem groźnym.
— Jakto, mój przyjacielu.... ty przemawiasz do mnie takim tonem?
— Taki jest mój sposób mówienia; a tym gorzéj jeżeli on panu jest niemiły!
— Dalipan! słuchaj mości panie, — krzyknął lichwiarz wstając nagle i głaszcząc swoje wąsy; poczém dodał tylko: — Zresztą! jużem ja odbył moją próbę, dawny żołnierz, niejedną naznaczony raną, wiele rzeczy mogę puścić mimo siebie. Odpowiém ci tedy, mój kochany klijencie, że nazwisko i adres tej dziewczyny dla tego znajdują się na moim bilecie, ponieważ napisałam je na nim dla mojéj pamięci.
— Więc pan znasz Maryję?
— Nie inaczéj!
— Starasz się pozyskać jéj przywiązanie?
— Trochę.
— I masz nadzieję?
— Wielką.
— A ja, mój panie zabraniam ci, ażeby twoja noga u niéj nie postała!
— Patrzaj! — rzekł zcicha do siebie lichwiarz, — to widzę rywal! Rzecz dziwna! Ah! pojmuję dla czego dziewczyna odmawia. Weźmy się teraz stanowczo do mego klijenta! To młode, niedoświadczone, a jako pisarz przy notaryjuszu, to musi być strasznie zazdrosne, tym sposobem złapie się na wędkę i wyprowadzę go w pole, bo bardzo mi idzie o tę panienkę; a potém, gdyby się nie dał złapać, to i tak w żadnym razie, nic mi z niego nie przyjdzie.
Poczém, dodał głośno:
— Mój panie kochany, kiedy mi kto zakazuje rzecz jaką, uważam sobie za najpierwszy obowiązek zrobić to właśnie co mi zakazują.
— Zobaczymy, panie!
— Słuchaj, młodzieńcze: odbyłem już pięćdziesiąt siedm pojedynków; mogę się zatém uwolnić od pięćdziesiąt ósmego z tobą; wolę rozmówić się z tobą rozsądnie. Pozwól mi tylko uczynić sobie proste jedno pytanie. Wszakże ty wczoraj wróciłeś z podróży, nie prawdaż?
— Tak, panie.
— Przez kilka dni byłeś oddalony, i po swoim powrocie nie widziałeś jeszcze Maryi?
— Nie, mój panie, ale...
— Otóż, mój młody przyjacielu, spotkało cię to co spotyka wielu innych: Maryja nie znała cię jako syna milijonera. Ja dałem się poznać w czasie twego oddalenia; ofiarowałem dziewczynie to wszystko co tylko może zawrócić głowę biédnéj zgłodniałéj gryzetce. Jej chrzestna matka, również z głodu umierająca, zwąchawszy lepszy byt.... ponieważ nieobecni zawsze przegrywają.... słowem.... ty mnie rozumiesz?
— Boże, mój Boże! — rzekł Ludwik, którego gniew zamienił się w cichą rozpacz, — więc to jest prawda!
— Gdybym był wiedział, że tu znajdę rywalem mego przyszłego klijenta, byłbym dał pokój. Ale teraz już za późno. A zresztą, po stracie jednéj znajdziesz tysiąc innych na jéj miejsce. No, mój młody przyjacielu, nie trać tylko głowy. Ta dziewczyna była dla ciebie za młodą; trzeba ją było dopiéro ułożyć, a ty każdego czasu możesz znaléść ładne kobiétki i dobrze ułożone i bardzo dobrze wychowane. Rekomenduję ci nawet szczególniéj jednę z nich panią de Saint-Hildebrand.
— Nędzniku! — krzyknął Ludwik Richard, porywając spekulanta za kołnierz. — Łotrze!
— Ha! mości panie, — zawołał kommendant de la Mirandiére, — odpowiesz mi za to....
W téj chwili drzwi się nagle otworzyły i usłyszawszy głośny śmiech wchodzącego, obadwaj przeciwnicy zwrócili się spiesznie ku niemu.
— Saint-Herem! — zawołał Luciwik, poznając swego dawnego przyjaciela.
— Ty tutaj! — rzekł kolejno Florestan de Saint-Horem spiesząc na spotkanie młodzieńca pokrytego śmiertelną bladością gniewu, gdy tymczasem lichwiarz poprawiał kołnierz swego szlafroka mruknąwszy tylko:
— Bodaj go djabli wzięli z jego wizytą w podobnéj chwili!