Milijonery/Tom I/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Milijonery |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1852 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Ludwik Richard rzuciwszy okiem na list, który przed nim prawie leżał, i którego pismo było mu nieznane, odpieczętował go machinalnie.
Starzec, przechadzając się w milczeniu po pokoju, uważał na każde poruszenie swego syna.
Nagle spostrzegł, że twarz jego nadzwyczajnie pobladła, że czoło ręką przecierał, jak gdyby się chciał upewnić, że nie jest igrzyskiem jakiegoś urojenia, i że kilkakrotnie odczytywał ów list, któremu zdawało się, że żadną miarą uwierzyć nie może.
List ten, który zrana ojciec Richard, odmieniwszy swe pismo, zdawał się przepisywać podług piérwszego dyktowania Maryi, zamiast oddania prawdziwéj myśli biédnej dziewczyny, te zawierał słowa:
„Korzystam z nieobecności pana, ażeby ci donieść to czegobym ustnie nie była śmiała powiedzieć; już od dwóch miesięcy przeszło odkładam to wyznanie, z obawy ażeby panu nie zrobić przykrości. Trzeba się wyrzec naszego zamiaru małżeństwa, panie Ludwiku! a nawet trzeba się wyrzec chęci wzajemnego widzenia się.
„Niepodobna mi jest wyjawić panu przyczynę téj zmiany, ale wierzaj mi pan, że moje postanowienie jest niezmienne. Że pana dzisiaj dopiéro o tém uprzedzam, szóstego maja, panie Ludwiku, dzisiaj, szóstego maja, to dla tego, że chciałam się jeszcze raz dobrze zastanowić, a mianowicie w czasie oddalenia pana, zanimbym panu moje postanowienie objawiła.
„Żegnam cię, panie Ludwiku; nie szukaj wcale sposobności widzenia się zemną; byłoby to bowiem bezużytecznym i sprawiłoby mi tylko wielkie zmartwienie. Jeżeli zaś przeciwnie, zapomnisz pan o mnie zupełnie, i jeżeli nie będziesz się starał zbliżyć się do mnie, szczęście moje, równio jak szczęście mojéj biódnéj chrzestnéj matki będzie zapewnione.
„W imię zatém mojego i jéj szczęścia błagam cię, panie Ludwiku, nie szukaj spotkania się zemną.
„Pan tak dobre masz serce, że nie będziesz chciał sprawie mi żadnych przykrości, które do niczegoby ci nie posłużyły, bo, przysięgam panu, że wszystko i na zawsze zerwane jest pomiędzy nami. Spodziewam się, że pannie będziesz chciał skłonić mnie napowról ku sobie, mimo méj woli, zwłaszcza kiedy panu oznajmię, że jego już nie kocham inaczej jak tytko sercem przyjaźni
P. S. „Zamiast ten list adresować do pana w Dreux, jakeś mi to zalecił, adresuję go do twego mieszkania w Paryżu, ażebyś go znalazł za swoim powrotem. Ponieważ Augustyna, która jak panu wiadomo za mnie pisywała, wyjechała na prowincyję, przeto mój list dzisiejszy inna pisze osoba.
„Zapomniałam panu powiedziéć, że stan zdrowia mojéj chrzestnej maiki zawsze jest jednakowy.”
List ten pogrążył Ludwika w okropném osłupieniu. Prostota stylu, szczegóły domowe, przypomnienie daty szóstego maja, wszystko powinno go było przekonać, że pismo to było dyktowane przez Maryję. Dla tego téż, pragnąc daremnie odgadnąć przyczynę tego tak nagłego i niespodziewanego zerwania, boleść, żal, gniew, obrażona miłość własna, miotały kolejno sercem młodzieńca, który po chwili rzekł do siebie z cicha:
O! nie, nie ujrzę jéj więcéj! Nie potrzebuje mi ona tego zalecać z takiém naleganiem i tak surowo!
Słowa te przejęły zadowoleniem starca, który przechadzając się ciągle w głębokiém niby zamyśleniu śledził wszystkie skutki swego podstępu.
Ale wkrótce, kiedy boleść wzięła przewagę nad gniewem w sercu Ludwika, miłość jego zbudziła się jeszcze silniejszą, jeszcze namiętniejszą. Starał się przypomniéć sobie najdrobniejsze nawet szczegóły swego ostatniego widzenia z Maryją: zastanawiał się nad ostatniemi miesiącami swoich z nią stosunków: niepodobieństwem mu atoli było znaleść w wspomnieniach swoich najmniejszego śladu oziębłości ze strony kochanki; przeciwnie nawet, nigdy niezdawała się być więcéj zakochaną, więcéj niecierpliwą najspieszniejszego połączenia swego losu z jego losem; a jednak jeżeli te wszystkie pozory kłamały, to Maryja musiałaby być potworem przewrotności, ta Maryja, którą on zawsze uważał być tak czystą, tak niewinną.
Ludwik nie mógł zniéść obojętnie takiego rozczarowania. Niecierpliwy odkrycia tajemnicy, która zdawała się otaczać dziwny postępek Maryi, nie będąc w stanie zniéść dłużéj dręczącéj go boleści, postanowił udać się do niéj natychmiast, narażając się nawet na gniew jéj chrzestnéj matki, która, podobnie jak ojciec Richard, dotąd nic nie wiedziała o miłości Ludwika i Maryi.
Żadne z wzruszeń, któremi młodzieniec ten kolejno był miotany, nie uszło baczności starca, który uważnie przypatrywał się skutkom swego zdradnego postępku. Nareszcie, uznawszy obecną chwilę za stosowną do dalszego działania, po głębokiém zastanowieniu, odezwał się do swego syna:
— Ludwiku, uznałem właściwym ażebyśmy jutro jak najraniéj pojechali do Dreux, bo jeżeli nie uprzedzimy przybycia Ramona, on to przyjedzie tu pojutrze, jakeśmy to już poprzednio ułożyli.
— Mój ojcze!
— Krok ten, mój synu, dodał starzec wpatrując się przenikliwie w twarz młodzieńca, — nie obowiązuje cię jeszcze do niczego, i jeżeli się będziesz chciał opierać najdroższemu życzeniu mojéj starości, proszę cię tylko, jako o ostatnią z twojéj strony ofiarę, ażebyś przepędził kilka dni przynajmniéj z Ramonem i jego córką. Potém będziesz wolny postąpić stosownie do twego uznania.
Lecz widząc, że Ludwik uchwycił kapelusz i zabierał się do wyjścia, ojciec Richard zawołał:
— Co robisz? gdzie ty idziesz?
— Czuję lekki ból głowy, mój ojcze przejdę się trochę po świeżém powietrzu.
— Proszę cię, mój przyjacielu, — rzekł starzec z coraz większą niespokojnością, — nie wychodź, jesteś wzruszony, zmieniony od chwili przeczytania tego listu. Ty mnie przestraszasz!
— Ja, mój ojcze, mylisz się, nic mi nie jest. List ten, upewniam cię, jest bardzo obojętny. Tylko głowa mnie trochę boli, oto wszystko; za chwilę powrócę do domu.
I Ludwik wyszedł z pospiechem.
Kiedy przechodził koło budki odźwiernego, ten przywołał go bliżéj i powiedział głosem tajemniczym:
— Panie Ludwiku, prosiłem pana, ażebyś wstąpił do mnie, ponieważ mam panu coś oddać, panu, panu tylko samemu. Wejdźże pan.
— Cóż takiego? — zapytał Ludwik wchodząc do odźwiernego.
— Oto jest bilet, który jakiś dekorowany jegomość oddał mi dla pana, wysiadł on tu z bardzo pięknego kabryjoletu i powiedział mi że to jest bardzo pilne.
Ludwik odebrał bilet, zbliżył się do lampy i przeczytał:
„Oczekiwać będzie jutro pomiędzy godziną dziewiątą a dziesiątą zrana pana Ludwika Richard w interesie nader ważnym i niecierpiącym żadnej zwłoki.“
— Kommendant de la Mirandiére? Nio znam togo nazwiska, — rzekł Ludwik przypatrując się biletowi; potém obróciwszy go machinalnie, ujrzał na odwrotéj stronie biletu następujący napis ołówkiem:
„Maryja Moreau, u pani Lacombe, przy ulicy Prêtres-Saint-Germain-l’-Avxerrois.“
Rzeczywiście, pan de la Mirandiére, zanotowawszy na jednym ze swoich biletów dla pamięci, adres i nazwisko Maryi i jéj chrzestnej matki, późniéj, przez nieuwagę, na tymże samym bilecie, zostawionym u Ludwika, napisał znowu powyższe wyrazy, w których wzywał go do siebie.
Młodzieniec w swojém zdziwieniu i niespokojności nie mógł się żadną miarą domyśléć jakie stosunki mogą zachodzić pomiędzy Maryją a tym nieznajomym.
Nareszcie po chwili milczenia, zapytał odźwiernego:
— Czy pan, który ten bilet tu zostawił, nie kazał mi nic powiedziéć?
— Nie, panie Ludwiku, tylko mi zalecał, ażebym panu oddał bilet w czasie nieobecności ojca.
— To rzecz szczególna, — pomyślał młodzieniec.
— Nawet, — dodał odźwierny, — ażeby mnie zachęcić do należytego wykonania jego zlecenia, dał mi czterdzieści soldów na piwo.
— I jakiż to jest człowiek? młody czy stary?
— O! bardzo ładny mężczyzna, — przystojny mężczyzna, doskonały! wąsy i faworyty czarne jak atrament, a ubrany jak książę jaki; a przy tém wszystkiém śliczny kabryjolet.
Ludwik wyszedł straciwszy zupełnie głowę w tysiącznych swoich domysłach. Szukając powodów tego nagłego zerwania ze strony Maryi, wkrótce uczuł dotkliwe udręczenia zazdrości, i ulegając pod wpływem tego wrażenia, najniedorzeczniejsze podejrzenia, najdziwniejsze domysły przybierały w jego oczach pozory nieomylnéj rzeczywistości; w końcu do tego doszedł, że nieznajomy, który u niego swój bilet zostawił, musiał być jego rywalem: ale jakież stosunki mogła mieć Maryja i jéj chrzestna matka, w ubóstwie swojém, z człowiekiem młodym, bogatym i przystojnym.
W liście swoim, Maryja błagała Ludwika, ażeby nie szukał środków widzenia się z nią: z uwagi, że spotkanie (o mogłoby przeszkodzić szczęściu jéj saméj i jéj chrzestnéj matki. Ludwik znał dobrze smutne położenie obu kobiet; bo ileż to razy Maryja zwierzała mu się o przykrym i zgryźliwym charakterze pani Lacombe? W téj chwili okropna myśl powstała w jego głowie. Być może, że Maryja, już to skutkiem nędzy, już też skutkiem natarczywości swéj chrzestnéj matki, złudziła się świetnemi propozycyjnmi tego człowieka. Ale w takim razie, dla czegóżby on miał szukać spotkania się z Ludwikiem? Jedném słowem, młodzieniec w głowę zachodził, dręcząc się rozmaitemi przypuszczeniami w celu odgadnienia téj niedocieczonéj dla niego tajemnicy.
Wszedłszy już raz na kręte manowce zazdrości, zakochani najczęściéj dają się uwieść swoim najdziwaczniejszym przypuszczeniom. Podobnież stało się z Ludwikiem. Sądząc się być oszukanym przez jakiegoś rywala, już znajdował klucz do całéj tajemnicy otaczającéj postępek Maryi; uporczywie zatém wierzył w przełamanie wiary ze strony swéj narzeczonéj, oczekując chwili stanowczéj rozmowy z kommendantem de la Mirandière, od którego spodziewał się otrzymać pewne tłómaczenie i wyjaśnienia.
W stanie swego pomięszania i bolesnego oburzenia w jakiém się Ludwik znajdował, zaniechał piérwszego swego postanowienia i nie poszedł wcale do Maryi. Około północy powrócił do ojca. Ten ujrzawszy głębokie zamyślenie i ponury wyraz twarzy swego syna, był już przekonanym, że Ludwik nie mógł się widziéć ze swoją kochanką, a tém samem wykryć podstępu, którego oboje byli ofiarą, i dla tego zaproponował mu powtórnie podróż do Dreux, w którą nazajutrz rano udać się mieli. Ludwik odpowiedział, że piérwéj winien się zastanowić nad krokiem tak ważnym i z rozpaczą w sercu rzucił się na swoje posłanie.
Nieszczęśliwy młodzieniec spędził całą noc na długiéj i okropnéj bezsenności. Zrana, uprzedzając obudzenie się swego ojca, którego pytań i ciekawości chciał przedewszystkiem uniknąć, wyszedł z mieszkania, i przeczekawszy na bulwarku parę godzin aż do chwili, w któréj miał się zobaczyć z kommendantem de la Mirandière, nareszcie udał się do niego.