Milijonery/Tom I/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Milijonery |
Wydawca | S. Orgelbrand |
Data wyd. | 1852 |
Druk | S. Orgelbrand |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Oskar Stanisławski |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Pan de Saint-Herem był mężczyzną około Irzydziestu lat wieku, rysów pięknych, powierzchowności i postawy odznaczającéj. Piękna rozumna twarz jego przybierała niekiedy charakter dziwnego lekceważenia, kiedy naprzykład, jak to zaraz zobaczymy, przemawiał do kommendanta de la Mirandière; lecz na widok swego przyjaciela z lat dziecinnych, pan de Saint-Harem uczuł najżywszą radość i serdecznie uściskał Ludwika w swoich objęciach. Na ten uścisk Ludwik odpowiedział równémże przyjacielskiém wylaniem, pomimo tak różnorodnych uczuć jakie nim przed chwilą jeszcze miotały.
Po piérwszém wzruszeniu radości i zdziwienia na tak niespodziane spotkanie, aktorowie téj sceny, wracając do piérwszéj myśli swoich, przybrali mniéj więcéj tenże sam wyraz jak w chwili nagłego wejścia młodego de Saint-Herem. Ludwik spoglądał pogardliwym wzrokiem na lichwiarza, okrytego jeszcze bladością gniewu, do którego Saint-Herem odezwał się głosem szyderskim:
— Ha! mój kochany, przyznaj że przybywam tu w samą porę; zdaje mi się, że gdyby nie ja, to mój przyjaciel Ludwik byłby cię porządnie utraktował.
— Co to za śmiałość! na mnie się porwać! na mnie, dawnego wojskowego! — zawołał kommendant de la Mirandière, posuwając się ku Ludwikowi. — To ci tak nie ujdzie, panie Richard!
— Jestem na usługi, panie de la Mirandière.
— Panie de la Mirandiére! Ha! ha! ha! — zawołał Florestan de Saint-Herem głosem śmiałym. — Jakto! mój poczciwy Ludwiku, ty przyjmujesz takie wyzwanie? ty wierzysz na seryjo temu hultajowi? ty wierzysz jego wojskowemu stopniowi? jego orderowi, jego kampanijom, jego ranom, jego pojedynkom i jego cudackiemu nazwisku de la Mirandiére, któreby należało raczéj wymawiać de la Maraudière?
— Dosyć tych żartów! — krzyknął mniemany kommendant czerwieniąc się ze złości i zwracając się do Florestana; — wszelki żart ma swoje granice, mój drogi!
— Panie Hieronimie Porquin, — rzekł Saint-Herem. I obracając się do Ludwika, dodał wskazując na lichwiarza: — On się nazywa Hieronim Porquin. Jego prawdziwe nazwisko jest Porquin, i zdaje mi się, że ono jest doskonałe wybrane. — Poczém, zwracając się znowu do mniemanego kommendanta, powiedział głosem nieprzypuszczającym żadnéj odpowiedzi:
— Oto już po raz drugi przymuszony jestem, panie Porquin, zabraniać ci nazywania mnie twoim drogim. Ja, to rzecz inna, kupiłem bowiem i zapłaciłem już prawo tytułowania cię moim drogim, mój drogi, mój zbyt drogi panie Porquin; bo kosztujesz mnie nie mało i okropnie mnie okradłeś!
— Panie, — zawołał lichwiarz, nie ścierpię nigdy...
— Hę! co to znaczy? Zkąd się wzięła ta nadzwyczajna draźliwość pana Porquin? — przerwał Saint-Herem, spoglądając z zadziwieniem wokoło. — Cóż się to dzieje? Ah! już wiem. To ty, mój Ludwiku kochany, to twoja obecność przywodzi tego zbyt drogiego pana Porquin do takich wybryków, bo on widzi z wielkiém zadziwieniem, że zdradzono jego kłamstwa i dumne roszczenia. Otóż, ażeby od razu skończyć (a zobaczysz czy będzie miał tyle czelności ażeby mi zaprzeczyć), powiém ci co to jest ów kommendant de la Mirandière. Nie służył on nigdzie jak tylko przy magazynach żywności armii. W téj to służbie dostał się aż do Madrytu, w czasie ostatniéj wojny; a ponieważ dostrzeżono, że ten uczciwy karmiciel zbyt drogo rząd kosztował, poproszono go, ażeby sobie gdzie indziéj chleba szukał. Otóż poszedł gdzie indziéj i przerobił się na tak zwanego plenipotenta, czyli w innych wyrazach na lichwiarskiego podstawcę, ażijotera, lub téż pośrednika do wszelkich interessów nieczystych, ta wstążeczka, którą nosi, to wstążka Złotéj ostrogi, order rzymski, który mu wyjednał podobny jemu człowiek w nagrodę pewnego bezczelnego złodziejstwa; nareszcie pan de la Mirandière nazywa się panem Porquin; nie miał on nigdy żadnego pojedynku, najprzód, że jest tchórzem piérwszego rzędu, a potém, że wié o tém dobrze iż każdy człowiek honorowy powinien na jego wyzwanie odpowiedziéć tylko wzgardą, a kijem jeżeliby się odważył aż do zuchwalstwa posunąć.
— Wtedy kiedy mnie pan potrzebujesz, — rzekł lichwiarz głosem ponurym, — to nie obchodzisz się zemną w ten sposób.
— Kiedy cię potrzebuję, to cię płacę, mości Porquin, a ponieważ wiém o twoich uczciwych postępkach, mój zbyt drogi Porquin, powinienem o nich ostrzedz pana Ludwika Richard, którego mam zaszczyt być przyjacielem. Chcesz go zapewne pochłonąć od jednego razu, i zapewne otoczyłeś go już swoją lichwiarską siecią.
— Bądź tu teraz usłużnym dla kogo! — rzekł Porquin z goryczą; — jak cię pięknie za to wynagrodzą! Ja odkryłem pańskiemu przyjacielowi nader ważną dla niego tajemnicę, i....
— Rozumiem teraz, mój panie, w jakim to celu przyszedłeś do mnie, — rzekł Ludwik Richard ozięble; — nie poczuwam się jednak do żadnéj wdzięczności za przysługę jaką mi wyświadczyłeś... jeżeli to jest jaką przysługą, — dodał Ludwik Richard ze smutkiem.
Lichwiarz nie myślał wcale łupu swojego tak łatwo odstąpić, i, umiejąc w samą porę puścić w niepamięć upokorzenia doznane od pana de Saint-Herem, dodał zwracając się do niego tak śmiało i jak gdyby nikt jeszcze nie wiedział o jego rzemiośle i podstępach:
— Pan Ludwik Richard może panu sam objawie warunki pod jakiemi proponowałem mu tak korzystny dla niego interes, i w jakich to okolicznościach podawałem mu moje wnioski, a ocenisz pan dopiéro czy moje żądania były przesadzone. Zresztą, jeżelibym miał być zbytecznym świadkiem rozmowy panów, raczcie przejść do tego salonu; ja tu zaczekam na decyzyję pana Richard, jeżeli życzy sobie zasięgnąć pańskiéj rady.
— Teraz dopiéro, mój zbyt drogi panie Porquin, słyszę to coś mógł najlepszego powiedziéć, — rzekł Florestan.
I wziąwszy Ludwika pod rękę, wyprowadził go do przyległego pokoju, powiedziawszy piérwéj do lichwiarza:
— Po naszym powrocie oznajmię panu powód mojego przybycia, albo téż od razu ci powiém: Potrzebuję dwieście luidorów dzisiaj wieczorem. Masz, przejrzyj sobie to dokumenta...
A wydobywszy z kieszeni paczkę papierów, rzucił je zdaleka lichwiarzowi, i w towarzystwie swego przyjaciela przeszedł do drugiego pokoju. To grubijańskie i dumne obejście z jakiem Saint-Herem postąpił względom lichwiarza zadało nowy cios Ludwikowi Richard; myślał bowiem z bolesną goryczą w sercu, że Maryja poświęciła jego przywiązanie dla takiego nędznika. To téż znalazłszy się sam na sam ze swoim przyjacielem, Ludwik nie mogąc już dłużéj powściągnąć miotanych nim uczuć, uchwyciwszy za ręce pana de Saint-Herem, rzekł do niego głosem niemal łkającym:
— Ah! Florestanie, jestem bardzo nieszczęśliwy!
— Domyślam się togo, mój biédny Ludwiku; bo dla chłopca rozsądnego i pracowitego jak ty, oddać się w szpony takiego łotra jak ten Porquin, znaczy to samo co się oddać w ręce szatana! Powiédzże mi co ci się stało? Twoje życie było skromne, prawie ubogie; czyś dług jaki zaciągnął, czyś zrobił jakie szaleństwo? To co się tobie wydaje rzeczą zbyt wielką, dla mnie będzie może drobnostką. Zażądałem od tego niegodziwca dwieście luidorów na dzisiejszy wieczór... I będę je miał, jestem tego pewny. Czy chcesz podzielić się zemną? może chcesz wszystko? Dalipan, ja sobie inaczéj dam radę! Dwieście luidorów, to przecież powinno zaspokoić długi takiego jak ty człowieka. Nie mówię ja tego bynajmniéj, ażeby cię upokorzyć. No, mów, czy więcéj potrzebujesz? Będziemy się starali, ale na Boga! nie udawaj się do Porquin’a, bo inaczéj zginiesz! O ja znam tego łotra!
Ludwik słuchał wspaniałomyślnéj ofiary Florestana z tak słodkiém zadowoleniem, że na chwilę zapomniał o swojéj zgryzocie.
— Dobry i drogi Florestanie! — rzekł nareszcie do niego, — gdybyś ty wiedział ile radości i pociechy sprawia mi ten dowód twéj przyjaźni.
— Tém lepiéj! Więc tedy przyjmujesz!
— Nie.
— Jakto?
— Ja nie potrzebuję twéj szlachetnéj ofiary: ten lichwiarz, którego nie znałem wcale pisał do mnie, i chce mi więcéj pieniędzy pożyczać rocznie niżelim ja w życiu mojém wydał.
— Co mówisz? On daje ci tyle? Tacy lichwiarze jakich on się trzyma, nigdy grosza nie dali bez najpewniejszych rękojmi; oni za nic sobie cenią honor, uczciwość i zamiłowanie w pracy; a ja nie wiém, mój drogi Ludwiku czy ty możesz posiadać jaki majątek.
— Mylisz się, Floestanie: mój ojciec jest milijonowym bogaczem.
— Twój ojciec! — zawołał Saint-Herem zdumiony. — Twój ojciec!
— Ten lichwiarz odkrył nie wiém jakim sposobem to o czém ja nigdy nie wiedziałem.
— I przyszedł ofiarować ci twoje usługi? O poznaję go teraz! On i jego towarzysze śledzą wszystkie ukryte majątki; a kiedy je odkryją, namawiają synów bogatych rodziców do strwonienia wszystkiego przed otrzymaniem dziedzictwa. Dzięki Bogu! mój Ludwiku poczciwy, więc i ty jesteś bogaty; bo pod tym względom możesz zupełnie wierzyć Porquinowi; jeżeli ci chce służyć to dla tego, że jego wiadomości są nieomylne.
— Ja mu téż wierzę, — odpowiedział Ludwik smutnie.
— Ale, zjakimże ty to smutkiem mówisz, Ludwiku! możnaby myśléć, że zrobiłeś jakieś złowrogie odkrycie. Cóż ci jest? A te łzy, które widziałem przed chwilą? A te słowa: Jestem bardzo nieszczęśliwy! Ty, nieszczęśliwy? Dla czegóż to?
— Mój przyjacielu, nie śmiéj się zemnie: ja kocham i jestem zdradzony.
— Masz rywala?
— A na domiar hańby i boleści, tym rywalem jest...
— Kto taki?
— Jest ten człowiek: ten nikczemny lichwiarz!
— Porquin? ten stary łotr? On! przeniesiony nad ciebie! Nie, nie, to być nie może! Ale cóż ciebie wprowadza na taki domysł? Mam moje podejrzenia, a potém on sam powiedział mi, że jest szczęśliwszy odemnie.
— Piękna rękojmia! on kłamie, jestem tego pewny.
— Florestanie, on bogaty, a ta którą kocha łem, którą kocham jeszcze mimowolnie, jest biédna i od dawnego czasu znosi okropną nędzę.
— Czy to być może! — Co więcéj, musi się zajmować swoją krewną równie biédną i kaleką. Świetne ofiary tego człowieka zaślepiły nieszczęśliwą istotę, i, jak tyle innych uległa skutkiem swéj nędzy.. Teraz, sam powiedz do czego może mi posłużyć odkrycie niespodziewanego majątku? Mojém jedyném pragnieniem byłoby podzielić się nim z Maryją.
— Słuchaj, Ludwiku, ja znam ciebie: zdaje mi się, że serce twoje oddałeś godnéj ciebie osobie.
— Już od roku Maryja dawała mi dowody najszczerszego przywiązania; lecz wczoraj odebrałem niespodziewanie list, w którym wszystko zerwała...
— Uczciwa dziewczyna, która ciebie biednego rok czasu kochała, nie ulegnie w jednym dniu takiemu oszustowi jakim jest Porquin. Powtarzam ci jeszcze raz on niezawodnie kłamie.
Poczém, z wielkiém zadziwieniem Ludwika, Saint-Herem zawołał głośno na spekulanta:
— Héj! panie kommendancie de la Maraudière!
Lichwiarz wszedł natychmiast do pokoju.
— Florestanie, — powiedział Ludwik niespokojnie, — co ty robisz?
— Bądź spokojny, mój drogi.
I zwracając się do lichwiarza, powiedział:
— Mój panie de la Maraudière, zdaje mi się, że w pamięci twojéj musiało się jakoś pomięszać co do pewnéj uczciwéj panienki, która, jak sam utrzymujesz, miała być ujętą twoim rozumem, twoją piękną powierzchownością, i szlachetném postępowaniem, podniesioném do wysokiego stopnia doskonałości przez tę odrobinę pieniędzy, któremi tak zaszczytnie obracać umiesz. Czy nie raczyłbyś panie kommendancie zrobić mi téj przyjemności i powiedzieć całą prawdę, bo inaczéj, ja będę wiedział jak sobie postąpić.
Porquin namyśliwszy się, że rozsądniéj będzie z jego strony fantazyję swoją, o któréj zadowoleniu nie wielką mógł mieć nadzieję, poświęcić dla rzeczywistéj korzyści zjednania sobie Ludwika Richard na klijenta, odpowiedział:
— Żałuję bardzo mego niewczesnego żartu, który ile mi się zdaje nie podobał się wcale panu Richard.
— No widzisz, — rzekł Florestan do swego przyjaciela. — Ale, czy pan kommendant wytłómaczy mi, skąd mu to przyszła myśl do tego niewczesnego żartu, który ja nazwę bezczelnym oszczerstwem?
— To, panie, nic prostszego: widziałem pannę Maryję w zakładzie, w którym zwykło pracuje; jéj piękność mnie uderzyła. Zapytałem o jéj adres i poszedłem do niéj, w mieszkaniu znalazłem tylko jéj chrzestną matkę, któréj otwarcie zaproponowałem...
— Dosyć, mój panie! — zawołał Ludwik z oburzeniem, — dosyć! Pozwól mi tylko dodać, przyszły mój panie kliencie, — odpowiedział Porquin, — że owa chrzestna matka nie przyjęła moich ofiar, i że panna Maryja, która w końcu nadeszła, prawie mnie za drzwi wyrzuciła. Widzisz pan tedy, panie de Saint-Herem, że wszystko szczerze wyznaję. A teraz, spodziewam się, że to otwarte działanie z méj strony zjedna mi zaufanie pana Richard, i że przyjmie moje drobne usługi. Co się zaś pana tyczy, panie de Saint-Herem, — dodał lichwiarz głosom pochlebnym, — przejrzałem papiery, które mi pan dałeś, i dzisiaj wieczorem przyniosę panu żądane dwieście luidorów. Sądzę, że pan nie znajdziesz uciążliwemi warunków jakie położyłem panu Richard, skoro je tylko ocenisz...
— Nie potrzebuję wcale pieniędzy, — przerwał mu Ludwik; — ubliżyłeś mi pan, sądząc, że ja przyjmę od niego zadatek na śmierć mego ojca.
— Ależ, kochany mój klijencie, pozwól sobie....
— Pójdź, Florestanie, wychodźmy ztąd, — rzekł Ludwik do swego przyjaciela, powtórnie przerywając spekulantowi.
— Widzisz więc, mój zbyt drogi panie Porquin, — rzekł Saint-Herem wychodząc ze swoim przyjacielem, — widzisz więc, że są jeszcze i uczciwi synowie, i uczciwe kobiéty. Nie powiém: Ażeby ci to za przykład albo za naukę posłużyło. Zbyt jesteś zastarzałym grzesznikiem, ażebyś się mógł poprawić; pragnąć tylko będę z całego serca, ażeby ci ten dwukrotnie doznany zawód mógł być ile możności najnieprzyjemniejszym.
— Ah! mój drogi Florestanie, — rzekł Ludwik opuściwszy mieszkanie lichwiarza, — dzięki tobie, czuję, że moja dusza jest swobodniejszą; jestem teraz pewny, że Maryja nie zniżyła się aż do tego nikczemnika. Ale pomimo tego, zawsze ona postanowiła zerwać zemną swoje stosunki.
— Więc ci to sama powiedziała?
— Nie, pisała do mnie, albo raczéj kazała mi to napisać.
— Jakto? kazała ci napisać!
— Wyśmiejesz się zemnie.... moja biédna kochanka nie umié ani czytać, ani pisać.
— Ah! jakże ty jesteś szczęśliwy! nie odbierasz przynajmniéj takich listów, jakie do mnie pisuje jedna młoda rękawiczniczka, którą odmówiłem pewnemu bankierowi, a który przez zazdrość i skąpstwo zagrzebał ją w jednym magazynie; bawię się olśnieniem jakiego czasami doznaje ta biédna dziewczyna: to człowieka tak bawi kiedy może uczynić kogoś szczęśliwym! tylko, że ja nigdy jéj już nie nauczę grammatyki. Ah! mój przyjacielu, co to za ortografija! To przedpotopowa niewinność. Ewa, nasza matka, tak pisać musiała. Ale, jeżeliż twoja Maryja nie umié pisać, to któż ci może za to ręczyć czy jéj sekretarz nie przeistoczył, nie sfałszował jej prawdziwéj myśli?
— W jakim celu?
— Tego nie wiém; ale czemu nie porozumiesz się z nią? wiedziałbyś stanowczo czego się trzymać.
— Błagała mnie, w imię swojéj spokojności, w imię przyszłości swojéj, ażebym się nie starał widziéć się z nią.
— I owszem, zobacz się z nią, dla dobra jej przyszłości, zwłaszcza teraz, kiedy masz milijony przed sobą.
— Masz słuszność Florestanie, zobaczę się z nią, zaraz do niéj pójdę, i jeżeli się tajemnica ta wyjaśni, jeżeli ją znajdę taką samą jak w przeszłości, przywiązaną i wierną, o! słuchaj, to zbyt wiele byłoby dla mnie szczęścia! Biédna istota! dotąd pędziła życie swoje w nędzy i pracy; nareszcie skosztowałaby wypoczynku, poznałaby co to jest byt lepszy; bo, ja nie wątpię wcale, mój ojciec zezwoliłby; i.... Ah! mój Boże!
— Co ci jest?
— To wzruszenie, te wszystkie wypadki tak mnie zajęły, że zapomniałem ci powiedziéć o pewnéj rzeczy, która cię bardzo zadziwi: mój ojciec chciał mnie koniecznie skłonić do ożenienia się z twoją kuzynką.
— Z jaką kuzynką?
— Z panną Ramon.
— Co mówisz!?
— Nie wiedząc wcale o projektach mego ojca pojechałem do Dreux, zkąd właśnie powracam; tam, widziałem pannę Ramon, i wierzaj mi, gdybym nawet nie był zakochany w Maryi, córka twego wuja wydała mi się tak odrażającą, że nigdy...
— Więc mój wuj nie podupadł tak bardzo, jak już od wielu lat wieść o tém rozpuścił! — wtrącił Florestan, przerywając swemu przyjacielowi. — Nie, oczywiście nie, — dodał po chwili, — bo jeżeli twój ojciec pragnie cię nakłonić do małżeństwa z moją kuzynką, to dla tego, że znajduje w tém korzyść dla ciebie. Nie masz wątpliwości, ów mniemany upadek jego, to proste udanie!
— Mój ojciec użył tegoż samego pozoru; bo tak zawsze mi tłómaczył ubóstwo w jakiém ciągle żyjemy.
— Ah! wujaszku Ramonie, wiedziałem, że jesteś zły, ponury, nieznośny! ale nie sądziłem nigdy, ażebyś był zdolny do tak wzniosłych pomysłów: od dnia dzisiejszego szanuję cię i poważam. Nic po tobie nie odziedziczę, to prawda; ale mniejsza o to, zawsze to jest przyjemnie wiedziéć, że człowiek ma wuja milijonera. Przychodzi to na myśl w trudnych mianowicie okolicznościach, i oddajemy się wtedy rozmaitym wujobójczym hipotezom! Błąkamy się w pocieszających myślach piorunującéj apopleksyi, i żałujemy nieco cholery, téj prawdziwéj opatrzności spadkobierców, która im się objawia, jako duch opiekuńczy pod barwą róż i złota.
— Nie sięgając tak daleko jak ty, mój drogi Florestanie, i nie życząc śmierci nikomu, — rzekł Ludwik z uśmiechem, — przyznam ci się, że wolałbym raczéj widziéć, ażeby skutkiem naturalnego biegu rzeczy, majątek twego wuja przeszedł w twoje, aniżeli w ręce jego nieznośnéj córki. Umiałbyś przynajmniéj korzystać z takich dostatków, i posiadając taki majątek, pewny jestem, że...
— Narobiłbym wiele długów! — dodał Saint-Herem poważnie, przerywając swemu przyjacielowi.
— Jakto! Horestanie, z tak ogromnym majątkiem...
— Narobiłbym wiele długów, powtarzam ci, musiałbym koniecznie narobić długów...
— Mając dwa czy trzy milijony fortuny.
— Mając dziesięć, dwadzieścia milijonów, zawszobym długi robił. Bo mój system jest taki sam jak system każdego kraju: im dług państwa jakiego jest większy, tém większy ono posiada kredyt; cóż więc jest ten kredyt? Kredyt jest to bogactwo. Rzecz czysto elomentarna, nie licząc w to, że w tém wszystkiém jest jeszcze i kwestyja filozofii moralnéj. Ale ja ci kiedy indziéj wytłómaczę moje filozoficzno i finansowe idee. Biegnij do Maryi i donieś mi o wszystkiém co zajdzie. Oto już południe, a ja obiecałem mojéj rękawiczniczce, którą tak lubię zachwycać, że dzisiaj spróbuję z nią nowego wierzchowca, najpiękniejszego konia w całym Paryżu; szalone dałem za niego pieniądze; a pisała dzisiaj rano do mnie, przypominając mi, że mieliśmy pojechać do lazku przez z, lasku Bulońskiego, według jéj ortografii! Twoja Maryja nigdy do ciebie takich biletów pisać nie będzie. Spiesz więc do niéj, bo mam jakąś dobrą nadzieję, napisz do mnie, albo téż sam przybądź; ale w każdym razie, dzisiaj muszę wiedziéć o twojéj radości lub smutku; radość podzielę z tobą, w smutku, któżby cię inny zdołał pocieszyć?
— Cokolwiek bądź nastąpi, drogi mój Florestanie, nie omieszkam uwiadomić cię o wszystkiém. Bądź zdrów i do zobaczenia.
— Ale, ale, czy checz abym cię odwiózł do Maryi?
— Nie, dziękuję ci, wolę iść pieszo, bo idąc będę miał czas zastanowić się nad tylu dziwnemi wypadkami, tudzież nad środkami jakie mi przedsięwziąść wypadnie względem mego ojca w przedmiocie odkrycia jego majątku.
— Żegnam cię tedy, kochany Ludwiku; spodziewam się, że cię jeszcze dzisiaj zobaczę, albo, że przynajmniéj odbiorę wiadomości od ciebie.
To powiedziawszy, Saint Herem wskoczył do pięknego powozu znanego brugham, który służy tylko do rannych przejażdżek, u który czekał na niego przed drzwiami lichwiarza.
Ludwik Richard zwrócił kroki swoje w stronę gdzie Maryja mieszkała.