<<< Dane tekstu >>>
Autor Eugène Sue
Tytuł Milijonery
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1852
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Oskar Stanisławski
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 


ROZDZIAŁ IV.

Przez jakiś czas, Ludwik Richard i Saint-Herem byli w głębokim pogrążeni milczeniu.
Nareszcie syn skąpca piérwszy się odezwał mówiąc do swego przyjaciela głosom serdecznego współczucia.
— Nie mogę ci wyrazić Florestanie ile mnie twój żal wzrusza, widzę bowiem, że on zupełnie odpowiada uczuciom jakich ja sam w obecnéj chwili doświadczam.
— Cóż chcesz, mój przyjacielu, wiész o tém dobrze, że nie miałem żadnego pociągu do mego wuja. Mogłem ja z niego i z przypuszczalnéj po nim sukcessyi robić sobie wesoło żarciki, żarciki tém mniéj mające znaczenia, że ci z których sobie drwiłem przy najlepszém zostawali zdrowiu; lecz kiedy już idzie o wypadek tak straszny, którego mój wuj i jego córka mogli paść ofiarą, równie jak i twój biedny ojciec, trzobaby posiadać serce kamienne i łakomstwo bezczelne, ażeby tylko myśléć o dziedzictwie i nie uczuć głębokiego, żalu. Co się zaś tyczy mego zapatrywania się na skąpstwo, na tę namiętność, któréj następstwa są tak płodne, nic cofnąć nie mogę; byłbym tylko moim myślom poważniejszy obrot nadał, gdybym mógł przewidziéć, że to była dla mnie kwestyja, że tak powiém, osobista... Ale sam widzisz, że nie jestem przecie z liczby tych spadkobierców, którzy sukcessyję z bezwstydną chwytają radością. Teraz, powiedz mi, Ludwiku, i przebacz zarazem koniecznemu pytaniu, które niewątpliwie boleść twoją wznowi: czy w przykrych poszukiwaniach jakie czyniłeś dla wynalezienia twego ojca, nie znalazłeś nic takiego coby mogło budzić jakąkolwiek nadzieję, że mój wuj i jogo córka uniknęli téj straszliwej śmierci?
— To ci tylko powiedziéć mogę, kochany Florestanie, że doskonale sobie przypominam, iż nie widziałem ani twego wuja, ani twojéj kuzynki pomiędzy osobami rannemi lub zabitemi na miejscu. Co się zaś tyczy ofiar, które niestety! podobnie jak mój ojciec, zapewne ich los podzieliły, niepodobieństwém było rozpoznać ich rysy: był to bowiem jeden przerażający stos ciał na węgiel prawie spalonych.
Ludwik zasmucony tém wspomnieniem, nowemi zalał się łzami.
— Według wszelkiego podobieństwa, i wnosząc z tego coś mi powiedział, mój biédny przyjacielu, mój wuj wraz z córką musiał się znajdować w jednym i tymże samym wagonie. Wszyscy więc musieli jednego doznać losu. Zresztą, napiszę do Dreux i każę nowe i ścisłe czynić poszukiwania. Jeżeli zaś ty ze swéj strony dowiész się cóś nowego, uprzedź mnie o tém natychmiast. Ale, ale, wpośród tylu smutnych wypadków przepomiałem zapytać się co się dzieje z Maryją, i czy wyjaśniłeś jéj postępek?
— Wszystko było tylko dziwném nieporozumieniem, jakeś to przewidywał, Florestanie. Znalazłem ją czulszą i przywiązańszą do mnie jak kiedykolwiek.
— Przynajmniéj jéj miłość będzie ci najmilszą pociechą w twoim smutku. A teraz do zobaczenia, kochany Ludwiku, i pamiętaj że powinieneś być mężnym i nigdy nie tracić odwagi, bacząc na to, że wszystkie te wypadki ścieśniają jeszcze węzły naszéj przyjaźni.
— Ah! Florestanie, gdyby nie ta przyjaźń, gdyby nie przywiązanie Maryi, nie wiém czylibym potrafił znieść cios jakim dotknięty zostałem. Bądź zdrów, mój przyjacielu, i donoś mi o wszystkiém co tylko odkryjesz względem twego wuja.
Po tych słowach rozłączyli się dwaj młodzi przyjaciele.
Ludwik, zostawszy sam na sam, namyślał się długo nad przyszłém swojém postępowaniem. Nareszcie, rozważywszy wszystko, obrał sobie ostateczne postanowienie, w wykonaniu którego, zapakował wszystko złoto, które odkrył, do tłomoka, i zabrawszy z sobą testament swego ojca, udał się do swego pryncypała, notaryjusza i przyjaciela zmarłego, jak to w ostatecznéj woli jego wyczytał.
Notaryjusz, boleśnie przerażony szczegółami tak prawdopodubnéj śmierci swego klijenta, usiłował pocieszyć Ludwika i przyjął na siebie dopełnienie wszelkich formalności prawnych mogących potwierdzić zgon ojca Richarda.
Porozumiawszy się co do tego ostatniego przedmiotu, Ludwik rzekł do swego pryncypała:
— Teraz, pozostaje mi tylko jedno uczynić panu zapytanie: czy po dopełnieniu tych smutnych formalności o których mi pan wspominasz, będę mógł rozporządzać majątkiem mego ojca.
— Nie inaczéj, mój kochany Ludwiku.
— W takim razie, zamiary moje są następujące: Przynoszę panu summę wynoszącą przeszło dwakroć sto tysięcy franków; znalazłem ją w jednym z naszych sprzętów domowych na summie téj pragnę przedewszystkiém zabezpieczyć pensyję w ilości tysiąc dwieście franków dla chrzestnéj matki pewnéj młodéj sieroty, którą zamierzam pojąć za żonę.
— Ale czy ta panienka jest w położeniu majątkowém, któreby...
— Kochany panie, — odpowiedział Ludwik wymawiając z przyciskiem i głosem stanowczym następujące słowa, — panienka ta jest szwaczką i utrzymuje się z własnéj pracy; kocham ją oddawna, zatém żadna siła ludzka nie wstrzyma mnie od oddania jéj mojéj ręki.
— Dobrze tedy, — pensyja o któréj pan mówisz, będzie zabezpieczoną na rzecz osoby dla któréj pan dobrodziejstwo to wyświadczyć pragniesz.
— Potém chciałbym z summy, o któréj mówimy użyć około piętnastu tysięcy franków na przyzwoite urządzenie naszego gospodarstwa.
— Tylko piętnaście tysięcy franków? — zawołał notaryjusz zdziwiony tak umiarkowanym żądaniem; — czy to panu wystarczy?
— Moja narzeczona, kochany panie, jest równie jak ja, przyzwyczajona do życia ubogiego i pracowitego. Żądania nasze nie sięgają wyżéj nad dostatnią mierność. Dla tego téż tysiąc talarów rocznego dochodu, obok zarobku z naszéj pracy, wystarczy nam zupełnie.
— Jakto, obok pracy!.. Więc pan myślisz...
— Chciałbym pozostać w pańskiéj kancellaryi, jeżelim sobie dotąd nie zasłużył na niełaskę pana.
— Żona pańska pozostanie szwaczką, a pan dependentem notaryjusza przy dochodzie przeszło sto tysięcy rocznie wynoszącym.
— Bo ja nie mogę, nie chcę wierzyć, ażeby ten wielki majątek był moją własnością, kochany panie; tak dalece, że wtedy nawet kiedy wszystkie formalności sądowe potwierdzą prawdopodobny zgon mego nieszczęśliwego ojca, ja zawsze zachowam w głębi mego serca niejaką nadzieję, że ujrzę jeszcze tego którego opłakuję, którego zawsze opłakiwać będę.
— Niestety! daremnie się łudzisz, mój biédny Ludwiku.
— Łudzić się będę ile tylko można najdłużéj, dopóki to złudzenie trwać będzie, nie będę się uważał mocnym rozrządzać mieniem mego ojca inaczéj, jak tylko w granicach przed chwilą przezemnie oznaczonych.
— Trudno byłoby, kochany Ludwiku, postępować z zupełniejszą i chlubniejszą od twojéj oględnością; ale jakiż użytek zrobisz z reszty tego wielkiego majątku?
— Dopóki będę miał najmniejszą nadzieję wynalezienia mego ojca, wstrzymam się od wszelkich w tym względzie rozporządzeń. Zostań pan zatém depozytaryjuszem tego skarbu i zarządzaj nim tak jakeś dotąd zarządzał.
— Prawdziwie tylko chlubić, uwielbiać należy twoją delikatność, zacny Ludwiku, — odpowiedział notaryjusz z głębokiém wzruszeniem. — Postępowanie twoje zawsze było i jest zaszczytne; trudno ażebyś mógł lepiéj uczcić pamięć twego ojca... Postąpię zgodnie z twojém życzeniem: zostanę depozytaryjuszem twego majątku, i ta summa w złocie pozostanie tu nietkniętą, oprócz kwoty jaką z niej podniesiesz na twoje potrzeby. Dzisiaj zaraz zajmę się aktem dożywotniej pensyi, o któréj mi wspomniałeś.
— Pod tym względem, winienem ci, kochany panie, objaśnić szczegóły, które będą ci się może wydawały dziecinnemi, a które przecież mają swoją przykrą stronę.
— O czém chcesz mówić? wytłómacz się.
— Biédna kobiéta, któréj pensyję tę zapewnić pragnę, tak dalece była prześladowaną nieszczęściami w ciągu swego długiego życia, że jéj charakter, rzeczywiście szlachetny, zajątrzył się, zdziczał i stał się nieufnym; najmniejsza obietnica jakiegoś szczęścia byłaby próżną w jéj oczach, gdyby się nie opierała na dowodach dotykalnych, materyjalnych.... Otóż dla przekonania téj nieszczęśliwéj istoty o rzeczywistości pensyi, o któréj mówimy, zabiorę piętnaście tysięcy franków w złocie, która to summa będzie mniéj więcéj wyobrażała jéj dożywotni dochód. Jest to jedyny środek przekonania téj biednéj kobiéty, o moich uczciwych względem niéj zamiarach.
— Rzecz bardzo naturalna, kochany Ludwiku, bierz ile tylko zechcesz, a zapis dziś jeszcze będzie gotowy.
Ludwik wyszedłszy od notaryjusza, udał się do Maryi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Eugène Sue i tłumacza: Oskar Stanisławski.