<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Zachariasiewicz
Tytuł Milion na poddaszu
Podtytuł Obrazek z niedawnej przeszłości
Wydawca Mieczysław Leitgeber i Spółka
Data wyd. 1870
Druk Czcionkami Ludwika Merzbacha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

Zgromadzenie u pani wojewodziny mieściło w sobie wiele takich ludzi, którzy nazwiska swe sprzedać, i takich, którzy je kupić chcieli. Jedni patrzyli na drugich jak się patrzy na wystawione w jakim bogatym sklepie towary. Wzajemnie obawiano się zbyt pochopnego zbliżenia się, bo jedni nie byli jeszcze dobrze poimformowani o cenie, drudzy lękali się niehonorowego odwrotu. Czekano więc na bliższe sygnały, aby zatargować i targ zręcznie przybić.
Między kandydatami jednéj strony, zajmował podkomorzyc niepoślednie stanowisko. Nazwisko dosyć znane w kraju; wysokie urzędy piastowane przez antenatów w Rzeczypospolitéj, koligacye i relacye z wyższemi domami, uprawniały go do tego. Wszystkie te przymioty podnosiła jeszcze oględna powierzchowność i nabyta rutyna poruszania się na wielkim świecie.
Kilka matek i ciotek patrzały na niego z wielkim upragnieniem, jak na zwierza upatrzonego. Młode panienki wzdychały skrycie do jego nazwiska, wnosząc o roskosznych zaszczytach i honorach, jakie je spotkaćby mogły, gdyby im dał swoje nazwisko, swoje koligacye i znajomości ze znakomitemi domami wielkiego świata.
Podkomorzyc jednak nic nie wiedział, o drugich nie chciał wiedzieć. Tkwiła w nim zawsze duma rodowa, która odpychała go od zbyt pospolitych nazwisk. Zawsze jeszcze wyobrażał sobie, że może znaleść jaką posażną pannę z równego sobie rodu, a nadzieja ta zwiększała się po każdém w niższéj sferze odniesioném zwycięstwie.
Naturalną więc rzeczą było, że odurzony taką nadzieją z góry patrzał na mizdrzące się do niego ciotki, i stryjenki, a nie słyszał wcale sekretnych westchnień, wykarmionych dobrze na kukurydzy panienek, których nazwiska umiał nader dowcipnie przekręcać w sposób najpocieszniejszy.
Mimo to fakt był faktem, że wiele serduszek na tym wieczorze żywiło się tajemném marzeniem, że przecież kiedyś je pojmie i zrozumie i gorącym pragnieniom zadość uczyni.
Nowina jednak rzucona przez niego w osłupiałe towarzystwo, że bliska krewna jego, pani szambelanowa ma milion w gotowiźnie, a ten milion prawdopodobnie dostanie się jéj wnuczce, która ma być piękną jak anioł Rafaela, sprawiła nadzwyczajne wrażenie. Skombinowano natychmiast, że podkomorzyc już na ten milion rękę położył, bo nawet sam powiedział, że jest plenipotentem tego milionu i po nie do Londynu wyjeżdża. Inaczéj nie mógł zrobić, bo każdy na jego miejscu byłby to samo uczynił, jeźli jeszcze do tego mjlionu dostaje się aniołka Rafaela!
W zwiąsku z tem były owe kaczki i cebula, które miał nieść za dziwaczną szambelanową. Była w tem widoczna, chęć zaskarbienia łaski staréj dziwaczki. Dla prostéj grzeczności nigdyby tego nie był uczynił podkomorzyc. Jasno i dobitnie oznaczył tym faktem swoje zamiary, których nie można było niewiedzieć.
Również ten fakt z kaczkami i cebulą potwierdzał wieść, że szambelanowa istotnie ma milion. Inaczéj nie byłby podkomorzyc nigdy ani kaczki ani cebuli brał do rąk, gdyby o tym milionie nie miał oczywistych dowodów.
W takim stanie rzeczy był podkomorzyc dla skrycie bijących serc zupełnie straconym. Z boleścią odrywały się od niego sekretne marzenia, raniąc przy tem biedne serduszka. A wiadomo jest powszechnie, że serce zranione jest najniebezpieczniejsze i że najchciwiéj wtedy chwyta za to, co mu się w téj chwili nawinie...
Podkomorzyc sam nie wiedział, jakie dziwne zmiany frontu sprawiła jego fatalna nowina i jak z téj zmiany skorzystali jego znajomi. On chciał, tylko tą nowiną swoją, pozycyę w salonie ratować, a tymczasem sprawił nie tylko dla siebie, ale nawet i dla znajomych swoich wcale nową sytuacyę, o któréj przed chwilą żaden z nich nie myślał.
Najprzód panna Alina (na chrzcie otrzymała imię Katarzyna) córka zamożnego niegdyś dzierżawcy dóbr królewskich, a dzisiaj pana na Ostrochowie, który obecnie wydatkami nad swoją fortunę chciał się gwałtem wcisnąć, jak utrzymywał „do lepszego towarzystwa“, zbladła nieznacznie na tę wiadomość o milionie, bo maksymy jéj, któremi się kierowała, kazały jéj wierzyć, że podkomorzyc do tego miliona przystanie. Inaczéj nawet stać się nie mogło.
Dotąd jakoś panna Alina nie mogła trafić do serca podkomorzyca. Zbywało jéj na sposobności rozwinięcia przed nim całéj swéj potęgi. Obyczaj nie pozwalał jéj nastręczać się saméj, a podkomorzyc był ślepy na sygnały dawane z daleka.
W tym celu użyła pewnego, często praktykującego się wybiegu. Chciała trafić do niego przez przyjaciela. Uważała, że największem, zaufaniem swojem zaszczyca podkomorzyc Hektora. Tego starała się najprzód przyciągnąć do siebie, aby przez niego dojść do podkomorzyca. Hektor był łatwiejszy i na pierwszy sygnał stawił się przy niéj.
Panna Alina starała się najprzód przytrzymać go przy sobie, używając do tego tylko połowy bateryi broni kobiecéj. Wyznała mu, że sprawia na niéj wrażenie poczciwego przyjaciela, któremu wiele rzeczy z prawdziwą roskoszą wyznać można. Aby zaś słów jéj źle nie zrozumiał, przedzieliła go natychmiast od siebie parawanem czystéj tylko przyjaźni, któréj pamięć wiecznie z nią pozostanie. Mówiła mu zawsze, że takie wspomnienia są najprzyjemniejsze w życiu, i że ona tylko dla takich wspomnień, a dla niczego więcéj pozwoliła mu zbliżyć się do siebie.
Hektor przeklął w duchu tę fantastyczną teoryę serca, ale Alina już go przy sobie zatrzymała. Pełnił różne usługi za co obiecała mu korzystne swoje pośrednictwo, jako przyjaciółki i siostry, jeśli sobie kogo upatrzy!
Rad nie rad, przyjął Hektor tę rolę na siebie, i słuchał całemi godzinami najwyszukańszych pochwał na podkomorzyca, który był u niéj wyższy, nad wszystkie ideały życia! Wszystko u niego było najlepsze, jego twarz, oczy, broda, były niezrównane, jego frak i żaboty nie doścignione, a w dowcipie, rozumie i erudycyi nie miał już prawie nikogo równego!
Alina liczyła na przyjacielską usługę Hektora, który to wszystko podkomorzycowi powie. Hektor jednak inaczéj sądził. Był tego prostego zdania, że bliższa koszula ciała. Alina mogła mieć trzy, czterykroć, a ta bagatelka byłaby jemu bardzo na rękę. Dla tego nie tylko, że przyjacielowi nic o téj adoracyi nie powiedział, ale nawet często pannę Alinę w świetle dosyć nie korzystnem przedstawił, o ile względy na możliwą przyszłość na to zezwalały.
Alinie więc z całego tego fortelu nic innego nie pozostało, jak tylko to, że rozmawiając często z Hektorem o podkomorzycu, wiedziała bardzo wiele zresztą obojętnych o nim rzeczy, co dostarczało jéj wątku do rozmowy, jeżeli go gdzie uchwycić mogła. Było i to coś, z czego sprytniejsza kobieta mogłaby może więcéj wysnuć, niżeli to uczynić potrafiła Alina.
To jéj jednak wcale nie zrażało i z wytrwałością godną lepszéj sprawy, wyczekiwała z dnia na dzień lepszego sukcesu.
Zdawało się jéj nawet, że już była blisko tego sukcesu, gdy podkomorzyc nagle w salonie wojewodziny, wbrew zapowiedzi Hektora, że jest chory, we własnéj osobie stanął, i ztwarzą rozpromienioną wieść o milionie za prawdziwą ogłosił.
Milion ten uwieńczony na poddaszu, przebił wskroś serce Aliny, która zadrżała i pochyliła się jak podcięta roślina! Obejrzała się smutno w około siebie — koło niéj usiadł właśnie Hektor.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Chryzostom Zachariasiewicz.