Miljon posagu (Kraszewski, 1872)/Tom II/Intrygi
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Miljon posagu |
Pochodzenie | Miljon posagu (zbiór) |
Wydawca | Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg |
Data wyd. | 1872 |
Druk | Kornel Piller |
Miejsce wyd. | Lwów, Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść Cały zbiór |
Indeks stron |
W kilka dni potem krajczy zdziwiony, odbierał pozew. Wszelki inny byłby go nie poruszył wcale, nadto do nich przywykły: ale pozew o lasek! o ten drogi lasek, który go tyle kosztował! którym żył i oddychał! Starzec zerwał się z krzesła i zawołał:
— Panno Scholastyko! to okropność!
— Co się stało! — spytała ciotka widząc go niezwyczajnie poruszonym...
— Co? co? Spes in Deo, to szalony! Hrabia pozywa mnie o lasek! tyle lat milczenia, używalność, posiadanie! Ojciec przegrał! To Ławrysiewicz baki mu świeci, aby wydrwić co... Pozywają! pozywają!
— Nie martw-że się Wpan przedwcześnie, — zawołała Scholastyka. — Teraz damy sobie rady, mamy pieniądze...
— Ja nie mam pieniędzy!
— To ja pożyczę a ewikcja na lasku!
— Ale po co mi koszt i kłopot. Nocy nie będę miał spokojnej... Mój lasek! krocie, krocie. Przewąchał że mam w nim tyle masztów, bo Hryć powiada że ogromnie ich wiele się kwalifikuje na to! Oszalał, oszalał...
Słowem, krajczy tak uczuł ten pozew, że ciocia musiała dla uspokojenia wezwać prawnika, pana Piotrusińskiego, którego przypilnowawszy w sieniach nim wszedł do pokoju, wyuczyła co miał staremu mówić.
— Mów pan, — rzekła — że hrabia przegra, choćby tak nie było... Gdyby wygrał, jeszcze mów że przegrał; gdyby zajął lasek, mów że go nie zajmie, stary nigdy nie jeździ, nie wiele mu życia zostało, nie godzi się by się tą lichotą martwił i życie sobie skracał.
Ale stary odżył uderzony w lasek...
Pan Piotrusiński zmagał się na dowody że z procesu nic być niemoże; krajczy roił i ukazywał mu niebezpieczeństwa. Na starych mapach stało „Dyferencja“, od dwóchset lat była o to kwestja... Gromady Śliwina i Górowa przysięgały obie a dukt oznaczony w starym dokumencie z powodu wyschnienia wodocieczy użytej na młyn i odwróconej, z pewnością oznaczyć się nie dawał.
Krajczy żywo był niespokojny.
Nazajutrz nadszedł list hrabiego.
Po tytule następowało:
- „Tyle lat przeżywszy zgodnie w sąsiedztwie, z prawdziwą przykrością przychodzi mi zakłócić spokojność JW. pana i wywołać dawno zapomniany proces. Lasek graniczący z Śliwińskiemi borami z dawna za własność naszą uważany, za ojca mojego pod procesem zostający, którego ustąpić bez ostatecznego rozstrzygnienia drogą jakąkolwiek nie mogę i nie powinienem... staje się dziś powodem sporu, nad którym ja pierwszy ubolewam.
- Wskrzeszenie kroków prawnych, zechcesz mi JWpan darować, zważając że człowiek ma obowiązek szanowania i utrzymywania własności swej jaką w spadku otrzymał i jeśli jej pomnożyć nie umie, uronić przynajmniej nie powinien. Boleję nad tem, ale widzę konieczność dopominania się o to, co za swoje uważam.
- Rozpoczęty proces przykry mi jest i bolesny, a że nie chciałbym zasłużyć na imię pieniacza, chętnie wszelkie przyjazne ukończenia przyjmę. Czy nie moglibyśmy zdać się na arbitrów? albo nie zdało by się JWpanu dozwolić mi przejrzenia jego dokumentów, gdyż raz przekonany że nie mam za sobą ani prawa, ani prawności chętniebym od pretensji odstąpił. Jeśli mi JWpan pozwolisz służyć sobie w Górowie, może się porozumiemy.
- Oczekując łaskawej odpowiedzi, miło mi wyznać uszanowanie i poważanie z jakimi zostaję
- „Tyle lat przeżywszy zgodnie w sąsiedztwie, z prawdziwą przykrością przychodzi mi zakłócić spokojność JW. pana i wywołać dawno zapomniany proces. Lasek graniczący z Śliwińskiemi borami z dawna za własność naszą uważany, za ojca mojego pod procesem zostający, którego ustąpić bez ostatecznego rozstrzygnienia drogą jakąkolwiek nie mogę i nie powinienem... staje się dziś powodem sporu, nad którym ja pierwszy ubolewam.
Listu tego redakcją zajmowali się wspólnie rotmistrz z panem Ławrysiewiczem.
Adwokat nie mógł nic zrozumieć, śmiał się z pozwów, wzruszał ramionami, ale robił co kazano.
Krajczy jak skoro list odebrał, przeczytał i zapomniawszy na srogą urazę jakiej doznał od hrabiego, siadł i odpisał zapraszając go na dzień jutrzejszy do Górowa.
List ten staroświeckim trybem ułożony wart jest umieszczenia.
- „Jaśnie Wielmożny
- „Jaśnie Wielmożny
Hrabio!
„Przyjmując cum gratitudine wielce drogą propozycją JW. hrabiego, amikalnego ukończenia interesów w mowie będącego, którą za dowód szacownej jego łaski rachować ośmielam się, spieszę rewersyjnie chęcią gotową ku zgodzie i świętemu pokojowi odpowiedzieć...
- Dnia zatem jutrzejszego, t. j. ultima presentis z szlacheckim objadkiem oczekiwać będę, pochlebiając sobie, że wejrzenie na dokumenta i fascykuły tej sprawy tyczące się, przekona o słuszności praw moich.“
- Dnia zatem jutrzejszego, t. j. ultima presentis z szlacheckim objadkiem oczekiwać będę, pochlebiając sobie, że wejrzenie na dokumenta i fascykuły tej sprawy tyczące się, przekona o słuszności praw moich.“
Zakończenie listu, wedle tradycyjnego prawidła, ściśle zastosowane zostało do pisma hrabiego i prawie tąż samą formułą go zamknęło.
Starzy nasi ojcowie i dziadowie pilnowali tego bardzo, zwłaszcza odpowiadając osobom mało znajomym, aby tak się podpisać jak się do nich podpisano; z respektem, szacunkiem, poważaniem, uszanowaniem, najniższym sługą, służeczką, bratem i t. p.
Hrabia odebrawszy odpowiedź, pokazał ją Wile uśmiechając się, a ten pokręcił wąsa zwycięzko.
— Płyńmy — rzekł.
— Płyńmyż.
Zadysponowano kocz wiedeński, cztery konie szpakowate, wielką liberję i panu Ławrysiewiczowi, aby był gotów na dziesiątą. Pan Wiła byłby jechał, ale mu przyzwoitość w tym domu pokazywać się nie dozwalała.
W Górowie wielkie przygotowania. Panna Scholastyka krwawo i śmiertelnie obrażona, postanowiła pokazać hrabiemu, że postępowanie jego dawniejsze wymierzone zostało na osoby, które wcale na nie nie zasłużyły. Wykreśliła więc sobie sposób postępowania i siliła na to, aby zamożność domu pokazać.
Posłańcy rozbiegli się na wszystkie strony. Książę F... musiał dać kucharzy, zakupiono w miasteczku co tylko było można dostać, najwytworniejsze wina, porcelanę, srebro, szkła, meble. Dom w dwadzieścia cztery godzin ubrał się do niepoznania. Ludzie najęci wystąpili w czarnej ale z cienkiego sukna i jednym krojem liberji. Przepyszny angielski dywan zaścielał całą podłogę. Mahoniowe meble zajęły pierwszy pokój, portrety familijne ze wszystkich zakątków, strojne w nowe ramy, umieszczono w bawialnym. Zaproszono pana Piotrusińskiego dla porady, a Seweryna dla towarzystwa.
Ale list panny Scholastyki nie zastał go w domu.
Krajczy żegnał się widząc tyle przygotowań i odmian.
— Zrujnujemy się — mówił — spes in Deo, nieochybnie.
— Nie bój się panie krajczy, wszystko z moich, gotowych pieniędzy.
— Ale do czego taki ekspens?
— Mam swoje powody!
— Swoje powody! Wola waćpanny... ale robię uwagę... To luxus niesłychany...
Panna Scholastyka zamilkła — Marja dobrowolnie i za poradą ciotki, w czasie bytności hrabiego, pokazywać się nie miała...
Gdy powóz najwytworniejszy hrabiego posuwa się ku Górowu, rotmistrz pokręciwszy wąsa, wsuwa się do pokoju panny Tekli.
— Dzień dobry pani!
— Dzień dobry...
— Co tu u pani słychać?
Rotmistrz westchnął i usiadł.
— Nic, kochany rotmistrzu... Ot kwiatki mi nie tak idą jak powinny.
— Doprawdy? rok niedobry!
— Dokąd to hrabia wyjechał?
— Nie wiem — zakłopotanie udając, cicho rzekł rotmistrz — nie wiem... chociaż...
— Chociaż co?
— Chociaż się poniekąd domyślam!
Pokiwał głową.
— Tak to u tych panów! służ! służ! nadskakuj! daj mu życie... a on ci na końcu tyłem się powróci.
— Cóż ci to rotmistrzu?
— Pojechał do Górowa... Nic mi...
Westchnął znowu.
— Napadło cię dziś wzdychanie...
— Pani nic nie wiesz?
— Powiedz-że mi, cóż takiego?
— Gdybym wiedział że mnie nie wydasz...
— Tajemnica! mów śmiało! komuż-bym ją powiedzieć mogła? Gdybym chciała nie ma komu...
— Ba... jest to rzecz taka, że pierwszy hrabia, gdyby się dowiedział...
— Cóż to być może?
— Jedynie szacunek jaki mam dla pani...
— Rotmistrzu! bałamucić mnie chcesz!
— Nie... ale ostrzedz...
— Znowu jaka Anusia?
— O! gorzej! sto razy gorzej... Pani wiesz co się dzieje w Górowie...
— Nic nie wiem. Nie jestem ciekawa i nikt mi nowin nie przynosi.
— Panna synowica krajczego odziedziczyła miljony!
Brwi Tekli zmarszczyły się.
— Hrabia pojechał do Górowa, wiesz pani po co?
I spojrzał jej w oczy.
— Chce się żenić! uważa pani?
— To być nie może! — zawołała Tekla.
— O! o! znam ja ludzi! i choć mi nic nie mówił, widzę co się święci...
Tekla spuściła oczy, rzuciła o ziemię trzymany w ręku bukiet i zawołała:
— Chce się żenić? A ja? a ze mną co zrobi?
— Nie wiem... miarkuję wszakże...
— Że mi zechce dać konie, powóz i coś tam na drogę, abym sobie pojechała? nieprawdaż?
Rotmistrz ruszył ramionami.
— Zobaczym, czy się tak łatwo mnie pozbyć.
— A jeśli zechce zapewnić jej los...
— Jakto rotmistrzu?
— Jak? juścić pewnie nie inaczej jak pieniędzmi.
— Niech je sobie schowa! Nie potrzebuję pieniędzy! Ale to fałsz, to ci się przywidziało, być nie może.
— Niech mi się przywidziało.
— Zkąd pewność, że się starać myśli?
— Właśnie żem prawie pewny... Przebąkiwał, dawał do zrozumienia...
— Któraż kobieta odważy się go przyjąć... któż nie wie, że ja tu jestem?
— O! miła pani — przerwał rotmistrz udając smutne oburzenie — mitra hrabiowska...
Tekla potrząsła głową.
— Nie wierzę temu! Nie wierzę póki mi sam nie powie... A! naówczas...
— Cóż naówczas?
— Naówczas plunę mu w oczy jako podłemu i pójdę naga, pieszo z tego obrzydłego domu.
Wiła wąsy pokręcił.
— W istocie — dodał — przywiduje mi się zapewne, nie ma nic pewnego! Nie chcę uwierzyć rzeczywistości, to by było tak niegodziwie... Dzień dobry pani. — I wyszedł.
Rzucona myśl nie poszła na próżno. Tekla nie wyszła na objad, dzień cały została w pokoju i płakała.
Tymczasem w Górowie przyjmowano Huberta grzecznie, ale zimno i dumnie.
Ciocia kierowała przyjęciem. Mało mówiąca, ostra, złośliwa nawet, starała się dać uczuć gościowi, że go przyjmuje grzecznie; bo ludzie dobrze wychowani do ostatnia są grzeczni — ale nim gardzi. Hrabia od dawna nie był tak zmięszany i stracił na ten raz zwykłą przytomność umysłu i pewność siebie. Napróżno wyglądał wyjścia Marji, Marja nie ukazała się. Konferencja prawna spełzła na niczem i hrabia przyrzekł za dwa dni przyjechać znowu ze swemi dokumentami, których umyślnie zapomniał. Po pierwszem przyjęciu nie bardzo mu się już jechać chciało, ale począwszy, chciał dojść do jakiegokolwiek końca. Rotmistrz powtórzył mu swoją rozmowę z panną Teklą.
— Niech mi zresztą plunie w oczy — zimno rzekł hrabia — byleby sobie z Bogiem powędrowała.
Zaprzęgano konie na drugie odwiedziny do Górowa, gdy Wiła wsunął się do pokoju Tekli i szepnął jej w ucho:
— Patrz-no pani, znowu jedzie!
— Dokąd?
— A dokąd-że, do Górowa. Ławrysiewicz mi mówił, że już się ma około intercyzy...
W tej chwili sam hrabia wyświeżony, uperfumowany ukazał się na progu.
— Dokąd-że to pan jedzie?
Wiła usunął się i umknął.
— A! do Górowa z powodu... procesu!
— Tylko procesu?
— Zdaje mi się...
— W Górowie jest panna bogata?
— Jest...
— Pan się o nią myśli starać?
— Zkąd to wiesz? — udając pomięszanie, zdumienie, zawołał hrabia.
— A! więc tak jest! — przerwała Tekla.
Hubert spuścił oczy.
— A gdyby tak było — rzekł — gdyby tak było!
— Cóżbym ja w tym domu znaczyła?
— W tym domu? zapewne... Ale gdzie indziej. Słuchaj Teklo, mówmy rozumnie.
Niemka cała w płomieniach cofnęła się na krok.
— Słucham pana!
— Przeżyliśmy lat kilka... mnie czas z siwym włosem myśleć o ożenieniu stosownem.
— W czas się opatrzył!
— Ja nie chcę twojej krzywdy!
— Cóż to się nazywa moją krzywdą?
— Nie chcę cię opuścić, porzucić, i jak inny by uczynił, zapomnieć i na przyszłość...
— A cóż chcesz uczynić?
— Chcę cię, jak słuszna, wyposażyć, zapewnić ci los i powrót do kraju...
Oczy Tekli zaiskrzyły się ogniem dumy obrażonej, gniewu, rozpaczy.
— Powrócę do niego pieszo! — zawołała — powrócę! Dziś jeszcze, w tej chwili!
Nic nie chcę od ciebie!... Uwolnię cię od ciężarów, ale pomstę Bożą zostawię na głowie twojej... Zginiesz marnie jak pies...
To mówiąc wskoczyła we drzwi i pobiegła w dziedziniec, w jednej sukni tylko, jak stała; nie oglądając się za siebie i nie odpowiadając na wołanie hrabiego, który stał wryty, doprawdy pomięszany i nie wiedząc co robić.
— A co? poszła? — spytał nadbiegający rotmistrz.
Hrabia mruknął niewyraźnie.
— Poszła jak stała! nic nie wziąwszy!
— Ona powróci! powróci!
— Posłać za nią konie! — dodał hrabia gniewny I wszedł zachmurzony do pokoju. — Nie pojadę do Górowa...
Wyprządz konie i napisać, że przepraszam, żem chory.
Wiła spostrzegłszy zły humor pański, sam popędził za uciekającą, pewny będąc, że ją do powrotu namówi.
Na długiej grobli wiodącej ze Śliwina do wioski, którą dzierżawił Seweryn, napędził Niemkę idącą żywo, całą we łzach.
— Co to jest? gdzie pani bieżysz? — zawołał — hrabia posyła za nią?
— Nie jestem poddaną grafa — odpowiedziała — wróć do niego i powiedz mu, że brzydzę się nim jak najpodlejszym z ludzi, nim, tobą, wami wszystkimi.
— Oho! z wysokiego tonu pani poczyna! Ale dalekoć to myśli tak zajść w szlafroczku, bez grosza, pieszo w kraju, gdzie u wrót pierwszej wioski zapytają o paszport i przytrzymają?
— Zajdę do pierwszego dworu, nikt mi kawałka chleba i dachu nie odmówi... będę żyć jałmużną.
To mówiąc posunęła się żywiej, a rotmistrz skrobiąc się w głowę zatrzymał, myślał.
— Panno Teklo — rzekł — niech-że pani się namyśli i szaleństwa nie robi!
Niemka nie odpowiedziała.
— Konie za panią idą...
— Nie.
— To idź-że do djabła! — zawołał faworyt odwracając się i spiesząc ku dworowi. — Gonić za tobą nie będziemy.
W pierwszym zapale, wyrwawszy się Tekla, biegła raczej niż szła, a gniew, oburzenie sił jej dodawały; ale wkrótce znużona, zapłakana, upaść musiała na ziemię pod drzewem. Było to na wpół drogi między Śliwinem a Tarnoborem — Seweryn jadący konno do folwarku drugiego, najechał na siedzącą, i zamyślony o mało nie spadł, gdyż klacz mu się spłoszyła.
Spojrzał i naturalnie stanął.
— Co to jest pani? — spytał.
— Co mi jest? — zawołała porywając się Niemka. — Widzisz... Jestem wypędzona, bez dachu, bez pomocy, bez opieki. Sama w świecie...
Łzy znowu potoczyły się po twarzy.
Nie powiem, jak zwykle poeci i powieściopisarze, że piękna była we łzach...
Sąż łzy piękne, sąż twarze piękniejsze, gdy je smutek wykrzywia, czerwieni i mieni. Tekli wcale nie do twarzy we łzach było: nosek się czerwienił, lica płonęły i oczy tonęły w gorącym płaczu, który je pozbawiał blasku. Seweryn wcale też nie dla jej wdzięków ulitował się nad nią.
— Cóż pani poczniesz z sobą?
— Nie wiem. Wybiegłam jak stoję, nie mam nic... nie myślałam dokąd się udać, gdzie się podziać...
— Ale przecież?
— Pójdę żebrać...
Seweryn, który bolał nad sobą właśnie i cierpiał od czasu jak Marja stała się dla niego nieprzystępną otrzymanem dziedzictwem, skłonny był w tej chwili do litości.
— Wracam do domu — rzekł nie zastanawiając się. — Przyszlę konie po panią.
W Tarnoborze zostaniesz pani póki zechcesz. Ażeby zaś ludzie przeciwko temu nic mówić nie mogli, nie zsiadając z konia, wyjeżdżam do drugiego folwarku.
Tekla nic nie odpowiedziała, co chwila jaśniej widziała, że rady sobie dać nie potrafi; nie mogła odrzucić pomocy, którą jej ofiarowano. — Seweryn zawrócił i popędził ku domowi.
W oddaleniu czatujący rotmistrz dostrzegł spotkania, domyślił się rozmowy i pospieszył do hrabiego.
— A wie graf co się stało?
— Cóż się stało?
— Panna Tekla poszła do Tarnoboru...
— Kazałem posłać konie za nią, zawrócić ją tutaj. Słyszałeś waćpan?
Rotmistrz nie śmiał przebąknąć, tak piorunującym te słowa wyrzekł Hubert głosem; wyszedł. Ale z za drzwi odezwał się cicho:
— Spotkała się z panem Sewerynem.
— Posłać konie za nią! — zawołał hrabia.
Rotmistrz zastał przed stajnią kocz gotowy, sam siadł na kozłach i poleciał cwałem. Ale nim się to stało, nim dobiegł do miejsca, gdzie porzucił Teklę, nadeszły konie Seweryna i zabrały ją do Tarnoboru.
Hrabia przechadzał się gniewny i zasępiony po pokoju. — Rzucał cybuchami i psy potrącał — nikt z sług w oczy mu zajrzeć nie śmiał, gniew jego bowiem był straszny, choć krótko trwały.
Słowa Tekli, jej duma, jej postępek wzruszyły go do głębi; żałował swego kroku, Chciał się jej pozbyć, ale wcale nie w ten sposób, zbogaconą, wynagrodzoną, spokojną, uśmiechniętą myślał ją odprawić do Wiednia. Przywiązanie jej, oburzenie, szlachetność, zawstydzały go. Przebiegał myślą całe życie z nią spędzone i nic nie mógł znaleźć do wyrzucenia. Sumienie gryzło, co chwila wyglądał, niepokoił się, rotmistrz nie wracał.
Nie spotkawszy się nigdzie z nią na drodze, Wiła popędził do Tarnoboru.
Hubert niecierpliwił się i przeklinał; silnie wzruszony, zaczynał przypuszczać, że ta kobieta, z którą lat kilka spędził, była dla niego koniecznym warunkiem życia, szczęścia.
Próba go o tem przekonywała — potrzeba jej było, żeby niepoznane szczęście, w sercu będące, wyraźnie mu się objawiło.
Człowiek się zwykle tem srożej gniewa i większą winę na drugich składa, im sam czuje się winniejszym. Tak właśnie Hubert wściekał się na rotmistrza.
— Jego rada, jego sprawa! szalony żem posłuchał! Ja bez niej żyć nie będę, nie mogę... jak psa go wypędzę... jak psa.
I biegał z pokoju do pokoju, patrzał na drogę. Wiła nie powracał.
Tekla była już w Tarnoborze, a Seweryn siadał na konia, mając natychmiast odjechać do drugiego folwarku.
Znał on sąsiedztwo i już po czynie przychodziły mu na myśl tłumaczenia, które niechybnie powstać z niego miały. Uczciwy człowiek, spokojny na sumieniu, nigdy się taką uwagą od dopełnienia powinności nie odwiedzie; niemniej wszakże Seweryn uczuł się niespokojnym. Nie przewidywał co jeszcze nastąpić miało.
Rotmistrz nadjechał i wysiadł rzucając lejce służącemu.
— Przepraszam pana — rzekł do Seweryna — jestem wysłany przez hrabiego po pannę Teklę, która w chwilowem rozjątrzeniu podobno tu się schroniła.
— Panna Tekla Drolling jest tutaj...
— Chcę się z nią widzieć.
— Proszę za mną.
I Seweryn wprowadził go do pokoju, w którym zastali ją leżącą na kanapie i rzewnemi łzami płaczącą.
— Hrabia oczekuje na panią! — rzekł rotmistrz — prosi, wzywa...
— Nie jestem ani poddaną hrabiego — zawołała porywając się kobieta — ani w żaden sposób mu podległą... Rozkazów nie przyjmuję... wracaj waćpan zkąd przybyłeś.
— Co pani jest? co pani jest? — rzekł przybliżając się Wiła. — Pani się gubisz! hrabia w gniewie.
— Rady nie potrzebuję, gniewu się nie lękam; idź wać pan...
— Pani jesteś w obłąkaniu, życzę się z krwią zimną zastanowić, na czem się to skończy.
— Wszystko się skończyło — przerwała Tekla.
— Przestrzegam panią — dodał eksasperując się rotmistrz — że jeśli jechać nie zechcesz, gwałtem ją wezmę...
— Gwałtem! — zawołała kobieta — jestem pod opieką gospodarza i on nie da dopełnić gwałtu...
Seweryn skinął głową i dodał:
— Przepraszam pana rotmistrza i hrabiego, ale każdy w mojem położeniu toż samo by uczynił... Ażebym nie był podejrzany o żadne mniej chlubne powody obrony, sam wyjeżdżam, ale dziesięciu ludzi postawię na straży i gwałt tu stać się nie może.
— Szanowny sąsiad bierzesz na serjo fantazję panny Tekli...
— Kobieta ucieka się pod moją opiekę rotmistrzu, powiedz, co byś uczynił?
— O! ja — rzekł wzruszając ramiony Wiła — znając co za kobieta...
— Podły służalec! — zawołała zgrzytając zębami Tekla.
— Nie wiem i nie chcę wiedzieć co za kobieta... dość, że kobieta.
— Pozwolisz pan sobie powiedzieć, że bierzesz ciężar, którego wagi nie czujesz dziś, a który może go przywalić w przyszłości.
— Czynię com powinien.
Rotmistrz powtórnie ruszył ramionami ze wzgardą. — Egzageracja! — rzekł — egzaltacja! Ale wola pańska...
Ukłonił się i odjechał.
Seweryn w oczach jego siadł na konia i ruszył także.