Miljon posagu (Kraszewski, 1872)/Tom II/Jeszcze toż samo

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Miljon posagu
Pochodzenie Miljon posagu (zbiór)
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt; Michał Glücksberg
Data wyd. 1872
Druk Kornel Piller
Miejsce wyd. Lwów, Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
JESZCZE TOŻ SAMO.

W Górowie z nieszczęśliwym tym spadkiem nowe wyrosły strapienia i kłopoty. Interesa, przyjęcie gości, nowe i stosowne do położenia teraźniejszego urządzenie domu, czas zabierały, tchnąć i spocząć nie dając. Wierzyciele krajczego, jego ubóstwem dawniej wstrzymywani, teraz się cisnęli bezustannie. Panna Scholastyka upadała pod ciężarem nowych prac i obowiązków.
Dodajmy, że przysposobione jej dziecię, ukochana Marja, co dzień bladła, smutniała i kilka razy na dzień zalewała się łzami. Seweryn nie przyjeżdżał.
Co gorzej, dziwne wieści o nim krążyły.
Biedne dziecię powiadało sobie, że trzeba o nim zapomnieć — a płakało. Było to pierwsze przywiązanie Marji! Wierzyła na chwilę, potom wzdrygała się i odpychała pogłoski niepoczciwe, chodzące w sąsiedztwie i z szczególnem staraniem szybko przynoszone do Górowa.
Widząc jak starania wszystkich nie wiodły do niczego, wszyscy się nareszcie zgodzili na jedno: Panna Marja kochała się w Sewerynie, a ciotka nie chciała zapewne iść za mąż, póki by siostrzenicy nie wydała.
Tak w wysokiej swej mądrości wyrzekła pani Doliwowa i wszyscy za nią powtórzyli: Tak jest! tak jest niechybnie!
A zatem należało działać przeciwko panu Sewerynowi.
Działano też... o! i skutecznie!
Nazajutrz po opisanych wyżej wypadkach, stary kocz Doliwów toczył się do Górowa w popołudniowej godzinie.
Zwycięzko rozsiadła się w nim jejmość brzemienna wielką nowiną, którą pielęgnowała, którą w głowie swej stroiła, przestrajała, wykręcała, układała, ażeby jak najważniejszą, stanowczą uczynić.
Zapowiedziała najprzód sobie, żeby nie wspominać o wyjeździe Seweryna z Tarnoboru, po wtóre, połączyć historję drugą z pierwszą, o której była mowa, po trzecie, tak mówić, aby Marja słyszała.
Nielitościwa jędza wiedziała, domyślała się, jaki skutek pierwsza jej powieść uczyniła na Marji, postrzegła ją blednącą, wychodzącą spiesznie dla ukrycia pomięszania, łez, wrażenia odebranego. To nietylko nie powstrzymało jej od ponowienia czynności, ale ją podbudzało ku niej jeszcze. Wyznajmy, że działając dla dobra syna, nie mogła okrutniej zadać fałszu nazwaniu swego macierzyńskiego przywiązania — miłością!
Wprawdzie wilczyce przynoszą swoim małym zakrwawione poszarpanych bydląt wnętrzności! Pani Doliwowa tak serdecznie chciała te miljony przelać na głowę Teodorka, ukochanego Teodosia!
Scholastyka kocz jej ujrzawszy, pobladła, zagryzła usta, wzdrygnęła się, ale mogłaż nie przyjąć odwiedzin? Na wsi poczytuje się to za srogą obrazę, cóż dopiero, gdyby się tego dopuścili świeżo zbogaceni? Włożono-by to na rachunek dumy ich. — Niestety! niewolnikami jesteśmy zawsze i wszędzie!
Pani Doliwowa weszła uśmiechająca się, promieniejąca, jasna jak słońce, strojna w pomarańczowe wstążki.
Zły to był znak! Harpie cieszą się gdy lecą za pastwą i trzymają ją w szponach, a nasza słodziuchna sąsiadeczka w pomarańczowych kokardach zasługiwała na ten przydomek mitologiczny. Gdyby u nas można było zrobić ilustrowane wydanie, z jakąż rozkoszą wyrysowalibyśmy wam wyraz twarzy pani Doliwowej, wchodzącej do salonu.
— Jak-że zdrowie kochanej pani?
— Tak dawnośmy się już nie widziały!
— Droga pani!
— Jak-że mi miło...
Poczem nakrzywiwszy się i nawykrzywiawszy, usiadła na kanapie.
Marji nie było, obejrzała się.
— A panna Marja?
— Nie bardzo zdrowa...
— Jak-to? nie ukazuje się nawet?
— Owszem, ale dziś nie wiem z pewnością...
— I cóż to jest?
— Jakieś osłabienie; podobno użycie wód będzie nakazane...
— O! doprawdy! Na tak długo stracilibyśmy przyjemność widzenia ich.
Scholastyka tylko się uśmiechnęła, wpół dziękując, wpół złośliwie. Nic ślepszego, żaden kret nawet, nad człowieka zapalczywie dążącego do celu — pani Doliwowa nic nie zobaczyła w tym uśmiechu, nawet tego co było widocznem.
Rozmowa poszła zwykłą drogą.
Podano herbatę, Marja weszła, sąsiadka zarumieniła się i po przywitaniu najczulszem, już miała ex abrupto przystąpić do opowiadania; gdy Hasling świeżo ogolony, wystrojony, oczywisty pretendent do cioci, nadjechał z ogromnym bukietem kwiatów.
Po ten bukiet jeździł nieszczęśliwy wdowiec dwie mile i zapłacił zań dwa złote. Ale też widzieć go było i podziwiać. Ogromne dahlje, i co tylko najkraśniejszego znalazło się w książęcym ogrodzie, błyszczało w nim spakowane najniezgrabniejszym sposobem.
Ciocia odbierając dar, parsknęła mimowolnie. Doliwowa usta zacięła szydersko, Hasling niecierpiany był od niej, a znienawidzony od czasu spadku gorzej jeszcze. Sąsiedztwo, a zwłaszcza Doliwowie, uważali go za coś tak dalece niższego od siebie, iż starania jego jawne w Górowie niecierpliwiły ich. — Śmiał stawać w jednym rzędzie z nimi — z nimi! Wzdrygnęli się na to zuchwalstwo!
Potrzebowaliśmy o tem nadmienić, aby następującą wytłumaczyć rozmowę, w której Hasling grał rolę na wieki zabijającą go w oczach Pokotyłów, Doliwów, Kulikowicza. Oni wszyscy uradzili usunienie Seweryna, on nie wiedząc o tem, a może nie widząc potrzeby (gdyż na ożenienie synów przestał był rachować i liczył tylko już na swoje — ), poszedł wbrew wszystkim.
Oto jak się rzeczy miały.
Podano herbatę...
Ciocia gospodarzyła, krajczy kawę w milczeniu popijał. Marja usunęła się na stronę i szyła w krosienkach ze spuszczoną głową. W pół cicho ozwała się pani Doliwowa:
— Państwo wiedzą o wypadku pana Seweryna?
Marja zadrżała, ale niżej jeszcze głowę spuściła, ciotka poruszyła się żywo. — Cóż się stało?
— O! ja to zawsze prorokowałam — dodała sąsiadka — skutek tych częstych odwiedzin u hrabiego nadszedł, to było nieuchronne.
— Ostatnią razą — mówiła — państwo wiedzą co się wydarzyło z panną Teklą? — wszyscy milczeli.
— Teraz to coś gorszego. Pokazuje się ze wszystkiego, że Seweryn wpadł w oko Niemce... Hrabia zazdrośny zrobił jej scenę, a ona wprost uciekła do Tarnoboru!
Hasling śmiał się.
— Czego się pan śmieje? — spytała serjo pani Doliwowa. — Kończę opowiadanie. Zaledwie umknęła, pogoń za nią... Nadjeżdża rotmistrz, wyrzuca na oczy pannie Tekli jej postępowanie... ta zmięszana już się decyduje wracać do Śliwina, ale pan Seweryn nie dozwala, opiera się, kłóci i siłą odpiera rotmistrza. Słowem, piękna Niemeczka mu została.
— Cha! cha! cha! — zaśmiał się Hasling.
— Czego się pan śmieje?...
— A! a! bo to ktoś pani niepoczciwą bajkę splótł...
— Proszę pana — zaczerwieniona odezwała się sąsiadka — to jest impertynencja.
— Żadna impertencja mościa dobrodziejko, bo to wszystko bajka...
— Jak pan to śmiesz mówić?
— Śmiem, bo na połowę oczyma mojemi patrzałem, a połowę z ust najinteresowańszych, bo od hrabiego słyszałem.
— Pan byłeś u niego?
— Za interesem; ale taki był poruszony, że wszystkim opowiadał kto chciał słuchać.
— Więc nie tak było? — spytała Scholastyka.
— Całkiem przeciwnie. Hrabia pogniewał się na swoją Niemkę, ta dumna i zła z domu jak stała uciekła, sama nie wiedząc dokąd bieży. Na wpół drogi spotkał ją płaczącą pod drzewem jadący konno Seweryn Kotlina. Zaczęła przed nim na swój los narzekać, że się nie miała gdzie podziać... Co było robić? hę? musiał jej powiedzieć: Jedź pani do Tarnoboru, ale żeby ludzie nie brali na języki, ja przeniosę się do Glinek. Cóż się tedy dzieje? Hrabia wysyła za nią rotmistrza, ten goni i dogania aż w Tarnoborze. Ale panna Tekla nie chce jechać i łaje... Wiła, nie w ciemię go bito, myśląc, że pannie chce się być zmuszoną, powiada: Ja gwałtem cię wezmę. — Ona na to: Nikt mnie gwałtem nie zmusi, bo jestem pod opieką pana Seweryna, a pan Seweryn potwierdza. A co było robić?
Doliwowa złośliwie się uśmiechnęła.
— Pan Wiła odjechał z kwitkiem, a Seweryn w jego przytomności, zawsze żeby ludzie nic nie gadali... ruszył do Glinek. Ot, jak było.
— Znać że pan Seweryn ma w panu gorliwego przyjaciela i obrońcę... winszuję mu, ale ludzie inaczej to opowiadają...
— Ludzie, pani dobrodziejko, opowiadają jak im z tem lepiej, wygodniej.
Konwulsyjnym ruchem rąk szarpnęła jejmość chustkę na sobie, zżymnęła się i siadła dalej na kanapie.
— A więc nam zapewne powie i dalszy ciąg historji?
— Nie wiele, bo nic nowego nie zaszło.
Hrabia parlamentuje; panna Tekla gniewa się niby jeszcze i siedzi w Tarnoborze, Seweryn w Glinkach ciągle.
Marja podniosła rozjaśnione oczy i wejrzenie jej weselsze nieco, spotkało się z ciotki umyślnie posłanym wzrokiem. Scholastyka mówiła jej: — A widzisz. — Ona odpowiadała: — Daj Boże!
Nie potrzebujem mówić, że Doliwowa skwaśniała, schmurniała i kilka tylko słów odezwała się w czasie bytności Haslinga; widocznie starała się go przesiedzieć. Nareszcie podniósł się i wziął za czapkę myśląc żegnać. Ciocia przez wdzięczność, że zaprzeczył opowiadaniu Doliwowej, pożegnała go tak grzecznie, tak uprzejmie, że w istocie staremu mogła się głowa zawrócić, a sąsiadka burzyła się z gniewu. Marja uśmiechnęła mu się także słodziuchno i nie wiedząc jak zapłacić za trochę nadziei, prosiła, aby się córkom kłaniał i przywiózł je kiedy do Górowa.
Hasling śpiewał mazurka siadając na bryczkę, tak był szczęśliwy.
Ale Doliwowa została.
Długo, długo milczała, gryzła usta, ruszała się, miętosiła, aż nareszcie — wznowiła opowiadanie, popierając je dowodami.
Nikt nie słuchał!
— A to tak! — zawołała w duchu jejmość — rozumiem! Sewerynek wam w głowie, ale my go zajeździm.
I szybko pożegnała spiesząc do Pokotyłowszczyzny.
Jegomość siedział na ganku z fajką, gdy żona wracała, poznał zły humor i pospieszył drzwiczki otworzyć.
Milcząca wysiadła i weszła do pokoju. — Tu rzucając kapelusz na kanapę, rzuciła okiem dumnie.
— Gdzie Teodor?
— Co tobie Maszerciu?
— Co mi? co mi? słyszysz, że pytam o Teodora?
— Todziunio na polowaniu... ale po niego posłać można...
— Nie potrzeba.
— Gdybyś mi powiedziała przynajmniej co się stało?
— Tobie! alboż masz głowę do czego innego jak do fajki i kabały?
Maszercia w złym humorze? — pokornie rzekł mąż.
— Bo mi chybiono!
— Kto? gdzie? Jezu Marja! tobie! — zawołał chwytając się za głowę Doliwa i fajka mu z rąk wypadła. — Tobie?
— Tak! mnie!
— Ale któż?
— Ten niepoczciwy szołdra Hasling...
— A a a! on! on! I cóż to było?
— Wystaw waćpan sobie, ja opowiadam historję tej Niemki z Sewerynem, a ten śmie mi mówić, że nie tak było i wykręca ją po swojemu... Słowem, com rachowała na tę historję... to z niej jeszcze Seweryn może skorzystać!
— Śmiał ci zaprzeczyć? — powtarzał mąż.
— A żebyś widział, jakie tam temu trutniowi grzeczności robili!
— Jemu? cóż to znaczy?
— Czy ja wiem! może pochlebić się umiał tej starej... temu granadjerowi w spodnicy... którą Teodor nazywa...
— Więc cóż każesz lubeczko?
— Teodora! Teodora niech zawołają!
Doliwa wybiegł i posłał ludzi po Teodora.
— Wódki kolońskiej mi waćpan przynieś — zawołała gdy wszedł — poduszkę moją pod nogi, poduszkę pod bok i kawę dawać...
Trzeba było widzieć jak z fajką na ogromnym cybuchu, którą urywanym sposobem niósł niekiedy niespokojnie do ust, aby nie zagasła — pan Doliwa zwijał się za flaszkami, poduszkami i kawą.
Jejmość leżała zła i gniewna... W miarę jak się coraz myślami gryzła, zrzucała czepek, kołnierzyk, chustkę, rozpięła suknię, pozdejmowała trzewiki i rozpięła włosy. Straszna była! a! straszna! i nie dziw że stary Doliwa w kąciku siadłszy, fajkę z największą dyskrecją palił, cicho się i spokojnie trzymał i na rozkazy tylko zdawał się oczekiwać.
Teodor się opóźniał, zaczęto się niecierpliwić; nareszcie psy zaszczekały w ganku — to on! — Matka zerwała się z kanapy; ojciec z kąta.
— Wystaw sobie...
— Wystaw sobie...
— Milcz waćpan, to do mnie należy...
Stary wzruszywszy ramionami poszedł do kątka, matka zaczęła opowiadać synowi. Ten słuchał gładząc brodę.
— Jedź mi waćpan do tego szołdry, niepoczciwego i wyzwij go... Gdybym ja nawet mówiła nie tak jak było... co miał za potrzebę zawstydzić mnie i w oczach ludzkich przeczyć.
— Hasling nie wyjdzie, to darmo — rzekł ojciec z kąta cicho.
— Myślisz?
— Nie wyjdzie mamo, w przeszłym roku...
— A prawda, tem lepiej wyłajesz go...
— Zapewne, a dwóch synów drągalów, co strzelają jak K... a biją się w pałasze jak N...; z tymi będzie do czynienia.
— Ja się nie boję! — rzekł zuchując Teodor.
Matka zamyśliła się.
— Dajże pokój! mam na nich inny sposób pomścić się, zobaczymy.
I siadła na kanapie.
— Poślijcie po Kulikowicza.
— Cóż to będzie? — spytał syn.
— Brzydziłam się zawsze tym człowiekiem, — odparła niby do siebie jejmość, ale kiedy mnie zmuszają do tego, podam mu rękę. Zresztą nie gorszy Diakowicz od tego szołdry... Nic nie mam przeciw niemu. Zna przynajmniej winne dla nas uszanowanie. Ubrdał sobie wprawdzie niedorzeczne staranie w Górowie, ale o to mniejsza.
Ruszyła ramionami!
— Tem gorliwiej pomagać nam będzie...
— Ale w czemże? — rzekł ojciec troskliwie..
— Waćpanu w głowę wszystko potrzebą kłaść łopatą... Czyż się nie domyślisz?... Kulikowicz weźmie na siebie potwierdzenie mojej powieści w Górowie; boć panna Tekla dotąd zostaje w Tarnoborze. Powtóre, niech się trochę powścieka ten Niemczysko, namówi się Kulikowicza aby mu się ostro o swoje dopominał.
— O co?
— Waćpan zapominasz, że wszyscy w sąsiedztwie są winni Kulikowiczowi, i Hasliug siedm tysięcy... wyrobiono nawet podobno tradycją, ale się do czasu wyprosił... Ale poczekajcież.
Pan Teodor wyszedł posłuszny matce, wysłać za Kulikowiczem ale wprędce powrócił.
— Kazałem pilnować, — rzekł — z rana pojechał do Górowa, a wieczór miał tu być w swojej części, dla skończenia ze Szmulem o arędę.
— Dziś tedy wieczór ułożymy się...
Gdy się to dzieje w jednym dworze, panowie Pokotyłowie po wieczornej przechadzce ze strzelbami na plecach zjawili się w ganku. Zaproszono ich do środka dla nowej narady, wystawując Haslinga jako nieprzyjaciela całego sąsiedztwa i spokoju publicznego.
— My — zawołała pani Doliwowa, wszyscy jesteśmy przyjaciołmi i nie chcemy sobie szkodzić. To nie sekret, że Teodor starał się o pannę Marją nim na nią spadek ten przyszedł; a inni (spojrzała na Fabiana) dopiero się opatrzyli gdy pobogaciała... Inni (zwróciła głowę ku porucznikowi) myślą że i panna Scholastyka jeszcze nie postarzała. Może być że to wszystko jest śmieszne i nie na rękę nam, ale nie uważajmy na to i z kim żyliśmy jesteśmy w przyjaźni... Niech panna decyduje... Co się tycze Haslinga to intrygant, pochlebca i szkodliwy człowiek... Na niego wszyscy powinniśmy mieć baczność...
— I skonfederować się — rzekł z pod pieca mąż.
— Jako przeciwko publicznemu nieprzyjacielowi.
— Potrafim mu okazać co o nim myślimy.
— A jeśli się obrazi? — rzekł głos z pod pieca:
— Niech wyzywa...
— On! ba! nie... ale syn który...
— My do synów nie mamy pretensji... Syn za ojca nie odpowiada...
— Tak... ale syn za ojca ująć się może?...
— Hm! My z nimi nie mamy do czynienia.
— Ale oni z panami mieć mogą?
— Waćpan jesteś tchórz! — przerwała żona.
— Nie... tylko ostrożny, a ostrożność nie wadzi nigdy...
Wszyscy zmilkli.
Jejmość widocznie strawić nie mogła poniesionego w Górowie wstydu... Wieczorem zjawił się Kulikowicz, nowe opowiadanie i narada nowa... Uradowany z przypuszczenia do tajemnicy spisku, nadęty swojem znaczeniem, uspokojony tem, że synowie czepiać się go nie mogli, bo nikt wierzyciela na pojedynek nie wyzywa, wprzód nie opłaciwszy (co było w stanie Haslinga niepodobieństwem), podjął się działania i działania czynnego.
Gdy tak sąsiedztwo burzy się i niepokoi, ustawicznie zwracając oczy na Górów, któremu spocząć ciągłe odwiedziny na chwilę nie dają... w Górowie smutno, pomimo przybyłych dostatków...
Krajczy procesem nastraszony o ukochany lasek, zachorował. Słabość ta bezimienna, choroba starych, której zdeterminować nie można; wyzucie z sił, gorączka, kaszelek... Z krzesła przeniósł się do łóżka. Panna Scholastyka i Marja pielęgnują go i starają się usunąć pierwszą przyczynę, niepokój o lasek. Pan Piotrusiński zaręcza, że odebrać mu go nie mogą. Krajczy głową tylko kiwa nie dowierzając.
A u łoża starego, co troskliwie teraz dowiadujących się przyjaciół? Od dziesiątej rannej do późna stoją powozy na dziedzińcu, pełne gości pokoje... Marja napróżno i zawsze napróżno jeszcze szuka oczyma Seweryna...
Nie ma go... Tylko goście szepczą, że bezskutecznie parlamentuje hrabia, bo panna Tekla postanowiła zostać u niego.
Wieczorami widząc siostrzenicę smutną, zamyśloną, mało mówiącą i nie dającą się niczem ożywić, ciotka wysila się na różne sposoby pocieszenia.
Sprowadza jej książki, czyta, dowcipuje znużona, z uczucia obowiązku, z dobrego serca. Ale ani rozmowa, ani książki, ani nawet nowy wiedeński Stejna fortepian, który zastąpił stare piano Marji... nie mogą ją zająć, nie umieją rozweselić...
Marja wzdycha, wspomina o klasztorze.
Na to wspomnienie ciotka rozśmiała się serdecznie.
— Kochanko, zkądże to powołanie tak nagłe? Mówmy przecie otwarcie...
Gniewasz się na Seweryna, nieprawdaż?... Te dziecinne plotki niecierpliwią cię, myślisz że przestał myśleć o tobie?... Nie spuszczaj oczów! czytam to nie z nich ale z całego postępowania twojego... Droga moja Maryniu... bodajby takie kłopoty i zmartwienia! Małoż znasz Seweryna, abyś go posądzać mogła? Podobneż to do niego co o nim mówią? Sama powiedz. Widzisz... milczysz... nie ma w tem sensu.
— Ale dla czego nie przyjeżdża?
— Przyznam ci się, że przy tym potopie gości, jaki mamy, nie dziwię się Sewerynowi, iż w ich liczbie stanąć nie chce. Nie śpieszy się, aby i jego nie posądzono o bezwstydną chciwość.
— Moja ciociu, my... my, mogliżbyśmy to pomyśleć, gdy ostatek oddawał, dla zapewnienia nam spokojności!
— Dumny, boi się, aby nie pomyślano... I właśnie gdy wszyscy lecą, spieszą i cieszą się... on się usunął.
— Cóż, na zawsze! A! moja ciociu przyznam się, że nie pojmuję przywiązania, które dumie ulega. To duma, to próżność tak się bać o siebie...
— Pozwól że duma szlachetna...
— Nie, nie powiem tego...
— Bo się gniewasz?
— Może...
— Cierpliwości Maryniu! cierpliwości! Niegodziwa! Tęskni, nudzi się, przy takim konkurentów doborze!
I ciocia serdecznie się rozśmiała...
— Posłuchaj tylko... na czele pan Teodor! z nieoszacowaną matką, z lubym ojcem! Co za familja na parawan Maryniu! Maryniu! Marynieczku! roześmiej-że się przynajmniej!
A! przecie!... powtóre pan Fabian, który co chwila chce ci grać do tańca i komponuje dwa razy na dzień siurpryzy z flotrowersem i skrzypcami. Kochanie, cenić ich nie umiesz. O poruczniku nie mówię bo ten do mnie należy wyłącznie. Wczoraj zachwycał się moją ręką. Widziałam że z tego tematu zabiera się na straszne warjacje i umknęłam. A Kulikowicz, a Haslingi! Mamy doprawdy czem się bawić... Maryniu Seweryn na potem, bo to na serjo... Bawże się proszę... Już ja ci twego zbiega dostawię... Nie bój się... nie długo wytrzyma, przyjedzie.
— Tylko proszę cioci...
— O! o! bądź spokojna, nie skompromituję cię, możemy jeszcze poczekać.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.