Mohikanowie paryscy/Tom XV/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Mohikanowie paryscy |
Podtytuł | Powieść w ośmnastu tomach |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1903 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Mohicans de Paris |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom XV Cały tekst |
Indeks stron |
Zkąd się wzięli ci dwaj ludzie, tego nikt nie umiał powiedzieć, a nadewszystko pan Jackal, który nie posiadał w tej chwili przytomności umysłu.
Jeden z nich wyciągnął rękę i rzekł:
— Stój!
Na to słowo, brat, który w tej chwili wybranym był na wykonawcę wyroku, nikt inny tylko nasz przyjaciel Jan Byk, puścił pana Jackala, który padł na nogi, wydając okrzyk radości i zdziwienia; w człowieku bowiem, który wyrzekł „stój!“ poznał Salvatora.
Był to rzeczywiście Salvator z jednym z braci, którego generał Lebastard de Prémont wysłał z rozkazem naczelnik a policji wypuszczenia n a wolność Salvatora.
— A! kochany panie Salvatorze, zawołał Jackal w uniesieniu radości, zawdzięczam ci życie!
— I to po raz drugi, ile sobie przypomnieć mogę, surowo odrzekł młodzieniec.
— Drugi, trzeci, spiesznie wyrzekł pan Jackal, wyznaję to w obliczu nieba, wobec tego narzędzia śmierci. Wystaw pan wdzięczność moją na próbę, a zobaczysz!
— Owszem, i to natychmiast... Takim ludziom jak ty, panie Jackal, nie trzeba dać czasu wystygnąć. Proszę z nami, jeśli łaska.
— O z przyjemnością, rzekł pan Jackal, rzucając ostatnie spojrzenie na dół i na sznurek nad nim powieszony.
I szedł za Salvatorem, nie bez lekkiego dreszczu kiedy mijał Jan a Byka, który zamykał pochód, jak gdyby dla wskazania panu Jackalowi, że jeszcze nie zupełnie skończył z tym sznurkiem i z tym dołem, od którego się oddalali.
Po kilku sekundach przybyli na miejsce gdzie Jackal pisał testament.
Węglarze wciąż byli zebrani i rozmawiali po cichu.
Koło otworzyło się by przepuścić Salvatora i Jana Byka, który nie odstępował go jak cień straszny, mrożący! Ku wielkiemu swemu zmartwieniu zauważył, że na jego widok wszystkie zwróciły się oczy, wszystkie czoła się zmarszczyły, że jego obecność nikogo nie zadowolniła. Wszystkie oczy zdawały się wyrażać: „Dlaczego nam przyprowadzasz napowrót tę osobistość“.
— Tak, tak! rozumiem wybornie, moi bracia, rzekł Salvator. Dziwicie się, że znów zastajecie pośród siebie pana Jackala, w chwili, gdyście myśleli, że on już naprawdę zajęty jest oddawaniem ducha Bogu albo djabłu. Ale otóż, uważałem, że pan Jackal po śmierci na nicby się nam przydać nie mógł, tymczasem żyjący, może być nawet użyteczny, byle tylko chciał, o czem nie wątpię, znając jego charakter. Nieprawda, panie Jackal? dodał, zwracając się ku niemu, że pan przystąpisz do tego z całą dobrą wolą?
— Zaręczyłeś za mnie, panie Salvatorze, nie zawiodę cię, bądź spokojny. Odwołuję się jednak do twej wysokiej sprawiedliwości, by to czego pan odemnie zażądasz, mieściło się w granicach mojej możności.
Salvator uczynił znak głową, potem zwracając się do węglarzy:
— Bracia, rzekł, ponieważ człowiek, który mógł zniweczyć nasze plany, jest pomiędzy nami, możemy je zatem rozważyć w jego obecności. Pan Jackal jest człowiekiem dobrej rady i nie wątpię, że sprowadzi nas na dobrą drogę.
Pan Jackal potwierdził te słowa schyleniem głowy Salvator zwrócił się ku niemu.
— Czy wykonanie wyroku nieodwołalnie wyznaczone na jutro? zapytał.
— Tak jest, na jutro, odrzekł pan Jackal.
— Na godzinę czwartą?
— Na czwartą, odrzekł pan Jackal.
— Dobrze.
Potem, rzucając wzrokiem na prawo i na lewo, a zwracając się do towarzysza podróży pana Jackala:
— Co uczyniłeś w przewidywaniu tego, bracie? zapytał.
— Wynająłem wszystkie okna pierwszego piętra na placu Pelletier i na placu Gréve, od facjatek aż do dołu.
— Ależ to musiało pana ogromnie kosztować, odezwał się pan Jackal.
— Drobnostka; nędzne sto pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Mów dalej, bracie, rzekł Salvator.
— Mam tedy czterysta okien, mówił dalej węglarz; po trzech ludzi w oknie, to znaczy tysiąc dwieście ludzi; rozrzuciłem czterystu innych po wszystkich ulicach, wychodzących na rynek Ratuszowy, a dwustu rozstawiłem od więzienia do placu Gréve; każdy z tych ludzi uzbrojony będzie w sztylet i dwa pistolety.
— Do licha! to musiało pana kosztować więcej niż te czterysta okien.
— Mylisz się pan, odparł węglarz, okna się wynajmują, nie serca oddają się darmo.
— Mów dalej, odezwał się Salvator.
— Ruch odbędzie się w ten sposób, mówił dalej węglarz. Lud, kobiety, dzieci, wszystko to w miarę zbliżania się do placu śmierci, zepchnięte będzie w stronę placu Gréve przez naszych ludzi, którzy pod żadnym pozorem nie dozwolą rozerwać swych szeregów.
Pan Jackal słuchał z największą uwagą i największem zdziwieniem.
— Wózek śmiertelny, mówił dalej węglarz, w orszaku żandarmerji wyjdzie z domu więziennego około wpół do czwartej i skieruje się do placu Gréve. Nie dozna on żadnej przeszkody aż do mostu św. Michała; tam dopiero jeden z moich Indjan rzuci się pod koła i da się rozgnieść.
— Aha! przerwał pan Jackal, więc mam zaszczyt rozmawiać z panem generałem Lebastard de Prémont, jak mi się zdaj?
— Nieinaczej, odparł tenże, czy pan domyślałeś się, że ja jestem w Paryżu?
— Miałem pewność... Ale niech pan generał raczy mówić dalej. Stanął pan na tem, że jeden z pańskich indjan rzuci się pod koła i da się zgnieść.
I pan Jackal korzystając z tej przerwy, którą sam sprawił, sięgnął do kieszeni, dobył tabakierkę, otworzył, wciągnął ze zwykłą pożądliwością ogromny niuch i słuchał.
— Na widok tego wypadku, który wywoła okrzyk w tłumie i odwróci na chwilę uwagę eskorty, mówił dalej generał, ludzie blizcy wózka przewrócą go, wydając okrzyk umówiony, na który wszyscy ściągną z ulic przyległych i z wynajętych okien. Przypuszczam, że zabraknie mi siedmset lub ośmset ludzi, zawsze jednak z tysiąc ludzi otoczy wózek ze wszystkich stron. Przetną się lejce, wózek się wywróci, dziesięciu ludzi konnych porwie skazanego: ja będę jednym z tych dziesięciu. Zaręczam za jedną rzecz: albo dam się zabić, albo ocalę Sarrantego. Bracie, kończył generał, odwracając się do Salvatora, oto jest mój projekt; czy uważasz go za praktyczny?
— Odwołuję się do pana Jackala, rzekł Salvator, zwracając się do naczelnika policji; on jeden może nam powiedzieć jakie mamy widoki w powodzeniu.
— Panie Salvatorze, odrzekł Jackal, który na widok nie już znikającego ale oddalającego się niebezpieczeństwa odzyskał nieco krwi zimnej, przysięgam ci na wszystko co mi najdroższe na świecie, to jest na życie własne, że gdybym wiedział sposób ocalenia Sarrantego, podałbym ci go. Ale na nieszczęście, ja to przedsięwziąłem środki przeciw niemu, ztąd, szukam sposobu gorąco, ale daremnie przyzywam na pomoc wszystkie zasoby mojej wyobraźni, wszystkie wspomnienia wyłamań i uwolnień więźniów, nie znajduję nic, zgoła nic.
— Przepraszam, odrzekł Salvator, ale pan, zdaje mi się, wychodzisz po za kwestję; ja pana nie pytam o sposób ocalenia pana Sarrantego, tylko o to, jak pan uważasz sposób podany przez generała.
— Pozwól szanowny panie Salvatorze, odparł pan Jackal, mnie się zdaje przeciwnie, że odpowiadam jak nie można kategoryczniej na twoje zapytanie. Skoro mówię, że nie znajduję sposobu, to znaczy, że nie zgadzam się na ten, jaki podał czcigodny preopinant.
— A to dlaczego? zapytał generał.
— Wytłómacz się pan, nalegał Salvator.
— Rzecz bardzo prosta, mówił Jackal. Przez samą chęć jaką macie ocalić Sarrantego, możecie sobie wyobrazić jak mocno chodzi rządowi o to, aby mu go nie wydarto. Owóż, tu bardzo pokornie upraszam panów o przebaczenie; ja otrzymałem zlecenie, ażeby czuwać nad wykonaniem wyroku; zabrałem się więc wcześnie i zrobiłem plan, który jest istnym bratem planu generała, bratem, rozumie się, nieprzyjacielskim.
— Przebaczamy panu, bo to było twoim obowiązkiem; ale teraz powiedz nam całą prawdę, jest to twoim interesem.
— Owóż, mówił dalej Jackal z większym nieco spokojem, kiedym się dowiedział o przybyciu do Francji generała Lebastard de Premont, a to w skutek chybionego porwania króla rzymskiego...
— Pan od tak dawna wiedziałeś, że jestem w i aryzu.
zapytał generał.
— Dowiedziałem się w kwadrans po przybyciu pana, odpowiedział Jackal.
— I nie kazałeś mnie ująć?
— Pozwoli mi pan generał zwrócić swą uwagę, że byłoby to zupełnem dzieciństwem sztuki. Kazawszy pana aresztować zaraz za przybyciem do Paryża, byłbym nie wiedział najzupełniej po co pan generał przybyłeś, albo wiedziałbym tylko tyle ile pan generał zechciałbyś mi powiedzieć, gdy przeciwnie, folgując panu, wtajemniczyłem się we wszystko. Myślałem zrazu, że pan generał przybyłeś odbyć zaciąg zbrojny na rzecz Napoleona II. Omyliłem się, ale dzięki swobodzie jaką panu dałem, dowiedziałem się o przyjaźni łączącej pana z Sarrantim, o stosunkach z panem Salvatorem, i wspólnej bytności w parku Viry. Kiedym się nareszcie dowiedział, że generał, związany z węglarzami florenckiemi, zaciągnął się do loży mularskiej z ulicy Pot-de-Fer, powiedziałem sobie, że on skutkiem tego podwójnego związku i działając w imieniu Sarrantego, może postawić pięćset, tysiąc, dwa tysiące ludzi dla ocalenia przyjaciela; widzicie więc panowie żem się omylił tylko o dwustu. Powiedziałem sobie nadto: Generał bogatszy jest niż nabab, ogołoci wszystkich naszych płatnerzy; ale przez samychże płatnerzy dowiedzieć się mogę o ilości broni, a więc i o ilości ludzi. Owóż, od tygodnia zakupiono tysiąc trzysta par pistoletów i ośmset strzelb myśliwskich, odciągając sto par pistoletów dla pana generała; co do sztyletów musiał ich pan generał zakupić do dziewięciuset.
— Około tego, rzeki generał.
— Cóżem ja wtedy uczynił? mówił Jackal. Toż samo coby i pan generał uczynił na mojem miejscu. Powiedziałem sobie: Generał uzbroi dwa tysiące ludzi, uzbrójmy ich sześć tysięcy. Trzecia część tych sześciu tysięcy stoi od wczoraj w piwnicach Ratuszowych, dwa tysiące weszły tej nocy do Notre-Dame, której bramy zamknięte dziś będą przez cały dzień z powodu przedsięwziętej naprawy. Dwa nareszcie ostatnie tysiące, udając, że przechodzą przez Paryż do Courbevoie, zatrzymają się na placu Królewskim, a o wpół do czwartej pójdą prosto na plac Grève; widzi więc pan generał, że pańskie tysiąc ośmset ludzi dostaną się jak w pułapkę. Oto, co zarzucam pańskiemu planowi, generale: jako strategik i jako filantrop. Jako strategik, pobijam pana; góruję bronią, chorągwią, mundurem, jednością. Jako filantrop, powiadam: Pokusa daremna, która będzie tylko zamieszka, skoro jest przewidziana; oprócz tego, a zważaj na to dobrze, panie Salvatorze, przypadają wasze wybory. Mieszkańcy, których nastraszycie i którzy przez cztery dni będą musieli mieć sklepy zamknięte, odstąpią was, rojaliści krzykną, że Napoleon II. porozumiał się z jakobinami, i że wszyscy dobrzy obywatele winni połączyć się przeciwko rewolucji... Oto jakie, zdaniem mojem, będą następstwa tej katastrofy. Zróbcie panowie co chcecie z tem mojem zdaniem, ale z głębi serca zapewniam was, że ten środek nie ocali Sarrantego, a was zgubi na zawsze, tembardziej, że to uczynicie nie gwoli bonapartysty lub republikanina, ale gwoli mordercy i złodzieja. Wszak proces trwa jeszcze.
Salvator i generał Lebastard de Prémont zamienili spojrzenia, zrozumiałe dla wszystkich węglarzy.
— Masz pan słuszność, rzekł do Jackala Salvator. I lubo jesteś jedyną przyczyną złego, jakie nam grozi, niemniej dziękuję panu w imieniu braci obecnych i nieobecnych. Czy kto ma do przedstawienia plan lepszy? zapytał.
Nikt nie odpowiedział.
Pan Jackal wydał głębokie westchnienie, był rzeczywiście w rozpaczy.
Rozpacz tę podzielała, zda się, większa część węglarzy. Sam tylko Salvator zachowywał niezmierną pogodę. Jako orzeł buja ponad chmurami, tak on zdawał się bujać ponad losami ludzkiemi.