Moja oficjalna żona/Rozdział XVII
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Moja oficjalna żona |
Podtytuł | Rozdział XVII |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie <R. Wegner> |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Tytuł orygin. | My Official Wife |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tekst |
Indeks stron |
W trzy miesiące po tych wydarzeniach sezon dosięgnął szczytu i pewnego wieczoru, dość późno już, wysiadłem z żoną z powozu przed portalem opery paryskiej.
Noc była śnieżna, a lampy elektryczne oświetlały jasno wspaniałe pojazdy bogaczy i łachmany biedaków. W chwili, gdym wysadzał Laurę, chcąc ją wprowadzić do wielkiego przedsionka, uczułem na ramieniu dotknięcie czyjejś dłoni, a w uchu zabrzmiał mi głos od którego zadrżałem. Głosu tego nie słyszałem od trzech już miesięcy. Obejrzawszy się, ujrzałem Saszę. Płaszcz miał wytarty trochę i nie był to już rzeźki oficer gwardji, nurzający się w złocie gracz cesarskiego Jacht-Klubu.
— Na miłość boską! Muszę pomówić z panem! — szepnął mi.
— Dobrze! — odparłem. — Zaprowadzę tylko żonę do loży i będę do dyspozycji.
— Ach! — powiedział ze znaczącem spojrzeniem na Laurę. — Pocieszyłeś się pan, widzę rychło!
— Pst! — szepnąłem. — Wrócę za parę minut.
Zawiodłem żonę, która nie wiedziała, co mogę mieć do czynienia z tym podejrzanie wyglądającym człowiekiem i umieściwszy ją starannie w loży, rzekłem:
— Przebacz na chwilę. Wrócę niedługo.
— Dokądże idziesz?
— Na dole czeka pewien pan...
— Pan?
— Ano więc, człowiek jeśli wolisz... Muszę się z nim rozmówić.
— Idzie pewnie o wsparcie?
— Tak, to znaczy po części. Sądzę, że chce, bym mu wyrobił posadę.
Rzekłszy to, zeszedłem, czując wielką niechęć do tej sprawy. Ten człowiek, z gruntu zły, bez sumienia, który, jak mi mówiono, został haniebnie zdegradowany i wyrzucony z Jacht-Klubu, a majątek jego skonfiskowano, ten człowiek, znający całkowitą prawdę, miał mnie w ręku. Gdyby uczynił wzmiankę wobec Laury... Boże wielki!
Gdym doń podszedł, zauważył:
— Nie masz pan, widzę, ochoty mówić ze mną?
— Tak jest — odparłem. — Skądżebym zresztą miał ją mieć?
— Ale ja muszę koniecznie pomówić z panem!
— Chodźmy! — powiedziałem, wiodąc go do sąsiedniej kawiarni i kazałem podać coś do picia, co przyjął ochotnie.
— A teraz do rzeczy! — rzekłem krótko. — Czego pan sobie życzysz ode mnie?
— Miły Boże! Czyż pan nie wiesz, jak ze mną postąpiono? Jestem zdegradowany, majątek mi skonfiskowano i skreślono mnie z listy szlachty rosyjskiej. Nie zostało nic. Ta djablica pozbawiła mnie wszystkiego. Ale pan, drogi pułkowniku... pan...
— Czego panu potrzeba?
— Pomocy. Wiem, że nie była pańską żoną. Ale mnie wykierowała lepiej jeszcze. Przyjęła me towarzystwo, skusiła do ucieczki, przed panem, jak mi się zdawało, a właściwie przed władzami rosyjskiemi i zniweczyła doszczętnie. I cóż mi dała wzamian? Nic! Nic! Nawet pocałunku! Gdyśmy byli na pełnem morzu, schroniła się pod opiekę kapitana duńskiego i wyśmiała, oświadczając, że nienawidzi mnie, jak innych zresztą Rosjan i chciałaby wszystkich doprowadzić do ruiny. Grała tylko komedję ze mną, podobnie jak i z panem, pułkowniku. Znamy się teraz i oceniamy wzajem należycie. Rozumiesz pan chyba? Jestem człowiekiem honoru i nie zdradzę pana przed żoną. Nie, mimo zupełnej ruiny finansowej jestem nadal człowiekiem honoru.
— Jakto? Wszakże porwałeś pan tę damę, mimo, że uważałeś ją pan za moją żonę? Gdzież honor?
— Ach! Drogi pułkowniku! Z kobietami to rzecz inna. Każdy jest w tych razach najbliższy samemu sobie.
— Czegóż pan chcesz właściwie?
— Straciłem w Monte Carlo ostatniego rubla. Pożycz mi pan, proszę, dwieście pięćdziesiąt dolarów, bym mógł wyjechać do Ameryki, tej przystani nieszczęśliwych! Tam poradzę sobie, posiadając młodość, siłę, zręczność i opinję człowieka honoru.
W interesie spokoju domowego uznałem za wskazane, odciąć temu człowiekowi honoru wszelką sposobność wyjawienia mej Laurze niemiłych rzeczy, tedy powiedziałem:
— Dobrze! Spotkamy się jutro tutaj i przyniosę panu pieniądze.
Uczyniłem to, on wyjechał do Ameryki i zostawszy podobno przedsiębiorczym dyrektorem zespołu operowego, zabawiał się z primadonnami swemi równie lekkomyślnie, jak z pięknościami Petersburga.
Wróciłem do żony i usiadłem obok niej, rad wielce, że zaabsorbowana muzyką, oraz podziwianiem pięknej damy w loży przeciwległej nie zadała pytania. Zaraz potem podała mi lornetkę swoją, mówiąc:
— Spójrz, Arturze, tam, trzecia loża od sceny i powiedz, czy nie jest to najpiękniejsza kobieta, jaką widziałeś w życiu?
Wedle zlecenia spojrzałem i ręka mi opadła, tak że omal nie rzuciłem szkieł na głowy siedzących pod nami. Damą ową była Helena, piękniejsza jeszcze, bardziej promienna i oszałamiająca, niż kiedykolwiek indziej.
— Wiesz coś, zda się, o niej? — rzekła żona moja żywo i z pewnem niedowierzaniem. — Widziałam, że drgnąłeś!
— Tak! — odrzekłem. — Tę damę wzięto za ciebie i miast niej zostałaś aresztowana przez policję rosyjską.
— Pochlebia mi to wielce! Ona jest przecudna! — odrzekła Laura. — Czyż ja jestem także tak piękna?
Odrzekłem z dyplomacją zdobytą w ciągu dwudziestu lat małżeństwa:
— W moich oczach, niezawodnie, droga Lauro!
— Co wiesz o niej, powiedz wszystko!
Jąłem żonie opowiadać o intrygach nadobnej nihilistki, sposobach i podstępach, jakiemi mściła się na despotach, walcząc o wolność ojczyzny swojej. Wszystko, com wiedział o Helenie, opowiedziałem drogiej połowicy, z wyjątkiem faktu, że przez tydzień była w Petersburgu oficjalną żoną moją. Dzięki wstrzemięźliwości zachowałem dotąd tę tajemnicę dla siebie, chociaż nie wiem, czy zawsze tak będzie. Przyszło mi na myśl, że zuchwalstwo daje ostatecznie największe bezpieczeństwo, przeto powiedziałem:
— Wiesz, że damę tę spotkałem w Petersburgu. Jeśli nie masz nic przeciw temu, złożę jej krótką wizytę.
— Owszem, idź, opowiesz mi, co powie! Radabym się dowiedzieć więcej.
Gdym wszedł do loży Heleny, pochylał się nad nią właśnie attaché turecki, obok siebie miała wysokich oficerów austrjackich, a młody miljoner amerykański wodził za nią rozkochanem spojrzeniem.
Na mój widok drgnęła, ale powiedziała zaraz:
— Oczekiwałam pana, pułkowniku, zobaczywszy w przeciwległej loży. Ta dama, to zapewne żona pańska!?
— Tak! — odrzekłem, tłumiąc bezwiednie ton czułości. — Ale nie moja oficjalna żona!
— Oficjalna żona? — spytał Amerykanin. — Cóż to znów za nowy termin małżeński?
— To nasza tajemnica! — odparła Helena ze śmiechem.
W tej chwili zadrżała i spojrzawszy na mnie, pobladła. Właśnie rozbrzmiały tony tego walca, które słyszeliśmy w chwili, gdy sięgała do kieszeni po rewolwer, by zabić rosyjskiego despotę, a miast tego padła zaśniona w ramiona moje.
Wyszedłszy z loży, zadałem sobie pytanie, ilu mężczyzn życie i miłość wystawi na niebezpieczeństwo, a nawet poświęci zemście i patrjotyzmowi swemu. Jakiż los ostatecznie czekał moją „oficjalną żonę“?