<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Rzewnicki
Tytuł Moje przygody w Tatrach
Podtytuł Uśmiechy i dreszcze. Kartki z pamiętnika
Wydawca Księgarnia F. Hoesicka
Data wyd. 1938
Druk M. Drabczyński
Miejsce wyd. Warszawa
Ilustrator Janusz Kotarbiński; anonimowy
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Do Was, przyjaciele — taternicy, się zwracam, — do Was, dotkniętych słabością, która niechybnie otrzymałaby uczone miano „febris montana acuta”, gdyby medycyna na dobre się do niej wzięła. Wy mnie zrozumiecie...
Srebrne gody święciłem niedawno z Tatrami, — i snadnie mógłbym złotych doczekać, gdyby nie to, że lekkomyślnie straciłem kawał życia, dość późno rozpocząwszy karierę taternicką. Ale — są to rzeczy niecofnione...
Z okazji tego właśnie jubileuszu publicznie opowiedzieć się muszę, kuszony przez przyjaciół górskich, że kończynami nie tylko po piargach, ale i na papierze pracowałem w winnicy tatrzańskiej, skrzętnie notując wrażenia po każdej z trzechset kilkudziesięciu swoich wycieczek, — bo tyle się tego właśnie nazbierało. Napsułem w ten sposób papieru niemal cztery tysiące zeszytowych stronic... Wytrwałość może lepszej sprawy godna... Może; — nie żałuję jej jednak: mam w tym pamiętniku szczerego, acz niemego przyjaciela, z którym wycieczkuję po Tatrach, kiedy mi się żywnie podoba, w świątek i piątek, w deszcz i pogodę, w radości i w smutku... Przeżywam razem z nim wrażenia i zdarzenia sprzed lat, obcuję na zawołanie z tylu miłymi towarzyszami i, co ważniejsza, towarzyszkami pochodów, że, doprawdy, jest czego pozazdrościć... Obraz przejrzysty mam i skromnych tryumfów swoich i miłych, mimo wszystko, niepowodzeń...
Dla siebie notowałem to wszystko, szczerze, nie na pokaz, ani na popis, tak, jak w sercu się rodziło i spod pióra spływało. Nie są nowością te bezpretensjonalne notatki dla bliższych moich przyjaciół górskich, współuczestników wypraw: szukali oni nieraz swoich zniekształconych często konterfektów w tych zeszytach. Ten był zadowolony, wymyślał mi inny, a ja pisałem i pisałem — przez trzydzieści z górą lat! Poza własną przyjemnością spacerów papierowych, uważałem, że zasłużonym udziałem tej pisaniny będzie obchodzenie rocznic w głębi mojej szafy bibliotecznej; aliści kuszą mię teraz towarzysze: wydrukuj! wydrukuj choć urywki!... Bo choć twierdzisz, że nie ma w tych notatkach ani subtelnego piękna odczuć Karłowicza, ani znawstwa, czy fachowości opisów Chmielowskiego, Świerza i tylu, tylu koryfeuszy tatrzańskich, to jednak dają one inne ujęcie przedmiotu, inne oświetlenie, proste w treści i formie, nie tyle taternickie i sportowe, ile turystyczne — ot — majówkowe niejako, anegdotyczne, towarzyskie...
No, i skusili mię doradcy ku utrapieniu czytelników. Ale że się z góry zastrzegam, jak i dla kogo piszę, że uprzedzam taterników pełnej krwi, że to nie z ich wyżyn gadanie, — więc się rozgrzeszam zuchwale...
Kłopot z tym tylko, co wybrać z obfitego materiału. Pośród trzech przeszło setek moich wycieczek i spacerów są wprawdzie i niewinne dolinki, ale są i wielodniowe włóczęgi, tak, że na tomy by tego starczyło. Trzeba wybierać. Dla mnie wszystkie te spacery są równie miłe, równie zajmujące, czy poczciwy Giewoncina w grę wchodzi, czy Durny zadzierzysty... A więc na los się zdaję: biorę pierwsze z brzega notatki, choć cokolwiek charakterystyczniejsze od innych... Jeno, że o okres paru dziesiątków lat tu idzie, — nie dziw więc, że często, jak niedopasowane konie, będą one wyglądały... — Spoidłem wspólna nasza słabość niech będzie: wszyscyć my, wędrownicy górscy, wiemy, jak nas ten temat zespala i łączy... Jak ona babina, co po dziesięcioletnim więzieniu zatrzymała się jeszcze przed bramą, by się ugadać z towarzyszkami niedoli, tak i myśmy zawsze gotowi do gawęd między sobą... — nie prawda?...
Wolna więc umowa, kochany czytelniku: nie obiecuję ci nic niezwykłego, nie miej więc do mnie żalu, jeśli się rozczarujesz. Bo jedno tu muszę podkreślić: nie z fantazji to piszę, jeno z prawdziwych przeżyć; przygód i wypadków nie upiększam, nie koloryzuję. Wiem, że prędzej bym zajął, gdybym ubarwiał zdarzenia, dreszczyki chciał budzić, czy komizm preparował, wiem, lecz minąłbym się z celem, który mi przyświeca. Idzie mi bowiem i o to, by ten lub ów młody adept kultu górskiego, zanim się wypróbuje i ostrogi posiędzie, no i ten, co o ostrogach nie marzy, jeno dla ducha szuka tu rozrywki, poznał z tych kartek, co go czeka w górach, jak się ma ustrzec błędów, gdzie piękna szukać...
Zwłaszcza owe błędy... O, bo podnieść tu muszę pewną wybitną właściwość swojej praktyki taternickiej: fuszerem w niej byłem zawsze! Tak. — Bo choć znam wszelkie kanony, prawidła, przepisy, choć innym przestróg i upomnień nie szczędziłem — sam, wbrew temu, lekkomyślnie nieraz w górach sobie poczynałem... Czemu? — albo ja wiem? Dlatego chyba, że byłem zawsze gotów wyrwać się w góry w każdej chwili, przy każdej sposobności, z żadnymi nieraz nie licząc się względami,... a może i dlatego, że górskich wybuchów moich nie chciałem rozmieniać na drobne „fachowej” wyprawy, zmudnych przygotowań, obliczeń, kalkulacji... Jakże byłem rad, gdy wierni towarzysze, którym ufałem, o tym wszystkim pomyśleli! Nic nie mąciło mi już wtedy myśli i uczuć...
Mściło się to nieraz na mnie i dlatego właśnie te błędy moje podkreślić tu muszę — może z korzyścią dla czytelnika-nowicjusza... Błędy są niekiedy nie gorszą szkołą od przepisów i prawideł. Uczą różne podręczniki, jak należy chodzić po górach; ja zademonstruję, jak chodzić nie należy...
Oczywiście, pewne doszlifowanie tych moich wspomnień będzie tu konieczne: w własnym pamiętniku mogłem sobie pisać to i owo, o osobach na przykład; gdy puszczam rzecz na szersze wody, muszę bezpośredniość ująć nieco w cugle, — to się łatwo tłumaczy. Nie miejcie mi jednak za złe, zacni kompani, a zwłaszcza dzielne kompanki, jeśli niezręcznie dokonam tych adaptacji, — wyście i tak kochani — z wadami waszymi nawet! Nic tak bowiem nie zbliża ludzi, jak wspólne przeżycia w tych rzadkich chwilach, gdy nie interes ich łączy, nie szare dreptanie w kieracie codzienności, jeno oddech szeroki i wolny w obliczu majestatu przyrody. Optymizm wtedy budzi się w sercach, nimi się zaczyna patrzeć...
W zasadzie chcę pisać bezimiennie, choć to krępuje w narracji; — ale darują mi choć ci towarzysze, których imiona w większej lub mniejszej mierze do ogółu światka taternickiego należą, że masek z ich pogodnych twarzy uchylę... Mam w tym własne wyrachowanie: w cudzym blasku — sam barw mogę nabrać...
Jednemu wierzcie, drodzy czytelnicy: umiłowaniem naszych Tatr kochanych przepojone są te kartki. Darujcie tedy, jeśli, jak to się mówi, przesolę tu i owdzie... Czy podobna się dziwić skowronkowi, że słońcu śpiewa? motylowi, że na różach siada? ba, wilkowi nawet, że smętnym barytonem życie sobie uprzyjemnia?...
Przewala się życie taternickie w naszych górach, szumi, pieni się, wre... Wyczerpały się jedne problematy, rodzą się inne... Współczesne mi pokolenie zeszło już w niziny, oporniejsi schodzą... — nowe, dzielniejsze idą zastępy... Walczą ideologie... My wśród szczęku oręża, skromniutko, po majówkowemu sobie pochodźmy... A jeśli nawet tu i owdzie w krew wypadnie wstąpić, trudno, nie po róże do kwietników są to wyprawy...
Jeszcze jedno usprawiedliwienie kieruję do tych, którzy mnie znają z mojej skromnej działalności pisarskiej: oto, w połowie drogi, przy przygotowywaniu tej książki do druku zastały mnie znane uchwały w sprawie zmiany pisowni. Chcąc być lojalnym, zastosowałem się, wbrew swojej najszczerszej woli, do poronionych wskazówek Komitetu Ortograficznego. Gdy jednak, idąc za żądaniem znacznego odłamu piszących, wszczęto akcję protestacyjną przeciw nowej pisowni, przyłączam się do niej gorąco, i już bez obawy zarzutu warcholstwa porzucę niewczesne pomysły psujków-reformatorów, wracając ze zbłąkanych szlaków na drogę właściwą. Oby w niepamięci utonęły te nikomu na nic niepotrzebne, a mącące bieg myśli polskiej pomysły.

*                         *
*

Niech mi wolno wreszcie będzie złożyć wyrazy szczerej podzięki wszystkim Przyjaciołom moim, którzy mi byli pomocni przy wyborze tych moich notatek, zilustrowaniu ich, przygotowaniu do druku, korekcie itd. itd. Wszystkim Im serdeczne Bóg zapłać!


Janusz Kotarbiński pinxit




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Rzewnicki.