<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Moskal
Podtytuł Obrazek z r. 1864
Wydawca Biblioteka Dobrych Książek
Data wyd. 1938
Druk Druk. Diec. w Łomży
Miejsce wyd. Łomża
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W tych szczęśliwych czasach obojętności, gdy nowo stworzone przez wspaniałomyślnego Aleksandra I Królestwo Polskie, do którego dodano po cichu szeptaną nadzieję przyłączenia zabranych prowincji — bawiło się wojskiem narodowym, orłami polskimi i wywoływaniem z grobu wskrzeszonej Ojczyzny, gdy uczeni nasi prawili na serio o pojednaniu się z Rosją i podzielaniu jej losów — przybył z gwardią do Warszawy oficerzyna młody, dość ładny blondyn, szykownej postawy, nazwiskiem Aleksander Piotrowicz Naumów.
Naumów istnym wypadkiem dostał się był do gwardii między arystokrację i szlachtę. Był sierotą, synem jakiegoś małego urzędnika przy Ermitażu. Dzieckiem jeszcze wałęsał się po przedpokojach; gdzie członkowie carskiej familii często go widywali. Chłopię było roztropne i bardzo ładniuchne, któraś z księżen bardzo je sobie upodobała: skutkiem jej protekcji, nie pytając wcale o powołanie, wpakowano dziecię — jak skoro od ziemi odrosło — do któregoś z zakładów wojskowych.
W Rosji uważa się to za największą łaskę, gdy kogo zrobią tą machiną, która się zowie żołnierzem. Sasza wyrósł jak strzała, szczęściem nie zbrzydł, owszem wypiękniał, odznaczał się między współuczniami jeśli nie nadzwyczajnymi talenty, to wielką dobrodusznością, łagodnością i posłuszeństwem dla starszych.
W kraju, w którym pokora nietylko niebiosa, ale mury pałaców przebija, roztropny, ładny, usłużny a wcale nie hardy Naumów musiał świetną zrobić karierę. Doszedł więc do tego, że zamiast w pułku liniowym umieszczony został w gwardii. Ponieważ ciężko mu się było w tej kosztownej broni z pensji samej utrzymać, naznaczono mu w drodze łaski, dodatkowy zasiłek: a że Naumów był żołnierzem wzorowym i nie lękano się wcale, by się w Polsce wolnomyślnością zaraził, naznaczono go do Warszawy.
— Dodajmy, że oprócz tych przymiotów Saszy, o których wspomnieliśmy, miał serce dobre, naturę poczciwą, a stolica, w której dzieciństwo przepędził, lekkomyślne towarzystwo, którem był otoczony, wcale go nie popsuły.
Czasem ubóstwo bywa zbawiennym od złego hamulcem. Naumów musiał niejako być poczciwym, bo nie miał za co puścić cugli życiu. Szczęściem także serce w nim więcej sił miało niż namiętności. Sierota tęsknił więcej za rodziną, której nie miał, za przywiązaniem, którego nie kosztował, niż za łatwymi rozkoszami życia, na których całą czczość się napatrzył. Nie mogąc i nie chcąc podzielać szałów swoich towarzyszy, więcej miał do nich wstrętu niż pociągu. Było w nim coś prostodusznie poetycznego, nie będąc sam wcale poetą, niezmiernie lubił poezję i całymi godzinami gotów się był nią napawać. Umysł to był nie tak samoistny, by coś z siebie mógł utworzyć, ale otwarty na przyjęcie wszelkiego piękna.
Między współtowarzyszami Naumów uchodził za pospolitego człowieka, nie miał dość odwagi, aby się na najmniejszy zdobyć dowcip, milczał gdy był szczęśliwy, milczał uśmiechając się gdy był wesoły, jedno tylko uczucie usta mu otworzyć mogło, ale o nim marząc ustawicznie jeszcze się z nim nie spotkał.
Naumów, choć służył w gwardii, po francusku prawie nie umiał, lepiej trochę po niemiecku, zresztą żadnego innego języka. Śpiewał tylko ruskie pieśni czystym i nieuczonym głosem, muzykę namiętnie lubił, ale tyle jej umiał, ile mu Pan Bóg wlał w duszę, a chóry żołdackie z nią oswoiły. Przytym wszystkim był to bardzo ładny mężczyzna słuszny, barczysty, jasny blondyn, biały, rumiany, z niebieskimi łzawymi oczami, z twarzą zawsze prawie łagodnie uśmiechniętą.
Przeniesienie się z Petersburga do Warszawy całkiem nowy świat dało poznać Saszy. Zdumiał się, widząc jak przy bardzo srogich rządach wielkiego księcia Konstantego, przy największych chęciach okiełznania i ujarzmienia tego nieszczęśliwego narodu tryskała z niego wrodzona mu swobodność, o jakiej w stolicy carów wyobrażenia mieć nie mógł.
W postawie, ruchu, słowach nawet najpospolitszego gminu znać było naród, co od wieków przywykł do swobody, który się czuł człowiekiem i w kajdanach nawet niewolnikiem być nie umiał. Uderzył go też nadzwyczajnie wdzięk kobiet polskich, które wiekowa cywilizacja wysoko podniosła, uszlachetniła i nadała im fizionomię promieniejącą duszą, jakiej w Moskwie nigdzie spotkać nie można.
Najpiękniejsze moskiewki są to żywe posągi, niekiedy bardzo wdzięczne, ale zawsze tchnące tylko zmysłową pustotą. Dziwił się bardzo młody człowiek, że w prostych sługach, które na mieście spotykał, więcej znajdował skromnego szlachetnego wdzięku, niż w słynnych arystokratycznych pięknościach, zdobiących carskie salony.
Jakkolwiek mieliśmy zawsze wstręt do Moskali, mimowolnie czując w nich narzędzia idei wręcz przeciwnej naszemu posłannictwu narodowemu, przecież za panowania Aleksandra miało się więcej niż kiedykolwiek ku przejednaniu. Nie wszystkie domy polskie zamykały się przed Moskalami, przyjmowano ich w towarzystwach i mieliśmy wiele przykładów moskiewek zaślubionych przez Polaków, Polek wyszłych za Moskali.
Naumów trafił właśnie na te chwile zobojętnienia, przeciw któremu mała tylko garść gorętszych po cichu protestowała. Służba w gwardji za w. księcia Konstantego była tak obrachowaną, że żołnierz i oficer nie miał czasu na nic innego prócz na swe kształcenie się sołdackie. Męczono przygotowaniem do mustry, nieskończonymi manewrami, wartami, a czas był tak rozrachowany, ażeby go na myślenie, na wewnętrzną pracę wcale nie zostawało. Nie było to dziełem wypadku, ale jakeśmy powiedzieli, umyślną rachubą; ani w urzędniku człowieka, ani w żołnierzu istoty myślącej, samoistnej mieć nie chciano.
Wielki książę tolerował wszystko oprócz książek i najmniejszego symptomu tego co się wówczas nazywało małomyślnością (wolnodumstwem). Obawiano się spisków, karbonaryzmu, przeczuwano te konwulsje, które zrodzić musiał ucisk nieludzki. Jak żołnierze, których naówczas ściskano tak na paradę, że im się często krew nosem i ustami rzucała, ściśnięte narodowości miały też krwią wybuchnąć. Nie umiano inaczej zaradzić na spodziewane zaburzenie, jak mnożąc i zwiększając ich przyczyny, to jest ucisk tyrański. W wojsku śledzono najpilniej najmniejsze objawy samoistności, zwało się to duchem, bo w istocie z ducha pochodziło.
Naumów służbista wielki, chłopak łagodny i pokorny, a oficer wyćwiczony doskonale, w wielkim był faworze u księcia, który go miał za proste dobroduszne stworzenie. Nie było prawie dnia, żeby go za ucho nie pokręcił, co u Konstantego było wielkim łaski dowodem.
— Patrz Kuruto, mówił często do swego faworyta, wy mi zawsze chwalicie tych waszych smukłych Polaczków, są między nimi ładne chłopcy, nie ma co mówić, ale mi pokaż choć jednego takiego szerokich ramion, dęba nie chłopa, jak Naumów. To stworzenie na żołnierza; a przytem choć prochu się nie zlęknie, ale go nie wymyśli. W żołnierzu to zaleta.
Naumów, obywszy się lepiej z Warszawą, jak mnóstwo innych Moskali naówczas, rozkochał się w niej i w Polsce. Nie wiem jakim trafem poznał się gdzieś z bardzo ładną panienką, córką małego urzędnika z komisji Skarbu. Matka jej, gdyż ojciec dawno był umarł, żyła z niewielkiej pensji emerytalnej, syn służył w jakimś biurze, żonaty był i mieszkał osobno. Matka z córką zajmowały bardzo skromne mieszkanko na Tamce, do którego Naumów potrafił się dopytać, wcisnąć i wybłagać, żeby mu bywać dozwolono. Misia, owa ładna panienka, żywa, zwinna i śmiała brunetka, z początku sobie żartowała z tego białego Moskala, śmieszył ją trochę, trochę ją bawił, czasem niecierpliwił, kłóciła się z nim ciągle, ale go jakoś znosiła. Dziewczę było wychowane bardzo starannie, a natura obdarzyła je bogato, sercem szlachetnym, żywym i otwartym umysłem. Misia choć nie była nadzwyczajną pięknością, miała niezmiernie wiele życia i wdzięku, cała jej postawa pełna była energii, a mimo to dziwnie skromna i niewieścia. Poznawszy Naumowa, wcale nie robiąc nań projektów, postanowiła go, jak mówiła, ucywilizować i zrobić z niego człowieka. Zakochany od razu Sasza, poddał się bardzo chętnie wszystkiemu, co z nim czynić chciano. Matka patrzała się na to nie bez pewnej obawy o swą ukochaną córkę, ale jej tak wierzyła, i tak wysoko ceniła jej rozum i serce, tak była przez nią zawojowaną, że się w niczym sprzeciwiać nie mogła.
Postępowanie Misi z tym młodym Moskalikiem, który, jak ona mówi, przyczepił się do niej, było niezmiernie trafne. Wcale w nim nie chciała widzieć z początku ani kochanka, ani przyszłego do jej ręki pretendenta. Obchodziła się z nim prawie tak jak z wziętym na wychowanie pieskiem, którego się oducza nieprzyzwoitości, a uczy służyć, przynosić i warować. Nauka to była nie tak salonowych obyczajów, gdyż Naumów bardzo się pięknie w towarzystwie znajdować umiał, jak raczej nowych dla niego pojęć i wyobrażeń. W półżartem, w pół serio, zmuszano go naprzód do nauczenia się polskiego języka, z nim razem przyszły polskie idee. Misia niemniej go musztrowała jak wielki książę swych żołnierzy; chciała z niego zrobić Polaka, i to nawrócenie z pomocą czarnych oczu doskonale się jej udało. Kłócili się z sobą nieustannie, to jest Misia go za wszystko łajała, on wszystko z dobrodusznym serdecznym uśmiechem przyjmował. Raz tylko gdy się Michalinie wyrwało jakieś przekleństwo na całe plemię i naród moskiewski, Sasza czyli pan Oleś, jak go tam nazywano, wstał zaczerwieniony i głosem, w którym wzruszenie głębokie czuć było, odpowiedział stanowczo.
— Nie przeklinaj pani narodu, nie znasz go tylko z tych wyrzutków, którymi na was ciskają, naród ma serce, naród ma przyszłość, cóż winien, że wiekami niewoli upadł, spodlił się, znikczemniał. Niech nad nim zaświeci słońce swobody, niech nań spadnie rosa dobroczynnej nauki, niech go rozkują i rozwiążą, a zobaczysz pani, że potrafi być wielkim i kochania godnym narodem.
Misia patrząc nań pobladła, zamyśliła się i podała mu rękę, umiała ocenić tę uczciwą miłość ojczyzny w Moskalu, mimo to jednak odpowiedziała mu półżartem:
— Choćby was rozkuto, będziecie jeszcze długo nosić na karku ślady tej obroży, w którejście chodzili przez wieki.
Naumów westchnął i na tym skończyła się rozmowa. Stosunki Misi z nim, w których nigdy nawet o miłości mowy nie było, przeciągnęły się bardzo długo. Sasza nauczył się doskonale po polsku, a co więcej, pojęcia jego zupełnie się zmieniły. Urodzony z dobrymi skłonnościami, zyskał na tym nowym wychowaniu przez kobietę wielkiego serca i umysłu. Przywiązanie jego do niej było jakąś spokojną idealną miłością, tym większej siły, że na zewnątrz wyglądała ona na serdeczny tylko związek braterski. Misia też przywiązała się do ucznia, chociaż mu tego wcale nie okazywała, ale później kłóciła się już tylko dla formy, a gdy Naumów przypadkiem przez parę dni ich nie odwiedził, Michalina była smutna i niespokojna.
Matka mimo swej wiary w córkę gryzła się bardzo tym stosunkiem, którego na lekko brać nie mogła. Jako gorliwa bardzo katoliczka, jako osoba rozsądna, wiedząca dobrze, iż dwie wiary w małżeństwie są zawsze prędzej później rozdwojenia powodem, jeżeli jeden z towarzyszów drugiego nawrócić nie potrafi, przewidywała smutne tego romansu następstwa, ale gdy raz wspomniała o tym nawiasem córce, Misia jej odpowiedziała stanowczo.
— Gdybym miała za niego iść, to jużcić go wprzódy na katolika przerobię.
Trwało to przez półtora roku, matka po cichu płakała i gryzła się, zachorowała wreszcie i umarła, ale do łoża konającej przyszedł Naumów spłakany i staruszka ich oboje pobłogosławiła.
W kilka miesięcy potem stanęli do ołtarza. Dziwiono się niezmiernie i temu ubogiemu gwardziście, który mógł się daleko świetniejszej partii w Rosji spodziewać, i biednej dziewczynie, że mogła pójść za Moskala. Naumów miał do przełamania niesłychane trudności, póki otrzymał pozwolenie od wielkiego księcia. Wkrótce potem wziął dymisję z wojska i dano mu bardzo dobre miejsce w komisariacie, zostawiając go w Warszawie.
Jeszcze przed rewolucją 1831 r. jakieś intrygi, o które w moskiewskich biurach nie trudno, spowodowały nagłe przeniesienie się młodego małżeństwa aż do Odessy.
Michalina i mąż jej zupełnie już wrosły w obyczaje przybranej ojczyzny, z niezmiernym żalem opuszczali Warszawę. Michalina gniewała się, przeklinała, płakała, nic nie pomogło, trzeba było jechać z mężem na to wygnanie w drugi koniec świata.
Szczęściem Odessa naówczas, jak cały ten kraj aż po nią, daleko była bardziej polską niż dzisiaj, można powiedzieć wcale polską. Stosunki jej z Podolem i Ukrainą, ogromny handel zbożowy, wyborne morskie kąpiele sprowadziły tam mnóstwo obywateli z Ukrainy i Podola. Bogatsi mieli tu swe domy i magazyny, a w okolicy znaczne posiadłości i kolonie. Moskwa nie miała jeszcze czasu i odwagi wziąć się do wynaradawiania: instynktowo targała się ona na to, ale nie śmiała przyznać się do systemu, bo w tamtej epoce więcej było poszanowania dla zasadniczych praw ludzkości, więcej wstydu i obawy przed opinią.
Moskale udawali jeszcze bardzo liberalnych, tolerujących, przyjaciół wszelkich narodowości, w okolicach Odessy zakładali nową Serbię, a Polacy w tym mieście wcale nie wydawali się im jeszcze szkodliwi. Czekali zapewne, aby obietnice Katarzyny, w manifestach jej po zaborze kraju powtarzane, zaręczające poszanowanie religii i narodowości, trochę zestarzały.
Za Mikołaja nawet, gdy się już ani Europy ani opinii europejskiej nie obawiano, wynarodowienie szło bardzo po cichu i ostrożnie, póki niezapomniany Bibikow I nie ośmielił się do targnięcia na prawa, język i religię. On zapewnił Mikołaja, że wszystko to wydrzeć potrafi bez oporu, on wymógł od ówczesnych marszałków szlachty podpisanie upadlającej petycji o zrównanie prowincji tych w prawach i sądownictwie z Moskwą. Od tej pory szybko poszła ortopedyczna operacja, której skutkiem całe prowincje powoli moskalić się musiały.
Państwa Naumów rewolucja zastała w Odesie. Na jej chorągwiach stał napis: „Za naszą i waszą swobodę“. Mógł więc Naumów patrzeć na nią milczący, gdy żona jego nie kryła się wcale z gorącym dla niej współczuciem. W parę lat później, gdy pierwszych dwoje dzieci im zmarło, urodził się syn, którego Michalina potrafiła jakoś w sekrecie ochrzcić po katolicku i dała mu imię Stanisława. A że dzieci, których bardzo pragnęła, nie chowały im się, małego Stasia ofiarowała się do siedmiu lat, ubierać w habit S. Franciszka, jak to u nas bywało we zwyczaju. Byłoby to może wywołało jaką denuncjację, śledztwo i prześladowanie, ale poczciwy Sasza, zgryzłszy się jakąś mąką, na której go podradczycy[1] oszukali, dostał gorączki i umarł. Biedna wdowa, złożywszy jego zwłoki na brzegach Czarnego morza, sama natychmiast postanowiła wrócić do Warszawy. Przyjaciele męża łatwo dla niej wyrobili dość znaczną pensję emerytalną, a dodatkowo coś jeszcze na wychowanie dziecka.
Pani Naumów nie cierpiała Odessy i wyprzedawszy jak najprędzej co tylko miała, pośpieszyła do dawnego swego mieszkania na Tamkę.
Pisała wcześniej do brata, aby je koniecznie dla niej najął, tu jej spłynęły najszczęśliwsze życia godziny, chciała tu po nim płakać i tęsknić za szczęściem straconym.
W żałobie, której już nigdy zrzucić nie miała, z małym Stasiem na ręku weszła do tego mieszkania, które jej się teraz dziwnie zrujnowanym, smutnym i biednym wydało. Cała oddała się temu dziecięciu, był to powierzchownie żywy obraz ojca, ale z duszą nierównie gorętszą, matczyną. Miał dobroć i łagodność Saszy, ale z energią i swobodnym duchem matki. Jedynak, pieszczoch, wyrósł w pocałunkach, ogrzewany niezmierną miłością i wybujał jak bujają te dzieci, których kolebkę otacza wielkie przywiązanie.
Czytelnik przeczuwać już może w tym chłopaku bohatera powieści; musieliśmy tą genealogią wytłumaczyć fenomen Moskala-Polaka, którego nie stworzyła wyobraźnia nasza, bo nie ten jeden walczył w szeregach obrońców Polski.
Było ich wielu pojmujących, że sprawa nasza nie wyrzekła się starego napisu swej chorągwi: „Za naszą i waszą swobodę”. Moskiewski rząd, w rok dopiero po pierwszych wybuchach w Warszawie, zrodził tę sztuczną agitację niby patriotyczną, którą potrafił niedojrzały naród obałamucić.
Uląkł się on tych sympatii, które się dla nas objawiać zaczynały, potrafił wmówić przez usta płatnych dziennikarzy, że zmazanie się krwią polską i wyniszczenie całego narodu było dla Moskwy potrzebą, koniecznością.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Z boleści po stracie męża, osamotnienia i ze zmartwień, pani Naumów wpadła w rodzaj dziwnej melancholii, stała się bardzo pobożną i gryzła się tą myślą, że ją Pan Bóg skarał za małżeństwo z różnowiercą. Utkwiło to tak głęboko w jej przekonaniu, że życie całe zmieniła w rodzaj pokuty i zatruła sobie jego ostatek. Nie wiedziała, co począć ze Stasiem, o którego przyszłość się lękała, musiała się ukrywać z jego katolicyzmem, trwożyła się, aby go nie zmuszono do odstępstwa, płakała całymi dniami i wpadła w chorobliwe usposobienie, z którego się wywiązała gorączka, a w końcu suchoty.

Widząc się osłabioną, przeczuwając niedługie już życie, niepokojąc się, więcej jeszcze pogorszyła swój stan tak, że mimo największych starań, nim Staś doszedł ósmego roku, został zupełnym sierotą.
Miał wprawdzie wuja, który już dosyć znaczną zajmował posadę w komisji Skarbu, ale był to człowiek zimny, obarczony familią, obojętny dla siostry i jej dziecka, który spadającej nań opieki pozbył się natychmiast prosząc o przyjęcie małego Stasia do korpusu kadetów. Między powodami, które go ku temu skłoniły, była też i obawa, aby nie odpowiadał później za katolickie jego wychowanie. Jakiś komitet petersburski, opieki nad sierotami po oficerach, wziął na siebie dalszy los nieszczęśliwego dziecka, nie ze zbytecznej troskliwości o sierotę, ale głównie dla tego, że na każdej takiej jednostce, którą się opiekowano, kradły potrosze biura i urzędnicy. Ziarnko do ziarnka — zbiera się miarka.
Biedne chłopię przewieziono wraz z innymi, zakutawszy w gruby kożuch, aż do samego Petersburga. Dziecko znalazło się w gronie rówieśników, nie mogąc się z nimi rozmówić, bo słowa jednego nie umiało po rosyjsku, obce wszystkiemu co je otaczało, przestraszone i zbolałe.
Ale dzieci i młodzież mają tę cudowną siłę prędkiego oswojenia się z każdym położeniem, i Staś choć mu czasem płakać się chciało przypomniawszy matkę, choć w snach widywał ją często, obył się prędko ze swoją biedą. Z okrutną zgrozą kapelan korpusu spostrzegł wprędce, że dziecko żegnało się po katolicku, umiało pacierz tylko polski, nosiło krzyżyk na piersiach nie prawosławnego kształtu i jak on to nazywał, było nie chrzczone. Chrzest bowiem katolicki u fanatycznych Moskali nie uchodzi za ważny. Nareszcie samo imię Stanisława nie znajdowało się w kalendarzu greckim, ochrzczono więc go na nowo, a przez wzgląd jakiś dla dziecięcia zmieniono nazwanie na trochę doń podobne, dając mu imię Światosław. Pojąć łatwo, że dziecię w tym wieku wystawione na wpływ nieustanny innego świata i obyczaju wprędce musiało o przeszłości zapomnieć.
Tak się też stało. Mały Naumów zupełnie z polskiego chłopaka przerobiony został na czystego Moskała.
Ale jest wielka, niepojęta siła w pierwszych wrażeniach dziecka, mogą się one zatrzeć późniejszymi, najmniejsze jednak dotknięcie budzi te struny milczące, co pierwszy raz od głosu macierzyńskiego zadrgały.
Urządzenie wszystkich zakładów wojskowych, za czasów Mikołaja szczególniej, było niesłychanie obmyślane na to, aby z żywych ludzi zrobić lalki służebne. Biedzili się nauczyciele i dozorcy nad tym problemem jak wykształcić człowieka, łamiąc w nim samoistność i wolę. I jak ptakom obcinają skrzydła aby nie odleciały, tak nieszczęśliwym tym wychowańcom despotyzmu łamano uczucia, naginano myśli, aby się stali posłusznymi tylko narzędziami jednej i jedynej woli cara. W istocie prócz niego nikt w Moskwie swej woli nie ma, a kto ją okazuje jest buntownikiem. Wszelką władzę zlewa car, od kanclerza państwa aż do kaprala, wszyscy zwierzchnicy są namaszczeni przez cesarza, są od niego delegowani do spełnienia swych obowiązków, ale ponad sobą mają znowu rozmaite stopnie władzy, które ich ugniatają.
Kodeksem prawa wedle ich pojęć, jest wola cesarska na piśmie objawiona. Car może ją zmienić, zawiesić i nadać jej siłę wsteczną. Ogólne zasady praw dla nich nie istnieją; prawa Boże i prawa narodów są herezją wobec caratu.
W pierwszych chwilach polskiego ruchu 1861 r., gdy zesłano jakiegoś naczelnika wojskowego do Suwałk, który sobie po żołniersku poczynał, jeden z urzędników sądowych oparł mu się dowodząc, że postępowanie jego było prawu przeciwne. Niepodobna wyrazić jakie zdumienie ogarnęło Moskala, gdy to usłyszał, odwołanie się do prawa było dla niego zuchwalstwem jakiego nie miał pojęcia.
— Prawo! zakrzyczał, jakie prawo? ja tu jestem z ramienia cara, a co ja rozkazuję, jest jedynym prawem. Najtroskliwiej więc czuwano, aby wpoić w młodzież zawczasu ślepe to posłuszeństwo dla „żywego Boga“. Mikołaj ten rodzaj szału w zaprowadzeniu bałwochwalstwa doprowadził do tego, że wydano katechizm: „O czci cesarza”. Pomimo wszystkich cytat z Pisma świętego na poparcie tej teorii jest ona starym pogańskim cezaryzmem godnym Calliguli i Heliogabala, ale nie dającym się pogodzić z ideą chrześcijańską. Nad młodzieżą szczególniej czuwano, aby nie dopuścić do niej nawet cienia tego strasznego wolnodumstwa[2], którego się przede wszystkim obawiano. Mikołaj w oczach dzieci upatrywał czasem jakąś skłonność występną, a gdy chłopię śmielej nań wejrzało, karał je natychmiast, aby na całe życie oduczyć je od samowoli a natchnąć zbawienną grozą. Pomimo tych nadzwyczajnych starań o zabicie ducha w młodzieży, Pan Bóg czuwał i te klasztory w najściślejszej utrzymywane karności, pod naciskiem surowego despotyzmu wydały ludzi wielu pełnych energii i poczucia własnej godności.
Kiedy człowiek mający władzę w rękach na tak olbrzymią skalę przedsiębierze potworne świętokradzkie dzieło, niewidoma jakaś siła wszystkie środki użyte ku złemu cudownie na dobre obraca. Tak się stało z zakładami wychowania i uniwersytetami moskiewskimi, na które wionął z daleka niepochwycony duch wieku, nie wstrzymały go ani rogatki granicy, ani cenzura posunięta do najwyższej śmieszności, ani umyślne popychanie młodzieży na drogi szału i namiętności, by ją od nauki i myślenia oderwać.
Naumów przy dobroci i łagodności ojca miał też trochę z natury matki. Był bardzo roztropny, uczył się łatwo, ale swawolił straszliwie i wszystko zakazane miało dlań wielką ponętę. Chociaż przed starszymi przybierał postawę pokorną, szyderski uśmiech błąkał mu się po ustach, a gdy dorastać zaczął, wprzódy niż katechizmu o czci cara, wyuczał się wielu zakazanych poezji Puszkina i Rylejewa. Wszystko, czego mu się uczyć kazano, chwytał z łatwością; skończył akademię wojskową z bardzo pięknymi świadectwami, ale mimo wzrostu i postawy udatnej coś mu takiego z oczów patrzało, takie jakieś o nim miano wyobrażenia, że go do liniowych pułków posłano. Była to wyraźna niełaska, którą zawdzięczał temu, że się przed swą starszyzną nie zbyt uniżał, nadto się czując człowiekiem. W dwudziestu kilku leciech życia świat jeszcze cały przed nami, nikt się naówczas nie troszczy, wychodząc nań, gdzie oprze stopę, czuje w sobie siłę olbrzymią i wie, że zajdzie gdzie zechce. Naumów oswobodzony z więzów, ciężkiej karności zakładów wojskowych, wyleciał w świat jak ptaszek, nie bardzo się martwiąc wyrządzoną sobie krzywdą. Pułk, do którego był przeznaczony, stał w Inflantach, a na pierwszym wstępie, gdy się jenerałowi dowodzącemu meldował, spotkała go para takich prześlicznych oczu niebieskich, że zupełnie od nich oszalał.
Oczy te należały do starszej córki jenerała Natalii Aleksiejewny, patrzały na świat od lat dopiero dwudziestu, ale tyle już na nim widziały i tak go dobrze rozumiały, jakby mu się przypatrywały od pięćdziesięciu. Zaprawdę ciekawe typy męskie spotykają się w społeczeństwie moskiewskim, ale w wyższych sferach, zwłaszcza są niewieście postacie zlewkiem barbarzyństwa z cywilizacją, jakiego nie ma nigdzie na świecie, prócz w Moskwie.
Natalia Aleksiejewna, z daleka podobna do jasnego anioła, z bliska była jednym z tych fenomenów, na których anatomiczny rozbiór potrzebaby skalpelu Balzaka[3].





  1. Z rosyjskiego „podriadczyik” = dostawca.
  2. Wolnodumstwo — z rosyjskiego, znaczy: wolnomyślność.
  3. Balzac — znakomity powieściopisarz francuski, żył w latach 1799 — 1850.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.