Muza z zaścianka/Od tłumacza
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Od tłumacza |
Pochodzenie | Muza z zaścianka |
Wydawca | Bibljoteka Boya |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Drukarnia Współczesna |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Pośród licznych epitetów, jakimi starano się określić twórczość Balzaka, znajduje się przydomek historyka Francji, a także i geografa Francji. Historykiem Francji był Balzac niewątpliwie. Usadowiony w swojem obserwatorjum — izdebce artysty — na przełomie dwóch wieków, dwóch społeczeństw, wyczuwający intuicją w fali współczesnego życia zarówno szczątki przeszłości jak zadatki przyszłości, jest Balzac wielkim malarzem historji społecznej i obyczajewej Francji, od schyłków dawnej Monarchji po sam koniec rządów Ludwika Filipa. Postacie Balzaka, mimo że tętniące tak potężnem jak mało u którego pisarza życiem indywidualnem, są równocześnie przedstawicielami grup, formacyj społecznych, oraz etapów spełniającej się ewolucji. Dość przytoczyć trzy pokolenia perfumiarzy, streszczające pięćdziesięcioletnią historję mieszczaństwa: Ragon — Birotteau — Crevel. Balzac, niezaspokojony jeszcze drobiazgową charakterystyką swoich postaci i ich stosunków, stara się, w ekspozycji każdego utworu, osadzić każdą z nich głęboko korzeniami w przeszłości: stąd owe szczegółowe rodowody, które jedynie powierzchownemu czytelnikowi Balzaka mogą się wydać zbędne.
Ale i miano geografa Francji nie jest retorycznym frazesem.
Poza Paryżem, stanowiącym centralny punkt jego olbrzymiej epopei i opisanym, ulica po ulicy, dom po domu, z drobiazgowością przyrodnika, z syntetycznem spojrzeniem myśliciela i umiłowaniem antykwarza, akcja romansów Balzaka obiega niemal krąg całej Francji, przenosi się to do Issoudun, to do Sancerre, Angoulême, Alençon, Guenic, etc., i znaczy się szeregiem opisów, wiążących poniekąd psychologicznie charakter tła z treścią wypadków. A gdyby nawet te opisy, te podmalowania, były niekiedy nieco drobiazgowe, nieco nużące dla dzisiejszej naszej nerwowej niecierpliwości, chciejmy sobie w zamian uprzytomnić, jak doniosłem w rozwoju literatury współczesnej było to powołanie rzeczy martwych, otoczenia, przeszłości do współaktorstwa w wielkiej Komedji ludzkiej. Przypomnijmy sobie powieść przedbalzakowską w jej najcelniejszych egzemplarzach. Gdzie toczy się akcja Adolfa? kolejno w Niemczech, w Czechach, w Polsce, w rzeczywistości jednak nigdzie, w przestrzeni, a raczej w tych kulisach, które służyły za ramę abstrakcjom klasycznego dramatu. Czem zajmuje się, czem żyje sam Adolf? Kocha lub nie kocha. Co stanowi źródło jego środków materjalnych? Ojciec, pełniący funkcje owej sakiewki dawnych romansów, której napełnianie co rano „złotem“ należało do funksyj służącego. Co widzimy z Paryża lub z owej „Ameryki“ w Manon Lescaut? Rys, który podkreślam, to bynajmniej nie krytyka tych dwu pięknych i głębokich książek; to tylko próba uzmysłowienia, jak olbrzymim krokiem naprzód staje się dzieło Balzaka w instrumentacji tej symfonji ludzkiej, jaką jest literatura. Następcy jego, przyswoiwszy sobie całą jego zdobycz, zręczniejszem nieraz piórem pousuwali wybujałości opisów, przezwyciężyli ciężkość faktury; ale Balzac rąbał drogę w dziewiczym lesie, nie miał czasu na gracowanie ścieżek.
Te liczne opisy miast i miasteczek francuskich składają się na galerję życia prowincji w jego najróżniejszych odcieniach: od poważnych w swej strupieszałej wielkości resztek feudalizmu, aż do beznadziejnej płaskości drobnego mieszczaństwa; wszystkie jednak te obrazy mają jedną wspólną cechę, cechę przygnębiającej martwoty i smutku. Dawny porządek społeczny, zakreślając szczuplejsze granice aspiracjom, sprawiał iż najczęściej synowie wstępowali w ścieżki ojców; każde środowisko żyło własnem, wcale pełnem życiem. Nowe, zdemokratyzowane społeczeństwo, ugruntowane przez Napoleona, który powołał wszelki talent, bez różnicy hierarchji i urodzenia, do budowy nowej Francji, wabi, niby potężny magnes ciągnący opiłki żelaza, w stronę Paryża wszystko co jest bujniejszego, rzutkiego, tęgiego w całym kraju. Stąd dwa obrazy, których kontrast wyzyskuje Balzac w tylu utworach: Paryż, przelewający się od talentu, fantazji i nadczłowieczeństwa, i prowincja, wyssana, wyjałowiona, szara, zamieszkała wyłącznie prawie przez niezdolnych do wyrwania się z niej ciurów. Ten zasadniczy charakter maluje się w utworach Balzaka w całej gamie odcieni, wciąż wzmacniając wrażenie, nie powtarzając się nigdy. Wystarczy zestawić powieść Dwaj poeci z tą Muzą z zaścianka: ile pokrewieństwa w sytuacji obu postaci kobiecych, a jaka precyzja w zróżniczkowaniu typu, środowiska, rasy, czyniąca z każdej z nich coś zupełnie odmiennego. Tylko najwięksi mistrze zdolni są do takich majstersztyków.
Prowincja, ten tak ulubiony temat późniejszych satyryków i powieściopisarzy, jest niemal wynalazkiem Balzaka. Spotykamy wprawdzie, u tego wielkiego realisty jakim był Molier, zaznaczony w kilku słowach ale jakże wyrazisty obrazek:
Do rodzinnego miasta męża, w koczobryku
Nowiutkim zajedziecie; tam, poznasz bez liku
Jego wujów, kuzynów, a gdy przyjdzie kolej,
Pośród wielkiego świata zasiądziesz powoli.
Będziecie odwiedzali, w niedzielę i święta,
To panią burmistrzową, to pana rejenta,
Gdzie na kanapie zajmiesz miejsce honorowe.
W karnawale, co uciech! wciąż rozkosze nowe:
Bal, orkiestra złożona z kobzy, klarynetu,
Czasem małpa uczona, marjonetki, gdzie tu
Znaleźć czas na rozkoszy tyle...
ba, znajdziemy nawet u tegoż Moliera wizerunek prowincji w Hrabinie d’Escarbagnas, ale ta realistyczna żyła raczej gubi się w dalszym ciągu XVII-go i XVIIl-tym wieku, ustępując miejsca psycholegicznej abstrakcji, której dążeniem jest oczyścić wieczne elementy uczuć z przypadkowości zjawisk. Stąd, jak wspomniałem, akcja np.
Manon Lescaut zawiązuje się na prowincji, toczy się w Paryżu, kończy w Ameryce, a mogłaby się tak samo rozgrywać na księżycu. Porównajmy z tem rysy psychologiczne, jakiemi pobyt w tejże Ameryce żłobi się w charakierze Filipa Bridau (Kawalerskie gospodarstwo), lub ową iście chemiczną reakcję, jaką przeniesienie z prowincji do Paryża powoduje w psychice Lucjana de Rubempré i pani de Bargeton (Stracone złudzenia).
Wspomniałem Adolfa. Zestawienie tem ciekawsze tutaj, ile że druga część tej małej a tak bogatej w treść książeczki, Muzy z zaścianka, jest świadomą[1] warjacją ma temat tegoż Adolfa: tem ściślej możemy tedy śledzić różnice techniki i znaczenie ramy, w jakiej Balzac mocno osadza osoby i akcję toczącego się dramatu. Lękam się, iż do znudzenia może podkreślam fakt, że wszystko niemal bez wyjątku, co nam się wydaje naturalnym stanem posiadania nowoczesnej powieści, jest wynalazkiem i zdobyczą Balzaka. Poco zresztą sięgać do dawnych wzorów? wystarczy przeczytać jakąś wybitną powieść z epoki współczesnej Balzakowi, np. Pannę de Maupin Gautiera albo Lelię George Sand.
Przy wielu drobniejszych zwłaszcza powieściach Balzaka doznaję uczucia podziwu: w jaki sposób potrafi on na tak małej przestrzeni pomieścić takie bogactwo treści, i jeszcze pozwolić sobie na ten zbytek, aby... być rozwlekłym! I tak, w tej książeczce: akcja podejmująca na nowo temat Adolfa zaczyna się pod koniec utworu, a jest, mimo to, traktowana równie szeroko jak drobiazgowo i wyczerpująco. Pierwsza połowa książki zawiera daleko w głąb idącą biografję obojga de La Baudraye oraz ich pożycia, kilkadziesiąt zaś stron środka wypełniają opowiadania o zazdrosnych mężach, które, istotnie, znalazły się tu prawem kaduka, tak luźno są związane z treścią; wreszcie scena — paradna sama w sobie! — czytania romansu Olimpia, w który zawinięta była korekta dziennikarza. Ta scena wydaje mi się szczególnie interesująca, a oto czemu:
Podobnie jak wiele osób nie rozumie i nie docenia znaczenia Balzaka dziś, tak samo więcej ich jeszcze było za życia pisarza. Czytano go, rzecz prosta, chciwie, rozrywano dla feljetonów, dodawano stale do jego nazwiska epitet, o który się wściekał, „najpłodniejszego z naszych romansopisarzy“; ale, gdyby kto był powiedział przeciętnemu czytelnikowi, że, ze wszystkich głośnych w owej epoce nazwisk, największem, najbardziej spiżowem pozostanie nazwisko Balzaka, ten byłby może równie zdziwiony, jak Ludwik XIV, kiedy, zapytawszy Racine’a kto był największym pisarzem za jego panowania, usłyszał, że — Molier[2]. Jak na Molierze ciążyła za życia „niższość“ komedji w hierarchji rodzajów, tak Balzaka prześladowała niższość powieści. Gdyby był pisał — komedje, okrzykniętoby go genjuszem. Poczucie tego uprzedzenia było poniekąd przyczyną, iż Balzac, przez całe życie, wbrew naturze swego talentu, silił się opanować scenę.
Iluż dziś jeszcze jest ludzi tak poważnie myślących, iż „z zasady nie czytują powieści”, albo też, czyniąc to, mają uczucie iż zstępują z wyżyn swej powagi! Znałem inteligentnego człowieka (był z zawodu aktorem), z tych właśnie którzy „z zasady nie czytają powieści”, tylko „rzeczy kształcące”, kształcił się bowiem wytrwale całe życie.
Zastawszy go raz z książką w ręku, spojrzałem na okładkę; oczywiście, rzecz poważna, kształcąca: Piotr Chmielowski, Nasi powieściopisarze... Koniec tego człowieka był, nawiasem wspomnę, godny współczucia; zaczął czytać Thiersa Historję Konsulatu i Cesarstwa, w 70 tomach, że zaś należał do tych ludzi zasad, którzy czytają gruntownie i, skoro raz coś zaczną, muszą doczytać do końca, już się biedak z pod tego konsulatu i cesarstwa nie podźwignął. Żyje jeszcze.
Ale wróćmy do sceny z korektą. W epoce gdy Balzac tworzył swoje arcydzieła, ta sama publiczność która przejmowała się Ojcem Goriot lub Kawalerskiem gospodarstwem, chłonęła równocześnie z zachwytem Montechrista Dumasa, oraz Tajemnice Paryża Sue’go, nie zawsze oceniając przepaść, jaka dzieli te książki. Mam wrażenie, że Balzac, zniecierpliwiony tem koleżeństwem w poczytności i uznaniu, uczynił sobie zabawkę z tego, aby, od niechcenia, zaznaczyć, jak łatwo byłoby mu machać lewą ręką „zajmujące“ romanse à la Sue, i na czem polega różnica między powieścią a — powieścią.
Tego iż mógłby być z łatwością rywalem autora Olimpji czyli Tajemnic Rzymu, dowiódł zresztą Balzac — nie przymnażając tem sobie chwały — w niejednym z własnych utworów. I on miewał swoich „kardynałów Borborigano“ i, bez mała, swoje klatki żelazne, wyjeżdżające za pociśnięciem guzika z podziemi. Niezmiernie ciekawym rysem indywidualności Balzaka jest owo zmaganie się w nim dwóch przeciwnych pierwiastków: zmysłu rzeczywistości o takim horyzoncie i głębi jak chyba u żadnego pisarza — oraz, z drugiej strony, pędu do ekstrawagancyj wyobraźni, nie ustępujących najwybujalszym orgjom drugorzędnego romantyzmu. Naogół, można powiedzieć, iż twórczość Balzaka znamionuje proces dość częsty u wybitnych organizacyj pisarskich: w dziełach, w których wznoszą się najwyżej i które są miarą pełni talentu, występują te właściwości, które ich różnią od danej epoki; z chwilą gdy — z jakichkolwiek powodów — inspiracja słabnie, pisarz osuwa się, po linji mniejszego oporu, w konwencję współczesnej mody lub w parodję samego siebie. A, jak wspomniałem nieraz, warunki tworzenia Balzaka były takie, iż niezawsze wyobraźnia jego mogła odczekać chwili, w której, po wydaniu dzieła, spęcznieje świeżym sokiem. Tam, gdzie poczucie rzeczywistości łączy się harmonijnie z pędem do romantycznego wyolbrzymiania, powstają najwspanialsze kreacje Balzaka, jak np. niezrównany Vautrin w Ojcu Goriot. Niniejsza powieść o Dinie Piédefer, przyczynek do obrazu świata literackiego, tak szeroko odmalowanego w Straconych Złudzeniach, należy do utworów zakreślonych na skromniejszą miarę, ale tem cennych, że nawskroś osobistych: mamy tu czystego Balzaka najlepszej próby, z całą jego werwą, bystrością, analizą psychologiczną, nieskażonego — jak w tylu wybitnych jego dziełach — naleciałościami wątpliwej prowenjencji.
Te wycieczki w sferę satyry literackiej stanowią osobliwy wdzięk Muzy z zaścianka. Do nich należy i historja poematu o Pakicie z Sewilli; biografja nieistniejącego autora, oraz hiszpańskie zabarwienie poematu przywodzą na pamięć Teatr Klary Gazul, tę głośną w owej epoce i udaną mistyfikację Merimée’go; zarazem, utwór ten zawiera elementy niewinnej zresztą satyry na ów „koloryt lokalny“ romantyków, którzy, zaczynając od Alfreda de Musset, na wyścigi opiewali płomienne córy Andaluzji i Wschodu, nie opuszczając zresztą ukochanych bulwarów Paryża.
Mam nadzieję, że ta żywa i zabawna powieść pogłębi jeszcze upodobanie, jakie polscy czytelnicy zaczynają na nowo znajdować w zapomnianych już u nas romansach Balzaka. Do zobaczenia — przy następnym.