Nędznicy/Część piąta/Księga trzecia/II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Victor Hugo
Tytuł Nędznicy
Wydawca Księgarnia S. Bukowieckiego
Data wyd. 1900
Druk W. Dunin
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Misérables
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Wyjaśnienie.

Dnia 4 czerwca nakazanem zostało przetrząśnięcie kanałów. Obawiano się, żeby zwyciężeni nie szukali w nich przytułku i prefekt Grisquet miał przepatrzeć Paryż ukryty, w tym samym czasie, kiedy jenerał Bugeaud wymiatał Paryż jawny; było to podwójną czynnością z jednym celem, której wymagała dwojaka strategja siły publicznej, reprezentowanej u góry przez armję, a na dole przez policję. Trzy plutony ajentów i uprzątaczy kanałów przeglądało podziemną otchłań Paryża, pierwszy brzeg prawy, drugi brzeg lewy, trzeci zaś miasto właściwe.
Ajenci byli uzbrojeni w karabiny, kastety, sztylety i szpady.
Tem co w tej chwili kierowanem było na Jana Valjean, była latarnia patrolu prawego brzegu.
Patrol ten zwiedzał dopiero galerję krzywą i trzy przejścia, znajdujące się pod ulicą Cadran. Podczas gdy znajdował się w głębi tych przejść, Jan Valjean napotkał na swej drodze wejście do galerji, uznał je węższem od przejścia głównego i nie wchodził tam wcale. Poszedł mimo niej. Policjantom, wychodzącym z galerji Cadran, zdawało się, że słyszą odgłos kroków w kierunku kanału środkowego. Były to w istocie kroki Jana Valjean. Sierżant, dowodzący patrolem, podniósł latarnię, a ludzie jego zaczęli rozpatrywać się w ciemnościach, w kierunku, skąd dochodził ten szmer.
Dla Jana Valjean była to chwila, niepodobna do opisania.
Szczęściem, jeżeli on dobrze widział latarnię, to nawzajem latarnia widziała go źle. Była ona światłem, a on był cieniem. Przytem był on daleko i pomięszany z ciemnością, miejscową. Przycisnął się do muru i stanął.
Zresztą Jan Valjean nie zdawał sobie sprawy z tego co się mogło poruszać po za nim. Bezsenność, brak żywności, wzruszenia, rozmarzyły i jego także. Widział migające się światło i dokoła tego światła widział larwy. Co to było? Nie rozumiał wcale.
Skoro Jan Valjean się zatrzymał, szmer ustał.
Ludzie, należący do patrolu, słuchali i nic nie słyszeli, patrzyli i nic nie dostrzegli. Zaczęli się naradzać.
W owym czasie, w tym punkcie kanału Montmartre był rodzaj placu zwanego służbowym, zniesionego później z przyczyny małego wnętrznego jeziora, które tworzyło się na nim przez zebranie się po większych burzach potoków wody deszczowej. Patrol mógł się skupić w tym punkcie.
Jan Valjean spostrzegł, że owe larwy zrobiły rodzaj koła. Głowy zbliżyły się i szeptały do siebie.
Wypadkiem narady było przekonanie, że się zwiedli, że szmeru wcale nie było, że dalej nie ma nikogo, że byłoby bezużytecznem zapuszczać się w kanał środkowy, że byłoby to traceniem czasu, lecz że trzeba pośpieszać ku Saint-Merry; że jeśli znajdzie się coś do roboty i jaki „buzyngot“ do „wytropienia“ to chyba w tamtej części ścieków.
Sierżant dał rozkaz zwrócić się na lewo, ku otworom wychodzącym do Sekwany. Gdyby powzięto myśl rozdzielenia się na dwa oddziały i udania się w dwóch kierunkach, Jan Valjean byłby schwytanym. Wszystko tym sposobem wisiało na włosku. Prawdopodobnem jest jednakże, że instrukcje prefektury, przewidując możebność walki i powstańców w znaczniejszej liczbie, zabraniały patrolom dzielić się na części. Patrol zatem poszedł dalej, pozostawiając za sobą Jana Valjean. Ze wszystkich jego poruszeń Jan Valjean zrozumiał tylko przyćmienie latarni, która zwróciła się nagle w innym kierunku.
Przed odejściem, sierżant, dla zaspokojenia policyjnego sumienia, wystrzelił z karabinu w stronę, którą, opuszczali, w kierunku Jana Valjean. Huk strzału echo podawało echu, niby ryczenie tej tytanicznej paszczęki. Odłamek tynku, spadły w strumyk i rozbryzgujący wodę o kilka kroków od Jana Valjean, oznajmił mu, że kula trafiła w sklepienie prawie po nad jego głową.
Kroki równe i powolne odbijały się jeszcze po lochu przez chwil kilka, odgłosem coraz bardziej słabiejącym, w skutek zwiększającej się odległości; grupa czarnych postaci, zagłębiała się coraz dalej, światło latarni migało się i wahało, tworząc na sklepieniu smug czerwonawy, który zmniejszał się coraz, a następnie znikł zupełnie i zaległa cisza głęboka; powróciła ciemność nieprzejrzana, ślepota i głusza objęły znowu panowanie nad ciemnością, a Jan Valjean, nie śmiejący jeszcze się poruszyć, pozostał dość długo przyciśnięty do muru, z nastawionem uchem, z natężoną źrenicą, patrząc na powolne znikanie tego orszaku widm patrolujących.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.