Na Sobór Watykański/Kaudyńskie jarzmo
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Na Sobór Watykański |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1924 |
Druk | Zakłady Graf. Tow. Wyd. „Kompas“ w Łodzi |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
KAUDYŃSKIE JARZMO.
Zakładając fundamenty swego Kościoła, zdawał sobie Chrystus dokładnie sprawę z tego, że instytucja ta ma przed sobą robotę boską do spełnienia. Ma brać w swe ręce glinę — ludzi ułomnych, niedoskonałych, grzesznych — i ma z nich czynić na całym okręgu świata, po wszystkie czasy, „święty“ Kościół powszechny. Ma z błota ziemi wyprowadzać i wypracowywać świętych dla nieba.
Boski Nauczyciel, Pan i Lekarz obmyślił i pozostawił w tym celu Kościołowi rozumne i skuteczne środki zaradcze. Złożył w ręce Kościoła dar nieoceniony, któremu na imię: grzechów odpuszczenie. Po zmartwychwstaniu stanął wobec uczniów zgromadzonych w Wieczerniku, tchnął na nich i rzekł: „Jako mnie posłał Ojciec, tak ja was posyłam. Weźmijcie Ducha Świętego. Którym odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, którym zatrzymacie, są im zatrzymane.“
Wzięli Ducha Świętego i zaczęli odpuszczać i zatrzymywać grzechy.
Śladami Chrystusa i Jego władzą, boć „nikt nie może grzechów odpuszczać okrom Boga“.
Dużo grzechów ma świat. Siłą rzeczy narzucała się konieczność nie jednej drogi odpuszczenia ich, ale całego szeregu dróg. Gładzi grzechy sakrament chrztu świętego, a gładzi bez uprzedniego ich wyznania, byle z uprzednią skruchą; gładzi grzechy sakrament namaszczenia, z wyznaniem grzechów, albo, gdy nie można wskutek stanu choroby, bez ich wyznania, byle towarzyszyła skrucha; grzechy zapomniane gładzi ubocznie każdy sakrament, gdy jest przyjmowany ze skruchą; gładzi grzechy sakrament pokuty, z wyznaniem grzechów zasadniczo, albo gdy nie można zastosować spowiedzi w jakimś wypadku, to i bez ich wyznania, byle serce grzesznika przejmowała skrucha i żal za grzechy; gładzi nareszcie winy sama skrucha doskonała z pobudek miłości Boga płynąca, bez wyznania grzechów. Ten ostatni zwłaszcza sposób, spełniający często rolę chrztu pragnienia, jest najszerszym i najłatwiej zastosowalnym środkiem usprawiedliwienia. Wszystkim, wszędzie i zawsze dostępny. Tym, co są Chrystusowi i tym, co wyraźnie nimi nie są, ale się stać mogą i najczęściej stają. I właściwie możnaby powiedzieć, że droga usprawiedliwienia dla całego świata jest jedna: „pokutę czyńcie!“ — sakrament naturalny — skrucha.
Dla pogan i dla chrześcijan,
„Pokuta“, którą Chrystus głosił i głosić rozkazał, po grecku „metanoja“, oznacza „przemianę myślenia“, zasadniczą, aż do sanktuarjum przekonań, sięgającą przemianę w duszy człowieka. Kto przedtem „myślał“, żeby krzywdzić, uwodzić, oszukiwać, kłamać, źle czynić, a teraz, wejrzawszy w swój bilans życiowy, z gruntu przekreśla dawne rachunki, zmienia swoje „myślenie“, zamiary, słowa, czyny — ten wkracza na drogę sprawiedliwych, na której Bóg przechadza się z łaską swoją.
Taka wewnętrzna, gruntowna przemiana wymaga dużego nakładu pracy wewnętrznej. Ułatwić ją może człowiekowi drugi człowiek. Zmieniamy — jakże często — nasze „myślenie“, pod wpływem myślenia, przekonań innych ludzi, z którymi się w życiu spotykamy. Bez tego zaskorupilibyśmy się w ciasnocie własnej. Wiedział o tem Chrystus. Dlatego zorganizował w swoim Kościele pomoce „Nowego myślenia“, myślenia w Duchu Bożym. Cóż innego ma na celu Jego wyraźny rozkaz, do wszystkich, jakich wówczas miał, chrześcijan zwrócony: „Idźcie, nauczajcie?“ Nauka, nietylko ta z ambon kościelnych. Uczy książka, uczy życie. Każdy dobry, rzetelny, szlachetny człowiek jest nieustannem kazaniem. Ale najwięcej poucza, wprowadza nowe myśli w zamęt myśli starych, dobra, rozumna, poufna, a szczera i serdeczna rozmowa. Dusza jedna wypowiada się przed duszą drugą, z tem wszystkiem, co stanowi jej treść. Poddaje się kontroli życzliwej, rozumnej, serdecznej — w zaufaniu. Szuka aprobaty dla swoich poglądów. Spowiada się ze swoich myśli, słów, czynów. Tak. Najczęstszą dźwignią nowych światów w ludziach jest — — spowiedź.
Ludzie spowiadają się wiele, bardzo wiele jedni drugim. Na rynkach, ulicach, po domach, w drodze, w polu, przy pracy i zwłaszcza w bez czynności. Ale ta „spowiedź“ rzadko staje się w nich dźwignią nowych, lepszych światów. Nie jest spowiedzią „Chrystusową“. Nie jest przygotowaniem do skruchy, pokuty, przemiany ducha na lepsze. Bo spowiedź sama z siebie jest tylko odchyleniem zasłony i pokazaniem, co jest we wnętrzu człowieka. Gdy jej nie towarzyszy kontrola i sąd, życzliwy, ale i sprawiedliwy, tylko stale i w każdym wypadku aprobata wszystkiego, co jest, wówczas chybia celu. Nie ulepsza dusz, owszem, utwierdza je w złem, uczy schodzić na bezdroża. Stać się może spowiedzią szatana, który wszystkich i wszystko rozgrzesza, zawsze i wszędzie. Chrystus chciał mieć spowiedź na usługach skruchy, odrodzenia dusz i świata. Dlatego rozkazał: niekiedy rozgrzeszać, niekiedy rozgrzeszenie powstrzymać. Mianowicie wówczas, gdy przemiana myślenia — od zła ku dobru — jeszcze w duszy nie nastąpiła. „Których odpuścicie grzechy, są im odpuszczone, którym zatrzymacie, są im za trzymane.“
Taką jest spowiedź. Nie jest odpuszczeniem grzechów, ale jednym z uprzednich przygotowań do skruchy, przemiany człowieka. A stąd i do odpuszczenia grzechów, którego Bóg „ani Kościół, jego władzą obleczony, skruszonym nigdy nie odmawia“.
Z powyższego płynie wniosek jasny. Tak pojęta spowiedź jest olbrzymią dźwignią dusz, poważnym trybunałem, walnie popierającym sprawę odrodzenia świata. Jest najgłębszą sondą, zapuszczoną aż w bezdno sumień, by wybrać stamtąd wszelkie zło, wprowadzić natomiast wszelkie dobro.
Tymczasem tak się stało, wskutek poważnego niedopatrzenia, że ta instytucja prawdziwie boska, zawierająca skarby lecznicze dla zdrowia i odkażenia najgłębszych słojów, żył i tętnic ciała ludzkości, poczęła się stawać zamiast dźwigni — tylko ciężarem, zamiast ulgi — jarzmem sumień. Zamiast środka do celu — zrobiono z niej cel bezwzględny. Stała się nowem w dziejach świata dusz — Kaudyńskiem jarzmem.
Jak do tego praktycznie doszło? Rzućmy okiem na dzieje spowiedzi.
Praktyczne jej stadjum w pierwszych czasach Kościoła przedstawiało się najprawdopodobniej tak, jak je wyraził jeden z Apostołów: „Spowiadajcie się jedni drugim z grzechów waszych.“
Każdy grzech jest w zasadzie błędem, „hamartija“ w języku pierwszych chrześcijan. Od chyla człowieka od drogi zdrowego ładu i prawa, jakie Stwórca nadał naturze. Gdyby człowiek był sam jeden tylko na kuli ziemskiej, wówczas grzech jego wykraczałby przeciw Dawcy natury — Bogu i przeciw posiadaczowi natury — człowiekowi. Z chwilą, gdy obok pierwszego człowieka zjawia się człowiek drugi, gdy tworzy się społeczeństwo, grzech, jako odchylenie od normalnych praw natury, godzi także w społeczeństwo. Jest strzałą zatrutą w kołczanie przestępcy, gdy nikt o nim nie wie, jest strzałą zatrutą puszczoną z cięciwy, gdy staje się jawnym. Skruchę za grzech winien zatem człowiek: Bogu, sobie i społeczeństwu.
Pierwsi chrześcijanie, wszedłszy w „społeczność świętych“, potem jednak grzeszyli. Były wśród nich grzechy małe, powszednie, codzienne drobiazgi i niedociągnięcia, ale zdarzały się i rzeczy zatrważające pod względem moralnym: porubstwo, bałwochwalstwo, krzywdy ciężkie na sławie i majątku... Jak wszędzie i zawsze zdarza się „wszystkim świętym“, którzy się rekrutują z grona zwykłych ludzi.
Gmina „świętych“ — tak się bowiem nazywali — uważała się za jedną rodzinę. Uchybienia drobne wybaczali sobie członkowie łatwo i w duchu wskazań Apostoła: „Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy.“ Ale wobec uchybień ciężkich stosowano metodę sądu rodzinnego. Winny zjawiał się przed całem zgromadzeniem i publicznie wyznawał swój grzech. Imieniem zgromadzenia rozgrzeszał go przewodniczący, naznaczając stosowną pokutę. Ale nie zawsze. Bywały wypadki, w których oszczędzano winowajcy upokorzenia i wstydu publicznej spowiedzi. Skruszony przepraszał gminę w osobie jej przedstawiciela — presbyteros, starszy — kapłana. Czynił to wprawdzie na oczach całego Kościoła, bo na zebraniu, w świątyni, ale pocichu. Odbywał uszną spowiedź. A ponieważ przewodniczący gminy miał władzę kapłańską zazwyczaj, więc rozgrzeszał winowajcę także „imieniem i mocą Pana naszego Jezusa Chrystusa“. Powtarzał to, co czynił Chrystus. „Odpuszczają ci się grzechy twoje. Idź w spokoju, nie grzesz więcej.“
Powagą i władzą, przysługującą tylko Bogu, rozwiązywał na ziemi gordyjskie węzły grzechowe. Bóg rozwiązywał je w niebie. Niekiedy jednak uznawał, że grzesznikowi brak pełnej skruchy. Wówczas leczniczo i chwilowo rozgrzeszenia odmawiał. Stwierdzał zewnętrznie to, co wewnętrznie działo się w sercu grzeszącego. Tam zatrzymywano sobie grzechy i chęć grzeszenia, więc i on „zatrzymywał“ grzechy. Gdy rozgrzeszenie dał, wówczas znaczyło to: N. N. lubo splamił uprzednio swą duszę, teraz wycofuje swe grzechy. — Wolno mu odtąd mieć nadal „obcowanie wśród świętych“, „komunję ze świętymi“ braćmi Kościoła. I prowadzono go do Stołu Pańskiego, gdzie zaznaczał, że ma przedewszystkiem „komunję“ z założycielem Kościoła. Gdy przewodniczący rozgrzeszenia odmówił — oznaczało to, że brat czy siostra N. N. odcinają się i są odcięci nadal wyrokiem Kościoła od „komunji“, od „obcowania“ ze świętymi. Cały bowiem Kościół, uczy i nakazuje postępować tak a tak, w rzeczy poważnej życiowo, a oni postępują wręcz inaczej. I nie chcą uzgodnić swego życia i zapatrywań z życiem i zapatrywaniem wszystkich członków Kościoła — wszystkich „świętych“. Nie mają z nimi zatem nic wspólnego — nie mają „komunji“.
I nie dopuszczano ich do Stołu Pańskiego. Nie mieli „komunji“ z założycielem Kościoła, Chrystusem w Eucharystji, dopóki gminy świętych w osobie jej przedstawiciela, kapłana, nie przeprosili.
Takie postawienie kwestji w rysach zasadniczych pozostało po dziś dzień w praktyce tak zwanej spowiedzi. I dziś, jak ongi, niema obowiązku spowiadać się z grzechów powszednich, uchybień drobnych, codziennych niedociągnięć, wynikłych więcej z temperamentu, niż z premedytacji lub złej woli. Kto chce, może się oskarżyć przed kapłanem, przewodniczącym gminy świętych. Żeby i za to przeprosić całą gminę i jej Najświętszą Głowę, Chrystusa, iż życiem swojem niedociągnęli, lubo w drobiazgach, do tej idealnej miary, jaką On zakreślił swoim: „Bądźcie doskonałymi, świętymi bądźcie.“ Ale obowiązku oskarżania się, przepraszania uroczystego, obowiązku spowiedzi nie mieli i nie mają. Mają tylko obowiązek dźwigania się z ułomności. „Co poza mną — zapominam, wyrywam się ku temu, czego mi jeszcze niedostaje.“ (św. Paweł.)
Ale spowiedź z grzechów ciężkich, zbrodni, będących hańbą dla członka gminy i przez to dla samej gminy, była dawniej i dziś jest obowiązkiem. Kto wyraźnem, występnem, niekiedy zbrodniczo występnem postępowaniem odcina się od gminy, ściąga na nią — „świętą“ — niesławę grzechu, ten winien gminie zadość uczynić. Winien przeprosić ją — w osobie jej przedstawiciela. Przeprosić za wszystkie grzechy ciężkie. Nietylko jawne — czyny, słowa, — ale i myśli. Bo zbrodnia już jest zbrodnią w pierwszej chwili, gdy się w sercu poczyna. I jako taka bezcześci zrzeszenie duchów „świętych“ — wiernych Kościoła oraz Chrystusa, Winna być odwołaną wobec przedstawiciela gminy i Chrystusa — wobec kapłana.
Tak się przedstawiają zasady spowiedzi. Kościół katolicki, w myśl Chrystusa idąc, dobrze ją postawił. Braki i niedomagania w jej dziedzinie głównie wyniknąć mogą i faktycznie wynikają z dwu źródeł. Z winy „przewodniczącego“ — spowiednika, który wyznanie grzechów odbiera, nie będąc umysłowo, ani moralnie do tak wzniosłej roli przygotowanym, a powtóre z winy systemu, prawodawstwa, ujmującego w pewne wytyczne ramy całą tę praktykę czynienia „pokuty“.
Słów parę na ten temat.
Najpierw ksiądz, reprezentant gminy i Chrystusa, może być człowiekiem, który nie dorósł do tak wzniosłego zadania. Istotnie pod tym względem dużo zawiniło duchowieństwo wobec wiernych. Seminarja nie przygotowują spowiedników, ale urzędników. Owszem coś gorszego. Urzędnik, spełniający swe funkcje głośno, krępuje się względami na otoczenie. Ksiądz przy spowiedzi cichej, do ucha, może być łatwo gburem, łotrem nawet, czem kto chce, bo... nikt przecież nie słyszy. Tajemnica okrywa to, co szepcą sobie do ucha. Może umysłowo nie doróść do wysokiej skali wymagań duszy penitenta. Może moralnie stać od niego niżej. Władzę wprawdzie ma i może „imieniem świętych“, imieniem gminy i Chrystusa, przyjąć grzesznego brata do „komunji“, ale każdy czuje, jakie to „kaudyńskie jarzmo“ przejść musi człowiek, by przed taką jednostką otwierać rany duszy.
Tu tkwi jedno źródło, sprawiające, że mniej świętych jest w „gminie świętych“, że grzech grasuje publicznie bez pokuty.
Winę ponosi także system — prawodawstwo w sprawie praktyki pokuty.
Kościół pierwotny wychodził z założenia, że gmina chrześcijańska jest i powinna być w zasadzie zrzeszeniem, zgromadzeniem świętych. Jej członkowie są godni „komunji“ współobcowania ze swym Założycielem — Chrystusem. Grzech pośród nich jest tylko przypadkiem, wyjątkiem. W tym też duchu traktowano spowiedź, pojednanie się z Kościołem. Zdarzało się ono w razie upadku, gorszącego zazwyczaj i publicznego. Było naogół dość rzadkie, przynajmniej nie częste. W dzisiejszem prawodawstwie Kościół wychodzi z wręcz odmiennego zapatrywania. Kościół jest zgromadzeniem grzeszników. Przynajmniej raz do roku każdy, literalnie każdy wierny ma ścisły obowiązek sumienia iść do spowiedzi. Przynieść kartkę nawet, kwit, czy jak się to tam w różnych stronach nazywa. Czy ma grzechy ciężkie, czy ich nie ma. Jeśli nie był — grzeszy śmiertelnie, jest nieprzykładnym chrześcijaninem, można mu odmówić pogrzebu chrześcijańskiego na wspólnym cmentarzu „świętych“. Dusze „gorliwsze o chwałę Bożą“ biadają, załamują ręce nad takimi grzesznikami. Drżą o ich zbawienie wieczne, choćby to byli ludzie formalnie bez zarzutu.
Czy to nie wypaczenie myśli pierwszego Kościoła? Czy to nie „jarzmo Kaudyńskie?“ Kobiety, uleglejsze i pokorniejsze z natury, lubiące przytem wygadać to, co mają na sercu, łatwiej idą pod to jarzmo. Spowiadają się. Ale mężczyźni?!
Osobiście sądzę, że punkt widzenia pierwszych wieków, więcej sprzyjałby świętości. Pogłębić w prawie i unormować potrzebę komunji z Chrystusem i Kościołem świętych. Z win pomniejszych kto chce, niech się oskarży, kto nie, nie, byle się tylko z nich dźwigał. I niechaj idą do komunji, dajmy na to w okresie wielkanocnym. Kto będzie się poczuwał do win cięższych — zrobi z sumieniem porządek kiedy będzie trzeba i kiedy sam uzna za wskazane. Wszelkie przymusy pod tym względem, nawet w zakonach, gdzie się stosuje spowiedź wogóle częstszą, wydają cierpkie owoce i płonne. Ustawowe np. spowiedzi po zakonach co tydzień lub co dwa tygodnie, gdy są robione bez wewnętrznej potrzeby duszy, wyradzają szablon, obniżają charakter (bo wciąż się spowiada, a wciąż to samo robi), nawet budzą wstręt do sakramentów. Tak. Nawet tego rodzaju kwiatki rosną na tej grzędzie — przymusu.
A oto jaki jeszcze bukiet wonny potrafi ze brać przymus. Pierwsza skautka polska O. M. bawiła w Ameryce czas dłuższy. Przebywała na odludziu leśnem, stepowem. Zatęskniła za spowiedzią. Przybywszy do jakiejś parafji klękła do konfesjonału. Pierwsze pytanie księdza, zwrócone do niej brzmiało: „Czy ma bilet do spowiedzi?“ Nie wiedziała, co to takiego. Objaśniono ją, że to jest... szósty warunek do sakramentu pokuty w Ameryce, conditio sine qua non... Kosztuje 5 dolarów.
Kiedy ja dla siebie i dla synka na utrzymanie mam w tej chwili jednego dolara zaledwie! — wyznała upokorzona.
Mnie to nic nie obchodzi.
Odeszła bez spowiedzi, rozbita, rozgoryczona.
Czy nie „Kaudyńskie jarzmo“ zrobiono ze słodkich ramion Dobrego Pasterza?