<<< Dane tekstu >>>
Autor Adolf Dygasiński
Tytuł Na pańskim dworze
Data wyd. 1884
Druk Drukarnia „Gazety Handlowej„
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.
DOSYĆ NIEWYRAŹNY RODOWÓD DZIECKA.

Pięknym był dwór, albo jak go nazywano — pałac w Pałkach. Domy takie i tak urządzone na wsi posiadać mogą tylko wielcy panowie.
Uczuwając brak zarówno pojęć jak i terminów architektonicznych, powstrzymuję się tu od opisu owego dworu w obawie abym nie ubliżył szlachetnemu budynkowi.
Pałki były jedną ze wspaniałych książęcych rezydencyj rodu Zbrojomirskich, a drogą posagu dostały się w posiadanie hrabiego Alberta Lutowojskiego, ożenionego z siedemnastoletnią księżniczką Olimpią Zbrojomirską, któréj znowu brat August zaślubił siostrę Alberta, hrabiankę Ewę Lutowojską. Dwa te możne rody, łącząc się tak między sobą małżeństwem, wymieniały tylko swoje wielkie fortuny, starając się, aby w ten sposób przynajmniej przechować spuściznę dziadów, jeżeli się jej nie da jeszcze powiększyć. W tym celu pomiędzy rodzicami miał był miejsce wczesny już układ, kiedy mianowicie dzieci ich zaledwie że wyszły z pieluch.
Musimy atoli wyznać, iż te dwie pary małżeństw nie były szczęśliwemi w rodzinnem pożyciu: Ale ponieważ opowiadanie nasze dotyczy wyłącznie dworu Pałeckiego, przeto poświęcimy tu parę słów jego dziedzicom.
Księżniczka Olimpia nie była uderzającą pięknością, lecz rysy jej twarzy miały wyraz tak miły i sympatyczny, iż jednała sobie ona ludzi wtedy nawet, kiedy im tylko rozkazywała. Rzekłbyś, że u tej kobiety piękno orgamizmu cielesnego utraciło wyrazistość swoję, ażeby tym kosztem właśnie uwydatnić zewnętrznie bogaty psychiczny rozwój. Są fizyognomie, o których z pierwszego już wejrzenia powiedzieć można, że wyraz wszelkich, grubych, brutalnych uczuć wcale im nie przystoi i jest dla nich zupełnie obcy. Takie też wrażenie sprawiała młodziutka mężatka, hrabina Albertowa Lutowojska, wysmukła blondynka o ciemnych oczach, ciemnych brwiach, maleńkich usteczkach, a ubarwiona na licu tą cerą bronzu, którą szczęście życia, jakby płomieniem przykrasza, nieszczęście zaś rychło szafranem powleka. Dodajmy do tego wykwintne ruchy damy wielkiego świata, połączone ze świadomością należenia do starożytnej magnackiej rodziny, a będziemy mieli dosyć wierny obrazek pani dziedziczki z Pałek.
Jakże różną była od Olimpii, muzykalna jej towarzyszka i przyjaciółka, włoszka rodem, a zwana powszechnie panną Julią. Zbudowana ona była jak posąg greckiej bogini; rysy twarzy miała nadzwyczajnie regularne i wyraziste, a pod pięknymi lukami brwi paliły się oczy tak czarne i tak nawskróś przeszywające widza, o ile tylko oczy kobiety mogą być czarne i przeszywające. Julia nosiła dwa pełne, w tył rzucone i za pas sięgające warkocze włosów kruczych, granatowo się mieniących, a tak pięknych, że ich się żadną ozdobą szpecić nie godziło. Różni książęta i panowie, wielcy znawcy, mawiali, iż Julia jest czarodziejsko piękna. A istotnie pięknym był ten kwiat południowego nieba, w który słońce wlało całą swoję energię ciepła i światła. Wszystkie te skarby wdzięków podnosił jeszcze śpiewny głos, którego pannie Julii mogłyby pozazdrościć same słowiki. Jeżeli szaleć, to za taką!
To też hrabia Albert Lutowojski szalenie, chociaż tajemnie, rozmiłował się w owej muzykalnej towarzyszce swojej narzeczonej, a następnie żony. Arystokratyczne stadła spędzają miodowe miesiące we Włoszech, Szwajcaryi, Paryżu, Londynie, lub w ogóle za granicą. Gdzie im się podoba. Więc i hrabstwo Lutowojscy z licznym dworem przez pół roku blizko podróżowali po świecie. Potem wrócili do Pałek, gdzie na ich przybycie oczekiwała wspaniale przygotowana rezydencya, o jakiej zwykły człowiek we śnie tylko marzyć może.
Jednakże ani pierwsze miesiące miodowe, ani późniejsze małżeńskie pożycie, mniej już miodowe, nie uśmiechały się do hrabiny Lutowojskiej. Nie mogła ujść jej oka wzrastająca coraz namiętniej miłość męża dla Julii. Wcześnie już poznała ona tę gorzką dla siebie prawdę i postanowiła za jakąbądź cenę pozbyć się z domu rywalki. Łatwem to nie było. Wobec tego jej postanowienia dopiero uwydatnił się aż nadto wyraźnie lekki charakter Alberta oraz zupełny brak nietylko przywiązania, ale i szacunku dla żony.
Skoro atoli Olimpia została matką i powiła syna, zdawało się, że odtąd w imię swego macierzyństwa będzie już panią położenia i wywrze stanowczy wpływ na męża. Tymczasem tryumf, odniesiony nad Julją, był tylko pozorny. Włoszka opuściła wprawdzie Pałki; lecz wkrótce potem i hrabia Lutowojski, zatęskniwszy widać za jej ognistemi spojrzeniami, wyjechał także za granicę. Wypadki te w owe czasy nie były obce nikomu, kto miał zaszczyt i szczęście należeć do wielkiego świata. Hrabia Albert, pan taki dostarczał bogatego materyału do tak zwanego skandalu. Że to wszakże nie był pierwszy hrabia, który się skandalu dopuścił, przeto wielki świat miał dla jego słabości tuż pod ręką współczucie i wyrozumiałość, a nawet danoby mu i rozgrzeszenie najzupełniejsze, byleby zachowywał pozory przyzwoitości, mniej wyraźnie ujawniając stosunki swoje z Julią, a godząc je zręcznie z obowiązkami męża Olimpii i ojca maleńkiego hrabiego Zizi. Zdaje się tedy, iż starsze głowy rodzin Zbrojomirskich i Lutowojskich, działając w myśl powyższego kodeksu moralności, umiały nareszcie trafić do zbłąkanego serca Alberta; bo ten po roku swej romantycznej tułaczki powrócił do żony i dziecka. Atoli wiemy z różnych dziejowych przykładów, że nie tylko może mąż odjechać od żony, lecz także odjeżdżają żony od mężów. Mianowicie też hrabia Albert po powrocie do domu stał się tak cierpkim, zgryźliwym a nawet gwałtownym, że znowu interweniowała starszyzna obu spokrewnionych ze sobą rodzin książąt i hrabiów, uznając tą razą, jako niezbędne tymczasowe lekarstwo, usunięcie hrabiny Lutowojskiej ze synem od męża. Była to praca rodziców dla przyszłego szczęścia dzieci, bo —
— Albert ma brylantowe serce. Mawiała stara hrabina Lutowojska.
— Ale przecież młodość wyszumieć musi!
Wyjechała zatem hrabina Olimpia za granicę pod pozorem kuracyi. Coby arystokracya polska robiła, gdyby nie było zagranicy?.. W Pałkach pozostał samotny Albert, znudzony, zły na cały świat, a przytem i chory. Hrabia zamykał się w swoim gabinecie po całych dniach, nie przyjmując nikogo, prócz starego kamerdynera Marcina. Opowiadano mi, że jedynym człowiekiem, mającym wpływ na dziką nie dającą się nikomu poskromić naturę Alberta; był ksiądz Rodowicz, kanonik z Rzepaczni, były nauczyciel hrabiego. Podobno on jeden dawał bardzo surowe nauki swemu eks-wychowańcowi, a nauki te nietylko przyjmowano cierpliwie, ale się do nich stosowano. Zresztą, choć grubszą tajemnicą obleczony jest ten samotny, rok prawie trwający żywot burzliwego pana na Pałkach, postaramy się przynajmniej w małej części uchylić ciemną zasłonę.
Mianowicie też dla opowiadania naszego wielkie znaczenie ma następujący wypadek, który się zdarzył w Pałkach w czasie nieobecności hrabiny Lutowojskiej. Jednej ciemnej nocy, gdy już wszyscy zasypiali w najlepsze, oprócz hrabiego w gabinecie i kamerdynera w przedpokoju, zabrzmiała trąbka pocztowa przed bramą pałacu i na dziedziniec dworski wtoczył się zakryty powóz. Z powozu wysiadła jakaś dama szczelnie otulona, opięta i tak zawoalowana, że nie można było dojrzeć rysów jej twarzy. Gdy się zaś do niej zbliżył kamerdyner Marcin, oddała mu do ręki list i koszyk z zaleceniem natarczywem, aby to wszystko natychmiast, bez jednej chwili zwłoki wręczono hrabiemu. Poczem dama owa wsiadła do powozu i zniknęła tak szybko, że stary Marcin nie zdołał się pomiarkować, gdzie i kiedy.
Hrabia jeszcze nie odczytał całego listu, gdy w koszyku zapłakało dziecko. Wtedy zbladł strasznie, upuścił papier na ziemię, oczy mu się zaiskrzyły, wargi drgały i porwał za leżący na stole turecki pistolet. Kamerdyner widać wiedział, co to znaczy, bo padł na kolana i, wyciągając błagalnie ręce, wołał:
— Panie hrabio!... Pamiętaj, że żaden Lutowojski nie był zbójcą!
Hrabia Albert wypalił w sufit i padł na krzesło, mrucząc ponuro:
— Weź mi z oczu to szczenię!... Utop lub uduś tego bękarta!... Podła!...
A przy tem wymówił jeszcze z przyciskiem wyraz obelżywy, którego należy oszczędzić każdej kobiecie.
Marcin czemprędzej pochwycił koszyk z dzieckiem, które jeszcze tej samej nocy wyniósł na wieś między baby.
Odtąd historya nasza będzie wyraźniejszą. Początek wszelki leży w mgle mitów. I nasza powieść jest jedną z tych jakie znamy w dziejach Persów, Żydów, Rzymu i t. d., a które się odnoszą do przyjścia na świat Cyrusa, Mojżesza lub Romulusa. Wszyscy ci sławni ludzie byli rezultatami stosunków miłosnych, niekoniecznie do gustu trafiających innym ludziom.
Bardzo być może, choć nie mamy dowodu absolutnej pewności, iż znalezione w koszyku dziecię płci męzkiej było owocem, jaki spadł z drzewa stosunków hrabiego Alberta, i jego nieślubnej żony, Julii. Przypuszczać też należy, że ostatecznie piękna włoszka musiała zranić miłość własną Lutowojskiego. Może przeniosła nadeń kogoś innego?... Nie wiemy. Dosyć na tem, iż Marcin przyjął ten grzech na siebie. Dobry kamerdyner zawsze tak robi i przeto nazywa się go „wiernym sługą.“ Ale że Marcin był starym kawalerem, więc trudno mu było przyznać się do ojcowstwa; udał się tedy za wujka dziecka, które oddał najprzód na mamki; potem zaś, gdy już chłopczyna dobrze chodził, wziął go pod swoję osobistą opiekę. Stary nazwał malca Majcherkiem i przywiązał się do niego. Dzieciak przesiadywał głównie w kuchni dworskiej, bawiąc się pod ławą, lub pod stołem.
W niedługim potem czasie hrabia Albert pogodził się z małżonką i był raz jeszcze szczęśliwym ojcem całkiem prawego potomka płci żeńskiej, któremu dano na chrzcie świętym imię Matylda-Zenobia; w stylu zaś rodzinnym maleńką hrabiankę nazywano pieszczotliwie Mimi i w pieluchach jeszcze zaręczono z nowonarodzonym, jakoś w tej samej porze, maleńkim księciem Tytusem Zbrojomirskim, przezwanym Titi. Ale w trzy lata po przyjściu na świat córki zgasł przedwcześnie hrabia Albert Lutowojski; zwłoki jego złożono w Pałkach w rodzinnym grobie książąt Zbrojomirskich, a licznie zgromadzeni na pogrzebie książęta oraz hrabiowie rozczulali się do łez gorących mową pogrzebową, sprowadzonego z Krakowa ad hoc kaznodziei, który dowiódł jak na dłoni, iż zgasły hrabia należał nietylko do najbardziej świętobliwych w całym kraju mężów narodu; ale był też zarazem w całem znaczeniu tego wyrazu wybornym mężem i ojcem rodziny. Płaczu w kościele było dużo.
Pozostała na świecie smutna wdowa, hrabina Olimpia i dwoje małych sierot; pozostał nadto, nieco już nadszarpany ale i tak bardzo wielki jeszcze majątek. Stokroć gorzej atoli jest sierotom-podrzutkom, co nieznały nigdy ojca, ani matki.
Do rzędu takich sierot należał wychowany przy kuchni Majcherek, w którym może i płynęła krew Romulusa lub rzymskich Cezarów. Marcin chował chłopca według swego pedagogicznego ideału — w kierunku praktycznym. Na najbliższą przyszłość wyznaczał on mu stanowisko chłopaka przy kredensie w Pałkach; później widział, jak Majcherek dorastał godności lokaja; a nareszcie, jeżeliby pozwoliła Łaska Boska i łaska panów, czemużby też nie miał zostać kamerdynerem, to jest specyalistą, przeznaczonym do usług samej pani hrabiny. Ale człowiek tak, a Bóg inak. Dobry Marcin w pół roku poszedł za panem do grobu. Siedział w kredensie, zrobiło mu się źle — i umarł, unosząc ze sobą do trumny tajemnice, albo przynajmniej część tajemnic hrabiego Alberta. Po śmierci Marcina echo pałacowych mitów pozostało chyba tylko w ścianach i sprzętach, równie jak on niemych.
Jakimi były dalsze losy panny Julii, figurującej w opowiadaniu naszem, jako Rea Sylwia, nie wiemy. Podobnież zmuszeni jesteśmy pozostawić czytelnika w wątpliwości, co się tyczy pokrewieństwa Majcherka ze sławnym rodem Lutowojskich, liczącym długi szereg wojewodów, kasztelanów, kanclerzy, hetmanów i t. d. Wszakże nikt przysiądz nie może w takich razach, iż nie było interwencyi nadprzyrodzonej. Jaki bożek Mars, Zeus oraz inni lubili się podstawiać i jako anonimy występowali nieraz w wielkim a starym procesie odtwarzania rodzaju ludzkiego.
Jak bywają synowie i córki pułku, tak w Pałkach był syn kuchni. Losu tego niechaj nikt nie zazdrości Majcherkowi.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Adolf Dygasiński.